Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2013, 13:58   #48
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Na twarzy Yrsy, pod lewym okiem, rosła i podbiegała krwią niewąska opuchlizna. Domeric Bolton, oprócz wielu innych wad, miał też ciężką rękę. Ale przynajmniej nie trafił w oko. Po takim ciosie mogłoby wypłynąć. Zabrał jej też miecz, i u boku Yrsy kolebała się smętnie pusta pochwa. Zbrojnych Boltona zignorowała. Przemaszerowała obok dumnie jak królowa, z uniesioną wysoko głową. Nikt nie powie, że Yrsa uroniła choć jedną łzę.

Modrzew, Ghzeb i Cathill stali z boku. Dziki syknął na widok jej twarzy. Ghzeb rzucił pytającym spojrzeniem na wyłażącego z chaszczy Namiestnika.
- Wszystko jest pod kontrolą – warknęła Yrsa cicho. - Teraz... wrócicie do obozu...

***

Jej przyszły niedoszły pan mąż za bardzo się nie certolił. W sumie, nie certolił się w ogóle. Przewiózł ją przez miasto jak worek obroku i zrzucił z siodła przed siedzibą inkwizycji. Potem zaczął wrzeszczeć. Wrzeszczeli w sumie na siebie pół drogi, ale dopiero w mieście Domeric Bolton pokazał, na co go tak naprawdę stać. Najpierw, nie pozwolił jej już wrzeszczeć. Udała mu się ta sztuka tylko dlatego, że sam wrzeszczał w zasadzie bez przerw choćby na oddech.

Najpierw powyzywał ją od dzikusów, co jeszcze w sumie nie było czymś, co by Yrsa nie była w stanie przełknąć. Potem przeszedł płynnie do idiotek i kretynek, z czym w sumie mogła się i zgodzić, bo w tej całej sprawie z septem i inkwizycją nie popisała się dalekowzrocznością. Potem zwyzywał gęstniejący tłum gapiów, by wrócić do Yrsy i dołożyć tym razem jej rodzinie, w której to według jego osądu mieszało się wszystko, co najgorsze. Wtedy Yrsa nie zdzierżyła i wyciągnęła zza cholewy nóż.

W rezultacie pan mąż, do którego jechała z nadzieją na zrozumienie, jeśli już nie na miłość, odwinął się i poprawił jej w drugi policzek. Przystawił jej jej własny nóż do gardła i kazał sprzątnąć gówno, jakie mu przyniosła do stolicy na butach. Powinna mu w sumie wtedy napluć w gębę, ku uciesze gawiedzi, ale trzymający ją zbrojni szarpnęli nią do tyłu i nie zdążyła.

Chwilę potem Yrsa Bolton przeleciała przez główne drzwi siedziby inkwizytorium i legła na posadzce z mozaiki. Leżała jeszcze chwilę. Chłód kamienia dobrze robił na opuchliznę. Potem zebrała się do kupy i wywarczała do małego, zgromadzonego nad nią tłumu, z kim chce się widzieć.

Wparowała do gabinetu Greya z rumorem i spiorunowała wzrokiem siedzącego przy biurku Greya niepozornego człowieczka.
- Pan właśnie wychodził – poinformowała lodowato. Sapnęła wściekle na Greya. Odczekała, aż drzwi się zamkną. I wtedy zrobiła coś dziwnego. Rozplątała sznurki spodni, sięgnęła po leżący na stole nóż do papieru i wsadziła go w nogawkę. Szarpała się chwilę z opatrunkiem, by pozrywać wreszcie bandaże, na których nie było nawet śladu krwi. Cisnęła je na stół razem z nożem, poprawiła przyodziewę. Nadal stała, i chyba nie zamierzała usiąść.
- Psu na budę moje figliki – burknęła. - Będzie Margeary. Sama dałam mu powód. Ten niespalony sept, niezabity septon i niezgwałcona septa. I moje plany spalenia Baelora. Wiecie co, panie Grey? Przyjrzałam się Baelorowi. To ładny budynek. I tyle lat stał. – zaczęła mówić spokojniej. - Szkoda by było. Spalę coś innego, jak mnie najdzie ochota i potrzeba. Chciałabym mówić z twoim przełożonym, panie Grey. Asherem Stone'm.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 26-04-2013 o 15:31.
Asenat jest offline