Larch odchylił się nieco na krześle i spojrzał na lekko poddenerwowanego EsQuero.
- Spokojnie - rzekł. - Nie denerwuj się. Na razie nie wszyscy się rozbiegli. Zobaczmy, co zdecydują nasze panie.
- Jeśli to konieczne, to przejdziemy się wszyscy na targ. Jeśli nie chcesz - nie musisz nic wydawać. Trzeba tylko pilnować sakiewki, bo nie wierzę w to, by na targu nie grasowali złodzieje. Jeden z moich kompanów poszedł kiedyś na zakupy i wrócił z pustymi rękami i pustą sakiewką. A raczej bez sakiewki...
- A wy, drogie panie - skierował spojrzenie na dziewczyny - co zamierzacie zrobić? Idziecie na targ?
- Bo mi bezwzględnie jest potrzebna lina, ze dwie dobre pochodnie, garstka strzał... O miksturach nawet nie myślę, bo to nie na moją kieszeń...
- A jeśli do tej wioski daleka droga - zwrócił pytające spojrzenie na gospodarza - to i coś na drogę, na ząb, warto by zabrać... Poza tym w wiosce może byc kiepsko z jedzeniem - dorzucił po chwili namysłu.
Wstał i zapłacił gospodarzowi za posiłek
"Pięć klepsydr... Na co mu potrzeba tyle czasu..."
Oparł się o ścianę i stał, cierpliwie czekając na decyzję reszty. |