Gdy walka dobiegła już końca Felethren przerwał swój czar. W jaskini zrobiło się nagle strasznie ciemno, więc oczy drowa przeszły z powrotem w spektrum podczerwieni. Trochę to zajęło, ale już po chwili był w stanie widzieć wyraźnie. Nagrzane od ognia podłoga i ściany emanowały jeszcze delikatnym ciepłem, a martwe bebilithy gasły szybko, zlewając się z niebieskim otoczeniem.
Elf przeszedł się w tę i z powrotem sprawdzając, czy pajęczaki nie miały jakiś równie paskudnych przyjaciół. Kijem szturchnął martwe korpusy bardziej z ciekawości, niż chęci sprawdzenia, czy na pewno nie żyją. Pierwszy raz widział martwego bebilitha, szkoda, że nie mieli więcej czasu. Pobrałby jad...
-
Samiro! Masz coś co mu pomoże? - usłyszał tuż za swoimi plecami.
Obrócił się i zobaczył leżącego na posadzce krasnoluda. Nie zmartwił go ten widok. Bodvar był skuteczny w walce, ale strasznie upierdliwy i drażniący. Jednak Felethren nei życzył mu śmierci. Owszem, z chęcią uciąłby mu co nieco, ale raczej nie poderżnąłby mu gardła we śnie. Skro tak, to czy powinien mu pomóc? Zastanowił się, rozważył wszystkie za i przeciw i podjął decyzję.
-
Ja mam coś, co mu pomoże - wyciągnął fiolkę antytoksyny. -
I tak potrzebuję pustej flaszki, a jak dobrze pójdzie, to się chłopaczyna udławi.
Uśmiechnął się szelmowsko do Mirry, która jak wiedział, darzyła go najmniejszą sympatią. Poczekał, aż Bodvar wypije miksturę, teatralnie zaciskając kciuki i uśmiechając się głupio. Gdy zawartość zniknęła w przepastnym przełyku krasnoluda, drow porwał fiolkę i podszedł z powrotem do martwego bebilitha. Ostrożnie, starając się nie dotknąć dłonią cieczy, pobrał małą ilość trucizny. Zakręcił korek i schował łup do sakiewki.