Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2013, 13:18   #47
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Icarius & Asenat natrzaskali te wszystkie literki pospołu

-Witaj Yrso- powiedział Domeric nalewając wina do zdobionych kielichów osobiście. Tym razem pierwszy raz od dawna w komnacie nie było zupełnie nikogo, poza Boltonem i Yrsą. Straż i giermkowie zostali wyproszeni.

Yrsa milczała ciężko. Właściwie nie powiedziała ani słowa od żenującej chwili przywitania, kiedy to upewniła się, że to Namiestnik Królewski przed nią stoi, zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów, a potem zebrała się do klękania na jedno kolano, przytrzymując się za obwinięte grubym opatrunkiem udo. Teraz za wino także podziękowała tylko skinięciem głowy. Siedziała za stołem poważna, spięta i sztywna jakby połknęła kij. Tylko nozdrza jej drgały i oczy robiły się coraz większe, coraz ciemniejsze i coraz bardziej puste. Co jakiś czas nerwowo dociskała palcami paskudnie pobliźnioną skórę na skroni. Gdyby nie ten defekt, byłaby nawet ładna. Urodą wygłodzonego cieniokota zaczajonego na skalnej półce.

-Droga ci się wydłużyła, choć czytałem i o sukcesach-uśmiechnął się i przeszedł do konkretu. Nie lubił gierek i owijania w bawełne. Odkąd został Namiestnikiem, stanowczo zbyt często musiał to robić.

- Harrenhal. Tak. Sukces - poświadczyła i odstawiła nietknięty puchar. Głos miała chrypliwy, ale przyjemny, tylko mówiła przeraźliwie cicho. Wszyscy, którzy przebywali blisko Roose’a Boltona zwykli szeptać. Jakby nie chcieli zwrócić na siebie uwagi. - Dzięki ludziom, których posłałeś, Albrecht powinien utrzymać zamek. Gdy twój dobry pan ojciec zechce opuścić Fosę Cailin i ruszyć na południe, nie będzie musiał topić mego klanu w Tridencie, ani wykrwawiać go, tłukąc nim w mury twierdzy Harrena. Dziękuję ci, panie mężu. Za ten sukces. Czy możesz mi teraz powiedzieć jedną rzecz? Gdy już przejechałam cały świat w tej dłużącej się podróży?

-O ile zechce opuścić-burknął Domeric pod nosem, po czym dodał już normalnie -Za sukces to ja dziękuje tobie Yrso z domu Wull .W Królewskiej przystani, odwykłem od słów sukces czy dobre wieści. Prawdę mówili ci którzy mówili, że Namiestnik jest od sprzątania gówna, eh zresztą nieważne. Długa droga za tobą a ja zaczynam od narzekań. Naturalnie pytaj o co chcesz pani.

- Czy zabiegałeś o to małżeństwo? Czy prosiłeś swojego ojca o mnie? - tylko głos jej drgnął, twarz została gładka i nieporuszona. - Prawdę, poproszę.

-Powinienem teraz skłamać, tak przynajmniej mi się wydaje.-powiedział Domeric patrząc Yrsie prosto w twarz. Zawahał się chwilę po czym rzekł -Jednak zasługujesz na prawdę. Nie zabiegałem, nie prosiłem. Zostało mi ono nakazne, choć jeśli dobrze znasz Boltonów wiesz, że i to do końca nie jest prawdą.

- Ciebie nie znam. Człowiek, który powie, że dobrze zna jego, jest kłamcą lub głupcem - warknęła Yrsa wściekle, wypadając na chwilę z roli cichej i spokojnej małżonki. Przycisnęła palce do skroni i znowu zamilkła, na długo, aż rumieniec gniewu spełzł jej z twarzy. Położyła dłonie na stole i patrzyła nieruchomo we własne paznokcie. - Ale dobrze. Prawda za prawdę. Miałby klany bez tej... tego małżeństwa. Może nie tak licznie, ale wystarczyłoby, gdyby mi kazał ich sprowadzić. Chciał mieć więcej, musiał się związać krwią. Chciałam, żeby to był Ramsay. Znasz Ramsaya, panie mężu? Bękart. Bez nazwiska. Bez ziemi. Mógłby żyć moim życiem. Teraz stalibyśmy razem obozem na Fosie Cailin i obstawiali, kiedy lord Dreadfort da nam skosztować krwi. Potem wrócilibyśmy w moje góry. Nim zima by się skończyła, Ramsay byłby już bardziej Wullem niż synem swego ojca. Klany byłyby szczęśliwe, my nie patrzymy na miana i herby, ważna jest krew. Ja bym została ze swoimi, tam, gdzie przynależę. Klan zyskałby też silnego męża. Dziedzic Dreadfort nie ugrzązłby w małżeństwie z dzikuską, której będzie się wstydził na południowym dworze. Powiedziałam to twemu ojcu. I jak myślisz, co mi odrzekł?

-Nie lubię zgadywać czy przypuszczać. Wiem co ja bym ci powiedział. Ramsay zabiłby ciebie albo co bardziej prawdopodobne ty jego, przed końcem zimy która miałaby nieść te wspaniałe zmiany. Mój bękarci brat ma w sobie złą krew jak mawia ojciec. Ma w sobie niski spryt, lecz stanowczo zbyt dużo złej krwi. Co rzekł on?

- Że odmawia. To musisz być ty. A ja mam szykować się do drogi - Yrsa wzruszyła ramionami. - Oto jestem. Bo żadne z nas nie miało tak naprawdę dość odwagi, by się mu postawić.

Domeric tylko cicho się zaśmiał.

-Nie używałbym tak wzniosłych słów, widzisz Rose Bolton to człowiek wywołujący strach. Ten kto nie czuje przed nim respektu i strachu właśnie jest skończonym głupcem. Ten sam człowiek jest jednak moim ojcem. Zna mnie, ja zaś jego. Rose na swój pokrętny sposób kocha swoich synów, może nie tak bardzo jak władzę co prawda. Jednak na tyle, że gdy może łączy jedno z drugim. Powiem ci jaki wybór dał mi w domyśle, odwaga nie ma tu nic do rzeczy. Dałem ci ją bo potrzebowałem klanów, Ramsay dać nie mogłem i wiesz dobrze czemu. Padło na ciebie, złóż przysięgi i dopełnij obietnicy. Potem, rób co chcesz. Uznasz za godną i potrzebną, dobrze. Zbędna i nie odpowiadający ci? Usuń jak i ja bym usunął każdą przeszkodę. Tylko nie rozkliwiaj się nad decyzją jak masz w zwyczaju. To rzekłby mi ojciec lub coś nad wyraz zbliżonego.

- Powiedziałby - potwierdziła, nagle zakryła usta dłonią i parsknęła krótkim śmiechem - coś właśnie takiego. Ale mylisz się. Nie znasz swego ojca. A on nie kocha swoich synów. Wszyscy jesteśmy dla niego tylko figurami, jak w tej południowej grze, której próbował mnie uczyć. Ty, Ramsay, ja, ta jego nowa gruba żona i nowy dzieciak, którego w niej zasadził. Ten bękart o złej krwi mógł dać mu klany. Mogłam go zabić albo on zabiłby mnie. Mała strata, w każdym przypadku. Teraz ten bękart siedzi w Dreadfort, bo twój pan ojciec osobiście go tam sprowadził, zanim wyruszył w drogę. Sytuacja na szachownicy uległa zmianie, Domericu.

-Powiedziałem, że kocha w swój pokręcony sposób. Rose nie zna uczucia miłości nie w klasycznym tego słowa znaczeniu. Jednak udowodnił mi parę razy, że synowie są dla niego ważni, być może jednak jesteśmy tylko najważniejszymi figurami- Bolton zaśmiał się- Zmiany na szachownicy zaszły, bękartem bym się nie marwił. Raz już próbował mnie zabić nie udało się, zemsta najlepiej smakuje na zimno. Owe zmiany zaszły jednak dużo dalej niż mój pan ojciec sądzi. Ojciec natomiast woli najwyraźniej stracić ciebie niż Ramsaya liczy pewnie po cichu, że jednak cie nie zabije. Wtedy nie straci żadnej figury.

Yrsa zamrugała. Przyjrzała się swojemu kielichowi. Obkręciła go kilka razy, zanim nie wysuszyła do dna i nie podsunęła do napełnienia.

- Czasem brzmisz całkiem, całkiem rozważnie. I odważnie. By za chwilę zacząć bredzić farmazony... zostawmy twego pana ojca tymczasem w spokoju. Zamierzasz usunąć przeszkodę, czy mam się sama usunąć? W kierunku taborów Tywina Lannistera, na przykład? Słyszałam,że spaliłeś kawał lasu i morze pełne statków - zaśmiała się nagle. - Też bym coś spaliła. Może nawet lwy mnie zabiją, i wszystkim wam Boltonom oszczędzą fatygi.

-Młodość Yrso, młodość zbyt często przeze mnie przemawia i nie tylko zresztą nieważne. Zadam ci pytania jak i ty mi zadałaś. Tak samo oczekuję szczerości. Czego pragniesz i co chciałabyś osiągnąć w tym całym zamieszaniu?

Chichotała jeszcze ubawiona własnym dowcipem - jak to pójdzie się nadziać gardłem na jakieś lwie zęby, i tym sposobem pokaże wała wszystkim możniejszym od niej Boltonom. Spoważniała w jednej chwili.

- Najbardziej? Mojego życia, z powrotem. Mojej wolności, w moich górach. Nocnych pochodów i pościgów za dzikimi. Wina. Walki. Mężczyzn, którym nie muszę być wierna, bo niczego im nie przysięgałam. Obawiam się, że nikt nie jest w stanie mi tego wrócić. Wszystkiego, czego się wyrzekłam, kiedy ci przysięgałam. Więc chyba... nie mam wyboru. Będę dobrą żoną. Tak, jak ja to rozumiem.

Domeric pobłażliwie się uśmiechnął.

-Nie pytałem cię o czym marzysz. Nie pytałem cię również czy masz wybór. Co chciałabyś osiągnąć w tym całym zamieszaniu, tak brzmiało pytanie. Czy jesteś pewna, że nic ponad to co rzekłaś nie jest dla ciebie teraz istotne?

- Oh. Mówiliśmy o konkretach? - ściągnęła usta w wąski ryjek i przewróciła oczami. - Przepraszam, panie mężu. Po pierwsze, mamy problem. Wspólny. Nazywa się Tywin Lannister i podobno jest w drodze. Podobno chce cię zabić. Rozumiesz... troszkę się zdenerwowałam. Twój ojciec był dość kategoryczny przy omawianiu pewnych opcji. Opcja, że nie dożywasz ślubu była wyjątkowo źle przyjęta. Dlatego dość nerwowo poszukiwałam sojuszników. Efekt masz pod miastem. W lesie, który kazałeś spalić. Klany. To też nasz wspólny problem. W tym zamieszaniu nie chciałabym, aby sojusznicy, których tu przywlokłam, aby cię chronili, nagle zmienili front, gdy moja głowa sfrunie nagle z barków.

-Czemu klany byłyby tak tym urażone, czym to zaskarbiłaś sobie ich miecze? Ciężko mi to sobie samemu dopowiedzieć. Ostatnio zdaje się sfruneły głowy moich posłańców. Po czym ta banda, przyszła pod moje miasto. Omineła mnie ciekawa historia.

- Bardzo ciekawa. Powinieneś pomówić z moim człowiekiem, któremu pokazałeś drzwi. On twierdzi, że tłum idzie za jednym człowiekiem z jednego albo obydwu powodów. Miłości i strachu. Więc chyba mnie kochają. Albo się boją. Albo nie wiem kurwa co! Ale wiem, że jeśli nagle umrę, albo zniknę, albo stanie się cokolwiek, co zrzuci mnie z wodzowskiego piedestału, to dzikie towarzystwo częściowo rozlezie się po okolicy i zacznie palić i grabić bezładnie, a częściowo pójdzie do tego, kto więcej zapłaci. To jest cholerny problem i musimy go rozwiązać szybko. Czytałeś mój list? Ten rzewny?

-Nikogo z twych ludzi nie odprawiłem. Być może ktoś z mej świty okazał niedbałość w pewnych kwestiach. Erohet poprzysiągł mi swój miecz, to człek którego szukają klany. To chyba on ma być ich wodzem. Stąd podejrzewam, że twoja strata nie obeszłaby ich tak bardzo. Minę fakt, że mogę ich jeszcze przekupić lub zabić. Tak się składa, że rozbili obóz na bardzo równym i wypalonym gruncie. Od innej strony miasta, czeka pięć tysięcy konnych. Ruszam z nimi na Stannisa, jak bogowie dadzą może nawet na Tywina. Wdeptać w ziemię w ostateczności mogę po drodze i klany. Jednak widzę zalety tej dzikiej karty. Czego chcą za swoje usługi, wodza i zapewne broni? Z tymi patykami daleko nie zajdą. Kto mi da gwarancję, że ta horda dochowa nam wierności?

- Głupiec. Albo kłamca - odparła Yrsa i zajrzała do swojego pucharu. - Ode mnie takich zapewnień nie dostaniesz. Tak, chcą broni. Chcą też złota, krwi i chwały, ale to zdobędą już sobie sami. Wodza, kolejnego, bo tam ich jest całe mrowie - może chcą, a może nie. To ja chcę Eroheta. Służył ci, przysiągł, dobrze. Może będzie lojalny. Zawsze to jakieś zabezpieczenie, na wypadek gdybym zginęła albo została ranna. Ale musi zacząć zdobywać ich już teraz. Nie pójdą za nim tylko dlatego, że pokaże im swoją mordę. Przyjechanie do nich z bronią, której pragną, byłoby dobrym początkiem. Potem musi z nimi iść. Walczyć i zwyciężać. Na razie tylko ja stoję pomiędzy tobą, a ich pragnieniem odwetu za krzywdy, prawdziwe czy domniemane. To zbyt mało, i dlatego potrzebuję Eroheta. Ja także... coś ci przysięgałam. I obiecałam coś twemu panu ojcu. Będę tego dotrzymywać, nawet gdy uznasz mnie za przeszkodę. Wolałabym być wierna człowiekowi, nie danemu słowu. To jest coś, czego pragnę. To jest to coś, co jest dla mnie istotne. Ale to już nie ode mnie zależy - poruszyła lekko ramionami. - Daj mi jeden dobry powód do takiej wierności. Jestem cierpliwa. Mogę poczekać. Mogę znosić miesiącami to, co teraz próbujesz ze mną robić. Zmuszasz mnie do tańczenia na sznurku jak malowanej kukiełce, abym udowadniała raz po raz swoją przydatność. On robił to latami, sprytniej i zręczniej niż ty. Próbujesz mnie straszyć. Odpuść sobie. To bezcelowe. Nie jesteś swoim ojcem. Nie skrzywdzisz mnie bardziej niż on to zrobił. Nie zabierzesz mi więcej niż on. *

-Straszyć? Nie Yrso daleki jestem od tego. Zadziwiająco wiele osób reaguje podobnie jak ty. Stwierdzam jedynie fakty, być może one i rzeczywistość są straszne. Jednak taki już jest ten świat, nie ja budowałem jego zasady.

- Świat nie jest straszny. Ludzie są. Albo nie.

- Nie zamierzam sobie z tobą pogrywać. Powiem zatem wprost. Istnieje możliwość zebrania pewnej, nazwijmy to koalicji.

Północ,Wysogród, Dolina, Dorzecze. Kupimy może jeszcze trochę neutralności Dorne dzięki twoim posunięciom. Od zbudowania tego sojuszu zależy nasze przetrwanie. Dosłownie moje a i szerzej rozumianej północy zaoszczędzi to morza krwi. W obecnej sytuacji politycznej przegramy. Stark padnie a po nim i północ. Nie ma jednak sukcesów bez poświęceń, jeśli mamy odmienić losy Westeros. Na początek moich i twoich. Pytanie brzmi czy jesteś gotowa na wszystko?

- Na początek. Nie ma czegoś takiego jak my. Ciągle jesteś ty i jestem ja. Ale służę twojemu rodowi. I słucham.

-Nie to ja słucham. Nakreśliłem ci cel, nakreśliłem alternatywę. Nie powiedziałem jak i powiem jedynie tyle ile będzie niezbędne. Nowe kawałki drogi będą się odsłaniały z czasem. To co mogę powiedzieć, osobiście zyskasz na tym w dłuższej perspektywie. Choć na początku wielu może na ciebie pluć. Nie obchodzi mnie twoja służba mojemu rodowi czy Rosowi. On też na tym zyska, gdy spojrzy na większy obraz jaki się z tego wyłoni. Plany ma pewnie inne, jest jednak elastyczny. W chwili śmierci Tywina nie będzie miał też wyboru. Pytam zatem ponownie czy dla tego celu jesteś w stanie poświęcieć siebie. Nie życie, naturalnie nie zginiesz. Poświęcisz jednak siebie. Dla północy, twoich ojczystych klanów, Boltonów czy dla czego sobie tam chcesz. Interesuje mnie jedynie decyzja.

- Historia mego życia - mruknęła cicho i zapatrzyła się w okno. - Tak, lordzie namiestniku. Już powiedziałam. Jestem cierpliwa.

-To się dopiero okaże. Pierwsza informacja, mój plan zakłada brak naszego ślubu. Wyruszam za parę godzin na Stannisa. Trochę mnie nie będzie. W tym czasie będzie uczta na twoją cześć, jeden z moich ludzi upije Harrego obecnego najwyższego lorda Doliny. Rano ma się obudzić w twojej łożnicy. Wpadnę w święte oburzenie po powrocie, jak tak mógł uwieść moją przyszłą żonę. Po jego i twoich błaganiach zgodzę się na ślub. W ten sposób zwiążemy Dolinę z nami na stałe. Ty staniesz się częścią wielkiego rodu i będziesz kierowała młodym mężem. Ja zwiążę się z Tyrelami przez ślub z Margery. Nie powiem by mnie ten plan zachwycał. Stworzy to jednak pewną koalicję, alternatywą są tysiące trupów naszych braci z północy. Twoich klanów jak i ludzi Boltonów. Nasze pragnienia, nasz honor albo życia bardzo wielu ludzi. Nie przyszło mi łatwo stawiać nas w takiej sytuacji. Wybór jednak dla mnie jest oczywisty.

Słuchała mniej więcej do połowy, z pustymi oczami i obojętną twarzą. Nie wyglądała na zaskoczoną. Wyciągnęła z rękawa zwitek pergaminu, obracała przez chwilę w palcach, by wreszcie wsadzić w płomień świecy.

- Dostrzegam pewien problem - odezwała się przez dym. - Twój błyskotliwy plan nie uwzględnia jednej okoliczności. Jestem człowiekiem twojego ojca. A twoje zamiary stoją w rażącej sprzeczności z rozkazami, które mi wydał.

Domeric się śmiał, rozlał wino a potem dalej się śmiał. Yrsa siedziała sztywna jak kij, z nieporuszoną twarzą, chociaż wszystko się w niej gotowało.

-Rose pozwolił mi cię zabić, jeśli nie będziesz mi odpowiadać. Ja mówię ci o sprawach ważnych dla całej północy a nawet Westeros. Zasłaniasz się rozkazami. Naprawdę chcesz to tak rozegrać?- powiedział Namiestnik. Jego ton z początku zabawny z każdą chwilą stawał się coraz bardziej lodowaty. Choć dobrze się przysłuchując nie było w tym złości raczej szczere zdziwienie.

Przez miękkie usta Yrsy przebiegł nieładny grymas niesmaku, i zniknął równie szybko, jak się pojawił.

- Tę groźbę już słyszałam - przypomniała łagodnym szeptem. - A ty już widziałeś moją reakcję, panie. Pomogę ci, bo zaczynasz kręcić się kółko. Nie zasłaniam się rozkazami. Jestem wierna. Człowiekowi. Twemu ojcu. W Harrenhal się upiłam i stwierdziłam, że ktoś, komu dałam słowo, komu przysięgałam pod drzewem sercem, zasługuje być może na szansę... Chwila słabości - zebrała popiół ze spalonego pergaminu w palce i dmuchnęła w niego lekko. - Była i minęła. Nie chciałeś lub nie potrafiłeś skorzystać z tego, że straciłam pewny grunt pod nogami. Teraz. Żądasz od obcej sobie kobiety, od kogoś, kto całe życie przelewał krew własną i cudzą pod rozkazami twego ojca, wyrzeczenia się tej służby. W zamian rzucasz garść pustych frazesów i równie pustych obietnic. Mglistych i niepewnych korzyści. Tytułów i ziemi, której nigdy nie pragnęłam, nawet gdy to Roose mi je dawał. Gębę masz pełną zapewnień o uczciwości i konieczności poświęcenia, ale w twoim planie to tylko ja mam się poświęcić. Do tego, co planujesz, potrzebujesz sojusznika. Kogoś wiernego i godnego zaufania. Ty zaś gnoisz mnie jak posługaczkę, plujesz na wszystko, co zrobiłam dla twego rodu, grozisz śmiercią... I żądasz, abym wzięła na siebie cały gniew twego ojca. Bo mnie zabijesz, bo on ci pozwolił. Posłuchaj sam siebie. Domericu Boltonie. Jeśli zawsze tak rozgrywasz zdobywanie przyjaciół, to uczestniczenie w czymkolwiek z tobą postrzegam jako bardzo udziwnioną, skomplikowaną i wyrafinowaną formę samobójstwa. Planowi w tym kształcie mówię nie. Oczekujesz ode mnie zdrady wobec swego ojca. Naprawdę sądziłeś, naprawdę, choć przez chwilę, że się zgodzę, po tym, co mi tutaj pokazałeś? Nie, Domericu. Wolę zginąć dla niego, teraz, niż zeszmacić się dla ciebie, i żyć ledwie trochę dłużej. Bo o to ci przecież chodzi? Chcesz się zasłonić mną jak tarczą, abyś ty wyszedł przed nim czysty jak łza. Ty zrobiłeś, co ci nakazano. Tylko brudna pizda z klanów nie umiała utrzymać nóg razem, ani utrzymać w tajemnicy tego, że nie potrafi... Z szacunku dla nazwiska, które oboje teraz nosimy, nie nazwę ci po imieniu i wprost, czym jest twój zamiar. Pokaż mi teraz list, pismo, cokolwiek, na którym widnieje podpis twego ojca, nakazujący mi udział w tej farsie. Albo będziesz musiał mnie zabić. Może na to, by zrobić to osobiście, już ci starczy odwagi.

Odsunęła się od stołu i wyjęła zza pazuchy kwadrat pergaminu z krwawą paćką laku ozdobioną pieczęcią Boltonów. Położyła go na stole i przysunęła palcem w jego stronę.

- List od twego ojca. Szkoda, żeby się przy tym okrwawił. Po mnie czeka cię jeszcze sporo zabijania. Z szacunku dla twego ojca mimo wszystko doradzam - nie atakuj klanów. Stoją spokojnie jak baranki pod królewską chorągwią, wodzowie mają królewskie glejty, a Ned Stark zdążył już szerokim gestem uzbroić nowych sojuszników. Atak na nich może mieć nieprzyjemne konsekwencje dla sojuszy, które będziesz chciał zawrzeć. Ja zrobiłam wszystko, co mogłam. Sądzę... że słodki Roose nadal wygrywa w każdym rozdaniu i ostatecznie wydyma wszystkich w Przystani po królewsku - uśmiechnęła się smutno. - Zrobisz, co zechcesz. Jestem człowiekiem twojego ojca. I jestem z tego dumna. Rozmawiaj ze mną o swoich planach z innej pozycji i innym tonem. Albo skończ pieprzyć o zabijaniu i wreszcie mnie zabij.

Odchyliła się na krześle i skrzyżowała ramiona na piersi.

- Nie musisz się spieszyć z decyzją. Jestem cierpliwa, jak już mówiłam, a do tego ja mam czas. Nie wiem, czy ty go masz, mój panie.

-Mój sukces to sukces rodu. Zatem i Lorda Boltona któremu tak wiernie służysz. Dałem ci powód by zwątpić. Pokazać ci, że jesteś zabawką w rękach większych od siebie. Ty jednak ciągle mówisz o zabijaniu przeplatając to oddaniem do mego ojca. Chciałem tylko lekko nacisnąć strunę, wywołałem jednak istny- tu chwilę się zawahał by w końcu zmilczeń. - Wytłumaczę oczywistości bo widzę, że to konieczne. Yrso jestem z własnym ojcem po tej samej stronie, nie wiem skąd ci się wzieły urojone zdrady. Jestem jego dziedzicem, jedynym prawowitem synem. To, że dałem ci prawdę na tacy i spróbowałem uderzyć w twoją lojalność ze już na początku jest świadomym ruchem. Wiem co chciałem wiedzieć. Sprzeczne rozkazy jak to ujełaś wynikały z jego niewiedzy, postarałem się jednak temu zaradzić. Zdrada, branie gniewu mego ojca na siebie to jakiś nonsens. Czytałem twe listy i widziałem w nich szasnę na manipulację tobą Yrso. Chwila słabości jak rzekłaś, nie zwykłem jednak udawać. Mam wychodzić przed nim na czystego jak łza?-zaśmiał się. Przed innymi może tak, to element polityki. Ojciec jednak wręcz oczekiwał ode mnie zawsze inicjatywy i brudu. To właśnie robię. Powtarzał, że mój miecz nie zawsze wystarczy. Co do naszego wzajemnego oceniania się, powiedziałem ci kilka prostych zdań, kilka prostych prawd. Przyjełaś je tak a nie inaczej, twoja odpowiedźi dają mi prosty i szybki obraz tego kim jesteś Yrso.

Tym razem słuchała uważnie. Na koniec pokręciła wolno głową, z piersi wydarło jej się krótkie, zrezygnowane westchnienie.

- Możesz zaiste zatem święcić triumf. Nakładem czasu, sił, być może i środków, udało ci się ustalić coś, co odkryłbyś gdybyś sięgnął głębiej we własną pamięć i wyciągnął wnioski. I gdybyś naprawdę znał się na prawach, żądzach i pragnieniach, które targają ludźmi aż do trzewi, gdybyś... gdybyś był jak on. Dowiedziałeś się, że gdyby twój ojciec kazał mi przestać oddychać, umarłabym próbując. I że mimo wszystko nie jestem z kamienia, bo ludzi z kamienia nie ma. W rzeczy samej, możesz odtrąbić zwycięstwo. Co odkryjesz w następnym ruchu? Wyspy Letnie? Wynajdziesz koło? Wypatroszysz mnie, by odkryć ze zdziwieniem, że moja krew jest czerwona? Świat drży w oczekiwaniu na twoje posunięcia, mój panie - machnęła ręką. - Ach, skończmy to. Twój ojciec połączył nas w imię celu. Zdobycie klanów, jak sądzę - podkreśliła starannie - było ledwie dodatkiem i ładnie wyglądającą przykrywką. To mogę ci powiedzieć na obecnym etapie, poruszając się w granicach, których zabronił mi przekraczać. W sumie... mogę też powiedzieć jeszcze jedno. To przypuszczenia, nie pewność, bo w odróżnieniu od ciebie nie uzurpuję sobie wiedzy o poczynaniach, myślach i dążeniach twego ojca. Wiem, jak bardzo taka mrzonka może się zemścić. Jesteś jego dziedzicem, jedynym synem z prawego łoża. .. Jesteś figurą. Ważną, być może najważniejszą, być może taką, której obecnie najbardziej nie chciałby stracić. Jednak nie ważniejszą od celu, i zastępowalną. Od kiedy Freyównie zaczął rosnąć brzuch, twoja pozycja nie jest już tak niekwestionowana. Pewnie, to może być dziewczynka. Pewnie, dziecko może być chore lub słabe. Ale grubaska jest młoda i płodna, a Roose jest krzepki i w sile wieku. Zdążą natrzaskać małych Boltonów. A Roose pożyje wystarczająco długo, by doprowadzić je do dorosłości, jeśli... będzie musiał poświęcić figurę obecnie najważniejszą. Pamiętaj o tym, gdy będziesz snuł swoje plany, nawet ważkie i cenne, nie wtajemniczając w nie swego ojca. On, jak sądzę, jak dajesz mi odczuć, nie wtajemnicza cię do końca w swoje. Skutkiem tej wzajemnej niewiedzy może być ich zderzenie. Wolałabym nie dopuścić do podobnie kuriozalnej sytuacji. Czy chcesz się jeszcze trochę pokłócić, mój panie, czy otworzymy list?

-Zabawne bo ja wiem, że Freyówna nie ma znaczenia. Mój ojciec jest w wieku, że nie dożyje wprowadzenia swego syna w dorosłość. Prawdziwą dorosłość. Sam zaś powtarza, że “młody lord to dla każdego rodu tragedia”. Jak widzę i tu mamy odmienne zdania. Liczę się ja i bękart, nim Rose umrze jeden z nas zdąży zginąć.

Uśmiechnęła się leciutko i ledwie przez chwilę, a potem skinęła poważnie głową.

- Ty mówisz o tym, co wiesz. Ja o tym, co czuję. To nie są odmienne zdania, mój panie. To coś głębszego. Odmienny sposób patrzenia na świat. Masz jednak rację, trudno nam będzie rozmawiać. Wydaje mi się jednak, że zarówno wiedza, jak i przeczucie mogą wyprowadzić człowieka na manowce.


Bolton przejrzał list po czym rzekł:

-Ojciec i jego poczucie humoru. Opowiedz mi Yrso historię wieży radości.

Sądząc z wyrazu twarzy, Yrsa nie podzielała wysmakowanego poczucia humoru przynależnego rodowi. Dłonie zaczęły się jej trząść, zacisnęła palce na krawędzi stołu, aż pobielały jej kłykcie. Z twarzy odpłynęła cała krew, posiniały trupio usta. Przestała mrugać i chyba przestała też oddychać.

- Czy mogę... zobaczyć list. Proszę - z jej głosem działo się coś równie niedobrego jak z twarzą. Nie wyciągnęła ręki, wisiała tylko na pergaminie nieruchomym spojrzeniem żebraka.

-Naturalnie.-powiedział wstając, podszedł do bocznych drzwi. Za nimi stał Oprawca wyszeptał mu coś na ucho.-Naturalnie pokażę ci go, skoro oto prosisz. Mimo, że jest to list ojca do syna. Najpierw jednak opowiedz mi historię, całą prawdę naturalnie poproszę.

Kiedy się odwrócił, Yrsy przy stole już nie było. Stała przy otwartym oknie, obejmując się ramionami, wymuszała na samej sobie spokojny, równy oddech, aż powietrze przestało z niej uchodzić chrypliwym świstem i uspokoiła się naprawdę. Dopiero wtedy zamknęła okno i wróciła do stołu.

- Całą prawdę – zaczęła ostrożnie, ważąc każde słowo. - Nie sądzę, że to możliwe. Po pierwsze, to co wiem, to raczej drobny fragment tego, co ma się stać. To też zresztą nie twarda wiedza – tylko przeczucie, że przez moment dotknęłam czegoś nieuchwytnego. Po drugie, dlatego, że to nie jest historia o prawdzie. Wydaje mi się, że w tej historii nikogo nie obchodzi prawda, choć mogą twierdzić inaczej. Czy tu jest bezpiecznie? Nikt nie słucha? Zupełnie nikt? Bo nikt nie powinien.

Domeric obserwując Yrsę siedział, ciekawiła go jej reakcja choć nie dawał po sobie tego przesadnie poznać

-W przystani nigdy nie wiadomo, choć zbadałem każdy centymetr tuneli przy mojej wieży.
Ostrożności ponoć nigdy za wiele.
 
Asenat jest offline