Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-05-2013, 14:18   #100
Irrlicht
 
Irrlicht's Avatar
 
Reputacja: 1 Irrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znanyIrrlicht wkrótce będzie znany
Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Xendra Nua’vill
Skrzynia, o którą zaparł się Woodes, w gruncie rzeczy okazała się do otworzenia. Choć klamry zwierające skrzynię pozostały nienaruszone, to zawiasy pękły pod naporem. Odpowiednia kombinacja miecza i siły wystarczyły, aby wyważyć wieko z hebanowego drzewa. Trzeba było jednak przyznać, że otwierając, napracowali się. Ostatecznie, heban nie należał do drzew, które były lubiane przez złodziei.
Wnętrze okazało się nieco topornie i nierówno wyżłobione, jednak było podbite jedwabiem, czego diablica nie omieszkała nie zauważyć. Jedynym, co znajdowało się w środku, były kamienie podobne do tego, który zasilał maszynę. Niewątpliwie były one zaklęte, jako że trzy kamienie były ciepłe i zimne w dotyku, natomiast trzeci kamień powodował małe wyładowania, zupełnie jak ten zasilający maszynę.
Drakonia, obracając kamienie między palcami, zadała pytanie do reszty:
- Jak myślicie, będą coś warte?
Podczas gdy Gallan był w trakcie wygłaszania kazania diablicy, że takie kamienie zapewne będą bezcenne względem badań i mocy, które mogą oferować (“Jakich, pokurczu? Wolę moc pieniądza!”), Xendra znalazła jeszcze parę istotnych informacji, które były zawarte w księgach znajdujących się niedaleko niedziałających golemów.
Xendra, przeglądając stronice starego tomu, zatytułowanego “Poczet eksperymentacji ku chwale naszego Pana, Władcy Wszelkiej Magii i Stwórcy Północnych Wiatrów”, stwierdziła, że informacje, które znajdowały się w środku, były zapiskami jakiegoś dawno zmarłego czarodzieja, który badał w jaki sposób można nadać ludzką inteligencję konstruktom, takim jak golemy, z wolna stawając się coraz bardziej szalony w miarę postępu swoich eksperymentów. O ile tom był raczej bezwartościowy z punktu widzenia Xendry, a sam jego właściciel został zapewne zabity przez swoje własne kreacje, to całość woluminu została napisana w Podwspólnym, języku, który Xendra miała okazję poznać w Menzoberranzan.
Księga zawierała dość dokładne informacje o tym, jak tworzyć i zaklinać różnego rodzaju konstrukty, jednak tylko ostatnie jej strony były interesujące, to jest wtedy, kiedy pismo stawało się nieczytelne, a sam autor wtrącał sporo ze słów, których Xendra znać nie mogła. Jeden ustęp brzmiał następująco:

Cytat:
Dwa obiekty uciekły ze swoich klatek dzisiaj. Nie jestem pewien, czy nie obserwują mnie nawet teraz. W obawie przed ucieczką reszty, postanowiłem usunąć pozostałe osobniki z klatek, usuwając G’nyazz, które dawały im życie.
Autor nie definiował słowa, którego użył w ostatnim wersie. W bardzo ogólnym sensie jednak, Xendra mogła wywnioskować, że był to jakiś rodzaj stworzeń, z których konstrukty czerpały energię, by funkcjonować.

Cytat:
Jednak teraz rozumiem moją pomyłkę. Trzeba było... [nieczytelne] …aby w końcu odnaleźć substytut, który będzie w stanie sprawić, że Menetul będą w stanie się poruszać. Jak sądzę, niektóre z nich widziałem już wcześniej, jednak ich wydobycie może być co najmniej problematyczne, jako że substytuty zazwyczaj wyrastają tam, gdzie istnieją portale do Sfer Wewnętrznych. Kiedy próbowałem... [nieczytelne] …poparzyłem sobie dłonie. Wydaje mi się, że reprezentują jakiś rodzaj zakrzepłej energii. Wprawny arkanista będzie potrafił zrobić z niej użytek.
Kolejne strony księgi były jeszcze bardziej bezwartościowe, wypełnione niezrozumiałymi grafami i obliczeniami, a także rysunkami jakichś pająkopodobnych istot. Nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Ostatni fragment miał pewne znaczenie:

Cytat:
Jestem pewien, że umieszczenie ich w... [nieczytelne] …tak w każdym razie się stało. Powinny usłuchać poleceń, które im wydałem w ten sposób. Wykonają je natychmiast.
Cała reszta woluminu opisywała przypadki eksperymentów coraz bardziej nie panującego nad swoimi zmysłami czarodzieja.


Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes
Drakonia, usłyszawszy plan Woodesa, przyłączyła się do grupy, która mogła unieszkodliwić dwóch mężczyzn, którzy zapewne już zabawiali się z kobietą na górze.
Arethei, słysząc dochodzące z góry jęki bólu i podniecone chichoty, uśmiechęła się przewrotnie.
- Szkoda, że nie mamy więcej czasu, co nie?
Diablica cicho włożyła wytrych do dziurki od klucza. Normalnie można byłoby pomyśleć, że zejście do podziemia będzie chronione trudnym i złożonym zamkiem, jednak Drakonia otwarła go już po paru minutach.
- No, dalej - diablica obnażyła spore kły. - Bo spóźnimy się na zabawę.
Wyszedłszy, zastali obóz pogrążony w śnie. Nie była to żadna nowość, oczywiście. Tego właśnie spodziewali się. Drakonia otwarła i położyła żelazną kratę na ubitej ziemi, cicho. Poza Księżycem, niewiele było światła. Ogniska dogorywały, tak samo jak pochodnie, których niewielka tylko ilość jeszcze płonęła.
Dwóch wojowników i łotrzyca przekradali się przez obóz, w stronę oczywistych odgłosów, które mogło wydawać dwóch mężczyzn gwałcących - jak się miało okazać za chwilę - dziewczynkę wieku około lat czternastu.
Całość załatwili szybko. Dwójka łowców niewolników była tak pijana i tak zajęta, że nawet, gdyby natrafili na nich w środku obozowiska, Woodes nie wątpił, że poprosili by ich o skórę wina i podziękowali za hojność. Całość poszła gładko - podejrzanie zbyt gładko.
Przeszukawszy kiesy mężczyzn, znaleźli w istocie klucze. Tymczasem, Drakonia zniknęła gdzieś w ciemności, zapewne zainteresowana grabieniem dobytku łowców niewolników. W każdym razie, nie mogli jej teraz znaleźć, a znając fakt, że Drakonia potrafiła stopić się z ciemnością, szukanie jej zapewne byłyby zbyteczne. Lou także nie mogła dojrzeć jej, nawet infrawizją. Zostali sami, razem z łkającą dziewczynką, która przedstawiła im się jako córka pewnego szlachcica, który chętnie zaoferuje za nią sowity okup.
Zanim jednak mieli czas ułożyć jakiś sensowny plan, za ich plecami usłyszeli głos.
- Hej - rzekł jeden ze zbliżających się mężczyzn. - Czy nie widzieliście... Czy nie widzieliście...
- Manfred. To jego imię, głupcze -
dołączył się jeden z mężczyzn.
- Sukinsyn zawsze siedzi na północnej wahcie - westchnął trzeci z pijackim uniesieniem. - Jak mamy znać jego imię? Przecież nawet nie wiem, jak wygląda!
- Obaj jesteście schlani w szzz.. Szzz... Sztok -
wymówił z trudnością i uporem trzeci, najmniejszy z nich. - Jestem pewien, że jesteście tak pijani, że nie rozpoznalibyście swoich w środku nocy.
- Ale ja... -
oburzył się pierwszy.
- No? - zwrócił się do Rannes i Woodesa drugi. - Wiecie, gdzie jest ten dureń? Wiem, że ludzie z karawany znają go, a wy wyglądacie mi na tych z karawany - sapnął, jak gdyby wymówienie tych słów sprawiło mu trudność.
- Kto to jest? - zainteresował się sporej wielkości człowiek, który chwiał się lekko, jak mówił. - My ich znamy?
- Oczywiście, że ich znamy -
zaperzył się ten mniejszy.
- Ja ich skądś znam... - zamyślił się trzeci i zamrugał. - Chyba.
- Jakby jacyś nowi.
- A co was to, na bogów, obchodzi, kim oni są? No, gadać, bo nie mamy czasu - p
yszałkowaty, korpulentny mężczyzna wyrzekł słowa, zniecierpliwiony.

 
Irrlicht jest offline