Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-05-2013, 23:48   #7
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Wizyta w Zimowym Pałacu Markiza Shim Nijan - zwanym też Słowiczym Dworem - zapowiadała się wielce interesująco. Czas spędzony w zimowej rezydencji był jak nieustanny bal, niósł ze sobą szansę poznania najświeższy plotek, a nawet stworzenia kilku, zawiązania lub odświeżenia znajomości, wreszcie uczestnictwo w bogatym programie rezydencji, zarówno w części oficjalnej złożonej z bankietów, pokazów i konkurów, jak i mniej oficjalnych, wykorzystujących ogromną przestrzeń wokół pałacu, oraz jego liczne zakamarki.

Ornitopter niósł kawalera Li Halan oraz lady Dianne ponad kontynentem Fatameru. Lot był spokojny do czasu gdy z głośników dobiegł przestraszony głos pilota Wellsa:
- Panie Li Halan, moja Pani... prosze zapiąć pasy, czekają nas turbulencje... - był przerażony, a przecież umyślnie Akhader wybrał poleconego pilota, którego umiejętnościom można było zaufać. Dzień był pogodny, choć rozpoczynała się pora monsunowa. Nie słychać było grzmotów zwiastujących burzę, tylko szum wirników, a także... jakby świst, wycie gdzieś za ogonem maszyny.

Grzmot, gwałtowne szarpnięcie wbiło ich w objęcia pasów, cały pokład wirował, gdy bezwładny pojazd kręcił młyńce po stracie jednego z dwóch silników. Zostali trafieni, spadali, spirala śmierci rzucała pojazdem, i nawet skok ze spadochronem był nierealny, tak jak przetrwanie. Być może Proroka albo jeden z Apostołów wysłuchał ich modlitw, albo to umiejętności pilota sprawiły, że upadek ustabilizował się, z szatańskiej beczki w spokojniejszy ślizg na jednym silniku. Ziemia była coraz bliżej. Już nie ląd, tylko szmaragdowa tafla jeziora. Zatrzęsło gdy statek odbił się od powierzchni jak zręcznie rzucony kamień, przy drugim podejściu siadł już wzbijając wodne wachlarze. Poszycie zgrzytało gdy sunęli już po dnie, aż wreszcie ostatnie szarpnięcie wbiło ich w pasy, aż do utraty tchu. Zatrzymali się, a raczej rozbili na przybrzeżnych kamieniach. Przeżyli to, tylko dzielny Wells nie miał tyle szczęścia, stygł w kokpicie przebity drążkiem sterowniczym.

Brzeg porastały smukłe tyczki bambusowego gaju. Wokół nie było widać śladów ludzi. O tyle dobrze, że przetrwał cały zestaw ratunkowy. A jednak byli zdani tylko na siebie. Gdzieś w głębi gaju rozległo się odległe, drapieżne wycie dzikich bestii. Jak echo odpowiedziało mu drugie. Zew był zdecydowanie za blisko, mieli tylko chwilę na przygotowanie, nim krzaki przy kamienistej plaży zaszumiały, a z głębi wyłoniły się dwie olbrzymie wilcze bestie. Ale najstraszniejsze było to, że ich szyję okrywał nabijany kolcami łańcuch.


 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra

Ostatnio edytowane przez behemot : 03-05-2013 o 00:06.
behemot jest offline