Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2013, 15:30   #111
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wtrącili go do chaty, starego otyłego staruszka ze związanymi dłońmi. Wtrącili niczym jeńca wojennego. Albo i gorzej... Niczym balast.
Arturo zaklął pod nosem. Powinien odradzić Chance’owi tą wyprawę już w Władywostoku. Już tam zaczęły się kłopoty. A teraz... wylądował w jakiejś chacie, a ci bandyci udający wojsko zabiją go jak Samuiła.
Max zachował zimną krew mimo wydarzeń, które się toczyły wokół niego. I mimo huku strzałów dobiegających z zewnątrz.
Domyślał się co tam się działo. Widział trupa Samuiła, umiał dodać dwa do dwóch. Przeklęci barbarzyńcy urządzali sobie egzekucję.
Max oparł się plecami od chatę i rozglądał. Jeśli teraz go wywleką i zabiją. Widać taka wola boża. Dopóki jest jasno na polu nie ma szans na ucieczkę. Pozostało czekać ku nocy i rozmyślać na sytuacją.

I pocieszać siebie samego wspomnieniami.

-Skoro nie dopadli cię łowcy głów w Amazonii, szamani w dżunglach Afryki czy też bandyci w Indiach, to banda prymitywnych rewolucjonistów też nie ma szans, prawda?- szeptał do siebie rozglądając się po chacie w której go przetrzymywano.
Była to budowla z drewnianych żerdzi i pali obłożona skórami. Które w tych temperaturach zamarzały i twardniały wystarczająco by stanowić solidną ścianę. Podobnie było z drzwiami. Tyle że zamek przy nich już nie była aż tak solidny.
W były jakieś prymitywne barłogi ustawione na małych drewnianych palikach, ponad powierzchnię zimnego gruntu. Było też wygaszone palenisko pośrodku, prymitywne parawany ze z kiepsko wyprawionych skór. Oraz rozrzucone sprzęty codziennego użytku. Rosjanie usunęli broń, w tym noże i zapewne rozkradli co się dało. Albo próbowali rozkraść. Bo i cóż takiego wartego uwagi w oczach Rosjanina mogli mieć tutejsi ? Kobiety.
Jakoś od razu przyszła mu na myśl Irimi właśnie. Nie Natasha, ta była w miarę bezpieczna. Tą pułkownik pewnie zachował dla siebie.
Arturo był zbyt doświadczony w tej materii, by nie rozpoznać męskich prób podrywu.
Ta szarmanckość którą w ogóle do Ratzula nie pasowała. Była jak źle dopasowana maska na twarzy kiepskiego aktora.

Ale Irimi i reszta kobiet zostaną zgwałcone. Ponoć Hunowie i tatarskie ordy nie przepuszczały żadnej kobiecie... Bez względu na wiek. Arturo nie zdziwiłby się, gdyby i tu było podobnie. Tutejsi rewolucjoniści łączyli najgorsze obyczaje Wschodu i Zachodu.

Rozglądając się po śmieciach rozrzuconych na podłodze znalazł coś interesujące. Kawałek rogu renifera, ostry czubek i chropowata powierzchnia. Idealna do usunięcia więzów. Pochwycił i zabrał się do roboty.
Rozcinanie więzów szło Maxowi topornie, no i nie miał też jeszcze pomysłów na strażników pilnujących jego drzwi. Ale miał chyba czas... albo i nie miał.
Cóż... Profesor uważał swe życie za całkiem udane i niespecjalnie na nie narzekał. Był gotów na śmierć.
Godziny mijały na pracy i wspominkach dawnych przyszedł. Nikt Atruro nie odwiedził, nikt nie przyniósł posiłku. Co zresztą nie dziwiło Maxa, martwi za życia nie potrzebują jeść.
A że burczący żołądek profesora się z tym nie zgadzał to już inna bajka.

Najważniejsze, że nikt nie przychodził a sznury były już niemal przetarte. To dawało nadzieję, nikłą nadzieję na przetrwanie i dużą na śmierć w walce. Mijały godziny, ściemniało się, robiło coraz ciemniej i zimniej. Nadchodziła burza...Taka sama jak wtedy, gdy Chmurski zaginął. Arturo miał nadzieję, że nieśmiały chłopak miał lekką śmierć, tym bardziej że awanturniczy profesor spodziewał się, że wkrótce do niego dołączy.
Nagle do odgłosów burzy dołączyły inne, ryki zwierząt, krzyki żołnierzy... Yeti wróciły po zemstę, lub może z innych powodów. Tak czy siak po osadzie szalały dzikie śnieżne bestie spragnione ludzkiej krwi i... raczej niekonieczne nastawione przyjaźnie do gości zza oceanu.

No cóż... Nie żeby miał jakiś wybór.

Sznury pękły, Arturo wstał rozprostowując kości. Kilka szybkich pięściarskich ciosów przeszyło powietrze. Tyle treningu... Teraz działanie.
Arturo cofnął się do ściany, spojrzał spode łba na swego wroga drzwi. Po czym ruszył w pędem w ich kierunku obracając się bokiem i... uderzył całym impetem swego ciała. Zabolało, ale zamek nie wytrzymał. Drzwi otwarły się gwałtownie. A Max upadł w miękki śnieg. Była zadymka, było ciemno i wiał wiatr. Gdzieś w mroku czaiły się białe potwory i straszniejsi od nich ruscy żołdacy.

Arturo skulił się i zaczął skradać przez wioskę z uśmiechem na twarzy. W oczach jego widać było pewną ekscytację.
Profesor znikał... budził się Max awanturnik. Celem profesora było dotrzeć do ich bagaży i dozbroić się. Potem znaleźć Hana, Natashę w dowolnej kolejności. A potem Irimi, która zapewne dobrze zna okolicę.
Im więcej rusków zatłucze po drodze, tym lepiej. Czas pokazać tej bandzie zasmarkańców, że nie należy zaczepiać człowieka, który bił się zanim oni zaczęli srać w pieluchy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 06-05-2013, 21:33   #112
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Śnieg sypał wielkimi płatami po oczach, wciskał się do nosa i ust. Mroźny wiatr kąsał lodowatymi porywami, szarpał ubraniem, wpychał oddech do płuc mrożąc je nieomal na kość.

W szalejącej w osadzie śnieżycy ledwie widać było na trzy, może cztery kroki. Ludzie wpadali jedni na drugich. Wicher zagłuszał rozpaczliwe, pełne bólu krzyki i wrzaski przerażenia. Chaos, jaki zapanował w zaatakowanym przez pradawne bestie obozowisku Jakutów stwarzał szansę na ucieczkę. Rozpaczliwą, szaloną szansę, którą odważna garstka badaczy tajemnic postanowiła wykorzystać.



IAN THOMAS WELD

Tylko nadzwyczajna, wyszkolona w ekstremalnych warunkach czujność, pozwoliła mu nie zgubić się w szalejącym chaosie i w porę unikać rozszalałych bestii. Bo, że było ich więcej, niż jedna, Ian zrozumiał dość szybko.

Potwory miotały się w śnieżycy, jakby zalepiający oczy śnieg nie stanowił dla nich przeszkody. Chociaż słowo „miotały” było zupełnie nietrafione. Giganteusy poruszały się z zadziwiającą precyzją i Ian co i rusz potykał się o jakieś powalone ciało.

W pewnym momencie ktoś, o kogo Ian się potknął, chwycił go żelazną dłonią za kostkę. Uchwyt był tak niespodziewany, że Weld stracił równowagę i upadł na zdeptany śnieg.

Odwrócił się, by zobaczyć, kto trzyma go za nogę i ujrzał jakiegoś zarośniętego mężczyznę w zawiązanej pod szyją czapką. Niewiele się namyślając, Ian wbił żołnierzowi trzymany nóż w rękę, rozcinając dłoń żołdaka prawie na dwie części, a kiedy Rosjanin wrzasnął z bólu, Ian doskoczył do niego i szybkim ruchem wbił mu ostrze w gardło. Żołnierz zagulgotał, plunął krwią i padł martwy na śnieg. Uwolniony Ian mógł kontynuować swoją misję ratunkową.


HAN UGAWA


Sznur zacisnął się wokół szyi modlącego się żołnierza z brutalną siłą. Zranione palce zapłonęły żywym ogniem, ale Han był silny. Silny, jak drzewa w tajdze. Silny, jak lód skuwający zimą rzeki. Nieustępliwy i zimny.

Śpiew żołnierza ucichł. Przeszedł w rzężenie, w spazmatyczny charkot, kiedy Rosjanin walczył rozpaczliwie o życie, próbując – bezskutecznie – zerwać morderczy chwyt.

Ale Han Ugawa nie miał litości. Nie teraz. Nie w tej chwili. Musiał jej nie okazywać, jeśli liczył na ocalenie.
Udusić człowieka nie jest łatwo. Potrzeba na to siły i czasu. Chociaż dobry sznurek ułatwia takie zadanie. Mimo, że ofiara szarpie się, jak ryba złapana na wędkę, że wierzga nogami, jak młody renifer przyuczany do zaprzęgu. Walczy o to, co ma najcenniejszego na tym świecie. O życie.

Bez skutku, bo dzisiejszej nocy Han Ugawa nie ma litości.

W końcu chłopak znieruchomiał. Przestał walczyć. Umarł.

Han drżał na całym ciele, nadspodziewanie zmęczony tym aktem. Ze zranionej ręki płynęła mu krew.

Westchnął ciężko i wtedy usłyszał za sobą głęboki oddech. Odwrócił się i ujrzał za sobą potężną, włochatą bestię. Człowiek – Niedźwiedź stał za nim i wpatrywał się w niego tymi swoimi wielkimi, mądrymi oczami.

Han Ugawa pochylił się w pokłonie, padł na kolana w śnieg składając należny hołd pradawnej istocie. Nie zdołał się jednak podnieść z klęczek. Cios Człowieka Niedźwiedzia spadł niespodziewanie i posłał starego mieszkańca Syberii w ciemność.



NATHALIE KELLY


Nie czuła mrozu, ale wiatr utrudniał jej marsz. Szła, nisko pochylona, zgarbiona niczym staruszka pod brzemieniem lat. W pewnym momencie ujrzała przed sobą jakiś kształt. To był jakiś rosyjski żołnierz. Połowa jego twarzy zmieniła się w zasypywaną śniegiem, krwawo – szarą miazgę.

Nathalie zbladła i o mało nie zwymiotowała. Mimo, że niedawno widziała już wiele okrucieństwa, to jednak widok rozwalonej czaszki wstrząsnął nią bardziej, niż sądziła. A może po prostu przypomniała sobie śmierć zaprzyjaźnionych Buriatów, z którymi spędziła przecież ostatni miesiąc ich życia.

W każdym razie, nim zapanowała nad wzburzonym żołądkiem ktoś stanął za jej plecami. Odwróciła się wolno i zobaczyła …. Ratzula. Pułkownik wyglądał, jak szaleniec. Ale pistolet w jego ręce mierzył prosto w Nathaly. Rosyjski oficer krzyczał coś niezrozumiale, bo słowa lodowaty wicher wciskał mu na powrót w gardło. Wykrzywiona, poczerwieniała od mrozu twarz Ratzula nie wróżyła jednak niczego dobrego!

Huk strzału i krzyk Ratzula zbiegły się w jej uszach w jedno.

Nim ból w skroni rozlał się jej czerwienią i czernią na oczy zobaczyła jeszcze, że za plecami Ratzula pojawia się rozwścieczona, potężna, włochata bestia i podobnie jak wcześniej cisnęła B.E. Chancem, tak teraz rosyjski oficer poleciał w śnieżną zamieć.

A potem Nathaly utonęła w ciemnościach.


JAMES „MAC” MAC DOUGAL


Na pierwszego Rosjanina natknął się zupełnie przypadkowo. Uciekający żołnierz wybiegł prosto na niego. Żądza krwi Jamesa nie dała się zatrzymać. Nim Rosjanin zorientował się, co tak naprawdę się dzieje, James doskoczył do niego i wbił mu potężnym ciosem nóż w trzewia.
Gruby, zmarznięty płaszcz powstrzymał jednak znaczną część siły ciosu.

Zraniony żołnierz zatoczył się w tył, spoglądając w stronę Jamesa siną z zimna twarzą. Może nawet go nie zauważył, w śnieżycy? Mac Dougal doskoczył jednak do swojej ofiary i naparł na rękojeść, wbijając nóż głębiej w ciało wroga. Rosjanin stęknął przeciągle i upadł w śnieg, krzycząc przeraźliwie.

Czy to krzyk przywołał giganteusa, czy też zapach świeżo przelanej krwi, Mac Dougal nie miał okazji się dowiedzieć.

Potężna bestia wyskoczyła z szalejącej śnieżycy, niczym polująca pantera śnieżna. Ważąca przynajmniej pół tony pantera. Cios spadł na plecy pochylającego się nad konającym Rosjaninem Mac Dougala, gdy wyszarpywał nóż z rany czerwonoarmisty.

Cios był tak potężny, że James miał wrażenie, iż pękają w nim wszystkie kości. Padł bez życia w zmarznięty śnieg.


MAXIMILIAN PHILEAS ARTURO

Maxymilianowi dopisywała szczęście. Udało mu się, sam nie miał pojęcia, jakim cudem, ominąć wszystkie bestie motające się w szalejącej wokół burzy śnieżnej i dotrzeć do miejsca, gdzie członkowie wyprawy złożyli swoje zapasy/ I tutaj przeżył pierwsze rozczarowanie.
Tak, jak się można tego było spodziewać, większość rzeczy została wywleczona i porozrzucana w śniegu. Pomiędzy ich ubraniami i biwakowymi bibelotami leżało jeden Rosjanin, przyszpilony do śniegu potężną, niczym młode drzewko włócznią.

Przez chwilę wziął nad Maximilianem górę zmysł badacza. Podszedł do tej prymitywnej broni i przyglądał się z fascynacją topornej, lecz wyjątkowo solidnej konstrukcji.

Jego zmysły od tej straszliwej broni oderwało głośne sapnięcie z boku. Szybko spojrzał w kierunku, z którego usłyszał ten dźwięk i z przerażeniem ujrzał wynurzającego się z zamieci gigantuesa. Oczy yeti zdawały się lśnić dziwnym, mlecznym światłem. To była … błona. Wewnętrzna powieka, która podobnie, jak rekinom w wodzie, tym prastarym istotom pozwalała widzieć w szalejącym żywiole.

Bestia warknęła i skoczyła w stronę Arturo, który zdążył tylko spiąć mięśnie, nim coś rąbnęło go z impetem w czaszkę posyłając w objęcia nieświadomości lub śmierci.




IAN THOMAS WELD


Jakaś bestia przebiegła, tuż obok Iana, który odskoczył w bok cudem unikając stratowania i wypatrzenia. To było jak trafienie losu na loterii. Odskakując bowiem trafił na Nathaly. Dziewczyna leżała nieruchomo w śniegu, a koło jej głowy świeżą czerwienią lśniła krwawa plama. Ian poczuł, jak serce bije mu szybciej, niż sądził.

Doskoczył do ciała Kelly widząc z radością mgiełkę oddechu unoszącą się nad jej ustami.

Żyła! Ale była ciężko ranna.

Nie zważając już na nic i na nikogo, Weld podniósł bezwładne ciało ze śniegu i niosąc je w ramionach ruszył po swoich śladach w stronę krawędzi osady. Tutaj nie miał już czego szukać. Giganteusy najwyraźniej szalały wokół nie zważając na nic i na nikogo. Dzika, pierwotna furia. Pełne gniewu bestie, które nie miały już nic wspólnego z tą piękną istotą, którą widział na środku polany.

Gnąc się pod ciężarem dziewczyny Ian zdołał dojść do krawędzi osady. Tam czekały już na niego potwory. Trzy potężne, włochate bestie.

Jedna z nich spojrzała na człowieka i trzymaną przez niego kobietę. A potem coś niespodziewanie walnęło Iana w głowę od tyłu i również Weld pogrążył się w ciemnościach.



WSZYSCY


Ian ocknął się, czując, jak głowa pulsuje mu bólem. Ze zdumieniem poczuł, że wokół głowy ktoś obwiązał mu szmatę, jako zaimprowizowany bandaż. Otworzył oczy i szybko je zamknął zraniony słonecznymi promieniami. Wstawał świt!

Ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Ian spojrzał w bok i ujrzał Irimi. Dziewczyna powiedziała coś spokojnym tonem i uśmiechnęła się boleśnie. Weld zauważył, że połowę jej twarzy kryje paskudny, wielobarwny siniak.

Znajdował się na saniach. Obok niego siedziała Irimi, a pomiędzy nimi, otulona futrami i z głową opatrzoną przekrwawionym bandażami siedziała, nadal nieprzytomna Nathaly. Ale oddychała dość miarowo.

Ian obejrzał się na boki.

Sani było siedem, z czego dwa były podobnymi do tych futrzanych juków, na których Jakuci wieźli daninę Tabbie. Ciągnęły je niespokojne renifery, a wokół nich w charakterze eskorty, kroczyły potężne giganteusy. Ian naliczył ich tuzin, ale wokół w puszczy, było ich chyba jeszcze więcej.

Sanie, na których podróżował on, Irimi oraz Nathaly były trzecie w kawalkadzie. Na tych przed nimi jechała reszta ekipy: James, Maxymilian i Han. Max już rozglądał się wokół półprzytomnym wzrokiem i ich spojrzenia spotkały się.

Za nimi na saniach jechała stłoczona szóstka Jakutów, a na kolejnych, za zakrętem … Rosjanie. Jedne z nich nagle zeskoczył z sani i ślizgając popędził między drzewa. Nie zdążył nawet zrobić trzech kroków, gdy doskoczył do niego piekielnie długim susem jeden z giganteusów, pochwycił – niczym zabawkę za ramię i z potężną siłą walnął człowiekiem o pień pobliskiego drzewa. A kiedy Rosyjski żołnierz bez życia, z pęknięta czaszką, padł w śnieg. Bestia która go zabiła, chwyciła go za mundur i zaniosła do ostatnich sań, na których leżała sterta martwych, połamanych, okrwawionych ciał Rosyjskich żołnierzy. Widać było, że ekipa badaczy oraz Jakuci są traktowani lepiej. Ale ucieczka mogła chyba zakończyć się podobnie do próby tego nieszczęśnika ciśniętego, niczym połeć mięsa, na zaimprowizowane sanie.

Drzewa skończyły się niespodziewanie i kawalkada sań prowadzona przez nieludzkich strażników wjechała nagle na skalisty, górski teren zapuszczając coraz bardziej w labirynt skał i ośnieżonych głazów.

- Angara – wyszeptała siedząca obok Iana Irmimi, a trwoga w jej głosie zaniepokoiła Welda bardziej, niż widok śnieżnych stworów w świetle dnia.

W pewnym momencie kawalkada zatrzymała się. Wszyscy ludzie, tak brutalnie potraktowani nocą, byli już przytomni.

Giganteusy warcząc i chrząkając, co było chyba jakimś rodzajem języka, dawali znaki, by ludzie opuścili sanie. Najwyraźniej tam, dokąd ich prowadzono, nie dało się dotrzeć saniami.

Jedna z bestii wskazała szeroki, zaśnieżony przesmyk między skałami, na tyle szeroki by zmieścił się w nim bez trudu jedne giganteus na raz. Najwyraźniej chcieli, by ludzie szli właśnie tam. Pierwsi Jakuci, wśród których badacze ujrzeli jedną z szamanek, ruszyli przez śnieg w stronę wskazanej drogi.

Badacze przyjrzeli się uważnie przetrzebionej znacznie ekipie z trzech ostatnich sań. To byli Rosjanie. Wśród nich, podtrzymywany przez podwładnych, stał Ratzul. Wypatrzyli też "menadżera teatralnego", który tak chętnie pomagał im w pociągu z Władywostoku oraz zdradziecki Taksa - przewodnik.

Jak widać nie tylko "ci dobrzy" mieli szczęście i przeżyli atak giganteusów.

W grupie Jakutów dało się wypatrzyć Kiutla podtrzymywanego przez dwóch myśliwych. Młody szaman wyglądał, jakby za chwilę miał umrzeć.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-05-2013, 11:26   #113
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zabił. Po raz pierwszy w życiu zabił człowieka i … spodobało mu się. Czuł uniesienie, ekscytację. Adrenalina sprawiła, że przestał niemal odczuwać wszechogarniające zimno. Był przez chwilę panem życia i śmierci innej istoty. Czyż może istnieć coś bardziej pierwotnego i wspaniałego? Pierwotna walka, pierwotne instynkty. Życie i śmierć. Drapieżnik i ofiara. Cała ta cywilizacyjna otoczka tłamsząca człowieka została przez James’a odrzucona z łatwością i radością. Czuł się wolny. Naprawdę wolny i czuł się fantastycznie. Nim jednak w pełni rozsmakował się w uniesieniu włochata bestia pozbawiła go czucia.

Gdy odzyskał świadomość znajdował się zupełnie gdzie indziej. Na saniach eskortowanych przez bestie. Mac z fascynacją patrzył na giganteusy. Spróbował się poruszyć, ale fala bólu w żebrach niemal pozbawiła go tchu. Skutki ciosu bestii dotarły do niego z całą bolesną świadomością. Sycząc przez zęby usiadł z trudem. Czuł się jakby przejechał po nim walec. Ależ te stwory były silne.
- A niech mnie … jest ich więcej. – stwierdził zdumiony.
Rozejrzał się po okolicy mimo bólu głowy i całego ciała. Nie miał teraz możliwości pieścić się ze sobą.
- Profesorze Arturo. – zwrócił się do leżącego obok człowieka. – Niech Pan spojrzy, te gnidy przeżyły.
Wskazał na Ratzula i fałszywego menedżera.
- Ale niedługo. – syknął mściwie i wymacał pistolet w kieszeni – Musimy tylko poczekać na okazję, choć nie sądzę by giganteusy puściły ich wolno. Ciekawe co zrobią z nami? Co w ogóle robią z ludźmi, którzy ich widzieli? Co za wspaniałe istoty mimo wszystko.
Zakończył pełnym podziwu i bólu głosem.

Gdy kawalkada zatrzymała się i jedna ze śnieżnych bestii kazała im iść w labirynt James zwlókł się powoli z sań.
- Chodźmy. – powiedział cicho do kompanów. – I tak nie mamy wyjścia. Po za tym jestem tak poobijany, że nie dam rady uciec.

Widzieli co stało się z żołnierzem, który próbował zbiec. Mac bał się. Bał się że nikt z nich, może prócz Jakutów nie wyjdzie żywy z tego labiryntu, ale miał pistolet i to dawało mu odrobinę nadzieji. Po za tym nie widział innego wyjścia. Nie wyglądało także na to, by giganteusy chciały negocjować.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 08-05-2013 o 11:45. Powód: Fatalne samopoczucie James'a
Tom Atos jest offline  
Stary 09-05-2013, 13:27   #114
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Próbował nie oddychać przez usta, ale z każdą chwilą szło mu to coraz gorzej. Niestrudzony Han po raz pierwszy w swym długim życiu poczuł się zmęczony. Słaby, wręcz bezsilny. Po raz pierwszy poczuł, że jego niezmordowane, wieczne wędrówki mają swój kres, że będzie ten ostatni krok. Postawi go – a potem padnie i nie będzie miał sił już wstać.

Han po raz pierwszy w życiu poczuł się stary. Próbował sobie przypomnieć, ile ma lat. Jak zwykle mu się to nie udało. Ale było ich dużo, dużo długich lat, wszystkich wypełnionych tysiącami tysięcy niestrudzonych kroków. Teraz czuł je wszystkie w swych kościach, w swych trzewiach i krwi – i po raz pierwszy zapragnął odpocząć. Położyć się, przymknąć oczy i nie otworzyć ich już nigdy. To było długie, dobre życie. Miało dnie grzęznące w ciemności i złu, jak każde, ale gdy patrzył na nie wstecz, znajdywał je dobrym. Dlatego nie mógł jeszcze odpocząć. Zostały jeszcze te ostatnie kroki, musiał je przejść. Przebył tę drogę w jednym celu i nie mógł, nie wolno mu było teraz się poddać, nawet jeśli wszystko było inne niż w pieśniach dziesiątek ludów zamieszkujących tajgę i krańcowo odległe od własnych Hana rojeń.

W starych opowieściach człowiek lub grupa ludzi ruszali na spotkanie z Człowiekiem-Niedźwiedziem. Składali prośby, a aby zostały one wysłuchane, musieli udowodnić swą siłę, zręczność, mądrość lub spryt. Musieli Niedźwiedzia pokonać w walce lub przechytrzyć... w żadnej opowieści ludzie nie jechali do Niedźwiedzia na saniach, ranni i zbyt słabi, by stać na własnych nogach. W żadnej nie było Rosjan. W każdej było więcej dumy... niż to.

A jednak TO się działo. Byli to, a Ludzie-Niedźwiedzie szli przy saniach. Ich kroki chrzęściły w śniegu. TO się działo, TO było prawdziwe, właśnie TO.

Na słowa Jamesa pokręcił tylko głową.
- Nie zabiera się Niedźwiedziowi jego łupu. Nie zbliża się nawet... Chyba że ten, którego zowią James sam chce być łupem. Han myśli, że nie jesteśmy łupami. Ludzi, którzy ich widzieli, zabijają. Jeśli są mali i źli. Takich, którzy nie są... puszczają wolno. Obdarowują, jeśli ktoś pragnie być obdarowanym i walczy o swój dar. Słyszą słowa i słyszą myśli. Wiedzą, kto im nie zagrozi. Wiedzą, dlaczego ludzie robią rzeczy, które robią. Cenią niektóre myśli i rzeczy, które idą za myślami. Są... opowieści. Byli tacy, których puszczali wolno.

Starzec obwiązał sobie okrwawiony sznur wokół dłoni i ze zduszonym jękiem zsunął się z sań.
- Musimy iść. Tam nasza droga. Jedyna. Może rozwidli się dalej. Za nami nie ma nic.
 
Asenat jest offline  
Stary 09-05-2013, 14:00   #115
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Głowa go bolała. Poza tym miał wrażenie, że jest zimno, a krzesło, na którym siedzi się porusza.
Otworzył oczy. Bardzo ostrożnie otworzył oczy. Spróbował zogniskować wzrok na pochylającej się nad nim twarzy. Po chwili udało mu się. To była Irimi. Pokiereszowana, ale to ona. Piękna śpiewaczka i opiekunka psów.
Parę razy zamknął i otworzył oczy, ale stale miał wrażenia jakiegoś rozmazania. Gdy zamknął prawe oko, jakby lepiej widział. Dokładniej.
Ściągnął grubą rękawicę i ostrożnie dotknął okolic oka. Wpatrująca się w niego Irimi skinęła głową.
Palce Iana przesunęły się wyżej, dotykając szmaty owiniętej wokół jego głowy. On tego nie zawiązał. I z pewnością nie zrobiły tego giganteusy.
- Spasiba - powiedział. Jedno z nielicznych rosyjskich słów, które znał.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.

Ian zamknął oczy, usiłując sobie przypomnieć, jakim cudem znalazł się na saniach.
Powoli zaczął sobie przypominać poszczególne fakty.

Rosjanin, który usiłował go złapać.
Nie wyglądało to na prośbę o pomoc. Raczej na atak i Ian nie miał najmniejszych wyrzutów sumienia pozbawiając żołnierza życia. Wróg, jak widać, do końca pozostawał wrogiem.
Ian oczyścił prowizorycznie nóż i ruszył dalej, gotowy do ponownego użycia zimnej stali.

Czarny kształt na ziemi. Znajomy, a zarazem obcy. Rewolwer. Nagant. Takie nosili rosyjscy oficerowie. Pewnie własność Ratzula albo Abramowa. Tyle tylko, że właściciela nie było nigdzie w pobliżu.
Znalezione, nie kradzione, a broń - to broń, więc rewolwer wnet znalazł się za pasem Iana.
Zdąży się go pozbyć, nim znów się znajdzie na łonie cywilizacji, nim jakiś oficer czy celnik zechce sprawdzić, co takiego znajduje się w bagażach Amerykanina.

Zapomniał o rewolwerze gdy tylko ujrzał Nathalie.
Dziewczyna żyła, ale rana na skroni wyglądała niedobrze.
Jeśli się Nathalie z tego wykaraska, będzie musiała używać sporej ilości kremów czy pudrów, by zamaskować paskudną bliznę, pomyślał, chowając nóż i wyciągając z plecaka apteczkę. Szybko obwiązał głowę dziewczyny i ruszył z nią przed siebie, chcąc jak najszybciej wydostać się z terenu, gdzie toczyły się wielkie polowanie.
I chyba to był błąd, bo ostatnie, co pamiętał, to trzy bestie, odcinające mu drogę ucieczki. A potem ktoś dał mu w łeb.

Ponownie otworzył oczy i rozejrzał się dokoła, próbując rozeznać się w sytuacji i sprawdzając, co z pozostałymi członkami ekspedycji.
Nathalie żyła, zatem jego wysiłek nie poszedł na marne. Przynajmniej na razie.
Arturo miał się na tyle dobrze, że miał dość sił by móc się rozglądać dokoła. A James i Han, siedzący na tych samych saniach, też raczej żyli, skoro nie dołączyli do ładunku truposzy. Ciekawe, czy znaleźli się tam Chance i pomordowani Buriaci.
Tylko po co giganteusom były te trupy potrzebne? Zacierali ślady, czy też robili zapasy na zimę?
Myśl była niezbyt optymistyczna, ale faktom trzeba było spojrzeć w oczy. Z takimi kłami raczej nie jest się roślinożercą.

Strach malujący się na twarzy Irimi potęgował niepokój Iana.
Co kryło się za tajemniczą nazwą Angara, że wywierało to takie wrażenie na Irimi i na innych tubylcach? Czyżby to było owiane złą legendą królestwo giganteusów? Irimi zachowywała się tak, jakby szła na nieuchronną śmierć. Czy mieli szansę stamtąd wyjść?
Ian odruchowo sprawdził swój ekwipunek.
Plecak zniknął, sztucer również. Zostało to, co miał w kieszeniach, tudzież niezawodny bowie i znaleziony rewolwer, z ograniczoną, nieznaną Ianowi liczbą nabojów. A zatem siłą nic się tu nie załatwi. Najwyżej sprytem.

Poczucie “nie siłą, a sposobem” pogłębiło się, gdy Ian ujrzał wejście do prawdopodobnej siedziby giganteusów. Dziesięciu ludzi, uzbrojonych w łuki i dzidy, mogłoby stawić czoła całej armii. Dwie osoby z nowoczesną bronią dokonałoby tego samego. A jeśli trudno wejść, to wyjście nie byłoby o wiele prostsze. A na dodatek trudno się dogadać z ewentualnymi sojusznikami.

- Chodźmy - powiedział do Nathalie i wyciągnął rękę, by pomóc dziewczynie w wyjściu z sań. Był gotów pomóc jej, i ewentualnie Irimi, chociaż ta, mimo pokiereszowanej twarzy, była chyba w lepszym stanie, niż Nathalie.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-05-2013, 13:25   #116
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To teoretycznie było odkrycie stulecia. Na świecie żyje inna cywilizacja. Może nieco prymitywniejsza od ludzkiej, ale... cywilizacja. Takie odkrycie zrewolucjonizowałoby wiele poglądów na życie i na wyjątkowość ludzkiego istnienia, takie odkrycie...
Ale czy warto się nad tym zastanawiać w takiej chwili. Już po pierwszej ucieczce, widać było że Max i reszta ma inne zmartwienia na głowie.
Ucieczka była nieprzemyślana, a kara za nią dość okrutna i jednoznaczna. Futrzaki nie znały pojęcia: "chrześcijańskie miłosierdzie".

Co gorsza... yeti były silniejsze, wytrzymalsze i lepiej przygotowane do surowych warunków tajgi od nich. Były panami okolicy, a Arturo i reszta drużyny jedynie przypadkowymi gośćmi. Więc nawet gdyby udało im się uciec yeti, to i tak czeka ich ciężka wędrówka, bez broni prowiantu i sprzętu.

Arturo podrapał się po karku. Gdyby był młodszy to by pewnie bez wahania zaryzykował. Gdyby był młodszy, byłby i głupszy. I nie dostrzegłby, że taka chaotyczna ucieczka nie ma szans powodzenia.
Podobnie jak pomysł Jamesa. Walczyć z ruskimi, zabić ich?
Max wzdrygnął się na sam pomysł. Owszem zabijał... w ferworze walki o życie, nie miał czasem innego wyboru.
Ale nie czynił tego z premedytacją. Niemniej rozumiał krewniaka Chance’a. Po tym jak stracił swego kochanego wuja żądza odwetu musiała być w nim silna.
Ostatecznie zgodził się z Hanem.- Nie ma co tracić na nich sił. Te co mamy zachowajmy na okazję do ucieczki.
Rozejrzał się dookoła.- Ale na razie takiej nie widzę. Musimy poczekać, musimy mieć plan. A ruscy towarzysze. Niech oni się martwią o własną skórę, albo modlą o życie do Boga... A nie... raczej do towarzyszy Lenina i Stalina.

Uśmiechnął się szyderczo i zachichotał. Wyglądało na to, że ateizm na dłuższą metę nie popłacał.
To nieco poprawiło humor profesorowi. -Han ma rację. I tak nie zgotujemy gorszego losu mordercom Chance’a od tego jaki przygotują giganteusy. Zostawienie ich tutaj na pastwę ich zemsty, jest odpowiednią karą.
Nie bardzo wierzył w te bajdurzenia Hana o czytaniu w myślach, kładąc je na karb zabobonów. Choć pewnie w mądrościach ludowych kryło się głębsze przesłanie. Zapewne yeti znają języki okolicznych plemion i nie są tak prymitywne jak się mogło z początku wydawać.

Na razie jednak należało obserwować i uczyć się. I szukać okazji....

Arturo wiedział, że będzie trudno zwłaszcza większej grupie. Spoglądając po twarzach jakie widział dookoła zastanawiał się nad rachunkiem zysków i strat. Przeżyć mógł Han i jego pobratymcy, przeżyć powinna Natasha bo jest młodą kobietą. Może James i Ian... silni i młodzi. Będą wsparciem dla reszty.
Max był już stary. Max... swoje już przeżył. Jeśli trzeba, będzie poświęci swe życie dla reszty. To będzie dobra śmierć. Odpowiednie zakończenie owocnego żywota.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-05-2013 o 16:48. Powód: poprawki...mnóstwo poprawek :(
abishai jest offline  
Stary 13-05-2013, 19:15   #117
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Odwróciła się, w sumie nie wiedziała, dlaczego – nic przecież nie była w stanie usłyszeć, w wyjącej wichurze ani tym bardziej zobaczyć, co się dzieje za jej plecami. Może po prostu nie mogła już patrzeć na strzaskaną twarz Rosjanina? Kolejną głowę, rozbitą jak skorupa orzecha , mózg zalewający twarz i zamarzający na śniegu, mackowate odnóża wystającej z rozłupanej tasakiem, nabojem czaszki… Za dużo. Odwróciła się gwałtownie, stając twarzą w twarzą z Ratzulem. W jednej chwili poczuła dojmujący żal, że jej – jakże rozsądny – plan dotarcia do cywilizacji nie będzie miał się szansy zrealizować. Pułkownik nie uwierzy jej, ze wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza przed snem. W następnej sekundzie zobaczy pistolet w jego ręce, celował w nią, a jego usta - bezgłośnie - zamykały i otwierały się pośrodku wykrzywionej wściekłością twarzy. Oczy Nathlaie rozszerzyły się z przerażenia, nie patrzyła jednak na mężczyznę, ale na śnieżnego potwora, który wyrósł za jego plecami. Yeti zamachnął się, a dziewczyna poczuł ból rozlewający się z lewej strony głowy. A może najpierw był ból, a potem dopiero ciało Ratzula poleciało łukiem w śnieg? Nie wiedziała.
„To już?” – zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim ciemność litościwie zakryła wszystko, zabierając i ból, i świadomość.

Obudziła się jednak. Żyła, co do tego nie miała wątpliwości: głowa pulsowała rwącym bólem, jakby ktoś / coś zdarło jej skórę i czaszkę obnażając wszystkie zakończenia nerwowe. Przez moment zastanawiała się, czy człowiek da radę żyć z mózgiem na wierzchu (występować na scenie na pewno nie, chyba że w cyrku..) a potem otworzyła oczy. Było jasno, dzień, za jasno. Zamkneła oczy znowu, ale światło i tak atakowało przez zaciśnięte powieki. Ktoś (?) pochylał się nad nią, rzucając cień. Giganteus? Panika podeszła jej do gardła, ale po chwili usłyszała cichy, melodyjny głos. Rozpoznała Irimimi.
- Szto.. – zaczęła powoli, ciągle nie otwierając oczu - szto słuciłas?
Dziewczyna zaczęła coś tłumaczyć, ale jej słowa nie składały się w żadną logiczną całość. Nathalie rozpoznawała niektóre, wydawały się mieć znaczenie, ale nie pasowały do siebie, po chwili znów zdawało się jej, ze Irimimi mówi w jakimś obcym języku, dziwnym, szeleszczącym, twarde zbitki samogłosek. Słowa nasilały ból w skroni, świat zaczął się kołysać i Natalie znów odpłynęła.

Obudziła się znowu, ciągle było jasno, siedziała w saniach. Wokół nich krążyły giganteusy, kilkanaście sztuk, wielkie jak drzewa. Natalie patrzącej na nie z dołu wydawały się jeszcze większe. Bała się, lęk ścisnął jej serce ciasną obreczą, wyparł powietrze z płuc. Zwierzęta – stwory – podeszły bliżej, zaczęły warczeć, jakby czegoś od nich chciały. Ale czego? Nie wiedziała, chciała cofnąć się, zagrzebać głębiej w futra, choć wiedziała, że przy sile tych stworów nie będzie to miało żadnego sensu. Rozniosą ich wszystkich, porozrzucają jak marionetki po śniegu. Nie mieli szans. Nie mieli.
- Chodźmy – usłyszała nad sobą, gdzieś wysoko, głos Iana. Wyciągał do niej rękę. Głowę miał obwiązaną jakaś szmatą. Z jego plecami rysował się skalny labirynt i wąski przesmyk miedzy skałami. Chciał tam iść? Po co? Nie rozumiała… Czy ciągle spała?
- Jesteśmy w chacie Iny? – zapytała – Znowu śnimy to samo?
Krajobraz wyglądał nierealnie… ale purga ustała, świeciło słońce. Ból w głowie pulsował – czy jak człowiek czuje ból, to znaczy, ze jest przytomny? Kiedyś sądziła, że tak, ale po wizjach w czasie purgi i żelaznym uścisku palców „ojca” na ramieniu nie miała już takiej pewności…

Złapała dłoń i wstała, a raczej pozwoliła się postawić na nogi, chyba zbyt szybko, świat zawirował wokół niej, a przed oczami przeleciał jej czarne płatki. Ustała jednak.
- Jesteś pewien, ze chcesz tam iść? – zapytała.
Ona nie była pewna. Niczego nie była już pewna.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 13-05-2013, 21:23   #118
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
WSZYSCY


Ponaglani przez porykiwania giganteusów ludzie zapuścili się pomiędzy skały. Zimno i chłód bijące od pokrytych lodem kamieni wydawały się wręcz mieć w sobie coś nieludzkiego.

Olbrzymie yeti podzieliły ludzi na grupy. Jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu wszyscy Amerykanie trafili do jednej takiej gromadki, wraz z Hanem, Irimini i ośmiorgiem innych Jakutów: dwójką mężczyzn, jedną młodą kobietą, jedną starszą kobietą, dwójką dzieci w wieku jakieś sześć, góra siedem la, rannym Kitulem i jedną ze staruszek z rady.

Szli powoli czasami brnąc przez głęboki śnieg, innym razem ślizgając się na oblodzonych kamieniach. Procesję otwierał jeden giganteus, drugi kroczył za ludzkim więźniami. Obie istoty były czujne i jeńcy wiedzieli, że nie mają szansy wymknąć się gdzieś po drodze. Lepszym wydawał się nieznany los, niż pewna śmierć podczas próby ucieczki.

W końcu korytarze i tunele pomiędzy skałami doprowadziły grupę do stóp jakiejś góry. Przed wejściem do ośnieżonej jaskini.

Nad wejściem stały kolejne dwa giganteusy. Jeden z nich wyglądał dość dziwacznie okryty czymś, co mogło być niespotykaną formą pancerza.

Ludzie zostali poprowadzeni dalej do jaskini. Korytarz wyraźnie prowadził w dół i po jakimś czasie uciążliwy mróz panujący na powierzchni ustąpił dość znośnej temperaturze jaskini. Naturalne tunele oświetlono … płonącymi pochodniami umieszczonymi na skrzyżowaniach. Więc te potwory potrafiły skrzesać ogień! Jeszcze jedna cecha, która wstrząsnęłaby światem nauki. Co więcej, na niektórych, ociekających wilgocią ścianach badacze ujrzeć mogli prymitywne rysunki naskalne. Te jednak nie były chyba dziełem giganteusów. Coś w nich za bardzo przypominało dzieło ludzkich rąk, a nie działania potężnych małpoludów.

W końcu dotarli do celu, którym okazała się sporej wielkości jaskinią. Giganteusy wepchnęły ich do środka i po chwili zawaliły wejście specjalnym, wygładzonym głazem zasuwając wejście.

Kiedy kamień zasunął wejście uwięzieni ludzie wyraźnie usłyszeli odgłosy oddalających się yeti. Nie wszystkich. Jeden giganteus został, by pilnować jeńców.


* * *

Upłynęło góra piętnaście minut, podczas których zmęczeni i poranieni badacze po prostu zbierali siły. W jaskini niewiele było widać, ale chyba nie była aż tak wielka. Ściany, jak wszystkie tutaj, lekko ociekały wilgocią, a sklepienie zdawało się być dość wysoko. Każdy szmer rozchodził się po pieczarze z dziwnym pogłosem.

Oczy szybko przyzwyczajały się do mroku, a inne zmysły – głownie węch i słuch – przejmowały znaczną część zbędnego wzroku.

Do uwięzionych w jaskini ludzi dochodziły dziwne jęki, pomruki, odgłosy czegoś, co przypominało pocieranie kamienia o kamień. Czasami zmęczonym zmysłom wydawało się, że spoza jaskini słychać agonalne krzyki lub stłumionych jęków. A raz nawet strzał. Gdzieś niedaleko. Albo odgłos czegoś do strzału podobnego.

I nagle usłyszeli coś jeszcze. Osoba siedząca blisko jednej ze ścian jaskini usłyszała stukanie kamieniem o ścianę. Rytmiczne. Zwracające uwagę.

- Jest tam ktoś? – zza naturalnej przeszkody, dało się słyszeć czyjeś pytanie. Zadane po angielsku.

Nathaly zamarła. Doskonale znała ten lekko chropowaty głos. To był głos Henryka – jej ojca. Nie bardzo wierząc swoim zmysłom podeszła po omacku do ściany i wykrzyknęła głośno.

- Tato? To ty?!

- Nataszka! – zdrobnienie jej imienia nie pozostawiało wątpliwości. Tam, za ścianą, pukając kamieniem w skałę, znajdował się Henryk Michalczewski.

- Co ty tu robisz?!

Ale nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć jaskinię wypełnił nagły huk. Kamień blokujący wejście został odsunięty i w przejściu pojawiły się dwa giganteusy. Jeden masywny osobnik ze zmierzwionym futrem i drugi – mniejszy – ubrany w czerwone szaty z kapturem!

Mniejszy giganteus i tak dobry metr większy od najroślejszego człowieka w jaskini powoli, niczym nadzorca zaczął przechadzać się przed zatrwożonymi Jakutami, aż w końcu wypatrzył sobie kobietę z dziećmi. Ci, którzy byli blisko odzianej w czerwień istoty, bez trudu poczuli smród jej ciała, odór bijący z jej paszczy i ujrzeli … zło płonące w ślepiach. Dzikość, okrucieństwo i złośliwą inteligencję.

Yeti w czerwonej opończy wyciągnął z jaskini opierającą się i wrzeszczącą, starszą Jakucką kobietę i po chwili głaz powrócił na swoje miejsce.

- To była ona? – zapytał Michalczewski po drugiej stronie ściany. – Samica w czerwieni, tak?

- Tak – potwierdził ktoś.

- Tego się obawiałem – zajęczał wyraźnie czymś przerażony Henryk. – To była Angara Khataka. Zło wcielone.

Gdzieś z oddali usłyszeli nagle krzyki. Przeraźliwe, błagalne ludzkie krzyki. Męskie i kilka kobiecych. Odbijające się echem pod sklepieniem, świdrujące uszy ładunkiem pierwotnej grozy.


- Czy Breophyle jest z wami?

- Breophyle? – nie za bardzo zrozumiała Nathaly.

- Breophyle Chance. On musiał was tutaj przyprowadzić. B.E. Chance. Doktor.

Znów usłyszeli krzyki.

- Mordują ich – powiedział niespodziewanie ranny Kiutl po rosyjsku odzyskując przytomność. – Angara jest zagniewana. Żąda krwi. Czujecie to. Jest wszędzie. W skałach i w powietrzu. Pomiędzy nami. Wszędzie!

Ostatnie słowa wykrzyczał gwałtownie i znów stracił przytomność osuwając się na ziemię, na której położyła go wcześnie Irimini.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-05-2013, 23:38   #119
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Yeti prowadziły ich niżej, i niżej – i choć z każdym kolejnym krokiem stawało się coraz cieplej, nie napełniało to serca Nathalie otuchą. Bała się. Strach stawał się coraz silniejszy, coraz bardziej obezwładniający, wypierał zmęczenie, pozwalał zapomnieć o bólu i zawrotach głowy. Tak jakby składała się z samego strachu. Czy długo będą cierpieć, zanim Yeti ich zabiją? Czy potraktują ich jako żelazną rację żywieniowa, pozwalając powoli umierać w tych jaskiniach? Bo po cóż innego zabierali by ich z sobą?

Nathalie straciła siły. I wolę walki. Choć nie powinna, przecież żyła – dzięki jakiemuś niezwykłemu zbiegowi okoliczności kula Ratzula tylko obtarła się o jej głowę, zdzierając skórę i nie czyniąc większej szkody. Nie rozdzielili jej z resztą. Pozostali tez żyli. Większość w każdym razie. Część. Poobijani, poranieni, ale żywi.

Kamień blokujący drzwi ponownie został odsunięty, Giganteusy – w tym jeden mniejszy – wyciągnęły kobietę i dzieci. Co z nimi zrobią? Usłyszeli po chwili krzyki i Nathalie znów zamarła na dłuższą chwilę.

Znów usłyszeli krzyki.

- Mordują ich – powiedział niespodziewanie ranny Kiutl po rosyjsku odzyskując przytomność. – Angara jest zagniewana. Żąda krwi. Czujecie to. Jest wszędzie. W skałach i w powietrzu. Pomiędzy nami. Wszędzie!
Ostatnie słowa wykrzyczał gwałtownie i znów stracił przytomność osuwając się na ziemię, na której położyła go wcześnie Irimini.

Dziewczyna usiadła, zrezygnowana, pod ścianą jaskini. Głowa opadała jej coraz niżej, jakby pod ciężarem opatrunku – czy był jeszcze sens zmagać się z tym wszystkim? Stukanie w ścianę poderwało ją na nogi. Rozpoznała głos ojca, uszczęśliwiona, pełna nowej energii, zanim jeszcze użył jej imienia – skoro jemu się udało, to jest też nadzieja dla nich!

- Breophyle … mój wuj nie żyje. - powiedział z bólem w głosie James do Michalczewskiego. - On nas tu przyprowadził. Zginął próbując porwać Giganteusa.
Potwierdził przypuszczenia mężczyzny.
- Panie Henryku, czy jest Pan tu więźniem? Jak długo Pan tu siedzi? - spytał Mac.
- Jestem tutaj ... gościem. Ale ta gościnność niewiele różni się od bycia więźniem. Nie mogę opuszczać jaskiń, ale mogę w miarę swobodnie się po nich poruszać.
- Możemy jakoś do Pana dotrzeć? Jest Pan w celi?
- dopytywał się Mac.
- Nie. Tutaj obok jest jaskina, która służy mi jako pracownia i miejsce zamieszkania. Dał mi ją jeden z giganteusów. Nazywa się Khar harok. To ktoś w rodzaju ich wodza - mędrca. Szamana - wyjaśnił Michalczewski.
- Ale ta Angara Khataka jest od niego ważniejsza? - spytał Ian. - Ma większą władzę?
- Nie jest. Nie do końca rozumiem zasady plemienne, ale to Khar harok jest tym, którego słucha reszta.


- Tato! – zawołała jednak w końcu przyciskając się do ściany i przechodząc, automatycznie na rosyjski - Co on z nami zrobią? I dlaczego ciebie tutaj trzymają?
- Wiem, tyle co rozumiem. Te prastare istoty zostały zaatakowane. Chcą ukarać tych, którzy im zagrozili. Skoro Angara Khataka zaangażowała się w działania, to chyba nie jest dobrze. Ale nie bójcie się. Wstawię się za was. Wszystko wyjaśnię. Przecież to nie wy zaatakowaliście, prawda?
- Nie, to żołnierze...
- odpowiedziała powoli Nathalie, ale po chwili cofnęła się pamięcią dalej. - I doktor Chanse. Chciał przewieźć żywego goganteusa. Uśpił jednego.
- Szaleniec! Przecież pisałem do niego! Błagałem. Zostawiałem listy po drodze, że wszystkim się zajmę, ze wszystko udokumentuję, że wprowadzę go do tych istot. Pisałem, by trzymał się z daleka, póki się z nim nie skontaktuję.


Głos Michalczewskiego nabrzmiewał gniewem, wchodził w ostre, nieprzyjemne tonacje. Budził obawę i niepokój słuchaczy.
- Tato. uspokój się. Chance sądził, że go zwodzisz i chcesz sobie przypisać odkrycie.. ale to nie ma teraz znaczenia! Musimy się stąd wydostać! Słyszysz mnie?
- Oczywiście. Zaczekajcie tutaj. Idę spotkać się z Khar Harokiem. Zaraz wracam.

Nagle usłyszeli dziwny dźwięk zza ściany. Jakby jęk, zduszony krzyk.
- Nic ci nie jest, Nataszko? Miałem spytać, ale ... zapomniałem. Ostatnio tak wiele zapominam. Zbyt wiele. To wszystko jest takie, takie ... takie ....
Nie dokończył. Ucichł.
- Tato.. tato! -zawołała Nathalie, znów zajęta nagłym lękiem. - Słyszysz mnie? Wszystko w porządku?
- Tak, ale już idę. Zaraz wrócę. Zamyśliłem się.

Wołała go jeszcze kilka razy, ale odszedł. Zniknął. Może nigdy go nie było, może to zwidy po postrzale? Ale przecież inni też z nim rozmawiali… Nadzieja jakby wstąpiła w serca więźniów, zaczęli zastanawiać się nad ucieczką, sprawdzać, kto co ocalił…

- Mam nóż - powiedziała - I ten dziwny talizman od Iny. Wyciągnęła gliniany podarek na wierzch, dopiero po kilku sekundach uświadamiając sobie bezsens tego gestu - i tak nikt niczego nie dostrzegł w panujących ciemnościach.
- Ojciec... – dodała po chwili - też zachowuje się dziwnie. Nie spędzałam z nim zbyt wiele czasu, zawsze był nieco roztargniony, ale kiedy na czymś mu zależało, to bardzo mocno stąpał po ziemi. Teraz wydaje się..inny. Odległy. Chciałabym go zobaczyć, jak myślicie, te jaskinie są połączone? Może da się tam przejść...
Zaczęła badać dotykiem ścianę, szukając szczelin - z nadzieją na odkrycie przejścia do jaskini, gdzie uwięziony był ojciec. Przesuwała nagimi dłońmi po chropowatej powierzchni, raz, kolejny raz i ponownie – nie przestała nawet wtedy, gdy dotarł do niej bezsens jej działań – ściany były spójne, lite, bez prześwitów. Musiała coś robić, musiała szukać – teraz, kiedy była już tak blisko celu swojej podróży, nie chciała, nie mogła odpuścić.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 23-05-2013 o 21:18. Powód: dodanie wypowiedzi z docsa
kanna jest offline  
Stary 21-05-2013, 21:24   #120
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
To, że utkwili w jaskini, miało woje dobre jak i złe strony.
Siedzieli sobie w miarę wygodnie, nie ma mrozie. Ale sądząc z tego, co się stało z kobietą i dziećmi, ich sytuacja wcale nie wyglądała zbyt dobrze. Byli mniej więcej w takiej sytuacji, jak Odyseusz i jego towarzysze w jaskini Polifema. Ale oni nie mieli owiec, dzięki którym mogliby się wyrwać z tej pułapki. Nie mówiąc już o tym, że na zewnątrz czekał nie jeden jednooki potwór, ale kilkanaście giganteusów.

Cóż z tego, że tuż za ścianą siedział ojciec Nathalie.
Z jego słów jasno wynikało, że on też jest jeńcem. Może nieco wyższej kategorii, niż oni, ale zawsze jeńcem. I dopóki Angara Khataka będzie mieć wpływ na pozostałe porośnięte futrem olbrzymy, ich los będzie bardzo niepewny.
A cóż można było zdziałać przeciwko giganteusom z paroma nożami i dwoma rewolwerami, czy czym tam dysponował James? Niewiele. Bardzo niewiele.
Jak nie siłą zatem, to sposobem. Problem jednak na tym polegał, że Ian nie potrafił nic wymyślić. Nie mieli nawet łyżki, by zrobić podkop. Swoją drogą czasu na takie zabawy też nie mieli. To, że Michalczewski siedzi tu już kilka tygodni wcale nie oznaczało, że oni też będą mieli tyle szczęścia.

Trudno było się spodziewać, by gdzieś znajdował się piękny tunel, którym mogliby uciec. Aż takie głupie Giganteusy z pewnością nie były. Ale może gdzieś wysoko, blisko stropu?

- Macie coś, z czego by się dało zrobić pochodnię? - spytał Ian. - Trochę światła dałoby nam lepsze możliwości zbadania tej jaskini.

Z obecnych na tę propozycję odpowiedział Han, który powyciągał ze swoich butków puch i jakieś trawy czy inne siano i zrobił z tego zgrabny kopczyk.

- Można podpalić - powiedział.

Jedną zapałkę, jedną zapałką, uśmiechnął się w myślach Ian.
Cichy trzask...


... i w chwilę później w jaskini zapłonęło malutkie ognisko.
 
Kerm jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:18.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172