Patrząc na wzrok rannych i tych wystraszonych wiedział, że niektórzy oczekują od niego, by rzucił swój łuk, sięgnął po miecz i pokuśtykał na demona. Zrobiłby to! Pewnie! Mógłby to zrobić… gdyby tylko nie nazywał się Engelbert Hoef. Ostatnie wydarzenia i tak bardzo go wzmocniły, robiły z niego coraz dzielniejszego człeka, ale bez przesady. Ten człek, jeśli miał walczyć, to wciąż wolał walczyć na dystans. Taki na przykład Oppel, mistrzem miecza nie był i teraz nóżek już nie będzie miał. Hoef lubił mieć swoje nóżki przy sobie, nawet gdy jedna z nich kuśtykała, toteż nie miał zamiaru niepotrzebnie zbliżać się do demona. Prędzej wykorzystałby je do ucieczki, gdyż pozycję do niej miał w miarę dobrą. Ale nie! Nie, jeszcze nie teraz. Teraz ponownie naciągnął cięciwę i wystrzelił. Oby tak celnie, jak ostatnio zwykł strzelać. Póki będzie mógł, będzie strzelał. |