Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-05-2013, 21:33   #112
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Śnieg sypał wielkimi płatami po oczach, wciskał się do nosa i ust. Mroźny wiatr kąsał lodowatymi porywami, szarpał ubraniem, wpychał oddech do płuc mrożąc je nieomal na kość.

W szalejącej w osadzie śnieżycy ledwie widać było na trzy, może cztery kroki. Ludzie wpadali jedni na drugich. Wicher zagłuszał rozpaczliwe, pełne bólu krzyki i wrzaski przerażenia. Chaos, jaki zapanował w zaatakowanym przez pradawne bestie obozowisku Jakutów stwarzał szansę na ucieczkę. Rozpaczliwą, szaloną szansę, którą odważna garstka badaczy tajemnic postanowiła wykorzystać.



IAN THOMAS WELD

Tylko nadzwyczajna, wyszkolona w ekstremalnych warunkach czujność, pozwoliła mu nie zgubić się w szalejącym chaosie i w porę unikać rozszalałych bestii. Bo, że było ich więcej, niż jedna, Ian zrozumiał dość szybko.

Potwory miotały się w śnieżycy, jakby zalepiający oczy śnieg nie stanowił dla nich przeszkody. Chociaż słowo „miotały” było zupełnie nietrafione. Giganteusy poruszały się z zadziwiającą precyzją i Ian co i rusz potykał się o jakieś powalone ciało.

W pewnym momencie ktoś, o kogo Ian się potknął, chwycił go żelazną dłonią za kostkę. Uchwyt był tak niespodziewany, że Weld stracił równowagę i upadł na zdeptany śnieg.

Odwrócił się, by zobaczyć, kto trzyma go za nogę i ujrzał jakiegoś zarośniętego mężczyznę w zawiązanej pod szyją czapką. Niewiele się namyślając, Ian wbił żołnierzowi trzymany nóż w rękę, rozcinając dłoń żołdaka prawie na dwie części, a kiedy Rosjanin wrzasnął z bólu, Ian doskoczył do niego i szybkim ruchem wbił mu ostrze w gardło. Żołnierz zagulgotał, plunął krwią i padł martwy na śnieg. Uwolniony Ian mógł kontynuować swoją misję ratunkową.


HAN UGAWA


Sznur zacisnął się wokół szyi modlącego się żołnierza z brutalną siłą. Zranione palce zapłonęły żywym ogniem, ale Han był silny. Silny, jak drzewa w tajdze. Silny, jak lód skuwający zimą rzeki. Nieustępliwy i zimny.

Śpiew żołnierza ucichł. Przeszedł w rzężenie, w spazmatyczny charkot, kiedy Rosjanin walczył rozpaczliwie o życie, próbując – bezskutecznie – zerwać morderczy chwyt.

Ale Han Ugawa nie miał litości. Nie teraz. Nie w tej chwili. Musiał jej nie okazywać, jeśli liczył na ocalenie.
Udusić człowieka nie jest łatwo. Potrzeba na to siły i czasu. Chociaż dobry sznurek ułatwia takie zadanie. Mimo, że ofiara szarpie się, jak ryba złapana na wędkę, że wierzga nogami, jak młody renifer przyuczany do zaprzęgu. Walczy o to, co ma najcenniejszego na tym świecie. O życie.

Bez skutku, bo dzisiejszej nocy Han Ugawa nie ma litości.

W końcu chłopak znieruchomiał. Przestał walczyć. Umarł.

Han drżał na całym ciele, nadspodziewanie zmęczony tym aktem. Ze zranionej ręki płynęła mu krew.

Westchnął ciężko i wtedy usłyszał za sobą głęboki oddech. Odwrócił się i ujrzał za sobą potężną, włochatą bestię. Człowiek – Niedźwiedź stał za nim i wpatrywał się w niego tymi swoimi wielkimi, mądrymi oczami.

Han Ugawa pochylił się w pokłonie, padł na kolana w śnieg składając należny hołd pradawnej istocie. Nie zdołał się jednak podnieść z klęczek. Cios Człowieka Niedźwiedzia spadł niespodziewanie i posłał starego mieszkańca Syberii w ciemność.



NATHALIE KELLY


Nie czuła mrozu, ale wiatr utrudniał jej marsz. Szła, nisko pochylona, zgarbiona niczym staruszka pod brzemieniem lat. W pewnym momencie ujrzała przed sobą jakiś kształt. To był jakiś rosyjski żołnierz. Połowa jego twarzy zmieniła się w zasypywaną śniegiem, krwawo – szarą miazgę.

Nathalie zbladła i o mało nie zwymiotowała. Mimo, że niedawno widziała już wiele okrucieństwa, to jednak widok rozwalonej czaszki wstrząsnął nią bardziej, niż sądziła. A może po prostu przypomniała sobie śmierć zaprzyjaźnionych Buriatów, z którymi spędziła przecież ostatni miesiąc ich życia.

W każdym razie, nim zapanowała nad wzburzonym żołądkiem ktoś stanął za jej plecami. Odwróciła się wolno i zobaczyła …. Ratzula. Pułkownik wyglądał, jak szaleniec. Ale pistolet w jego ręce mierzył prosto w Nathaly. Rosyjski oficer krzyczał coś niezrozumiale, bo słowa lodowaty wicher wciskał mu na powrót w gardło. Wykrzywiona, poczerwieniała od mrozu twarz Ratzula nie wróżyła jednak niczego dobrego!

Huk strzału i krzyk Ratzula zbiegły się w jej uszach w jedno.

Nim ból w skroni rozlał się jej czerwienią i czernią na oczy zobaczyła jeszcze, że za plecami Ratzula pojawia się rozwścieczona, potężna, włochata bestia i podobnie jak wcześniej cisnęła B.E. Chancem, tak teraz rosyjski oficer poleciał w śnieżną zamieć.

A potem Nathaly utonęła w ciemnościach.


JAMES „MAC” MAC DOUGAL


Na pierwszego Rosjanina natknął się zupełnie przypadkowo. Uciekający żołnierz wybiegł prosto na niego. Żądza krwi Jamesa nie dała się zatrzymać. Nim Rosjanin zorientował się, co tak naprawdę się dzieje, James doskoczył do niego i wbił mu potężnym ciosem nóż w trzewia.
Gruby, zmarznięty płaszcz powstrzymał jednak znaczną część siły ciosu.

Zraniony żołnierz zatoczył się w tył, spoglądając w stronę Jamesa siną z zimna twarzą. Może nawet go nie zauważył, w śnieżycy? Mac Dougal doskoczył jednak do swojej ofiary i naparł na rękojeść, wbijając nóż głębiej w ciało wroga. Rosjanin stęknął przeciągle i upadł w śnieg, krzycząc przeraźliwie.

Czy to krzyk przywołał giganteusa, czy też zapach świeżo przelanej krwi, Mac Dougal nie miał okazji się dowiedzieć.

Potężna bestia wyskoczyła z szalejącej śnieżycy, niczym polująca pantera śnieżna. Ważąca przynajmniej pół tony pantera. Cios spadł na plecy pochylającego się nad konającym Rosjaninem Mac Dougala, gdy wyszarpywał nóż z rany czerwonoarmisty.

Cios był tak potężny, że James miał wrażenie, iż pękają w nim wszystkie kości. Padł bez życia w zmarznięty śnieg.


MAXIMILIAN PHILEAS ARTURO

Maxymilianowi dopisywała szczęście. Udało mu się, sam nie miał pojęcia, jakim cudem, ominąć wszystkie bestie motające się w szalejącej wokół burzy śnieżnej i dotrzeć do miejsca, gdzie członkowie wyprawy złożyli swoje zapasy/ I tutaj przeżył pierwsze rozczarowanie.
Tak, jak się można tego było spodziewać, większość rzeczy została wywleczona i porozrzucana w śniegu. Pomiędzy ich ubraniami i biwakowymi bibelotami leżało jeden Rosjanin, przyszpilony do śniegu potężną, niczym młode drzewko włócznią.

Przez chwilę wziął nad Maximilianem górę zmysł badacza. Podszedł do tej prymitywnej broni i przyglądał się z fascynacją topornej, lecz wyjątkowo solidnej konstrukcji.

Jego zmysły od tej straszliwej broni oderwało głośne sapnięcie z boku. Szybko spojrzał w kierunku, z którego usłyszał ten dźwięk i z przerażeniem ujrzał wynurzającego się z zamieci gigantuesa. Oczy yeti zdawały się lśnić dziwnym, mlecznym światłem. To była … błona. Wewnętrzna powieka, która podobnie, jak rekinom w wodzie, tym prastarym istotom pozwalała widzieć w szalejącym żywiole.

Bestia warknęła i skoczyła w stronę Arturo, który zdążył tylko spiąć mięśnie, nim coś rąbnęło go z impetem w czaszkę posyłając w objęcia nieświadomości lub śmierci.




IAN THOMAS WELD


Jakaś bestia przebiegła, tuż obok Iana, który odskoczył w bok cudem unikając stratowania i wypatrzenia. To było jak trafienie losu na loterii. Odskakując bowiem trafił na Nathaly. Dziewczyna leżała nieruchomo w śniegu, a koło jej głowy świeżą czerwienią lśniła krwawa plama. Ian poczuł, jak serce bije mu szybciej, niż sądził.

Doskoczył do ciała Kelly widząc z radością mgiełkę oddechu unoszącą się nad jej ustami.

Żyła! Ale była ciężko ranna.

Nie zważając już na nic i na nikogo, Weld podniósł bezwładne ciało ze śniegu i niosąc je w ramionach ruszył po swoich śladach w stronę krawędzi osady. Tutaj nie miał już czego szukać. Giganteusy najwyraźniej szalały wokół nie zważając na nic i na nikogo. Dzika, pierwotna furia. Pełne gniewu bestie, które nie miały już nic wspólnego z tą piękną istotą, którą widział na środku polany.

Gnąc się pod ciężarem dziewczyny Ian zdołał dojść do krawędzi osady. Tam czekały już na niego potwory. Trzy potężne, włochate bestie.

Jedna z nich spojrzała na człowieka i trzymaną przez niego kobietę. A potem coś niespodziewanie walnęło Iana w głowę od tyłu i również Weld pogrążył się w ciemnościach.



WSZYSCY


Ian ocknął się, czując, jak głowa pulsuje mu bólem. Ze zdumieniem poczuł, że wokół głowy ktoś obwiązał mu szmatę, jako zaimprowizowany bandaż. Otworzył oczy i szybko je zamknął zraniony słonecznymi promieniami. Wstawał świt!

Ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Ian spojrzał w bok i ujrzał Irimi. Dziewczyna powiedziała coś spokojnym tonem i uśmiechnęła się boleśnie. Weld zauważył, że połowę jej twarzy kryje paskudny, wielobarwny siniak.

Znajdował się na saniach. Obok niego siedziała Irimi, a pomiędzy nimi, otulona futrami i z głową opatrzoną przekrwawionym bandażami siedziała, nadal nieprzytomna Nathaly. Ale oddychała dość miarowo.

Ian obejrzał się na boki.

Sani było siedem, z czego dwa były podobnymi do tych futrzanych juków, na których Jakuci wieźli daninę Tabbie. Ciągnęły je niespokojne renifery, a wokół nich w charakterze eskorty, kroczyły potężne giganteusy. Ian naliczył ich tuzin, ale wokół w puszczy, było ich chyba jeszcze więcej.

Sanie, na których podróżował on, Irimi oraz Nathaly były trzecie w kawalkadzie. Na tych przed nimi jechała reszta ekipy: James, Maxymilian i Han. Max już rozglądał się wokół półprzytomnym wzrokiem i ich spojrzenia spotkały się.

Za nimi na saniach jechała stłoczona szóstka Jakutów, a na kolejnych, za zakrętem … Rosjanie. Jedne z nich nagle zeskoczył z sani i ślizgając popędził między drzewa. Nie zdążył nawet zrobić trzech kroków, gdy doskoczył do niego piekielnie długim susem jeden z giganteusów, pochwycił – niczym zabawkę za ramię i z potężną siłą walnął człowiekiem o pień pobliskiego drzewa. A kiedy Rosyjski żołnierz bez życia, z pęknięta czaszką, padł w śnieg. Bestia która go zabiła, chwyciła go za mundur i zaniosła do ostatnich sań, na których leżała sterta martwych, połamanych, okrwawionych ciał Rosyjskich żołnierzy. Widać było, że ekipa badaczy oraz Jakuci są traktowani lepiej. Ale ucieczka mogła chyba zakończyć się podobnie do próby tego nieszczęśnika ciśniętego, niczym połeć mięsa, na zaimprowizowane sanie.

Drzewa skończyły się niespodziewanie i kawalkada sań prowadzona przez nieludzkich strażników wjechała nagle na skalisty, górski teren zapuszczając coraz bardziej w labirynt skał i ośnieżonych głazów.

- Angara – wyszeptała siedząca obok Iana Irmimi, a trwoga w jej głosie zaniepokoiła Welda bardziej, niż widok śnieżnych stworów w świetle dnia.

W pewnym momencie kawalkada zatrzymała się. Wszyscy ludzie, tak brutalnie potraktowani nocą, byli już przytomni.

Giganteusy warcząc i chrząkając, co było chyba jakimś rodzajem języka, dawali znaki, by ludzie opuścili sanie. Najwyraźniej tam, dokąd ich prowadzono, nie dało się dotrzeć saniami.

Jedna z bestii wskazała szeroki, zaśnieżony przesmyk między skałami, na tyle szeroki by zmieścił się w nim bez trudu jedne giganteus na raz. Najwyraźniej chcieli, by ludzie szli właśnie tam. Pierwsi Jakuci, wśród których badacze ujrzeli jedną z szamanek, ruszyli przez śnieg w stronę wskazanej drogi.

Badacze przyjrzeli się uważnie przetrzebionej znacznie ekipie z trzech ostatnich sań. To byli Rosjanie. Wśród nich, podtrzymywany przez podwładnych, stał Ratzul. Wypatrzyli też "menadżera teatralnego", który tak chętnie pomagał im w pociągu z Władywostoku oraz zdradziecki Taksa - przewodnik.

Jak widać nie tylko "ci dobrzy" mieli szczęście i przeżyli atak giganteusów.

W grupie Jakutów dało się wypatrzyć Kiutla podtrzymywanego przez dwóch myśliwych. Młody szaman wyglądał, jakby za chwilę miał umrzeć.
 
Armiel jest offline