Sytuacja się powtórzyła. W kierunku drugiego zaprzedanego Bogu Krwi ulrykanina poleciała kanonada pocisków, które ominęły znajdującego się bezpośrednio przed nim Markusa. Engelbert tym razem trafił przeciwnika wprost w odsłoniętą głowę. Strzała zagłębiła się w szyi rycerza, z której trysnęła fontanna krwi. Gotfrydowy bełt zdołał przebić napierśnik i zniknął w całości pod zbroją. Rycerz jęknął z bólu i upadł na kolana. Po chwili zaczął się szamotać spazmatycznie. Jego agonię zakończyli wspólnie Markus z Wolmarem, wysyłając duszę zaprzańca wprost w objęcia jego plugawego boga. Z drugim, umierającym zakonnikiem zrobili to samo. Nikt nawet nie pomyślał, aby nad poległymi odprawić choćby krótką modlitwę.
Olbrzymie wrota do wnętrza świątyni uchyliły się lekko i bezszelestnie. W środku, w miejscu gdzie powinien płonąć Wieczny Ogień, tli się tylko wątła poświata, przygłuszona przez czerwony blask emanujący z oczodołów mosiężnego czerepu zawieszonego na szyi Leibnitza. Arcykapłan odziany w czerwono-czarne szaty, w niczym nie przypominające oficjalnych ornatów noszonych przez kapłanów Ulryka, stoi pośrodku kręgu wytyczonego przez kolejnych pięciu, klęczących zakonników – Braci Topora. Swoją broń trzymają blisko siebie, gotowi ją podnieść w każdej chwili. Na obliczach heretyckich rycerzy i samego Leibnitza widnieje wymalowana Krwawa Czaszka.
Pięciu Braci Topora mogło okazać się trudnymi przeciwnikami, ale bogowie, a szczególnie Ulryk, którego świątynia została przecież splugawiona, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Śpiew, bluźnierczy i plugawy w swojej wymowie, sięgnął apogeum. Nikt nie rozumiał słów, ale jasne było, że z wersów mrocznej pieśni płynie negatywna, ciemna moc czystego Chaosu. Leibnitz wyciągnął z zanadrza długi sztylet o ząbkowanym, czarnym ostrzu. W kościaną rękojeść wprawiony był wyrżnięty w kształt czaszki rubin.
Arcykapłan wyłamał się z rytmu pieśni wznoszonej ku czci Krwawego Boga i odmówił modlitwę nad czarnym ostrzem, które potem zatopił w gardle jednego z otaczających go kultystów. Rycerz bez słowa padł na ziemię, a krew z jego rozciętego szeroko gardła chlusnęła na Leibnitza. Oczodoły obryzganego posoką czerepu zalśniły ze zdwojoną siła. Przywódca Khornitów ruszył w kierunku kolejnego klęczącego zakonnika, a ten z radością spojrzał na zbroczone krwią ostrze, gotów do złożenia ofiary z własnego życia. |