Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2007, 22:01   #3
Cep
Banned
 
Reputacja: 1 Cep nie jest za bardzo znany

Hasan Haidallah

Aspekt Wody: Zimny, pustynny piasek chrzęścił pod okutymi, żołnierskimi butami araba gdy ten stopniowo oddalał się od obozu bojowników Al-Kaidy. Nagły podmuch pustynnego wiatru, niosącego ze sobą tumany piasku, oślepił go na moment. Hasan zakrył szczelniej, surową, zahartowaną palącymi promieniami słońca, twarz. Miał zaledwie 25 lat a już mógł uchodzić za mężczyznę w sile wieku. Gęsty, szczeciniasty zarost porastał jego mocno zarysowaną szczękę i dobrze komponował się ze staranie przystrzyżonymi wąsami. Podobno podobał się kobietom... To było nieważne. Teraz liczyła się tylko walka z niewiernymi w służbie Allaha i marihuana. Właśnie... tylko a może aż marihuana? Zamierzał dojść do pobliskiej, małej oazy i spokojnie, nie niepokojony przez nikogo zapalić ostatniego jointa. W tym momencie jego myśli zogniskowały się jedynie na błogim uczuciu towarzyszącemu wdychanemu dymowi oraz zatapianiu się w słodkomdłym aromacie skręta. Nie jarał już od pięciu dni i musiał ukrywać, przed współtowarzyszami i Allahem, lekko trzęsące się ręce. Był coraz bliżej oazy i coraz dalej od rzeczywistego świata. Niedługo dotrze do swojej Mekki i będzie z nią sam na sam. Jego ukochana, jego Mary Jane...

Księżyc był w pełni, nocne niebo gęsto pokryło się gwiazdami. Hasan zastanawiał się czy Allah był dumny ze swojego dzieła, które jego, uniżonego muzułmanina, wprawiało w taki zachwyt. Uwielbiał palić i obserwować nocne niebo, kształtny sierp bądź owal księżyca, spadające gwiazdy... W zasadzie to każda czynność połączona z paleniem nabierała dodatkowego uroku ale gwiazdy, gwiazdy należały do niego. Dostrzegł zarysy oazy i przyspieszył kroku. Po kilku minutach był już na miejscu. Oazę tworzyło małe oczko wodne, kilka krzaków i karłowatych palm. Hasan podszedł na lekko drżących nogach do średniej wielkości głazu. Dokładnie sprawdził czy nic nie było ruszane. Nic, uczucie ulgi... Błyskawicznie podniósł głaz i wyciągnął pakunek ze sprytnie wykopanej, wyłożonej deskami niszy. Rozwinął płócienny materiał lekko go nadrywając. Jego oczom ukazały się własnoręcznie wykonany, spleciony z solidnej linki hamak, kilka bibułek, szklana lufka i działka marychy. Zawiesił hamak na uprzednio przygotowanych gwoździach, wbitych w dwie, dość blisko rosnące, karłowate palmy. Zabrał cały potrzebny do ukręcenia skręta osprzęt i rozłożył się jak długi na hamaku. Przydziałowego kałasza położył obok siebie, tak by w razie konieczności mógł błyskawicznie dobyć broni. Przygotowanie skręta, pomimo trzęsących się niesamowicie rąk, zajęło mu dosłownie chwilę. Lata wprawy, popalał od 17 roku życia. Zapalił jointa zdobytą na jakimś amerykańcu zapalniczką Zippo. Ustrzelili tego niewiernego psa kilka dni temu kiedy wraz ze swoimi pieprzonymi towarzyszami patrolował okolicę, leżącą w ich rewirze. Miał niezły ubaw, strzelał do skurwysyna zanim tamten nie wypluł z siebie ostatniej kropli krwi. Białas wyglądał dosłownie jak sitko. Kiedy z nim skończył akurat przyjechał Ahmed. Był dowódcą lokalnego oddziału bojowników. Zrugał go za marnowanie amunicji i Hasan przez kilka dni i nocy musiał stać na warcie. Nie mógł wtedy palić... Na pohybel bydlakowi!

Wraz z pierwszym buchem ogarnęło go boskie uczucie spełnienia i szczęścia. Pierwszy buch był zawsze jak zapalnik. Odpalał maszynę wysyłającą go do prywatnego świata gdzie żaden gnojek nie miał wstępu. Były tam skąpane promieniami słońca plaże, piękne, kuso ubrane kobiety i darmowe drinki serwowane przez zakutych w kajdany białasów. Allah w przeciwsłonecznych okularach, obwieszony złotem, także palący jointa, machał mu z nieboskłonu. To było coś dla czego warto żyć. Mógł przebierać w kobietach i alkoholu, prać durnych białasów po pyskach czy posyłać ich do piachu kiedy tylko zapragnął...

Pogrążałby się w spełnieniu gdyby nie ta niepokojąca wizja. Ujrzał swojego przyjaciela z dzieciństwa, Hakima, który także był bojownikiem o wiarę. Stary druh klęczał skuty w łańcuchach w jakimś obskurnym więzieniu. W okół niego stało kilku amerykanów. Przepytywali go i bili. Skurwiele! Powystrzelam jak...

Świat zewnętrzny domagał się swych praw. Subtelnie jak zderzenie z betonem. Wizje minęły a joint się skończył. Hasan zaklął siarczyście i szczerze przeprosił Allaha za wszelkie bluźnierstwa jakich się dopuścił w myślach. Zwlókł się wściekły z hamaka. Czas wracać, niedługo zorientują się, że go nie ma i znowu będzie miał problemy. Szybko aczkolwiek dokładnie zatarł ślady swej bytności w oazie. Wszystko wyglądało tak jakby nigdy tu go nie było. Po raz ostatni rzucił okiem na jedyne miejsce gdzie naprawdę był sobą. Coś co może kiedyś nazwie schronieniem, miejscem ucieczki od otaczającej go beznadziei. Nie odwracając się, poprawił przewieszony przez ramię AK 47 i ruszył w drogę powrotną do obozu.
 
Cep jest offline