Jonas Kristof Van Koyt
- Archipelag Syren – pomyślał - a więc te wszystkie opowieści o tych wodnych istotach nie są do końca wyssane z palca. Potrząsnął głową czując jak zwodniczy śpiew kołysze jego zmysły, podgotowane rumem i dusznym powietrzem rozgrzanej kajuty. Zdjął z siebie zupełnie rozpiętą już wcześniej jedwabną koszulę i rzucił ją na łóżko. Potem zanurzył ręcznik w wiadrze z wodą, przetarł nim sobie twarz i chłodny przewiesił przez szyję.
Podparł głowę ręką na łokciu zatykając sobie lewe ucho, a drugą ręką rozkładał karty. - Nie dam się nabrać na wasze piosenki, o nie… Spróbujcie w tawernie „Pod pijanym krasnoludem” w Remas. Może jakoś tam doskaczecie na tej płetwie - muzykalne sardynki, zaraza by ich.... – zachichotał, czując błogie działanie ognistego napitku i zagłuszając zawodzenie bijących pianę pieśniarek, zaśpiewał pierwszą lepszą z rycerskich pieśni, jakimi raczyli się dawnymi czasy podczas podróży z kawalerem de Mondiac.
Stary repertuar jednak szybko go znudził i po pewnym czasie nucił już tylko coś pod nosem. - Święta Panienko! – zawołał nagle w złości - gdzie jest ta cholerna ziemia? Nie ma mowy, następnym razem jadę przez Bretonię. Niech będzie dłużej, ale za to ląd pod stopami i człowiek nie kisi się tym gorącu i smrodzie jak ryby w wiadrze.
- Czy uda się w ogóle wywabić ten rybi zapach z ubrań… - zastanawiał się.
Na odgłos pukania odwrócił się na krześle i odetkał lewe ucho. Nie był do końca pewien czy faktycznie ktoś pukał do drzwi, czy może to tylko jakieś stukanie w pokład doszło jego uszu. - Ronald, albo w reszcie wieści o suchym lądzie. – pomyślał. - Kto tam? – spytał niepewnie. |