Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-05-2013, 09:47   #12
Eliasz
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Helvgrim ułożył właśnie kolejny, wyschnięty jak przyprawy z dalekiego Indu, konar na pokaźną już stertę. Krasnolud poczuł obecność za swymi plecami dlatego odwrócił się i zobaczył zbliżającego się Hansa. Człowiek trzymał coś w rękach... musiała to być prowizoryczna broń której herr Hohenzolern poszedł szukać wcześniej.

- Musimy spalić zwłoki. Helv bez ogródek rozpoczął rozmowę, wiedział że człek może mieć coś na przeciw takiej kolei rzeczy, ale po wydarzeniach w Grunheim, Hans stał się znacznie twardszy niż można by było się tego spodziewać. Sverrisson kontynuował więc. - Jeśli tego nie zrobimy, zwierzęta z pobliskiego lasu będą posilać się na tych kadawerach. Tu krasnolud wskazał dłonią na widoczną, bliską, ścianę iglastej zieleni. - Do ciebie mam taką prośbę herr Hohenzolern... skrzyknij wszystkich. Przemówić do nich trzeba, plan obmyślić. Naradzimy się wszyscy razem... kilka spraw od razu poruszyć musimy. Jednak chciałbym byś to ty głównie z tymi ludźmi rozmawiał... ty jesteś jednym z nich... ja zawsze będę obcym i dla ludzi Imperium i dla ludzi w ogóle. Przystajesz na to? Sverrisson czekał odpowiedzi Hansa... rana na jego twarzy wciąż krwawiła, była paskudna. Hans mógłby przysiąc że Helv nie miał jej kiedy rozstali się, nie dłużej jak trzy, cztery może, modlitwy do świętego Sigmara temu.

- Jasne , z tobą i na tonący okręt ... Krzywy uśmiech na moment rozjaśnił twarz Hansa. Znali się dość długo, aby człowiek mógł pozwolić sobie na żart, który byłby zrozumiały przez Helvgrima. Prawdą było, że to krasnolud był osobą która wyciągała ich oboje z różnych tarapatów, może nie był zbyt rozmowny, ale gdy już mówił to z sensem.

- Też o tym myślałem - dodał po chwili - znacznie łatwiej będzie gdy podzielimy zadania, bo póki co wygląda na to, że każdy sobie rzepkę skrobie. - zakończył wysilając się na ponowny uśmiech. Człowiek cieszył się że żył, kiedy sztorm zatapiał statek, był niemal pewny iż to koniec jego wędrówki. Zastanawiał się co się stało z twarzą kamrata, wiedział jednak, że gdyby Helvgrim chciał mu o tym powiedzieć, zrobiłby to. Póki nie miał środków opatrunkowych, lub choćby podstawowych ziół na rany nie mógł jednak w niczym pomóc i poskromił ciekawość. Wciąż jeszcze uczył się co może być uznane za nadwyrężanie honoru krasnoluda i zwyczajnie nie wiedział, czy dopytywanie o jego słabości nie byłoby przykładem takiego naruszenia. Chwilę później pozostawił brodaczowi dzieło tworzenia stosu a sam począł zbierać ludzi w jedną gromadę.



- Panowie, zbierzmy się razem aby porozmawiać, lepiej będzie jeśli podzielimy się na grupy wyznaczając zadania, niż każdy miałby działać na własna rękę. Hans podchodził do każdego, nie bacząc na to czym się akurat kto zajmuje. Wiedział, że bez podziału na zadania daleko nie zajdą i prędzej rzucą się na siebie niż przeżyją choćby kilku dni. Mało kto miał takie umiejętności by jednocześnie zdobyć pokarm, nazbierać drewna, rozpalić ogień, odszukać wodę i pozbierać szczątki okrętu jednocześnie. Prosta kalkulacja wskazywała iż albo rozdzielą zadania i jedni będą korzystali z osiągnięć drugich, albo marnie tu wszyscy poginą. Dopiero gdy zgromadził wszystkich, przynajmniej spośród tych którzy byli skłonni porozmawiać Hans ogłosił:

- Powinniśmy się podzielić pracą, tak aby jedni korzystali z działań drugich, gdyż nikt z nas sam nie obejmie wszystkiego co należy zrobić. Proponuję aby każdy określił czym się zajmie, tak aby mógł się na tym skupić i żeby inni mogli się w tym czasie skupić na pozostałych zadaniach. Ja znam się na ziołach i jeśli je znajdę każdy będzie mógł z nich skorzystać, przez zioła mam na myśli także wszystko co nadaje się do zjedzenia a przy okazji rozejrzę się za wodą, wszelako potrzeba też zrobić przynajmniej dwa ogniska, oraz zebrać co się da z szczątków statku. Przydałby się też ktoś do pomocy w poszukiwaniu wody i pożywienia. - rzekł “Młody” - czekając na propozycje innych.

- Najpierw musimy przeszukać brzeg - powiedział Friedrich - i to zanim woda wszystko zabierze. Do tego potrzebni są wszyscy i teraz. Innymi rzeczami można się zająć później.

- Masz racje - przyznał Hans - zbierzmy co się da.

- Ja się tu ostanę i co robię robić dalej będę. Khazad przerwał na chwilę swą pracę i zaczął mówić ponuro z mocnym północnym akcentem. - Stos ułożę, drew nazbieram. Martwych spalić trza będzie ku uciesze bogów, a i dlatego że jak kamieniem obłożyć ich chcecie czy zakopać to zwierzyna z lasu dzika przyjdzie, rozkopie kurhany płytkie i ciała wyciągnie. Sverrisson otarł pot z twarzy i wrócił do układania stosu, wciąż jednak mówił do zgromadzonych wokół stosu pogrzebowego ludzi. - Stos o zmierzchu zapalimy... nie wcześniej. Niechaj bestie krew zwęszą wpierw to do granicy lasu podejdą... a kraby z wody wyjdą, rację mam herr Hoffman? Khazad zapytał żołnierza licząc że ten potwierdzi co wcześniej w tawernach ludziska gadali, o tym że morski pająk do padliny na brzegu lgnie.

- W takich zimnych wodach mało który krab żyje - stwierdził Friedrich - to pewnie niewiele ich wylezie. A ich mięso da się jeść. Gorzej, że żrą wszystko, co im pod szczypce wpadnie, takoż i padlinę. Z tym, że tu trupów raczej nie jedzą, bo i skąd by się miały brać. Spalić zmarłych najlepiej, bo ani sił nie mamy, ani narzędzi, by groby porządne wykopać. Z tym że stos dla tylu - spojrzał na brzeg i leżące tam trupy - wiele drewna wymaga. I nie wiem, czy chciałbym tu do wieczora siedzieć, a potem i noc tu spędzić. Warto, póki jasno, po okolicy się rozejrzeć, jak zbierzemy, co się da, z brzegu. Może jakieś źródło wody by się znalazło.

- Ja z Warrenem się udam trupy błogosławić i modły za ich dusze w królestwie Morra odprawić. Uważajcie na siebie nie wiadomo jakie zło może się tutaj czaić …. - Gottfried spojrzeniem swym las omiótł i prawił dalej. - Nawet zwykli barbarzyńcy są dla nas śmiercią lub okrutną niewolą, dlatego proponuje zebrać broń, a nawet i zwykłe kije, bo jako pałki i włócznie czy oszczepy posłużyć mogą jeśli je odpowiednio zaostrzyć i w ogniu zahartować. Helvgrimie czy szaty i koszuli oraz skarpet przypilnujesz, aby na słońcu wyschły ? Ja w spodniach mych i butach samych będę pracować aby losu jakimś choróbskiem nie kusić. - Powiedział Gottfried, wodę morską z włosów i ubrań swych wyciskając.

Sverrisson przytakiwał słowom Friedricha. Wiadomym było że człek ten ma rację co do wielu rzeczy jednak martwi ludzie wymagali odrobiny szacunku, nawet po śmierci i ta niepewna przysługa dla nieżywych spadła na Helva. Z radością przyjął do wiadomości fakt że Gottfrid i Warren zajmą się ciałami... gdyż sam khazad nie miał zamiaru dotykać martwych ludzi... nie topielców. Co do słów akolity, krasnolud odpowiedział. - Rzuć swe odzienie człeku, nikt go tu nie ruszy. Ogień rozpalę wkrótce to i wszystko wyschnie należycie. Co do twego herr Hoffman założenia... to ja jednak zajmę się ciałami, a we trzech pójdzie nam znacznie szybciej nawet. Połowa z nas powinna pójść poszukać drogi lub sioła, a ci z nas co tu zostaną powinni przejrzeć szczątki wraku. Tak radzę ja, co zrobicie to już wasza rzecz. Sverrisson nie przerywał pracy kiedy mówił.

Albrecht stojący póki co na uboczu i bacznie słuchający wreszcie zabrał głos. - Szanowni panowie, słusznie prawicie. Stwierdzam jednak, że naszym najświętszym z obowiązków jest aktualnie zapewnienie zbawienia zmarłym. Przede wszystkim musimy jakoś godnie ich pochować, bądź spalić w najgorszej sytuacji oraz pomodlić się za ich dusze, aby nie zbłądziły w drodze do królestwa Morra. Cała reszta później. Warto jednak przejrzeć co umarli mają przy sobie, albowiem zostało to przy nich abyśmy my z tego skorzystali.

- Ur’z dobrze gada.
Dodał Sverrisson w czas kiedy kolejna kłoda lądowała na już pokaźnej stercie.

Albrecht zgodnie z zasadami etykiety, którą cenił sobie nadzwyczaj skinął lekko głową w kierunku Sverrissona w geście podziękowania za poparcie.

- Ja chętnie poszukam wody i rozejrzę się po okolicy. Najpierw jednak wolałbym znaleźć broń jaką. Jak tylko to zrobię, udam się na zwiad. - Stwierdził milczący do tej pory Hans. To mówiąc, udał się w stronę szczątków statku podnosząc każdą napotkaną kłodę i badając nawet byle szmatę. Nie był wybredny.

- Dobra panowie - odezwał się Konrad, głos miał nieco zachrypnięty ale donośny - zmarli jak zmarli, szacunek im się należy, ale ognisko jest chyba teraz najważniejsze, byśmy nie zemrzeli tu czasami. Ja mogę zająć się zbieraniem ziół, z których później może uda mi się zrobić maści na stłuczenia i inne takie. Miejmy nadzieję że na tej wyspie są odpowiednie zioła. Może uda się w lesie znaleźć też jakieś jagody albo grzyby.

- Ja tak myślę. Zostanę tu na plaży, ogniem i drewnem się zajmę. Później schronienie nam przygotuję, na noc dzisiejszą jedynie. Gottfried i Warren zajmą się ciałami i na stos je ułożą. Ciężka to praca, więc więcej o nic prosić was nie wypada. Niech syn Erlenda i herr Arthur przetrząsną szczątki za najważniejszymi rzeczami, wodą pitną, rumem, winem i bronią. Reszta z was jegomoście, niechaj się odzieje dobrze w co jest i niech poszuka ludzi. Przy ścianie lasu można wnyki założyć, zwierz wieczorem podejdzie... to pewne. Noc dziś lepiej tu spędzić... zmęczeni jesteśmy a będziemy bardziej. Miejscowych spotkać możemy na plaży jeśli na łowiska przyjdą lub przypłyną. Jeno uważni bądźcie, drogi obranej się trzymajcie. Helvgrim pouczał trochę i rozgadał się jak jaki pryszczaty niziołek, dlatego usta już zawrzeć miał kiedy do głowy przyszło mu jeszcze jedno ostatnie pytanie. - Gdzie jesteśmy może z was który wie? Ja nie gubię się łatwo, ale map żem nie widział, a morze... no, map żem nie widział jak wspomniałem. Helv nie dokończył tego co jezyk chciał wywinąć, wszak wstyd mówić że na morzu orientację khazadzi mieli słabą.


Urlich słuchał z bezpiecznej odległości, tego co wymawiali ci wszyscy chędożeni świętoszkowie. Nie lubił takich jak oni, którzy zamiast zabrać się za coś pożytecznego, dajmy na to zbieranie prowiantu, to rozprawiają jak pochować topielców. Dla Urlicha i Wolfganga było najważniejsze teraz, by się osuszyć i znaleźć jakieś pożywienie, czy choćby jakieś sprzęty typu sztylety, noże, pałki, czy po prostu byle co, co się przyda. Urlich odszedł dalej od grupy co i rusz sprawdzając, czy przy trupach nie ma czegoś cennego, czy w miarę użytecznego.

- Wolfgang - Zaczął mówić na tyle cicho, by słyszał go tylko jego brat. - Musimy mieć oczy i uszy szeroko otwarte, nigdy nie wiadomo co tym fanatykom strzeli do głowy, tak jak temu krasnoludowi, który co dopiero sobie rozharatał łeb, by oddać cześć swojemu zmyślonemu bożkowi. Oby tylko nie zabrał się za kogoś innego, gdyż po osobach takiego pokroju można się wszystkiego spodziewać, co nie Wolfgang?

-Racja bracie - Odezwała się fretka do ucha Urlicha. - Nie możemy dopuścić, by którykolwiek z tych niby bogobojnych głupców stanął nam na drodze. Nie ma też takiej możliwości, że odkryją twoje zdolności, przynajmniej na razie.

-Tak, trzeba o to zadbać, a do tego ukryć jakoś, albo chociaż znaleźć bezpieczne miejsce dla naszych drogocennych zwitek pergaminu. - Zakończył szybką rozmowę z bratem Urlich, po czym dalej przeszukiwał plażę i zwłoki.


- W dzieciństwie…. tu Gottfried przerwał na chwilę i głos zawiesił jakby wspomnienia złe odganiając. - Znam się na gwiazdach, więc może uda mi się określić nasze położenie dzięki nim. Jednak bez dokładnych map takich jak w Marienburgu, powątpiewam w swe szanse … - głos podniósłszy i spojrzawszy na rozbitków, starając się dodać im otuchy rzekł. - Najpierw ogień... - wskazał na Helvgrima. - Potem żywność... - tym razem za cel obrał Hansa i Konrada. - Później pochówek zmarłych... - tu spojrzał na Warrena i wskazał również siebie, spojrzał także na Friedricha. - W końcu, broń... - oczami uwagę wszystkich zwrócił na stos drewna... - i schronienie. Zamyślił się Gottfried. - Ha ha! Jeżeli znajdziemy żagiel albo jakieś płótno, nawet zwykłe, pozszywane koszule lub... - tu uśmiechnął się jeszcze szerzej - …towary które przewoziliśmy też mogą nam posłużyć do zrobienia szałasu! - Gottfried podszedł do sterty drzewa i pokaźną gałąź przełamał tak aby dwie krótkie włócznie zrobić i jedną z nich w stronę Warrena rzucił mówiąc. - Do podpory i pomocy w pracy, a do walki w konieczności. - Powiedział to idąc w stronę trupów, szanty pod nosem nucąc. Zaczął przeszukiwać trupy, ściągać dobre koszule i na bok je odkładać, a ciała, na kupę, niedaleko stosu składować.
 
Eliasz jest offline