Choć dookoła niego już dawno rozpoczęła się krzątanina, on wciąż stał jak osłupiały. Wpatrzony w głąb lądu walczył z pustką w swej głowie. Wiedział co się stało, był świadom tej tragedii, w której brał udział. Problemem był fakt, że nie pamiętał jej przebiegu. Było to nieprzyjemne uczucie, które trawiło go od środka. Mężczyzna w końcu postanowił spróbować się ruszyć. Po woli, bez większej presji, bowiem każdy ruch okupiony był spazmatycznym bólem głowy. Nieopodal znalazł sporej wielkości konar jakiegoś drzewa, mokry i śliski, ale jednocześnie dość solidny aby utrzymać ciężar jego ciała. Podpierając się o prowizoryczną laskę, po woli zmierzał w kierunku układanego przez towarzyszy niedoli stosu. Przechodząc obok brodzącego na brzegu jednego z mężczyzn zatrzymał się na chwilkę chcąc coś powiedzieć. Zrozumiał dopiero wtedy jednak, że nie wie kim ów mężczyzna jest, usta więc zamarły w połowie drogi szukając z nieludzkim wysiłkiem jakiegoś imienia bądź słowa z nim pokrewnego które było by w stanie zwrócić uwagę rozbitka na niego. Poddał się jednak szybko i nie przeszkadzając pokuśtykał dalej. Przyglądał się twarzom ocalałych, wszystkie jednak szybko zmazywały się w jedną i tę samą bezkształtną masę jednakowych cech. Jakąś obcą mu twarz, która miała oczy, usta i nos, ale nie był dla niego nikim konkretnym. Zrozpaczony i wyczerpany legł w końcu na piasku obok stosu. Ten jakże krótki spacerek wycisnął z niego resztki sił. Jeszcze raz wyciągnął przed siebie dłoń i obejrzał ją z obu stron. Chciał coś powiedzieć, choćby do siebie, ale usta odmówiły posłuszeństwa. Przeraził się jednak jeszcze bardziej gdy oczy zaszły mu mgłą, a zarys lasu po woli zaczął zanikać w biało mlecznej mgle. Ulgę przyniósł mu fakt iż inni również widzą to co on. To była tylko zwykła mgła. Złapał głęboki wdech i zamknął oczy. Tak cholernie chciało mu się spać, że w tej chwili nie dbał o nic.
__________________ "Dum pugnas, victor es" - powiedziałaś, a ja zacząłem się zmieniać... |