Ocknął się, otwierając oczy. Krwawe niebo trwało nad nim zupełnie nieruchomo. Zaraz, krwawe? Ból świadczył o tym, że jeszcze żył. Krasnolud z wielkim trudem uniósł dłoń i otarł nią twarz, rozmazując wszędzie juchę. Swoją i czyjąś. Chyba głównie swoją, bo pamiętał, jak jakieś paskudne bydle sprawdza twardość jego czerepu. Czy to jeszcze żyło? Jęknął i obrócił głowę najpierw w jedną, potem drugą stronę.
Nic.
Tylko poruszające się sylwetki ludzi dookoła. Uszy nie wyłapywały odgłosów walki. Przespał końcówkę tej potyczki? Jasna cholera! Spróbował się szybko podnieść i skończył ponownie na ziemi, widząc przez chwilę wyłącznie ciemność i jasność na przemian, oślepiony bólem.
Nagle coś zaczęło lizać po mordzie. Coś, czemu jechało paskudnie z pyska. Jak trupem. - Skurwiel! Spierdalaj!
Ten bydlak za bardzo lubił smak krwi. Imrak odepchnął go z trudem, a potem podniósł się do pozycji siedzącej. Wzrokiem zlokalizował karczmę. A w każdym razie jakiś budynek. Ciągle nie widział zbyt dokładnie. - Muszę się uchlać.
Zlokalizował już cel, więc zogniskował na nim spojrzenie i całym wysiłkiem woli zmusił ciało do poruszenia. Gdy już tam dotrze, będzie mógł owinąć szmatą łeb. I poszukać jak najmocniejszej gorzały. |