Miasteczko Czarne Dęby
Siedzieliście w karczmie, przy osobnym stole, obrzucani zaciekawionymi spojrzeniami przez innych gości “Czarnego Łabędzia”.
- Od ponad trzydziestu lat zamczysko stoi pusto. - Burmistrz, którego jedynie tusza odróżniała od siedzących w karczmie mieszczan, kończył przemowę. - Graf Otto von Tilde - głos trochę ściszył - zakazaną sztuką się parał. Po jego śmierci coś dziwnego w zamku zaczęło się dziać. Paru ludzi tam poszło. Graf bogaty był, o spadkobiercy nikt nie słyszał, a szkoda było, by się dobro zmarnowało. Ale to ludzie na zmarnowanie poszli. No i chodzić przestali. Chyba że obce jakieś, o których myśmy nie wiedzieli.
- Rok temu - wtrącił się siedzący obok niego człek wyglądający na kapłana - źle się dziać zaczęło. Światła jakieś, hałasy. No i jeszcze kilku ludzi przepadło, co się tam w okolicy kręciło.
- Ci ze służby, co przed śmiercią grafa z zamku odeszli, o pracowni jakiejś mówili - dodał burmistrz. - I o wrotach, przez które stwory nieczyste ponoć przechodzą. Czarnymi Wrotami je zwali, a strach mieli w oczach.
- Pamiętać też trzeba o grafowym zwierzyńcu - dorzucił stojący z boku mężczyzna, którego burmistrz przedstawił jako dowódcę miejskiej straży. - Albo graf sam przed śmiercią wypuścił, albo też same z klatek wylazły. Dość, że kręciło się tego paskudztwa trochę po okolicy. Paręśmy utłukli, ale mówią ludzie, że jeszcze jakieś się ostały. Ale jam nic nie widział na własne oczy.
- Rada miasta tysiąc sztuk złota oferuje - powiedział burmistrz tytułem zachęty - jeśli dowód zniszczenia Wrót przyniesiecie.
- A zaliczka? - spytała Ciani.
- Było paru takich, co zaliczkę wzięli i niby do zamku poszli - wtrącił się dowódca straży. - Gonić ich trza było - dodał. Bez problemów zrozumieliście, że ta czynność nie sprawiła mu przykrości.
- Jeśli chcecie, dostaniecie prowiant na trzy dni - powiedział burmistrz. - Kurt, karczmarz, wam przygotuje. No i, gdyby wam się coś stało, na kapłańskie posługi możecie liczyć.
- To co? Zainteresowani? - spytał.