Dieterowi udało się wydostać poza zasięg olbrzymiego demonicznego miecza i akolita przycupnął za znajdującym się najbliżej filarem, zanosząc błagalne modły do swego boga. Ale czy one mogły być wysłuchane w świątyni Ulryka?
Gdy młodzieniec się modlił obok niego przebiegł Gaston. Dzielącą go od demona odległość pokonał w kilku ogromnych susach i wkładając w uderzenie impet całego ciała spuścił okutą żelazem pałkę wprost na klatkę piersiową krwiopuszcza. Zaskoczony demon nie zdołał ani sparować ciosu ani go uniknąć i runął na ziemię. Zwart dysząc ciężko wylądował obok niego i natychmiast przeturlał się na bezpieczną odległość. Demon najwyraźniej był oszołomiony ciosem, miotał się niepewnie we wszystkie strony i bezwładnie wymachiwał kończynami. Jego miecz leżał kilka metrów dalej, poza zasięgiem właściciela.
Wolmar i Engelbert mieli doskonałą okazję do oddania strzałów. Demon leżący na podłodze stanowił cel, którego chybić się nie dało. I obaj nie chybili. Dwie strzały wbiły się klatkę piersiową krwiopuszcza, z której trysnęła podwójna fontanna krwi. Obrażenia jakie otrzymał demon przekroczyły to co mógł wytrzymać. Z potwornym rykiem krwiopuszcz zaczął rozpływać się, a utworzone z jego znikającego ciała strumienie krwi rozpoczęły wędrówkę we wszystkich kierunkach. Gdy demon zamienił się w bulgoczącą masę posoki, a trwało to zaledwie kilka uderzeń serca, nastąpił potężny huk. Znikąd znów pojawiły się pęknięcia w rzeczywistości i resztki demona zostały wessane z powrotem do domeny jego pana. Obecnym w świątyni wydawało się, że przez moment słyszą gniewny głos mówiący w nieznanym języku. Złudzenie jednak zniknęło tak szybko jak się pojawiło.
-
Ghre... Khaaaa.... Tfuuu... – zaskoczenie było całkowite. Leibnitz wciąż żył. Jego na wpół spalone ciało poruszało się. Z popękanych, zczerniałych warg wydobywał się świszczący, ledwie zrozumiały szept. –
Głupcy... Nie złamiecie woli... boga krwi... Zniszczyliście... jedynie niewielką część... jestestwa... odesłaliście do domeny Chaosu... Dwa inne artefakty... w każdym kolejna część bytu mego pana... Xathrodoxa... Gdy się połączą, Krwawy Obdzieracz powróci... pić krew słabych śmiertelników... Krew... dla...
Więcej nie zdążył powiedzieć. Umarł, a jego głowa ciężko opadła na posadzkę. Czerep wiszący mu na szyi poczerniał i rozleciał się na kilka części. W tym samym momencie Ogień w palenisku przybrał na sile. Stawał się coraz jaśniejszy i szybko rozprzestrzeniał się po całej świątyni. Wszyscy znajdujący się wewnątrz zostali spowici w jego oczyszczającym blasku. Przeraźliwie białe światło oślepiło awanturników, którzy mimowolnie zasłonili oczy. Gdy je otworzyli Ogień płonął jak zwykle. Ciał kultystów, ich splugawionego przywódcy i krwi jaka wyciekła z poranionych ciał wyznawców Khorne nie było. Tak jakby nic się tu nie wydarzyło... Tylko potwornie poraniony żak leżał na posadzce, a Dieter mruczał nadal swoje modlitwy.
Ochroniliście mą świątynię i mój lud
Gdy trzeba stawić czoła prawdziwemu wrogowi
Niesnaski i powinny odejść na bok.
Niech to znamię będzie znakiem dla wszystkich!
Oto co śmiałkowie usłyszeli w swych głowach, gdy ogień przygasł. Równocześnie poczuli krótkie, przeszywające ukłucie zimna na dłoni prawej ręki. Ze zdziwieniem zobaczyli wypalone znamię. Każdy miał takie samo. Białą plamę w kształcie stojącego na tylnych nogach wilka, w przednich łapach dzierżącego młot.
-
Co się dzieje? Co się tu stało? – usłyszeli pytający, zaniepokojony głos. Dopiero teraz zorientowali się, że w świątyni pojawił się ktoś jeszcze. Schutzmann, Ranulf i Stolz przewodzili grupie kilkunastu uzbrojonych strażników. Ojciec Ranulf wysunął się naprzód. –
Profesor Zweinstein dał mi znać co znajdowało się w skrzyni. Na topór Ulryka! Któż by przypuszczał...
Ustalono, że prawda związana z Leibnitzem nie może wyjść na jaw. Cios jaki plugawy Arcykapłan zadał świątyni Sigmara, zostałby zwrócony z taką samą mocą, gdyby dowiedziano się o herezji Bractwa Topora. Zarówno Arcykanonik Stolz, jak i Ranulf, mianowany na urząd Arcykapłana uznali, że lepiej aby prawda nie ujrzała światła dziennego. Ogłoszono publicznie, że Leibnitz przeszedł ciężkie załamanie nerwowe i leczy się w przytułku dla obłąkanych gdzieś na krańcach Imperium. Za jego powrót do zdrowia zanoszono przez kilka dni modły.
Splugawioną ikonę odrestaurowano i poświęcono na nowo, po czym trafiła do głębokiego i przepastnego skarbca świątynnego. Przez wiele lat nikt o niej nie słyszał...
Schutzmann, Stolz i Ranulf wspólnie wygłosili oświadczenie, w którym wyjaśniali przyczyny ostatnich wydarzeń w Middenheim. Zrzucono je na karb knowań agentów Chaosu, starających się doprowadzić do rozłamu Imperium, a przez to zapewnić sukces kolejnym atakom Archaona i jego sług.
Proces Jakoba Bauera dokończono. W świetle zeznań zmarłego tragicznie Johanna Opfera uznano łowcę czarownic za niewinnego i oczyszczono z zarzutów herezji. Zarówno on, jak i jego towarzysze z Ordo Fidelis wkrótce potem opuścili Miasto Białego Wilka i wyruszyli tępić kultystów w inne rejony kraju.
Odnalezione w bluźnierczych świątyniach ukrytych w podziemiach pod miastem, księgi zabezpieczono i przekazano Collegium Theologica. Zostały zaprotokołowane jako niebezpieczne i trafiły pod pieczę profesora Albertusa Zweinsteina, który jako jeden z niewielu ludzi dostał zgodę na ich zbadanie.
A życie w Middenheim toczyło się dalej swoim torem...
-
Będzie żył – oznajmił cyrulik ubrany w biały, uplamiony solidnie krwią kitel. W ręku trzymał czerwoną szmatę, z której na podłogę ściekała krew.
– Na szczęście nie musiałem amputować. Ma chłopak powodzenie u bogów. Powinien teraz sporo dać na ofiarę. I te blizny... Jak je dziewojom pokaże, to hoho...