Brand Gallan | Dorien Nitram | Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes | Xendra Nua’vill
Skrzynia, o którą zaparł się Woodes, w gruncie rzeczy okazała się do otworzenia. Choć klamry zwierające skrzynię pozostały nienaruszone, to zawiasy pękły pod naporem. Odpowiednia kombinacja miecza i siły wystarczyły, aby wyważyć wieko z hebanowego drzewa. Trzeba było jednak przyznać, że otwierając, napracowali się. Ostatecznie, heban nie należał do drzew, które były lubiane przez złodziei.
Wnętrze okazało się nieco topornie i nierówno wyżłobione, jednak było podbite jedwabiem, czego diablica nie omieszkała nie zauważyć. Jedynym, co znajdowało się w środku, były kamienie podobne do tego, który zasilał maszynę. Niewątpliwie były one zaklęte, jako że trzy kamienie były ciepłe i zimne w dotyku, natomiast trzeci kamień powodował małe wyładowania, zupełnie jak ten zasilający maszynę.
Drakonia, obracając kamienie między palcami, zadała pytanie do reszty:
- Jak myślicie, będą coś warte?
Podczas gdy Gallan był w trakcie wygłaszania kazania diablicy, że takie kamienie zapewne będą bezcenne względem badań i mocy, które mogą oferować (“
Jakich, pokurczu? Wolę moc pieniądza!”), Xendra znalazła jeszcze parę istotnych informacji, które były zawarte w księgach znajdujących się niedaleko niedziałających golemów.
Xendra, przeglądając stronice starego tomu, zatytułowanego “Poczet eksperymentacji ku chwale naszego Pana, Władcy Wszelkiej Magii i Stwórcy Północnych Wiatrów”, stwierdziła, że informacje, które znajdowały się w środku, były zapiskami jakiegoś dawno zmarłego czarodzieja, który badał w jaki sposób można nadać ludzką inteligencję konstruktom, takim jak golemy, z wolna stawając się coraz bardziej szalony w miarę postępu swoich eksperymentów. O ile tom był raczej bezwartościowy z punktu widzenia Xendry, a sam jego właściciel został zapewne zabity przez swoje własne kreacje, to całość woluminu została napisana w Podwspólnym, języku, który Xendra miała okazję poznać w Menzoberranzan.
Księga zawierała dość dokładne informacje o tym, jak tworzyć i zaklinać różnego rodzaju konstrukty, jednak tylko ostatnie jej strony były interesujące, to jest wtedy, kiedy pismo stawało się nieczytelne, a sam autor wtrącał sporo ze słów, których Xendra znać nie mogła. Jeden ustęp brzmiał następująco:
Cytat:
Dwa obiekty uciekły ze swoich klatek dzisiaj. Nie jestem pewien, czy nie obserwują mnie nawet teraz. W obawie przed ucieczką reszty, postanowiłem usunąć pozostałe osobniki z klatek, usuwając G’nyazz, które dawały im życie. |
Autor nie definiował słowa, którego użył w ostatnim wersie. W bardzo ogólnym sensie jednak, Xendra mogła wywnioskować, że był to jakiś rodzaj stworzeń, z których konstrukty czerpały energię, by funkcjonować.
Cytat:
Jednak teraz rozumiem moją pomyłkę. Trzeba było... [nieczytelne] …aby w końcu odnaleźć substytut, który będzie w stanie sprawić, że Menetul będą w stanie się poruszać. Jak sądzę, niektóre z nich widziałem już wcześniej, jednak ich wydobycie może być co najmniej problematyczne, jako że substytuty zazwyczaj wyrastają tam, gdzie istnieją portale do Sfer Wewnętrznych. Kiedy próbowałem... [nieczytelne] …poparzyłem sobie dłonie. Wydaje mi się, że reprezentują jakiś rodzaj zakrzepłej energii. Wprawny arkanista będzie potrafił zrobić z niej użytek. |
Kolejne strony księgi były jeszcze bardziej bezwartościowe, wypełnione niezrozumiałymi grafami i obliczeniami, a także rysunkami jakichś pająkopodobnych istot. Nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie. Ostatni fragment miał pewne znaczenie:
Cytat:
Jestem pewien, że umieszczenie ich w... [nieczytelne] …tak w każdym razie się stało. Powinny usłuchać poleceń, które im wydałem w ten sposób. Wykonają je natychmiast. |
Cała reszta woluminu opisywała przypadki eksperymentów coraz bardziej nie panującego nad swoimi zmysłami czarodzieja.
Drakonia Arethei | Jack Woodes | Lou Rannes
Drakonia, usłyszawszy plan Woodesa, przyłączyła się do grupy, która mogła unieszkodliwić dwóch mężczyzn, którzy zapewne już zabawiali się z kobietą na górze.
Arethei, słysząc dochodzące z góry jęki bólu i podniecone chichoty, uśmiechęła się przewrotnie.
- Szkoda, że nie mamy więcej czasu, co nie?
Diablica cicho włożyła wytrych do dziurki od klucza. Normalnie można byłoby pomyśleć, że zejście do podziemia będzie chronione trudnym i złożonym zamkiem, jednak Drakonia otwarła go już po paru minutach.
- No, dalej - diablica obnażyła spore kły.
- Bo spóźnimy się na zabawę.
Wyszedłszy, zastali obóz pogrążony w śnie. Nie była to żadna nowość, oczywiście. Tego właśnie spodziewali się. Drakonia otwarła i położyła żelazną kratę na ubitej ziemi, cicho. Poza Księżycem, niewiele było światła. Ogniska dogorywały, tak samo jak pochodnie, których niewielka tylko ilość jeszcze płonęła.
Dwóch wojowników i łotrzyca przekradali się przez obóz, w stronę oczywistych odgłosów, które mogło wydawać dwóch mężczyzn gwałcących - jak się miało okazać za chwilę - dziewczynkę wieku około lat czternastu.
Całość załatwili szybko. Dwójka łowców niewolników była tak pijana i tak zajęta, że nawet, gdyby natrafili na nich w środku obozowiska, Woodes nie wątpił, że poprosili by ich o skórę wina i podziękowali za hojność. Całość poszła gładko - podejrzanie zbyt gładko.
Przeszukawszy kiesy mężczyzn, znaleźli w istocie klucze. Tymczasem, Drakonia zniknęła gdzieś w ciemności, zapewne zainteresowana grabieniem dobytku łowców niewolników. W każdym razie, nie mogli jej teraz znaleźć, a znając fakt, że Drakonia potrafiła stopić się z ciemnością, szukanie jej zapewne byłyby zbyteczne. Lou także nie mogła dojrzeć jej, nawet infrawizją. Zostali sami, razem z łkającą dziewczynką, która przedstawiła im się jako córka pewnego szlachcica, który chętnie zaoferuje za nią sowity okup.
Zanim jednak mieli czas ułożyć jakiś sensowny plan, za ich plecami usłyszeli głos.
- Hej - rzekł jeden ze zbliżających się mężczyzn. -
Czy nie widzieliście... Czy nie widzieliście...
- Manfred. To jego imię, głupcze - dołączył się jeden z mężczyzn.
- Sukinsyn zawsze siedzi na północnej wahcie - westchnął trzeci z pijackim uniesieniem.
- Jak mamy znać jego imię? Przecież nawet nie wiem, jak wygląda!
- Obaj jesteście schlani w szzz.. Szzz... Sztok - wymówił z trudnością i uporem trzeci, najmniejszy z nich. -
Jestem pewien, że jesteście tak pijani, że nie rozpoznalibyście swoich w środku nocy.
- Ale ja... - oburzył się pierwszy.
- No? - zwrócił się do Rannes i Woodesa drugi. -
Wiecie, gdzie jest ten dureń? Wiem, że ludzie z karawany znają go, a wy wyglądacie mi na tych z karawany - sapnął, jak gdyby wymówienie tych słów sprawiło mu trudność.
- Kto to jest? - zainteresował się sporej wielkości człowiek, który chwiał się lekko, jak mówił. -
My ich znamy?
- Oczywiście, że ich znamy - zaperzył się ten mniejszy.
-
Ja ich skądś znam... - zamyślił się trzeci i zamrugał.
- Chyba.
- Jakby jacyś nowi.
- A co was to, na bogów, obchodzi, kim oni są? No, gadać, bo nie mamy czasu - pyszałkowaty, korpulentny mężczyzna wyrzekł słowa, zniecierpliwiony.