| - A niech to wszyscy diabli! - Nethadil pozwolił sobie na danie upust złości. Jeszcze raz dźgnął kijem, znowu i znowu, jeszcze dalej i głębiej niż poprzednio. Zastanawiał się którędy Elena przechodzi przez rozlewisko, bo przynajmniej na razie nie miał pomysłu jak miałby to zrobić nie nurzając się w błocie. Po kilku minutach bezowocnego wypatrywania drogi w końcu westchnął i zabrał się za zdejmowanie odzienia. W koc zapakował ubranie i swój skromny dobytek, włosy związał i nagi - jak go matka zrodziła, no, z wyjątkiem medalionu na szyi, na wszelki wypadek - ostrożnie jął się przeprawiać przez “bród” - a raczej przez najzwyklejsze, paskudne bagno. Gdy przebył rozlewisko odetchnął z ulgą i szczękając zębami czym prędzej poszukał czystej wody by się obmyć. A potrzebował tego, bo ubłocił się po samą szyję, i to mimo tego że na ile się dało starał się drzew trzymać i po ich korzeniach się przeprawiać. “Całe szczęście że nie jestem takim karakanem jak staruszek” - ta myśl sprawiła że jego zważony zimnem nastrój nieco się polepszył i już z uśmiechem przyodział się na powrót i pomaszerował dalej. Dojrzał wreszcie Espudę i pierwsze ludzkie sylwetki - rybaków i dzieciaki bawiące się na brzegu i między drzewami. Medalionu dotknął, sprawdził czy łuk i strzały ma pod ręką i czy miecz gładko wychodzi z pochwy, po czym wydłużył kroku by odnaleźć wioskę przed zapadnięciem zmroku - tubylcy mieli zamiłowanie do długich spacerów, i niewykluczone było że deklarowane “idąc wzdłuż brzegu jeziora dojdziesz do przystani i rzecznej bramy” zajmie zdecydowanie więcej czasu niż mogłoby się to na pierwszy rzut oka wydawać. Skinął raz i drugi tym z rybaków którzy dojrzeli go czujnym okiem, ale nie wdawał się w gadki; dzieciarnia nie podchodziła, ale posuwała się za nim w stałej odległości, szepcząc ciekawsko. Na szczęście czarne wizje Nethadila nie sprawdziły się - szybko dojrzał palisadę otaczającą wieś, oraz wiodącą do wnętrza bramę. Im bliżej był tym ścigało go więcej spojrzeń, a przy bramie zatrzymało dwóch młodych dryblasów wyglądających na strażników. Podczas swojej wędrówki półelf nie raz i nie dwa przekraczał różnorakie bramy, więc wyczuł unoszące się w powietrzu napięcie. - A skąd to droga wiedzie? - zagadał bardziej krępy z nich, podejrzliwie mierząc przystojnego wędrowca wzrokiem. - Pochwalone niech będzie imię Chauntei - w rolniczym był kraju, więc z grzeczności Nethadil przywołał imienia Wielkiej Matki - Z północy zmierzam, statek mój sztorm zagnał i roztrzaskał na skałach kilka dni drogi stąd, do Królestwa Pięciu Miast wędrowałem. Zgaduję że dotarłem w końcu? - zapytał z uśmiechem, udając że nie zauważa nerwowości. Kto wie, może tu elfów nie lubią albo co; nie można było wykluczyć że mieszkających na uboczu oraczy widok każdego kto nie był im podobny napawał podejrzliwością. - Karczmę tu znajdę by bodaj trochę soli dokupić? - Pochwalony - odparł krępy, a jego towarzysz zakrzyknął ze śmiechem: Patrzcie, elfiego pirata mamy! - po czym obaj zarechotali, wyraźnie rozluźnieni. - Karczmę masz tam - pierwszy machnął ręką za siebie - a sól tutaj pierwsza w Królestwie. I ostatnia. - To co, powiedzże, jak to jest na morzu wojować? - drugi ze strażników oparł się o ścianę i z zainteresowaniem zaczął wpatrywać się w przybysza. - Nigdym nie słyszał o elfie na wodzie, pod wodą jeno. - Wojować?? - zdumiał się Nethadil; zmarszczył wcześniej na chwilę brwi, zastanawiając się czy przez młodzika przemawia wiedza o morskich elfach, czy niechęć do Tel’Quessir - Bogowie uchowajcie, to nie dla mnie. Słyszałem za to że w Królestwie z orkami wojują - prawda to? Bo w Królestwie Pięciu Miast jestem? - powiedział spoglądając na solidną palisadę. - Eeee... - rozczarowali się chóralnie młodzianie. - Ano w Królestwie, Królestwie. Jak chcesz orków to na północ idź, tam ich w bród i co jesień za broń łapią. Ale tu rzadko dołażą, prędzej gobliny i inne takie. - Dzięki, jak będę potrzebował orków i prawdziwej zimnicy to będę wiedział gdzie ich szukać - uśmiechnął się i już miał odejść, gdy nagle coś go tknęło. - Jak zwie się ta wieś? - zapytał. Może opacznie zrozumiał Elenę, źle skręcił i niepotrzebnie się taplał w błocku... nie żeby miał zamiar się do tego przyznać. - Visena, Visena, co innego by było w tym lesie... - burknął krępy, po czym wyprostował się jakby sobie o czymś przypomniał. - A... ten... nie widziałeś nic podejrzanego w czasie wędrówki? Żadnych zbójów, potworów i innych takich? A może sam jesteś zbójem, hę? - groźnie sięgnął do pałki. Młody tropiciel westchnął niesłyszalnie. - Wilki - powiedział uprzejmie - wilki mnie chciały zjeść. To tyle z potworów i bogom dziękować że niczego innego groźnego nie napotkałem, zwłaszcza takiego co po drzewach potrafi się wspinać, bo bym tutaj nie dotarł. Żywej duszy - zwłaszcza bandytów i orków - takoż nie spostrzegłem. Mogę już wejść? - zapytał spokojnie. Przezornie wolał nie wspominać o Elenie, bowiem kto wie czy by go nie podejrzewali że ukrzywdził dziewczynę, a może i zamordował... - A właźta - machnął ręką krępy. - Ino uważaj, bo pod wieczorem na pewno cała wieś do karczmy zleci słuchać twoich bajań z wielkiego świata. I my też - roześmiał się. - Dzięki - Nethadil rozpromienił się. - Nie ma sprawy, mogę opowiadać. Bardem jestem. - Ooooo - ponownie odezwał się zgodny męski chórek. - To będzie Fabian zazdrosny. I o pieśni, i o baby. - Dzięki - odpowiedział półelf - Jasne, “wszyscy chcą naszych bab” - mruknął pod nosem. - Zawsze trafi się jakiś dupek.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |