Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-04-2013, 20:51   #19
Trollka
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
Dwa tygodnie wcześniej...




- Myślałaś kiedyś o tym co zrobisz gdy już uwolnisz się od tego wszystkiego? - starucha wygięła bezzębne usta w szyderczym uśmiechu. Leniwie przeciągnęła się na wyściełanej jedwabnymi poduchami kanapie, wyciągając pustą dłoń w kierunku kryształowej karafki stojącej na stoliku. Służący bez słowa nalał wina do kielicha i podał go starszej kobiecie, po czym zniknął równie szybko jak sie pojawił.
- Nigdy się nie uwolnię - siedząca pod ścianą brunetka zaśmiała się, a śmiech ten zmienił sie w kaszel. Przez chwilę walczyła ze spazmami, próbując odzyskać oddech. Gdy w końcu jej się udało podniosła głowę i wyszczerzyła pokrwawione zęby w uśmiechu równie szyderczym co starsza kobieta - Zniknę tak jak się pojawiłam. W ciszy.







15 Vorhexen, wioska Erzgalgen; poranek.


Powoli przedzierała się przez zaspy. Noga za nogą, uparcie parła do przodu widząc już między drzewami pierwsze zabudowania wioski. Wiatr zacinał, sypiąc w oczy śniegiem i zrywając kaptur z głowy podróżującej postaci. Uwolnione kosmyki ciemnobrązowych włosów zatańczyły na wietrze, plącząc się wokół poznaczonej bliznami, śniadej twarzy o wąskim nosie. Wydatne usta wygięły się w połowicznym uśmieszku. Andrea kochała zimę, jej bezlitosny chłód i pozorną martwotę, otulającą świat przez długie, białe noce. Ciszę lasów, skrzypienie śniegu pod stopami i obłoczki pary w które zamieniał się każdy oddech. Spokojny świat stworzony z czerni, bieli i szarości, urozmaicany czasami delikatnymi rdzawymi akcentami. Śnieżna biel cudownie akcentowała czerwień krwi, nadawała jej niespotykanej głębi i wyrazistości. Z wysoko uniesioną głową kontynuowała podróż, mrużąc piwne oczy przy co mocniejszych podmuchach zamieci.
Szczekanie psów i odgłosy rozmowy doleciały do jej uszu znienacka. Wśród przytłumionych dźwięków jeden docierał do jej uszu nad wyraz wyraźnie. Wysoki, chłopięcy krzyk powtarzający w kółko jedno zdanie:
-Patrzcie w niebo!
Dobiegał wyraźnie z lewej strony, była tego pewna choć widok zasłaniały ośnieżone kępy wysokich sosen. Przeklęła w myślach swoją lekkomyślność i brak uwagi. Nasunęła ponownie kaptur na głowę i skuliła ramiona, okrywając się szczelniej płaszczem. Kilka oddechów później jej oczom ukazała się grupa ośmiu ludzi, wlokących młodego obitego chłopaka. To on krzyczał tak przerażająco. Idący na przedzie człowiek, ubrany lepiej od pozostałych uniósł lewą dłoń, nakazując reszcie zatrzymać się. Okutany w futro bardziej przypominał niedźwiedzia niż ludzką istotę.
- Pokaż twarz - rozkazał cicho, podchodząc do dziewczyny na odległość wyciągniętego ramienia.
Bez słowa ściągnęła kaptur. Nie miała najmniejszych szans w starciu z tak liczną grupą dobrze uzbrojonych drabów. Jakakolwiek prowokacja w tej sytuacji byłaby głupotą. Wiele można było Andrei zarzucić, ale głupoty i lekkomyślności nie wliczała do swoich przywar.
- Co tu robisz? - spytał, przyglądając się jej uważnie. Dłuższą chwilę badał wzrokiem blizny na jej twarzy, ale nie drążył tematu.
- Idę - odpowiedziała spokojnie, unosząc wysoko brodę - Nie wydaje mi się, żeby podróż po tych ziemiach była zbrodnią. Nie kłusuję, żadnych praw ludzkich i boskich nie łamię.
Nieznajomy kiwnął głową po czym wskazał na wioskę, majaczącą między drzewami
- Musisz być zmęczona. Samotna podróż w zimę jest wyczerpująca. Pewnie od dawna nie miałaś nic ciepłego w ustach. Tam jest Erzgalgen, jedyna osada w przeciągu kilku dni marszu. Co prawda piwo tam chrzczą na potęgę, ale kąt do spania znajdziesz bez problemu. Powołaj się na Wiktora Bowera, a miejscowi nie będą chcieli od ciebie zapłaty.
- Dziękuję wam panie - Andrea kiwnęła głową - To niezwykłe spotkać kogoś kto wyciąga pomocną dłoń do nieznajomych. Skorzystam z twojej rady.
- Ludzie powinni sobie pomagać - rzekł poważnym tonem - Jak ci na imię?
Dziewczyna drgnęła. Cała sytuacja coraz mniej się jej podobała. W myślach poprzysięgła sobie trzymać się jak najdalej od tego człowieka. Do głowy przychodziły jej dziesiątki powodów dla których okazywał zainteresowanie kimś takim jak ona i żaden nie był przyjemny.
- Drżysz. Coś się stało? - w ton mężczyzny wkradły się stalowe nuty
- To z zimna panie...rąk już nie czuję i chyba gdzieś zgubiłam stopy - odparła ze śmiechem - Andrea, mam na imię Andrea.
- Chodź więc, znajdziemy ci jakieś miejsce gdzie będziesz mogła odpocząć - położył rękę na jej ramieniu i delikatnie zmusił do tego by ruszyła razem z nim.
Andrea stężała pod dotykiem jego dłoni, ale nie opierała się. Razem z grupką żołnierzy prowadzących konie za uzdy, ujadającymi psami i krzyczącym wciąż chłopakiem ruszyła w kierunku osady. Pod pozorem potknięcia się w śniegu zrzuciła obcą łapę ze swojego ramienia i zapewniając że wszystko jest w porządku powoli oddalała się od Wiktora. Ten, im bliżej zabudowań się znajdowali tym bardziej tracił zainteresowanie dziewczyną. W końcu wdał się w pogawędkę z jednym ze zbrojnych - wąsatym, jednookim jegomościem. Było to po jej myśli. Przy pierwszej możliwej okazji odłączyła się od orszaku, znikając w zaułku między domami. Upewniając się że nie zostanie zaproszona do dalszej przechadzki oprała głowę o ścianę budynku i zamknęła oczy. Potrzebowała kilku głębokich oddechów by się uspokoić. Musiała zostać tu jakiś czas. Nie miała już siły na wędrówkę po lesie, zapasy wypadało uzupełnić. Objęła się ramionami i zwiesiła bezradnie głowę, a z jej ust wydobyło się krótkie syknięcie. Przy takim trybie życia każdy gwałtowniejszy ruch okupiony będzie przeszywającym do kości bólem. Każdy ma jakieś granice wytrzymałości, a ona balansowała niebezpiecznie na granicy swoich. Stała przez chwilę, zbierając siły i rozmyślając co dalej. Dopiero po dłuższym czasie zorientowała się że coś jest nie tak. Irytujące "patrzcie w niebo" umilkło, a świat ponownie pogrążył sie w zimowej ciszy. Padający do tej pory delikatnie śnieg zmienił się w prawdziwą zamieć, szarpiącą gałęziami drzew czego wcześniej nie zauważyła, schowana bezpiecznie w ciasnej uliczce i przyklejona do ściany.
Na odgłos wystrzału odskoczyła w bok wyciągając zza pazuchy krótkie, paskudnie ząbkowane ostrze. Ból spowodowany nagłym ruchem uderzył w nią niczym obuch młota. Wypuściła broń i trzymając się za bok runęła na kolana, walcząc z falami ogarniającej ciemności.
- Myśl - warknęła do siebie - Myśl! Kto nie myśli jest trupem!
Odgłos wystrzału dochodził z daleka. Nie strzelano do niej. W takiej zamieci nikt zapewne nie wyściubiał nosa z budynków, więc nie było świadków jej nerwowej reakcji, a przez zadymkę i tak gówno by zobaczyli. Ona sama widziała na odległość nie większą niż trzy metry.
- Nic się nie stało - mamrotała macając za upuszczonym mieczem - Znajdź schronienie bo uświrgniesz. Schronienie, żarcie, unikaj żołnierzy, a potem już jakoś pójdzie.
Zataczając się ruszyła przed siebie. Powoli przedzierała się przez zaspy. Noga za nogą, uparcie parła do przodu wypatrując potencjalnego schronienia. Ludzkie, przerażone twarze migające w oknach zniechęcały przed odwiedzinami w domach i proszeniem o gościnę u miejscowych. Strach i niechęć malowały się wyraźnie na wychudzonych, bladych obliczach.
Największy budynek w wiosce wydawał się pełnić rolę karczmy bądź zajazdu. Upewniła się co do tego zaglądając przez okno. Kilkunastu ludzi siedziało przy stołach i żaden z nich nie należał do oddziału którą ją tu przyprowadził. Uspokojona weszła do środka mocując sie przez chwilę z drzwiami.
Zapach krwi i prochu uderzał w nos od samego progu. Bezgłowe ciało niewidoczne zza okna stanowiło wątpliwy element dekoracyjny wnętrza. Niezrażona tym widokiem dziewczyna podeszła do jednego ze stolików
- Karczmarz gdzie? - zagadnęła uprzejmie do jakiegoś starucha, a on wskazał na zwłoki
Andrea przeszła przez pomieszczenie i bezceremonialnie nalała sobie piwa do kufla stojącego na ladzie. Wypiła duszkiem całość i skrzywiła się z niesmakiem.
- Nie dziw że ktoś go załatwił - warknęła rzucając kuflem w trupa - Szczyny.
Przeskoczyła przez blat znikając na zapleczu, by chwilę później wrócić z gomółką sera, zakurzoną butelką i pajdą chleba. Rozsiadła się jak najdalej od krwawych plan, zajmując miejsce z którego obserwować mogła drzwi i w razie potrzeby szybko ulotnić się oknem. W mgnieniu oka pochłonęła chleb z serem, łykając i prawie nie gryząc. Dopiero potem odkorkowała flaszkę i z lubością przechyliła szyjkę do ust.
- Szczyny to, a nie piwo...ale i tak szkoda go marnować - rzuciła w stronę elfa cucącego rudowłosą niewiastę - W śnieg ją wrzuć. Sama się obudzi.
 
Trollka jest offline