Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-04-2013, 21:38   #96
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Xendra Nua’vill
Pośród zalegającego wszędzie różnego rodzaju sprzętu, skonstruowano prowizoryczną drabinę, złożoną głównie ze strzaskanych elementów desek, które należały do beczek, a także paru żelaznych obręczy i drzewców broni. W żadnym wypadku nie było to coś, co mogłoby przetrwać chociażby jedno uderzenie albo solidnego kopniaka. Zależało tutaj na tym, by poszerzyć otwór w sklepieniu na tyle, na ile się dało bez zbędnego hałasu, a także po to, by przejść po skleconych w jedną całość deskach.
Praca zajęła im około pełnej godziny. W normalnych warunkach, bez narzędzi, trudno byłoby się przebić przez warstwę litej skały i kamieni wmurowanych w sklepienie po to, by właśnie się nie zawaliło; jednak miejsce to było stare, a czasy świetności tej konstrukcji przeminęły już dawno. W tym zadaniu szczególnie wykazali się Rannes i Woodes, jako że byli najsilniejsi z całej szóstki. Drakonia przez większość czasu strzegła korytarza, którym mógł przejść golem, a praca była przerywana zawsze wtedy, kiedy z oddali słyszeli powolne i zdeterminowane kroki nagich stóp wielkiej masy zszytego ze sobą mięsa. W oczywisty sposób praca musiała być przerywana, kiedy golem przychodził, jednak na szczęście, nie zauważył ich ani razu; pomimo tego, kiedy tylko zauważał sterty kamieni i opiłków rozrzucone na podłodze magazynu, zawsze skrzętnie je wymiatał i wynosił do innej części korytarzy. Te czynności zdawały się całkowicie przekonać czarodzieja, że golem działał według wąskiego zestawu czynności, które zostały mu magicznie wpojone. Być może, ten, kto programował golema, po prostu nie przewidział tego, że otwór może zostać poszerzony w tak krótkim czasie, a konstrukt założył po prostu, że lochy rozsypywały się w naturalnym biegu wydarzeń. Nie zauważyli także żadnej zmiany w jego zachowaniu; nie szukał ich ani nie robił niczego, z czego mogliby wnioskować, że ich obecność została zauważona w obozie na górze. Niestety, golem, kiedy przychodził, zawsze rozbierał także prowizoryczną drabinę, którą zbudowali, aby wspiąć się do góry, zatem za każdym razem musieli budować ją od nowa.


Kamienie z chrzęstem spadały na podłogę, wydając z siebie ciche dźwięki. Otwór powiększał się dzięki pracy Rannes i Woodesa; w tym samym czasie, niziołek, diablica, a także dwie kapłanki mogły przeszukać miejsce nieco dokładniej.
Co do aur magicznych, które wyszukiwała Xendra, okazało się, że niektóre ze ścian lochu nosiły na sobie słabe, niemalże niewyczuwalne znaki magii, zbyt słabe, by zidentyfikować szkołę czy ich przeznaczenie; pojedyncze, małe źródła jednak były obecne niemal wszędzie niczym kawałki rozbitego szkła, jak gdyby w tym miejscu przed paroma tygodniami nastąpiło jakieś wyjątkowo spore wyładowanie dzikiej magii lub rozegrała się tutaj walka magów, podczas której zaklęcia odprysnęły, pozostawiając na porysowanych ścianach karceru małe, aczkolwiek zauważalne aury magiczne.
Przeszukując podziemia, Xendra zdołała znaleźć pierścień, który także emanował pewnego rodzaju magiczną aurę; sam pierścień, poza faktem, że był niewątpliwie zaklęty czarem szkoły przywoływania, jak miała później odkryć elfka, jako część biżuterii prezentował się co najmniej topornie, będąc wielkim i nieporęcznym. Mroczny elf nie potrafił rozpoznać, jakiego rodzaju były runy wyryte na nim, a Gallan nie umiał uzupełnić jej wiedzy swoją. Póki co, nie wiedziała, jakie jest przeznaczenie pierścienia.
Ponadto, kiedy Xendra przeszukiwała razem z Drakonią i Dorien korytarze między wychodkiem a magazynem, to, oprócz paru zamkniętych lub zawalonych od środka drzwi znalazły przejście, które prowadziło w dół, a które zostało pieczołowicie zapieczętowane przez sterty desek.
- Jest tutaj jeszcze parę tuneli tego typu - rzekła Drakonia, spoglądając w ciemny otwór pełny odpadków i nieczystości. - Zagracone i zasrane. Całkiem niezły plan. Nikt tędy nie przejdzie.
Powstała, aby sprawdzić, jak sobie radzą Woodes i Rannes, podczas gdy Nitram posłała Xendrze zakłopotany uśmiech.


Ostatni kawał skały odpadł z pokruszonego sklepienia, a Jack i Lou mogli stwierdzić, że przez otwór mógł przejść każdy, nie tylko niziołek. Po przedyskutowaniu, kto miał pójść pierwszy, postanowiono, że najlepiej będzie, jeśli pierwsi pójdą diablica, ubezpieczana przez wojownika. Pierwsza w oczywisty sposób poruszała się cicho, a jeśli przyszłoby do rękoczynów, Woodes mógł obronić Arethei.
Wkrótce jednak okazało się, że korytarz nie był przemierzany przez znajomego im strażnika, któremu zapewne poruczona była inna część podziemia lub może tylko i wyłącznie lochy, jako że tchnienie świeżego powietrza dochodzące z otworu natychmiast dało im znać, że korytarz nad magazynem wychodził na powierzchnię.
To, że ta część była częściej odwiedzana przez ludzi, było potwierdzone przez fakt, że ze ścian zwisały pochodnie, teraz już wygasłe. Korytarz, w którym się znaleźli, kończył się schodami, które z kolei były zabezpieczone żelazną kratą; to przez nią przedostawało się powietrze pachnące wrzosem i solą dalekiego morza, a także smrodem jedzenia pichconego przez łowców niewolników znajdujących się w obozie na górze; przez zamkniętą kratę Woodes mógł dostrzec czubki namiotów obozowiska, które znajdowało się na zewnąŧrz.
Wkrótce też poznali granice, do których mogli dotrzeć. Na drzwiach, które prowadziły w dół, znajdował się taki sam znak, jaki był na drzwiach, które zazwyczaj otwierał golem. Byli jednak pewni, że nie były to same drzwi, a po prostu wejście, które prowadziło do innych domen kazamatów. Znak ten oczywiście emanował jedną z aur, które wykryła wcześniej Nua’vill.
Było tutaj jeszcze parę drzwi, jednak większość z nich były albo puste, albo stanowiły pewnego rodzaju magazyny, gdzie przetrzymywana była broń kiepskiej jakości a także jedzenie, które z kolei było jeszcze gorsze. Jednak najważniejszymi miejscami, które znaleźli, były dwie komnaty: pierwszą była pracownia maga, który zapewne skonstruował golema, a drugą więzienie, w którym znaleźli w końcu Olhiviera.


Pracownia maga
- Pracownia? Tutaj?
- Cicho, Dorien! -
skarciła ją Drakonia, przyłożywszy palec do ust. - Nie wiemy, czy są tutaj jeszcze.
Pracownia - bo przecież to była pracownia, było to widać na pierwszy rzut oka - prezentowała się dla kogoś takiego jak Gallan jako coś, w czym można grzebać całymi miesiącami. Nie było doprawdy niczego, co byłoby większe niż chorobliwa ciekawość niziołka, który gładził z miłością pokaźne woluminy, które znajdowały się na sporej wielkości biblioteczce obok stołu, na którym znajdowało się jeszcze więcej papierzysk i jeszcze więcej ksiąg.
Poza tym zwyczajnym widokiem książek, które zapisane były różnego rodzaju językami - Xendra rozpoznała otchłanny, smoczy i język goblinów - spora ich część była zapisana w językach, których rozpoznać nie mogli, a niektóre z ilustracji, które były w tych księgach, pozostawaiły na podróżnikach wrażenie, że lepiej, że nie mieli dostępu do tej wiedzy.
Mruczący z rozkoszy, Gallan stanowił całkowite przeciwieństwo Drakonii, która plądrowała to miejsce z zadziwiającą szybkością. Naszyjniki, pierścienie, sztućce, skalpele, garści monet, garści miedziaków czy też świeczniki - to wszystko lądowało w osobnym plecaku diablicy. W tym samym czasie, Doriem rozglądała się wokół ciekawie.
To, co przyciągało najbardziej uwagę, były dwa gliniane golemy; nie były to de facto zręcznie rzeźbione postury ludzkie, a bardziej kształty z grubsza przypominające nieforemne humanoidy. Z początku, ten widok przestraszył poszukiwaczy przygód, jednak natychmiast okazało się, że przewyższające ich gliniane figury nie poruszają się, a jedna z potężnych sylwetek nie posiadała głowy ani ramienia - oczywiście, jeśli można było mówić w ich przypadku o głowach.
Pomimo tego, gliniany golem, który wyglądał na kompletnego, nie poruszał się; było to zjawisko, które sprawiało, że postronny obserwator, nawet, który wiedział, że figura nie poruszy się, nie mógł się powstrzymać od spoglądania przez ramię co chwila. W piersi skończonego golema znajdowała się szczelina, wnęka. Rysa. Czy był niedokończony? Albo uszkodzony?
Cokolwiek miałoby być przyczyną, jakoś nikt nie kwapił się, by zbadać konstrukt. Nawet Gallan powściągał swoją zwyczają ciekawość do woluminów znajdujących się niemalże wszędzie.
Poza książkami, które zajmowały sporą część laboratorium, były tutaj także i fiole i pelikany wypełnione cieczami, a także słoje, w których znajdowały się pomniejsze istoty lub też ich głowy. Czarodziej zwrócił uwagę grupy na niektóre z nich; w niektórych ze słojów znajdowały się, jak wytłumaczył mag, oczy istot zwanych otiagami czy też kończyny różnych istot. Sam Woodes wydobył z zakurzonego rogu pokoju zasuszoną rękę, która wyglądała na ludzką. Spora część cieczy znajdujących się w laboratorium śmierdziała niemiłosiernie, tak, że smród z korytarza był jedynie miłym wspomnieniem.
Na stole leżały także fragmenty czaszek i spreparowanych kończyn; było jasne, że ktokolwiek skonstruował golema strzegącego podziemia, był właścicielem tego laboratorium. Pośród tych przedmiotów i nagich kości, Xendra dostrzegła także i woluminy o budowaniu golemów, a szkice pozwalały stwierdzić, że przynajmniej jedna książka należała do lokatora tego lochu.
Woodes jednak dostrzegł coś, na co później wszyscy zwrócili oczy; wydobywszy ją z ciemnego kredensu, sporych gabarytów skrzynia prezentowała się niemalże diabolicznie ze swoimi zdobieniami w szczerzące pyski demony czy znaki na niej wyryte. Xendra stwierdziła, że oprócz golemów, to ta skrzynia emanowała z siebie największą aurę magiczną, którą przyrównać mogła do kamienia, który zasilał maszynę w poprzednim pomieszczeniu.
Ponadto, pomimo poszukiwań, nie mogli znaleźć niczego, co potwierdzałoby ich przypuszczenia co do maszyny; przynajmniej częściowo. Rury, które obecne były niemal wszędzie, prowadziły także i tutaj, wyłaniając się jako proste, żelazne krany, które oferowały gorącą wodę. Nie mogli jednak ustalić, co jeszcze zasilała maszyna, a wątpliwe było, by jakikolwiek mag, którego siedliskiem były te podziemia, zadał sobie tyle kłopotu tylko po to, by wybudować maszynę zasilającą w ciepłą wodę obóz niewolników. Cokolwiek to było, zapewne znajdowało się za drzwiami, do których nie mieli dostępu.
Istniała jeszcze jedna rzecz godna uwagi: w niektórych książkach, które mieli czas przeglądnąć - to jest, tych otwatych, szkicownikach lub będącymi szczególnie cienkimi - zauważyli dwie rzeczy: po pierwsze, czasem wśród zapisków czarodzieja pojawiał się symbol: symbol, który dobrze znali i który zdążył już im obrzydnąć. Mianowicie był to symbol ośmiu sztyletów.
Co prawda zdawało się, że zapisując szczególnie ważne fragmenty swoich memuarów, czarodziej używał szyfru, który został wymyślony przez jego samego (było pewne, że nie był to żaden z używanych języków; w każdym razie, Gallan upierał się, że jeśli to on by prowadził dziennik magiczny, to oczywiście byłby on zaszyfrowany, co bez żadnych wątpliwości mieli przed oczami). Szkice czarodzieja łowców niewolników często - aż nazbyt często - przedstawiały klucz zwieńczony czaszką.


Woodes, w momencie, kiedy był niedaleko kraty, która stanowiła jedyną przeszkodę pomiędzy drużyną a łowcami niewolników, mógł usłyszeć daleki gwar i trzask ogniska. Wyglądało na to, że łowcy niewolników niewiele przejmowali się tymi, którzy byli uwięzieni poniżej.
Woodes, przysłuchawszy się nieco bliżej, mógł wyłowić fragmenty rozmów niektórych, którzy rozmawiali ze sobą we Wspólnym; pomimo tego, nie rozmawiali o niczym konkretnym.
- Ta blondwłosa - do uszu Jacka doszedł ochrypły głos - dobra jest, co nie?
Odpowiedź. Nie mógł jej zrozumieć, poza być może przekleństwem, które zostało wtrącone w wypowiedź drugiego najemnika.
- Aa - odezwał się jeszcze raz ten bliżej. - Wiem, że ci się podoba.
Znowu odpowiedź tamtego drugiego.
- Czarodziej nic nie powie - ofuknął się ten pierwszy. - Śpi jak zabity.
Charczący śmiech. Odpowiedź.
- To co? - zapytał. - Bierzemy ją? Obiecuję, że podzielę się. Nikt nie musi wiedzieć.
Jeszcze raz śmiech.
- Nieźle się bawią, co nie?
- głos Drakonii zabrzmiał blisko ucha Woodesa.
Dopiero teraz ją zauważył. Skradała się zupełnie bezwiednie, dopiero teraz wyłoniwszy się z ciemności lochu.
- Chodź - mrugnęła zalotnie. - Znaleźliśmy naszego znajomego. Możemy się przydać.
Uśmiech Drakonii był mroczny. Woodes nie miał wątpliwości, że diablica winiła krasnoluda za położenie, w którym się znaleźli.


Olhivier Rendell

Cela była zimna i śmierdząca. Co prawda złośliwie zaoferowana przez strażnika, wypełniona po brzegi cuchnącą zawartością urna odwalała lwią część roboty w uczynieniu tego miejsca nieznośnym, jednak było coś jeszcze.
Cela śmierdziała krwią, zupełnie jak rzeźnia. Na środku, obok katowskiego pieńka, leżały zwłoki młodego mężczyzny, którego Olhivier wcześniej nie znał.
Od czasu, kiedy zorientowano się, że krasnolud należał do grupy najemników, którzy mieli wytropić łowców niewolników, zaczęto go traktować zupełnie inaczej niż całą resztę. Wsadzono go na wóz i pytano, a jednak, wbrew wszelkim przewidywaniom, w gębę zebrał tylko pare razy i bardziej tak z uprzejmości.
A potem, w celi przykuto go do kajdanów, obok tej bladej dziewczyny. Dziewczyny, której ciało pokrywały tatuaże i blizny. Oczywiście, wtedy znajdował się tutaj ten mężczyzna, który był jeszcze całkiem żywy. Żywy i wrzeszczący. Niedługo zresztą.
Nie minęła jaka godzina od czasu, kiedy Rendell został wprowadzony do celi, a do pomieszczenia weszli kaci i w wyjątkowo efektowny sposób zamęczyli go - kimkolwiek go był. A potem po prostu wyszli, żadnych pytań i żadnych gróźb. Z usunięciem ciała też się nie kłopotali. Olhivier zgadywał, że miało to na nim wywrzeć wrażenie.
Wywierało, chociaż nie chciał się przyznać.
Dziewczyna w głuchej ciszy przyglądała się bezgłowemu trupowi. Olhivier nucił pewną pieśń, którą znał. Nie miał co prawda pojęcia, gdzie schowano jego lutnię, ale przysiągłby, że była niedaleko. Czuł to.
Złamał rytm. Westchnął.
- Jakiż to byłby tragiczny koniec dla tak świetnie zapowiadającego się minstrela jak ja - rzekł ze skargą w głosie. - Dlaczego bogowie mają taki kurewny humor? Dlaczego chcą dopuścić do nieszczęścia i sprawić, bym to nie ja miał rozdziewiczać dziewice, które mi zostały przeznaczone?
Jak dowiedział się, dziewczyna przykuta w przeciwległym kącie celi, nazywała się Joanna. Ciekawe, pomyślał. Tak chyba nazywała się ta dziewka młynarza, której szukaliśmy. Ooo, tak, niewątpliwie. Ale suka z niej jak się patrzy. Mało rozmowna.
- Kiedy wyjdę z tej dziury - odparł z przekonaniem Olhivier - napiszę pieśń. Pean na cześć mojego zwycięstwa nad bólem, krwią, smrodem i gównem. O! Już nawet mam początek... Hmm... To by szło...


Jeśliś gotów na przygotę, bracie
To przygotuj drugie gacie
Lepiej, że żelaza i cierni się nie boisz
Inaczej swe odzienie szybko zgnoisz
Przerobią cię na krwiste wióry
I nie wejdziesz już w żadne dziu...

- Arcydzieło, kurwa, arcydzieło - przerwała ze złością Joanna. - Niech cię szlag trafi, karle.
- Rymy mi nie idą. To od tej krwi. I, tych... Ekskrementów. Czy zauważyłaś, jak nasz znajomy się sfajdał? Przecież to cały galon... Tych...
- Ekskrementów. Zachowujesz się, jakbyśmy byli na pieprzonej wyciecze, zupełnie jak jacyś szlachcice z Elversult. Może zamiast bredzić, zacząłbyś przygotowywać plan ucieczki...
- Olhivier! Olhivier! -
prawie wykrzyknęła Dorien przez kraty.
Drużyna przybyła do celi.
- Dorien? - zapytał krasnolud z niedowierzaniem.
- I cała reszta - rzekł Brand, który znajdował się zaraz za kapłanką.
- Doprawdy - dodała Drakonia. - Krasnolud powinien zgnić w lochu. Ja...
- Cicho, Arethei! -
syknął Gallan. - Psujesz nam reputację.
- Wybaczcie, ma rację
- odparł Rendell, przerywając Drakonii, która już sposobiła się do wyjątkowo jadowitej riposty. - To moja wina, że tutaj trafiłem.
- Nie do wiary -
ironicznie rzekła diablica.
- Nie spodziewałem się, że przybędziecie na pomoc - ciągnął Olhivier. - Wygląda na to, że znaleźliśmy kogoś, kogo szukaliśmy - skinął w stronę Joanny. - Otóż widzicie, oto Joann de Seis, córka pewnego szlachcica z Westgate. Każe się nazywać Joanną.
Brudna i okrwawiona dziewczyna w przeciwległym kącie skinęła głową.
- Jaka szkoda, że nie mogę was powitać ze swoją świtą - skrzywiła się.
- Miała być córka młynarza - Brand zmarszczył brwi.
- Wygląda na to, że sporo jeszcze z tej historii nie zostało opowiedzianej - rzekł krasnolud. - Szczególnie fakt, że coś was jakby przybyło. - krasnolud wykonał gest w stronę Xendry.
- Jeśli będziemy tłumaczyć sobie wszystko - rzekła Dorien - to wkrótce skończymy w tej celi razem z tobą, Olhivier.
- Chętnie bym z niej wyszedł -
odparł krasnolud.
- Mam nadzieję, że jesteście silni - rzekła Joann. - Te kraty są mocne. Bardzo, bardzo mocne.
Niestety, de Seis miała rację; kraty celi, za którymi znajdowała się kobieta i krasnolud, nie były do wyważenia. Choć nie były także magiczne, to widać było, że zostały wstawione niedawno; nie były to prawie przerdzewiałe kraty, w których więżono pozostałych. Gruba warstwa stali oddzielała drużynę i krasnoluda i Joannę. Wkrótce też okazało się, że zamek stanowił coś, z czym Drakonia nie mogła dać sobie rady, ku jej zaskoczeniu.
Wydawało się jednak, że rzecz z de Seis była znacznie większym problemem: kobieta bowiem napomknęła o swojej siostrze, która także była uwięziona w innej części obozu.

 
Irrlicht jest offline