Timmy
- Wiesz Bob, ja tam się w żadne bójki nie wdawałem. W ogóle ja nie byłem jakimś agresywnym człowiekiem. Saloon miałem, na roli pomagałem, tak że jakoś moje życie przeminęło - odpowiedział Timmy dalej siedząc przy leżącym ślepcu i uśmiechając się. Nagle zbladł, oczy powiększyły mu się do wielkości spodków i odwrócił się w stronę Chinneya.
- Co ty do cholery powiedziałeś ? Atak ? Jaki cholera atak ? A co z moim wozem ? Przecież mój wóz jest na zewnątrz ! Rozwalą mi wóz ! - Timmy cały rozdygotany i przerażony udał się w stronę drzwi, po namyśle jednak powrócił.
- Osioł, oślica, osioł ? - wskazał na zwierze Boba - A nieważne. Cholera. Ringo i ty Bob, pójdziecie na zewnątrz po mój wóz. Sam bym chętnie poszedł ale musze się tym oto rannym opiekować - rzekł pokazując na leżącego ślepca, gdy ten nagle począł wstawać.
- A ty co ty robisz ?! Ty martwy jesteś ! Albo co najmniej ciężko ranny ! - wykrzyczał okropnie przestraszony Timmy, poczym odsunął sie od wstającego na kilka kroków. Gdy tamten wyciągnął ze swojej rany kikut, Timmy musiał oprzeć się o ścianę żeby nie spaść.
- Księdza ? Nie ja nie widziałem żadnego księdza. - powiedział cicho. Po chwili jednak doszedł do siebie, zbliżył się do Jacka Danielsa.
- To może lepiej że nie jesteś ranny. Jest sprawa. Musisz iść z tymi oto panami - tu wskazał na pozostałą dwójkę - i przenieść do tego oto pomieszczenia cały ładunek z mojego wozu. A ja ? Ja odpocznę bom zmęczony. - rzekł, poczym bezradnie usiadł na ziemi. Puste miasteczko, zatrute jedzenie, zamknięte kościoły, gwizdy przedziwne, ranny ślepiec, wstający ranny ślepiec, a mój wóz jest na zewnątrz narażony na "ataki". Cholera !- pomyślał. |