Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-04-2013, 14:26   #19
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Ocelia wyszła z gabinetu pana Kamila i wróciła do swojego pokoju. Johannesburg... Nigdy nie była w Afryce. Nawet Europy nie opuszczała. Była raz na wycieczce w Pradze, a raz w Londynie, ze szkołą. Jechali 20 godzin autokarem, który co rusz się psuł. Z samego Londynu nie wiele pamiętała, bardziej rajcowało ja spanie w jakiejś szkole na podłodze i ta podróż. Zresztą w Londynie tez większość czasu spędzali w metrze, na dojazdach.
Ubrała się i wyszła oknem, żeby nie wpaść na któregoś z mutantów oblegających rezydencję. Nie było późno, dopiero 17, ale w powietrzu czuło się już nadciągająca zimę. Powinna kupić sobie kurtkę, puchówka została na marszu…Czy tam będzie teraz wiosna? Nie pamiętała rozkładu stref klimatycznych, jak będzie wiosna, to jakoś te 10 dni przetrzyma, nie ma powodu wykosztowywać się na nową kurtkę. Pieniądze się już jej prawie kończyły, nie wydawała dużo to fakt, ale ostatnie stypendium nie wpłynęło na jej konto. Jutro pójdzie do szkoły i jakoś postara się wyjaśnić swoja sytuację.. może jakiś urlop jej przysługuje? Pieniędzy powinno wystarczyć na bilet do ciotki, pojedzie busem, będzie taniej.

Przeskoczyła ogrodzenie i skierował się w stronę pętli autobusowej. Planowała pojechać na swoją stancje, zabrać rzeczy, pogadać z dziewczynami, jakoś wytłumaczyć pani Heli, to wszystko, co się wydarzyło.

Autobus przyjechał dość szybko, wypuszczając spora gromadę ludzi, wracających po pracy do domu. Do centrum wracał raczej pusty, jak ktoś wybierał się do miasta to później, wieczorem. Ruszył, kolebiąc się na wybojach, zanim wjechał na równiejsza drogę. Wjechał na przedmieścia, zabudowania przypominały Celi tamte, w których Ran trzymał swoich mutantów. A zwłaszcza ten budynek, w którym urządził swój „śmietnik”. Od.. akcji minęły już cztery dni, nie było raczej szans, żeby kogokolwiek tam spotkać, ale Celę coś ciągnęło. Może poczucie winy, że nie starała się pomoc innym, tylko uciekła jak tchórz? A może posiniaczona twarz umierającej dziewczyny? Trudno było wyczuć. Stancja mogła poczekać, lepiej nawet podjechać później, będzie więcej dziewczyn. Wysiadł na rondzie, które było popularnym miejscem przesiadkowym i złapała autobus jadący w pobliże siedziby Rana. Rozejrzy się… tylko tyle.
Przed budynkiem głównym stały dwa nieoznakowane, zadbane i nowoczesne samochody, obok jeden radiowóz i karetka, tak na wszelki wypadek. Obszar do zbadania był spory i najwyraźniej wciąż prowadzono tutaj dochodzenie, zbierano poszlaki i zwyczajnie sprzątano. Przed karetką stały trzy, ubrane na czerwono osoby, dwóch mężczyzn i jedna kobieta, rozmawiali wesoło, paląc papierosy. W radiowozie siedział umundurowany policjant i rozmawiał przez telefon.
Cela szybkim spojrzeniem oszacowała sytuację... miała szansę dowiedzieć się czegoś. Chyba. Przybrała radosny wyraz twarzy i zamaszystym krokiem podeszła do ludzi stojących przy karetce. W miarę zblizania się zwalniała kroku, a na twarzy pojawiało się zdziwienie. Kiedy miała już pewność, że zebrani ją widzą, zaczęła rozglądać się dookoła.
- Dzień dobry - powiedziała, uśmiechając się niepewnie do kobiety - Czy coś się stało? Byłam umówiona ze znajomą...
- W tej okolicy? Lepiej uważaj, jakich znajomych sobie wybierasz dziewczyno - powiedział mężczyzna w okularach i dość długą, ryżą brodą.
- Nie mów, że nie słyszałaś, co się tutaj stało... - mruknęła zdziwiona dziewczyna, wyglądała, jakby była świeżo po studiach.
- Dziś przyjechałam... byłam na obozie rozwoju duchowego. Mycie w potoku, bieganie nago po rosie, medytacje i takie rzeczy. Żeby zjednoczyć się z energią, nie do końca zrozumiałam, czy kosmiczną, czy boską, ale energią. W sumie było fajnie, siedzenie przy świeczkach, transy te sprawy.. - zorientowała się, że patrzą na nią jakoś dziwnie - Ale co się stało?
- Eeeem... - mruknął trzeci medyk. - Jeśli nie słyszałaś o obławie na mutanty to sprawdź... gdziekolwiek. Tutaj mutanty urządziły odwet. W trzech blokach w pobliżu tego małego, są istne śmietniki animalmanów... był tu burdel z samymi zwierzoludźmi i nie wiadomo, co jeszcze. Policja chyba wszystkiego nie mówi... serio nic nie wiesz? - Dodał zdziwiony.
- Kurwa... - oczy rozszerzyły sie jej ze zdumienia. - Przepraszam - zmitygowała się - ja zwykle tak nie.. Komórka mi padła, bo tam przy transie nie trzeba prądu.. W ogóle nie było prądu. Ani wody. Znajoma mówiła, że tu pracuje, miała dziś mieć wolne, wyjątkowo wieczorem, do Złotych Tarasów miałyśmy iść, pogadać. Burdel?? Ona mówiła, że to taki.. ten.. dancing, pub, ruletka.. coś takiego. Jest pan pewien?
- Miałem niestety okazję tam wejść, jeszcze pierwszego dnia... jestem pewien - odpowiedział ponuro, wyrzucając resztkę peta, do studzienki kanalizacyjnej.
- Co to znaczy “odwet mutantów”? - zapytała - O obławie jakieś słuchy dochodziły... Nikt nie wierzył, do końca.
- No to powinni... w całym kraju zginęły już setki... zginęły lub zaginęły. Teraz w odwecie jakieś mutanty zaatakował łowców niewolników i uwolniły sporo. Tak przynajmniej mówią świadkowie, którzy cudem przeżyli. Ze dwie czy trzy osoby były w stanie mówić - powiedziała dziewczyna.
- Reszta została uwolniona? - upewniła się, pro forma, Cela - Kurcze, mam nadzieję, ze Ali nic nie jest..
- Opublikowano listę osób odnalezionych martwych... chociaż ciągle ją aktualizują, bo jeszcze znajdujemy w tych blokach. Są mocno pochowani, że tak powiem - dodał brodacz.
- Boże.. - dużo martwych? Muszę coś poczytać w necie..
- Oj dużo... dużo. Sporo jest też samych kończyn, bez właścicieli. Albo składowiska martwych płodów czy niepotrzebnych organów. Sporo chyba sprzedawali... ale pewnie nie chcesz o tym słuchać - skończył, unosząc brwi i wyrzucając swojego szluga, drugi mężczyzna.
- Ma pan rację, nie chcę - potrząsnęła głową - Zaraz, sprzedawali organy? Przecież pan mówił, że to burdel. Coś pan ściemnia - spojrzała na niego z ukosa, jakby nie dowierzając.
- Spokojnie pani detektyw... - zarzekł się. - Prowadzili sporo różnych interesów. Detektywem tu nie jestem, oni teraz chodzą po tych blokach. Jeśli... - spojrzał na nią podejrzanie. - Jeśli jest pani kolejną cwaną dziennikarką i to nagrywa po kryjomu, to niech spróbuje pani z nimi, jak wyjdą.
Wzruszyła ramionami, ale po chwili uśmiechnęła się
- Może mnie pan obszuka.. - zaproponowała, strzelając oczami.
- Mhm... chciałabyś - mruknął, patrząc w stronę jednego z bloków, z którego wyszła trójka mężczyzn, rozmawiających bardzo energicznie i nerwowo. Szli szybko w stronę karetki. Policjant z radiowozu, wysiadł, przeżuwając parę orzeszków. Poprawił pas i stanął obok medyków.
- Idź już lepiej - powiedziała kobieta, wchodząc na tył karetki.
Cela pokiwała głową i odeszła trochę, nie za daleko i nie za szybko, żeby usłyszeć, co powiedzą mężczyźni.
- Dobra! Zbieramy się! - Warknął detektyw w czarnym płaszczu i długim, równie ciemnym zarostem.
- Wie ktoś już coś o tożsamości tego smoka? - Spytał idący obok niego łysol, w szarym garniturze.
- Skupiamy się na tych dwóch pojebach, bo z tamtego ciężko coś wyciągnąć. Nic nie widzi, a wszystko rozpierdala wokół siebie. Pewnie zaraz go przeniosą, bo nie ma co z nim zrobić - powiedział trzeci, najwyższy, o spokojnej, pełnej uzasadnionej pewności siebie twarzy. Dwóch pierwszych stanęło przy jednym z nieoznakowanych wozów.
- Pojedziemy jeszcze na komisariat, spróbujemy pogadać z zielonym, jak nic nie wyjdzie to niech przenoszą. Pojedziesz pogadać z tą... tą... - łysol próbował przypomnieć sobie jakieś imię i nazwisko.
- Tak, pojadę. Spotkamy się na kolacji. Tam gdzie zwykle - odpowiedział, otwierając drzwi do swojego samochodu.
- Jasne. Na razie - pożegnał się czarnowłosy, siadając za kierownicą.
Dziewczyna odczekała, aż samochód odjedzie. Potem podeszła jeszcze raz do karetki.
- No dobra, przejrzał mnie pan.. - uśmiechnęła się - powie mi pan jeszcze, z jakiego są komisariatu?
- Chce ktoś? - Spytał policjant, wyjmując z kieszeni opakowanie paprykowych orzeszków. Brodaty medyk się poczęstował.
- A ja wiem? Tylko ten, co sam przyjechał raczył odezwać się do nas słowem... - odpowiedział drugi, wzruszając ramionami. A teraz wybacz, ale skoro jesteśmy tu zwolnieni, to znaczy, że mamy już wolne - powiedział wsiadając do samochodu, od strony kierowcy.
- Chyba ze stołecznej... - mruknął funkcjonariusz. - Ale ja to w sumie nie wiem... ostatnio dużo zmian było, razem z wprowadzeniem tego nowego wydziału... - wzruszył ramionami, wyciągając ku niej orzeszki. Był trochę przygruby, ale pocieszny z twarzy. Budził zaufanie, czego nie można było powiedzieć o zbyt wielu policjantach. - Jak nie to z głównej. To grube ryby. Jedni z najważniejszych detektywów - pokiwał głową z uznaniem.
- Dzięki - powiedziała wysuwajac dłoń, żeby mógł nasypać orzeszków - Słyszałam o tym wydziale... Smok? Jakiś mutant, nie?
Podzielił się z nią chętnie, częstując się też samemu.
- Ano... takiego to jeszcze nie widziałem. Byłem tu przy aresztowaniach i w ogóle... pierwszego dnia w sensie. Ten to dopiero był... darł się, na przemian z paplaniem jakichś głupot. W sumie serio wyglądał jak smok. Łuski i te rzeczy. Brakowało mu obu ok...oczu? Nie wiem. Pani to będzie spisywać, to sprostuje, jak coś, nie? - Spytał z uśmiechem, ucieszony z okazji udzielenia wywiadu.
- Lena - wyciągnęła ponownie dłoń, tym razem w geście przywitania - Lena Stawska.
Wytrzepał rękę o spodnie, z okruszków i uścisnął lekko dłoń uroczej reporterki.
- Rafał. Może będzie lepiej, jak nie umieści pani więcej informacji o mnie, dobrze? Gdzie pani pracuje? Gazeta? Telewizja czy jakieś internetowe rzeczy?
- Internetowe - potwierdziła - ale dopiero startujemy.. hm.. właściwie, to ja bym chciała wystartować, też normalnie, w telewizji, więc jakiś materiał potrzebuję. Wie pan, wiesz Rafał, taki co by się dobrze sprzedał, żeby sobie wyrobić markę, rozumiesz?
- Nie no, jasne - odpowiedział kiwając głową. - W zasadzie detektywi i inni nie mówią wiele prasie, nie dlatego, że to przeszkodzi w śledztwie, tylko dlatego, że... no tam się jednak działy chore rzeczy. Nie chcą siać paniki, ale ja sądzę, że ludzi i... a przede wszystkim mutanci, powinni wiedzieć, co im grozi - powiedział pewnie.
- Dokładnie - pokiwała głową - Powinni wiedzieć, żeby móc coś zrobić, prawda? Wiem, że był burdel, mogę sobie wyobrazić, co się działo, organy.. sprzedawali, tak? Na przeszczepy? Coś jeszcze?
- Duuuużoooo narkotyków. Bardzo dużo. No, a poza tym, to ten... szukają śladów spermy i będą próbować identyfikować... no... posiadaczy. Popaprane, ale chcą znaleźć każdego, kto miał z tym miejscem cokolwiek wspólnego, bo wszystko wskazuje na to, że klientów było sporo i o ile właścicielami nie byli ropiarze, to na pewno byli głównymi klientami. Szukają też tych, którzy napadli na to miejsce, tutaj prawdopodobnie kluczem jest ten zielony - mówił, kierując oczu ku górze, starając się skupić, by mówić zwięźle i jasno.
- Narkotyki.. na trzeźwo pewnie trudno to wszystko znieść - powiedziała, podążając wzrokiem za jego spojrzeniem - Ciekawe, kto wie o zielonym coś..to by była bomba.
- To jakiś szaleniec... nic jeszcze sensownego policji nie powiedział, oprócz wymruczenia imion i nazwisk paru dawno nieżyjących osób, w zasadzie powiązanych z zwierzoludźmi, ale... panienki raczej na świecie wtedy nie było, sam to słabo pamiętam.
- Ciekawe, co z nim zrobią. Bo.. wiesz.. słyszałam, że mutanci nie wychodzą z więzień.
- Taa... cóż... - zawiesił się na chwilę, ale spojrzał jeszcze na Ocelię, westchnął ciężko i odpowiedział. - Nie jest to coś nad czym mamy kontrolę, ale... mój brat jest stróżem więziennym i mówił, że żaden mutant nie ma szans z normalnymi więźniami, a kasy na więzienia tylko dla zwierzoludzi nie ma... jednak to straszne... kurestwo, za przeproszeniem.
- Kurestwo - potwierdziła, choć słowo dziwnie zadźwięczało w jej ustach - I zobacz, nie są skazywani za coś, co zrobili, tylko za bycie mutantem. To jest dopiero.. kurestwo.
- Za nic nie... ale wyroki nie są sprawiedliwe, to prawda - odpowiedział kiwając głową.
- Za brak rejestracji? To pierdoła. Jak za coś takiego.. ech.
- Prawo to prawo... nie lubię tego powtarzać, ale taka jest prawda - wzruszył ramionami smutno.
- Durne prawo.. no, ale ja przecież nie o tym miałam. Zostawisz mi jakiś namiar na siebie? Obiecuję żadnych danych twoich nie ujawniać.
- Czemu nie? Może być numer telefonu? - Spytał wyciągając zza pazuchy munduru notatnik i długopis. Naskrobał dziewięć liczb, wyrwał karteczkę i podał dla Ocelii.
- Dzięki - powiedziała i przesunęła karteczkę między palcami - Prawdziwy papier... to dziś rzadkie. Muszę jakoś dotrzeć do tego smoka.. to będzie hit.
- Cóż... powodzenia. Jak chcesz możesz spróbować z tymi detektywami. Zawsze jedzą kolację w tym samym miejscu. Bar całodobowy, bo zawsze późno kończą. Turkus się nazywa. Blisko od centrum.
- Świetnie, właśnie się zrobiłam głodna... Turkus, mówisz? W którym miejscu?
- Nowowiejska... blisko politechniki. Całkiem dobre żarcie. Ważne, że szybko podają i tanio.
- Dzięki Rafał, jestem twoją dłużniczką. Następnym razem ja stawiam orzeszki - uśmiechnęła się do mężczyzny.
- Nie ma o czym mówić - machnął ręką. - W razie czego dzwoń - dodał jeszcze, wsiadając do samochodu.

Ocelia odmachnęła, a potem poszła na przystanek. Powinien być stąd bezpośredni tramwaj na Politechnikę...
I choć był rzeczywiście, musiała się trochę nastać. Jednak biorąc pod uwagę to, co wcześniej mówili detektywi, nie mieli zamiaru dość wcześnie dotrzeć do knajpy.
Dojechała do Politechniki, w końcu, tramwaj wlókł się nieprzeciętnie wolno.. powinna była podejść do metra, ale jakoś nie miała zaufania ostatnio do tuneli i zamkniętych przestrzeni. W sumie to nigdy nie miała, ale ostatnio to już zdecydowanie. Bardzo zdecydowanie.

Romek żył. Myśl uskrzydlała ją, choć nie zmieniła - w znaczący sposób - stosunku do Jasona. On był gotów zabić Romka. Pieprzył o schizofrenii, ale Celka wiedziała, że
prawdziwym powodem była jego natura. Nawet nie to, że mutancia - ona też była w
końcu mutantem, a nie szukała ciągle okazji, żeby kogo ukatrupić, prawda? Ale przede
wszystkim to, że w swoim chorym umyśle postrzegał Romka jako konkurenta.
Palant.
Z drugiej strony, powoli ale uparcie, przebijała się do jej świadomości myśl, że Romek przecież zna położenie rezydencji. Jej nazwisko. Wie, po co przyjechali do Rana.. i kto. Na pewno go o to pytali. Na razie podobno nic nie mówił, ale.. jak długo? W dodatku stracił też drugie oko. Musiała się dowiedzieć, gdzie jest, i jakoś go wyciągnąć. Jakoś. Alan mógłby być pomocny, gdyby Jason nie namieszał mu w głowie opowieściami o agresji Romka. Najpierw dowie się, gdzie jest, potem znajdzie sposób, żeby go wyciągnąć. Tyle.
Znalazła bar, bez trudu, turkusowa elewacja rzucała się w oczy. Weszła do środka, było nawet czysto, bez wielkich aspiracji, ale i nie mordownia. Musieli trzymać jakiś poziom, skoro działali całą dobę. Rozejrzała się, szukając policjantów.
Jeden z nich wszedł tuż po Ocelii. Ten który jechał samotnie. Rozejrzał się, wybrał stolik i usiadł. Podeszła do niego młoda, ładna kelnerka, z długimi blond włosami, spiętymi w kok.
- Cześć Adam. Podać coś, czy czekasz na resztę? - Spytała, uśmiechając się.
- Na razie colę z lodem i cytryną. Poczekam na tych palantów - odpowiedział zdejmując płaszcz.
- Jasne. Już niosę - rzuciła wesoło.
- Dzięki - mruknął, przecierając oczy ze zmęczenia.
Podeszła do stolika, stającego możliwie blisko tego, przy którym usiadł policjant. Przejrzała wypisane na kawałku plastiku menu. Kebab. Kebab z baraniny (a pozostałe to z czego niby?), Kebab na cienkim. Potrójny kebab na grubym. Kebab “samo mięso” (ciekawe, czy dają bułkę do zestawu... ). Frytki. Schabowy z frytkami. Super... Zupa dnia. To mogło mieć mniej kebabu.
- Dzień dobry, zupę dnia poproszę - powiedziała, uśmiechając się do kelnerki. - I może jeszcze do tego kebab, ale bez mięsa i bułki.
- Same warzywa i sos? Dobrze. Da się załatwić. Pięć minut - odpowiedziała uprzejmie i zniknęła za zapleczem.
- Adaś! - Usłyszała Cela za swoimi plecami. Do knajpy weszło pozostałych dwóch detektywów. - Ale nowiny.... ale nowiny! - Rzucił ucieszony łysol.
- Głośniej, wiesz? - Powiedział zrezygnowany Adam, kręcąc głową i rzucając przelotne spojrzenie Ocelii.
Wszyscy usiedli przy jednym stoliku i zaraz zamówili coś do jedzenia, to samo, by nie marnować czasu. Choć starali się mówić cicho, to Cela i tak ich słyszała. Zwierzęce zmysły?
- Byliśmy najpierw w mieszkaniu i jedna z lokatorek mniej więcej opisała nam jej przyjaciół. Pogadaliśmy z jedną z nich, nie po raz pierwszy, wcześniej nie wiedzieliśmy, że się z nią przyjaźniła, nie? - Mówił szybko łysy detektyw.
- No i?
- No i ona dokładniej nam powiedziała z kim dziewczyna się przyjaźniła i w ogóle. Jednym z jej najbliższych przyjaciół był niejaki Romek Gródzki, czy Grodzki. A zgadnij, co w tym czasie Michał wyciągnął od smoka... - łysol skinął na swojego brodatego partnera.
- Co? Jaszczur to ten Romuś? - Spytał Adam, unosząc brew.
- Ano. Wiele nie mówił, głównie burczał coś pod nosem, ale sporo wyłapałem. Chyba mamy namiary na jakąś ich siedzibę. W sensie opozycji mutantów, trza będzie sprawdzić. Ty czegoś się dowiedziałeś?
- Znalazłem tę... Martę w jakiejś dziurze ćpunów. Razem z paroma ropiarzami...
- Och. I co? - Dopytał łysy.
- Dwóch zastrzeliłem, zadzwoniłem po posiłki i zabezpieczają teraz to miejsce. Marta miała obciętą głowę, więc chyba straciliśmy informatora z ROPy.
Kelnerka przyniosła zupę, i warzywa. Zupa było gorąca, pochodziła zdecydowanie z garnka, nie torebki, a warzywa wyglądały na świeże. Choć raczej miała ochotę zerwać się i wybiec, Cela zaczęła jeść, powoli, automatycznie, nie czując nawet smaku.
To nie żadna policja, a mordercy. “Dwóch zastrzeliłem”. Jakaś Marta z odcięta głową... Zidentyfikowali Romka, zidentyfikowali ją, wiedzą o siedzibie. Rozmawiali z Magdą ze stancji, wiec przynajmniej jej nic nie było.. raczej.
Wyciągnęła komórke i wprowadziła sms “Policja namierzyła rezydencję, Romek żyje, przesłuchują go. Musicie się zabierać stamtąd. Cela” i posłała na numer Alana.
- Dobra... popołudniu poinformujemy komendanta. Ostatnio za często go budzimy w nocy... - mruknął Adam, przecierając oczy. - Greg... pokaż tableta.
Łysy policjant wyjął zza pazuchy ekran i wręczył Adamowi. Ten pogrzebał w nim chwilę, wstał i podszedł do Ocelii. Dwójka pozostałych detektywów spojrzała za nim, przyglądając się tabletowi ze zdziwieniem.
- Pani Ocelia Warat? - Spytał Adam spokojnie, zwieszając dłonie na pasku od spodni.
Cela spojrzała przelotnie na mężczyznę.
- Nie. I nie znam pana - odpowiedziała spokojnie. - Czekam na kogoś. Nie jestem zainteresowana nowymi znajomościami. - poinformowała go i wróciła do posiłku.
- Jestem całkiem pewien, że wygląda pani zupełnie jak dziewczyna z listu gończego - mruknął nachylając się.
Wzruszyła ramionami.
- Proszę mnie nie nagabywać.
Nie sprawiała wrażenia zdenerwowanej, raczej zniecierpliwionej.
Policjant wyjął odznakę.
- Komenda główna policji. Starszy aspirant Adam Vogel - schował legitymację. - Skoro ja się wylegitymowałem, panią poproszę o to samo.
- Przepraszam... - Cela zmieszała się wyraźnie - Sądziłam, że mnie pan chce podrywać. Lena Stawska. Niestety, nie mam przy sobie dokumentów.
- Otóż nie, nie chcę pani podrywać. Tak się śmiesznie składa, że wygląda pani dokładnie jak dziewczyna z listu gończego - oznajmił beznamiętnie, gdy dwójka pozostałych detektywów stanęła obok niego. Kelnerka wyszła z zaplecze, spojrzała zdziwiona na to, co się dzieje i po chwili zawróciła.
- Będzie pani musiała pójść z nami - mruknął Greg wyjmując kajdanki.
- Nie rozumiem... To jakaś pomyłka. Nic nie robię, czekam na znajomego. Mogę go powiadomić?
- Idealnie pasuje pani do wszelkich zdjęć. Wątpię by była to pomyłka. Ma pani prawo do wykonania jednego telefonu. Na komisariacie. Zalecam adwokata - powiedział Michał.
- Niech zadzwoni - mruknął Adam, drapiąc się po karku. - A później bezproblemowo pojedzie z nami.
Ocelia wyciągnęła, niespiesznie, komórkę, rozglądając się po pomieszczeniu. Szczególnie interesowało ją rozmieszczenie okien i drzwi.
Siedziała przy okrągłym stoliku, pośrodku sali, parę susów od drzwi, po drodze miała inne, ruchome stołki i krzesła. Okna były za następnym stołem, po jej prawej. Adam stał naprzeciwko niej, podczas gdy Greg i Michał, po jej lewej.
Wybrała numer i oczekując na połaczenie powoli podniosła się na nogi.
- Zapłacę.. - wskazała dłoną drzwi na zaplecze i zrobiła krok w tamta stronę.
- Nikt nie odbiera.. Proszę pani! Chcę zapłacić - zawołała kelnerkę, robiąc znowu krok w stronę zaplecza.
Adam ruszył za nią, wzdychając. Kelnerka wyszła z zaplecza, nerwowo wycierając ręce
w szmatkę.
- Pani chce zapłacić. Dopiszesz nasze zamówienia do rachunku? Jutro oddam. Czas goni - powiedział nerwowo detektyw.
- Ile? - zapytała Cela, robiąc kolejny krok w stronę zaplecza.
- Spróbuję jeszcze raz.. - znów zaczęła wybierać numer.
- Osiem złotych - odpowiedziała machinalnie.
- Tak - Cela zablokowała komórke i wsunęła ją do kieszeni. Wyciągnęła banknot i podała go kelnerce. Kiedy ta sięgnęła po pieniądze, dziewczyna skoczyła w stronę drzwi, prowadzących na zaplecze.
Przepchnęła się obok dziewczyny, która pisnęła ze zdziwienia, podczas gdy Vogel rzucił krótkie przekleństwo, rzucając się za Ocelią. Wbiegła do kuchni, gdzie spojrzało na nią dwóch, zdziwionych kucharzy, opartych o blaty i rozmawiających do tej pory swobodnie. Drzwi po drugiej stronie prowadziły na tył uliczki, a po drodze było sporo ostrych narzędzi...
- Ropiarze - rzuciła im Cela w przelocie, wyjaśniająco, biegnąc do tylnych drzwi.
- Co? - mruknął jeden z nich.
- Och to ja idioci! - Warknął Adam wypadając na uliczkę, zaraz za dziewczyną, która miała w zasadzie tylko dwie drogi ucieczki. Albo w lewo, na otwartą, dużą ulicę, albo w górę, po mieszkalnym bloku.
Szybkim spojrzeniem oszacowała sytuacje, a potem wybiła się pionowo w górę, sięgając do gzymsu na bloku.
- Co ty? Hej! Złaź tu bo strzelam! - Ostrzegł ją, spoglądając zdziwiony w górę.
Nie przejmując się groźbami mężczyzny wyciągnęła dłoń do góry i zaczęła wspinać się, tak szybko, jak to było możliwe. Szła nieco skosem, z zamiarem zniknięcia za rogiem - pilnowała też, żeby wybierać nieoświetlone okna i ciemniejsze kawałki ściany. Mrok powinien skryć ją przed jego oczami.
- Żesz ty...
- Stój! Jak teraz spadnie to... - powstrzymał go ktoś.
- Wejdę na dach! Wy obejdźcie blok i wezwijcie... kogoś! Tych od mutków! - Warknął jeszcze Adam, gdy Ocelia w zadziwiającym tempie zbliżała się na samą górę budynku.
Wciągnęła się na dach i rozejrzała dookoła, szukając, w którą stronę da radę przeskoczyć. Mimo wspinaczki oddech tylko nieco miała przyśpieszony, nie czuła wcale zmęczenia. Przeciwnie - ruch jak zwykle wyzwolił endorfiny, napełniając ją ekscytacją i radością. To naprawdę żałosne, ze przyjmowali takich patałachów do policji...
Nie wyglądało to ciekawie. Najbliższe budynki były albo za daleko, albo zbyt nisko, nawet jak dla niej. Od tego naprzeciwko oddzielała ją uliczka, z tyłu miała bar, po lewej dużą ulicę, a po prawej niską budę, jakieś małe biuro.
Nie dało się przejść górą.. zatrzymało ją to, ale tylko na chwilę. Wybrała najciemniejszą ścianę i zaczęła schodzić, z zamiarem przeskoczenia na niski budynek - jakby barak - najsłabiej oświetlony, kiedy już będzie wystarczająco nisko. Schodzenie szło jej równie sprawnie, co wspinaczka
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline