Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2013, 15:53   #20
VIX
 
Reputacja: 1 VIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumnyVIX ma z czego być dumny
- ... nie, nie ma takiej potrzeby. Krasnolud machnął ręką przyjaźnie na propozycję herr Konrada.

- Ja jednak nalegam. Tą ranę trzeba obejrzeć, koniecznie. Cyrulik Altman naciskał. Helvowi przestało się to już podobać... to była blizna pamięci, nie można jej było czyścić czy zszywać, ni leczyć ziołem czy maścią. Rana sama o siebie musi zadbać... tego jednak dobry człek Konrad wiedzieć nie mógł, no bo skąd?

- Panie Altman, inni są co pomocy potrzebować mogą. Jeden ma poszarpane ucho, a drugi nie pamięta nawet imienia swego ojca. To zaiste musi być dla tego człeka straszne. Lepiej pomóż im jeśli zdołasz. Ja i moja rana mamy się dobrze. Sverrisson nie chciał być oschły w stosunku do Altmana, dlatego też po ostatnich swych słowach uśmiechnął się szeroko i ukazał swe żółte zęby w całej okazałości.

- Jak wolisz mości krasnoludzie. Wiesz gdzie mnie szukać jak się wda zakażenie. Konrad odwrócił się na pięcie i odszedł do innych zajęć. Cyrulik był konkretny i zimny w słowach. Dotarło do khazada że człek ten do spraw lecznictwa podchodzi tak jak krasnolud do spraw honoru i rytualnej blizny. ~ Można mu było dać ranę obejrzeć... on by się poczuł dobrze, przecie i tak czym nie ma mnie pozszywać. Helvgrim pomyślał, ale było już za późno by zawrócic Konrada... byli od siebie o góra dziesięć kroków... ale to już dużo za daleko dla khazada by zawrócił kogokolwiek. Stało się i nie było powrotu, nie w tej chwili. Altman odszedł niepocieszony faktem że nie może pomóc, a Sverrisson wrócił do układania stosu pogrzebowego.

***

Stos piął się ku górze, kłoda za kłodą, tak aż do momentu kiedy był już na prawdę spory, a Helv przestał go wznosić w momencie gdy rozciął sobie przedramie ostrym końcem gałęzi która spadła ze stosu. To musiał być krwawy znak by kończyć. Kapłan Gottfried i herr Warren ułożyli czternaście ciał na stosie. Gottfried stanął na wyskości zadania. Na tyle na ile pozwalały warunki w jakich wszyscy byli, kapłan Mananna przygotował ciała z należnym im honorem. Wszyscy martwi oczy mieli zamknięte i dłonie złożone. Widać było że młody akolita bardzo przeżywa śmierć załogi nieszczęsnego statku. Krasnolud mu nie zazdrościł. Warren natomiast był kimś zgoła innym niż khazad myślał. Wcześniej, z daleka, ów Warren co pod pokładem pracował na statku, wydawał się być Tobrukiem, typem spod ciemnej gwiazdy. Jednak później okazało się że to nie on... Helv przeprosił Tobruka w myślach i pomodlił się za niego do Valayi... nie było to na miejscu że wziął żywego za martwego, uraza to mogł być dla Warrena i hańba dla Tobruka. Dobrze choć że Helv nic nikomu nie mówił o swej pomyłce. Podobieństwo jednak między Tobrukiem a Warrenm było bardzo duże, zupełnie jakby byli braćmi. Spostrzegawcze oko khazada nie patrzyło na facjatę a jeno na chód i postawę ciała, tak też podobieństwo wydedukować musiał... ale pomylił się tym razem, Warren nie był Tobrukiem. Cóż, dobrze dla jedengo i źle dla drugiego... los nikogo nie szczędził na długo.

Wszystko było gotowe do pochówku. Stos i ciała czekały tylko na podłożenie ognia, jednak pora była jeszcze zbyt wczesna. Było mnóstwo innych rzeczy do zrobienia. Część ocalałych krzątała się przy szczątkach statku, inni byli widoczni przy ścianie lasu. Każdy czegoś szukał i bił się pewnie z myślami gdzie jest i jak do domu wrócić. Pogoda pogarszała się. Mocny i chłodny, nadmorski wiatr nie poprawiał samopoczucia nikomu. Sverrisson odział się we własną koszulę bez rękawów i ze smutnym sercem stwierdził że buty wciąż są mokre i pewnie wcześniej niż kolejnego dnia nie będzie się dało ich wygodnie nosić. Khazad postanowił nie kusić losu i zadbać o to by obuwie było gotowe na jutro, suche i wygodne... przed nimi jest zapewne daleka droga i ostatnie czego by chciał to mokre skórzane buty które obcierają stopy. Dlatego też buty Helvgrim pozostawił na kamieniu obok skarpet i ruszył między szczątki okrętu, szukać kilku przydatnych mu rzeczy.

Musiało minąć południe, ciężko było określić dokładnie bo niebo było szare, ale od świtu nie mogło minąć więcej niż pół zmiany na obronnym murze w Azkahr. Helvgrim widział że każdy z ocalałych działa trochę na własną rękę, choć było jeszcze za wcześnie by to ocenić z całą pewnością. Jedno było pewne. Przy takiej liczbie ludzi, musiał wyłonić się przywódca, kapitan, zwał jak zwał. Krasnolud nie miał najmniejszej ochoty wchodzić między ludzi i ich obyczaje, dlatego postanowił trzymać się na uboczu. Spojrzał jednak na człeczyny i zastanowił się kto mógłby im przewodzić. Oczywistym wyborem mogli się okazać Gottfried lub Ur'z. Pierwszy był kapłanem, a ludzie za takimi szli, szczególnie kiedy bieda ich spotkała. Jednak kapłan ten młody był i bardzo wierzeniami się unosił... może i by się nadawał na lidera, ale w mieście albo gdzie indziej...tu trzeba było twardej ręki. Ur'z, jak nazywał go Helvgrim lub Niedźwiedź, jak mówili na niego inni. Ten człowiek odznaczał się wrodzoną charyzmą i widać było że mógłby być dobrym kapitanem dla tej grupy ludzi, jednak czy miał wystarczająco mocną prawicę by zebrać ich wszystkich do kupy i sprawić by szli za jego komendą? Trudno było powiedzieć. Może jeśli on sam, Ur'z, by zechciał to by mógł. Na dobrego do zawiadowania innymi wyglądał też herr Hoffman. Żołnierz i człek z morzem zaznajomiony, porty znać może, do komend nawykły, bardziej słuchać i wykonywać niż wydawać, ale do tego ostatniego potrzeba było jedynie tych którzy słuchają, niczego więcej. Zdaniem Helvgrima ten człowiek nadawał się do tej funkcji. Teraz niektórzy myślą może że dadzą sobie radę osobno, ale tak nie jest... krasnolud wiedział ze ktoś musi być tym który ma ostatnie słowo, inaczej nie przeżyją tego wszystkiego.

Sverrisson znalazł kilka kawałków mokrej liny z olinowania masztu i kawałki drewnianych belek. Te ostatnie były znajdowane przez każdego z ocalałych i każdy jakieś zastosowanie dla swoich znalazł. Krasnolud swe znaleziska odciągnął na bok i między większymi skałami, zaraz niedaleko lini lasu, zaczął budować prowizoryczne schronienie. Robiąc to nie myślał tylko o sobie, myślał o rannym Arthurze i wciąż nieprzytomnym Starkadzie, który teraz leżał ze spokojną twarzą. Trudno było powiedzieć co się stało Starkadowi, synowi Erlenda. Jeszcze o świcie było z nim wszystko w porządku, później źle się poczuł i zasnął, nie sposób było go dobudzić więc pozostawiono go tak, okryto jedynie koszulą. Człek może był taki zmęczony zmaganiem z morskimi falami, a może był na coś chory. Trzeba było się nim zająć, to nie wydawało się proste. Helvgrim wcisnął znalezione belki pomiędzy skały i zbudował coś na kształt szkieletu dachu. Zostawił to jak jest na razie i przeniósł tu swoje buty i skarpety. Był już zmęczony i było mu zimno, każda chwila powodowała że ramiona drżały, raz ze zmęczenia a raz przez spadającą temperaturę. Jeden tylko Grimnir wiedział jak dużo siły woli kosztuje Helva pokazywanie że trzyma się doskonale, jak to każdy krasnolud... prawda była jednak taka że ponury góral, najchętniej sam położyłby się spać... to jednak dane mu nie było, jeszcze nie teraz.

***

Minęło kilka kolejnych godzin. Wszyscy byli mocno zmęczeni, jednak niektórzy mieli sporo szczęścia i odnaleźli kilka przydatnych rzeczy wśród szczątków ''Purpurowego Zachodu''. Włócznia, sztylet, czy wreszcie kilka butelek mocnego trunku znalezionego przez Hansa Hohenzolerna. Mości Hans zrobił rachunek i rozdał butelki uczciwie. Jemu należała się część znaczna jako że znalezisko było jego. Awanturnik zachował się jak prawdziwy przyjaciel i gospodarz. Podział jakiego dokonał był godny lidera. ~ Właśnie, czemu by Hans nie miał zostać tym kto będzie miał ostatnie zdanie? Pomyślał Helv. Wcześniej nie brał go pod uwagę bo Hans był... bliski krasnoludowi. Walczyli razem ramię w ramię i Młody dał się poznać jako dobry szermierz i łucznik, ale nie było okazji by zobaczyć jak radzi sobie z podkomendnymi, może to właśnie powinien być on. Trzeba by to pod rozwagę wziąć.

Wszyscy zgodnie zbierali drewno na opał... i niedługo póżniej, Hansowi udało rozpalić się porządny ogień, było to nielada wyczynem biorąc pod uwagę wilgoć rozpałki i mokre lub świeże drewno. Helv przezornie nakłonił by ognisko było bliżej lasu, ochroni ich to trochę od wiatru i chłodu z nad morza, a i przypływ ich nie dosięgnie, bliżej też było po drewno do podtrzymywania ognia. Zresztą, przy lesie było także prowizoryczne schronienie które Sverrisson budował przez kilka godzin. Za dach ów schronienia posłużyły młode sosny i jodły które Helv wyrywał z korzeniami... zadziałało to jako tako, ale wciąż było mroźno i tylko ciepło ognia mogło ich tak naprawdę rozgrzać. Usiedli zatem wszyscy wokół ognia i czekali zmierzchu. Butelki grogu wędrowały z rąk do rąk. Zrobiło się cieplej i jakby weselej na krótką chwilę. Buźka, jak wszyscy zwali młodego wojownika Hansa Burdena, zajął się Arthurem który był nieobecny od samego rana. Starkad wciąż spał i było widać że coś z nim nie tak. Dał się przenieść w pobliże ognia bez trudu jednak kiedy jeden z ocalałych chciał go napoić grogiem, ten tylko zakasłał i wypluł mocny trunek na ziemię. Wyglądało na to że Starkad będzie musiał być niesiony, a może już się nie obudzi następnego dnia. ~ Niechaj bogowie go chronią, niech powróci z drogi na którą wszedł. Helv poświęcił Erlendssonowi krótką modlitwę. Fakt, Starkad był człowiekiem, ale to nie znaczy że nie zasłużył na krasnoldzką modlitwę. W takich sprawach bogowie równo dzielili łaski i kary... człowiek czy khazad, nieważne. Reszta ludzi miała się całkiem dobrze... gdyby tylko nie ten chłód i brak żywności.

Helvgrim siedział i popijał grog w ciszy. Wcześniej jednak znalazł szeroki kawałek drewna, pewnie z burty statku... wysuszył go dobrze przy ogniu i miał co do niego pewien plan na który wszyscy zgodnie przystali. Sztylet który pożyczył od Ur'za - Niedźwiedzia, Helvgrim wypolerował na kamieniu i naostrzył na skórzanej cholewie swego buta. Kiedy tak ostrzył ów sztylet, wszyscy którzy siedzieli wokół ognia mówili imiona ludzi którzy teraz leżeli na stosie pogżebowym i czekali na pochówek w płomieniach. Martwi byli spokojni, zatem i żywi nie spieszyli się. Każde wypowiedziane przez ocalałych imię było notowane przez Gottfrieda na suchej desce, przy użyciu kawałka węgla drzewnego. Wcześniej ustalili że zapiszą tylko tych których odnaleźli, reszta zaginionej załogi należy już do Mananna.

- Klaud Lern. Pierwsze imię wypwiedział smutny żołnierz okrętowy Hoffman. - Johann Luber i Ulm Weimar. Dodał sam Gottfried i zapisał je. - Ten Averlandczyk, jak on miał na imię...Age, Age... Zastanawiał się Ulrich. - Agemar Sugel. Dodał Friedrich, który musiał znać pewnie wszystkich na pokładzie '' Purpurowego Zachodu ''. - Jonas Kastmen, Olivier Bachman, Benedikt Krause, Volker Witt, Reimund Neumeyer, Teodor Eber, Stefan Fisher, Peter Jauch, Marcel Hegel i Arndt Rosvund - bosman. Friedrich znał wszystkich, tak zresztą jak podejrzewał khazad. To musiało być dla niego straszne wymówić wszystkie te imiona i nazwiska, jednak zrobił to jednym tchem, a zarazem bardzo powoli. Gottfried zapisał je wszystkie dokładnie, po czym spojrzał na swoje dzieło i podał je Helvgrimowi, który skończył właśnie ostrzyć znaleziony przez Niedźwiedzia sztylet. Khazad wziął drewnianą tabliczkę i zaczął wycinać w drewnie imiona i nazwiska tam zapisane... nie potrafił pisać czy czytać w reikspelu, ale nie było żadnej przeszkody by ciął sztyletem po wczesniej nakreślonych znakach. Wszyscy pili grog i rozmawiali w tym czasie, ognisko płonęło i dawało sporo ciepła... każdy jednak przeżywał całą sytuację na swój sposób... tak napewno było z Helvgrimem.

Wciąż wycinając imiona w drewnie, Sverrisson wsłuchiwał się w rozmowy ludzi zebranych wokół ogniska. Siedząc przy ogniu i wpatrując się weń, zbierał myśli. Wiedział że mgła która pojawiła się na granicy lasu nie zwiastuje niczego dobrego, pocieszył się jednak tym że o wiele gorzej być jednak nie może... a może się mylił? Sverrisson spoglądał teraz po zebranych wokół ognia ludziach, siedzieli tam oni wystraszeni i zziębnięci, zresztą, Helv nie czuł się o wiele lepiej, ale wiedział że należy działać, ustalić teraz co będzie ich kolejnymi krokami. Kiedy nadarzyła się ku temu okazja, a było to wtedy kiedy ciszę przerywał jedynie szum morskiej wody, Helv wtrącił to co go trapiło od jakiegoś czasu.

- To Norska... tak mi się zdaję. Przerwał ciszę khazad. - Phy, zresztą nie zdaje mi się... wiem to. To Norska. Sverrisson parsknął i dorzucił kolejną gałąź młodego iglaka, która choć trzaskała w ogniu wesoło to spalając się wytwarzała sporo dymu. Helvgrim nie zważał jednak na łzy które wyciskał z krasnoludzkich oczu szczypiący dym, przetarł jedynie twarz i cedził dalej słowa w reikspelu. - Jednak powiem wam że dobrze nie jest. Jeśli to jest Nourð-ag, a jest, to tu gdzie siedzimy powinien od tygodni leżeć śnieg, gruby na dwa łokcie... gdzie on zatem jest? To nie jest normalne.

Krasnolud pozostawił pytanie w powietrzu i usiadł na kamienistym podłożu, najbliżej ognia jak się dało. Nawet przez myśl mu nie przeszło by nie straszyć reszty rozbitków i swe spostrzeżenia zachować dla siebie. Cóż, Helv był krasnoludem i tak jak każdy krasnolud, wierzył że każdy powinien znać prawdę, nawet jeśli była by ona przerażająca.

- Bez obrazy Helvgrimie. Zaczął Albrecht. - Ale co nas obchodzi czy śnieg leży czy nie? Ja się nawet cieszę, że go nie ma. Nieważne czy to anomalia, ważne że Sigmar ułatwił nam co nieco los. Proponuję raczej porozmawiać o tym jakie mamy w tej chwili opcje i ustalić jakiś plan.

Hansa zdziwił dobór słów użyty przez przedmówcę. być może dlatego, że zbyt długo przebywał z krasnoludem i w życiu, w jednym zdaniu nie sugerowałby mu czy ma się obrażać czy nie, za to iż traktuje się jego słowa z lekceważeniem. Poza tym wiedział, że jesli Helvgrim cos już mówi, to powinno to obchodzić całą resztę... a przynajmniej powinni udawać, że ich to obchodzi... W tym momencie poparłby krasnoluda nawet gdyby się z nim nie zgadzał.

- Obchodzi - odrzekł stanowczo - tak samo jak ta mgła nawet jeśli poradzić na to nic nie można. Dzieje się coś dziwnego z ta pogodą i wątpię, by bóstwa ingerowały specjalnie, aby nam ją złagodzić. Okolica wygląda tak, jakby śnieg wcale tu nie padał, a nie żeby dopiero co stopniał i jeśli przyjąć, że któryś bóg chciał nam ułatwić pobyt w tej krainie, to musiał skubaniec zakładać ten wypadek przynajmniej kilka tygodni temu. Hans wiedział co mówił, trawa w lesie wyraźnie świadczyła o tym, że śnieg tu nawet nie dotarł.

- Natomiast prawdą jest, że trzeba nam się zastanowić co dalej. Dodał już pojednawczym tonem. - Żeby mieć siły na dalsza drogę, potrzebujemy wody i pożywienia, za którym będzie się trzeba rozejrzeć w lesie gdy już ta mgła opadnie, inaczej możemy paść w drodze nim dokądkolwiek dotrzemy.

Helvgrim już miał się oburzyć, już był bliski by wytknąć że jeśli wierzy się w coś to nie można ignorować znaków natury, one wszakże też są dziełem i znakami od bogów... jednak złość narastała w Sverrissonie bardzo powoli w stosunku do dobrych ludzi... nikt tu winny nie był, wszyscy za to byli zdenerwowani. Herr Hohenzolern zareagował szybciej i wyłuszczył spraw ważnych kilka jednym tchem. Helv dodał tylko w stronę człowieka który zwał się niedźwiedziem.

- Zważ jeno że to co powoduje że nie ma tu białego pierza, mogło okręt nasz znieść na skały... sztorm zawezwać by nas strzaskać. Siły tu nieczyste mogą w okolicy siedzieć, a pamiętać trza że to Norska jest i do Pustkowi Mrocznych stąd nie jest daleko. Warto o tym pamiętać przed drogą.

- Dobrze prawicie. - Powiedział milczący do tej pory i grzejący się przy ogniu Buźka. - Nie możemy ruszać za szybko, każdy z nas jest poturbowany, więc chwila odpoczynku nas nie zbawi. Lecz gdy już się ogrzejemy powinniśmy ruszać, przynajmniej żeby las zbadać. A bez jedzenia i wody daleko nie ujdziemy. Czy któryś z was potrafi zastawiać sidła na zwierzynę? Ja sam bez łuku w polowaniu nie zdam się na wiele...

Urlich siedział po drugiej stronie ogniska wpatrując się w pozostałych, myślał co począć, gdyż do tej pory nikt nie ujawnił się z niczym, co mogło by sprawić, że ten by go zaakceptował jako godnego kompana. Za to coś wręcz przeciwnego pokazali prawie wszyscy, a zwłaszcza Niedźwiedź i ten krasnolud, którego miana ciągle nie pamięta i ten akolita zasrany też. Wolał nie dołączać do rozmowy, a zwłaszcza z nimi z wiadomych powodów. Musiał jak najszybciej dowiedzieć się gdzie są, więc wyruszenie w dalszą drogę było koniecznością i to taką, która powinna być jak najszybciej zrealizowana, gdyż nie wiadomo co tam Magnus może szykować. Takie właśnie myśli zaprzątały umysł młodego czarownika. W tym samym czasie Wolfgang kręcił się przy tej zgrai fanatyków.

Wciąż obolały człeczyna, którego mianowali wszyscy dookoła Arthurem milczał dotychczas. Skulony i wpatrzony w ogień ogniska nie starał się myśleć o bólu, który wciąż uciążliwie uciskał jego głowę od środka. Gdy reszta zamilkła nie wiedząc czemu wyszeptał ledwo dosłyszalnie na głos własne myśli powstałe na skutek argumentów towarzyszy, którymi się wymieniali przed chwilą.

- A co jeśli my już nie żyjemy? Zapytał Arthur, człowiek który sam nie znał nawet swojego imienia. Wszyscy spojrzeli na niego z przestrachem. ~ Kto wie, może ten co nie wie kim jest wie gdzie jesteśmy? Krasnolud strapił się tą myślą.

- Dajmy już temu spokój bo rozbolą nas od tego głowy. Chodźmy, trzeba podłożyć ogień pod stos i pomodlić się za zmałych. Rano wyruszymy, wtedy porozmawiamy. Zresztą jeśli to zaświaty to chyba nie jest tak źle co... chyba że spodziewaliście się zastępów dziewic i dzbanów wina. Krasnolud wziął płonąca żagiew i wcisnął w dłoń Friedricha... jemu należał się ten honor, on znał załogę najlepiej z nich wszystkich. Sverrisson starał się by wszystko było lekko odebrane, by wiedzieli że zaświaty nie moga tak wyglądać... ~ ale jak to zrobić kiedy szykuje się pogrzeb, a kto wie, może faktycznie Arthur wie co mówi? Krasnolud otrząsnął się i postanowił nie wierzyć że nie żyje, i to nie dlatego że czuł zimno czy ból, ale dlatego że nigdzie nie było widać Kamiennej Sali Grungniego, ani też strażnika bramy... zatem to nie mogło być Herðrastrid Duraz i Helvgrm Torvaldur, syn Svergrima Kearna Valrikssona był żyw. To było tak pewne jak to że jutro wzejdzie słońce na Północnym Łańcuchem. Czas ceremonii pogrzebowej nadszedł. Helv przestał myśleć o śmierci i zaczął myśleć o kolejnym dniu... o życiu.
 

Ostatnio edytowane przez VIX : 05-05-2013 o 16:06. Powód: Dialog stworzony we współpracy całej drużyny
VIX jest offline