Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2013, 13:42   #49
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Mike i Asenat

Grey popatrzył w spokoju na dziejące się jasełka, po czym zapytał:
- W jakiej sprawie? Wydaje mi się, iż moje kompetencje wystarczą.
- Gdyby wystarczyły, to bym nie prosiła o... audiencję. To jest to słowo? Odbyłam już dzisiaj kilka audiencji, panie Grey. Jestem nimi zmęczona. Jak i przedstawieniami, które na nich odgrywam. Postanowiłam, że czas, dla odmiany, na trochę prawdy. Wybrałam na jej adresata twojego przełożonego.
- Mój przełożony odeślę panią do mnie. Oszczędźmy czas. Proszę siadać i mówić.
- Dobrze. Pan pozwoli, że sobię siądę przy oknie. Duszno - Yrsa poszarpała się chwilę z jedynym wolnym krzesłem, które okazało się przybite do podłogi. - Przezabawne - skwitowała, i uśmiechnęła się nostalgicznie. Stanęła przy oknie. - Więc, jest mi niewymownie przykro, z powodu tej sprawy z septem. Jest mi niewymownie przykro, że ośmieliłam się choćby pomyśleć o podpalaniu Baelora. Jestem taką dzikuską i kretynką. I idiotką. Błagam cię, panie, abyś nie przenosił mych niesłusznych i złych postępków na mego męża. On o niczym nie wiedział i nie był niczego świadom. Lord Namiestnik wielce szanuje Wiarę......
- Och, wiem jak szanuje wiarę - wszedł jej w słowo Grey - mieliśmy jakiś czas temu pogawędkę na ten temat. Dziwne, ale wtedy upierał się iż jest z północy i południowa Wiara nie jest dla niego przesadnie ważna.
- Och. Nie wątpię, że tak powiedział - Yrsa wzruszyła ramionami, po czym wyjrzała sobie przez okno. - Nie odczuwam zdziwienia.
Za oknem Yrsa ujrzała niedaleki mur sąsiedniego budynku inkwizytorum. Szary, z zaciekami, a pod okapem przyklejonych było kilka gniazd jaskółek, które obsrywały ścianę, czym z pewnością nie poprawiały jej wyglądu.
- Dobrze wiec, przejdźmy do konkretów. Oboje wiemy, że szopka na dziedzińcu jak i teraz to mydlenie oczu.
Yrsa wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Chyba zaczynam pana szanować, panie Grey. Nie polubię raczej na pewno, ale zaczynam szanować. Usiądę sobie na pana przezabawnym krześle. Dostanę wina? Opowie mi pan, w krótkich słowach, o żywych trupach?
- Niestety podczas służby by nie ulegać pokusom pijam tylko cienkusza - postawił kubek przed Yrsą i nalał z dzbana.
- A o jakich żywych trupach mowa? - gdyby nie kamienna twarz Greya można by pomyśleć że naprawdę się zdziwił.
- Takich, co powinny leżeć trupem, ale, rzecz niezwykła, wstają i chodzą. I nie kochają żywych - uściśliła Yrsa.
- Widzę, że wie pani więcej ode mnie. Proszę więc kontynuować.
- ... ich miejsce jest za Murem, ale podobno macie je i tutaj. Aże król się martwi. Aż mnie wypytuje, w swoim mniemaniu zapewne przebiegle, czy nie spotkałam się z niczym dziwnym. Aż nie chce mi się ciągnąć pana za język, panie Grey. Nie mam na to czasu. Pan mi powie. Dla mojego, jakże cennego, szacunku.
- Nie ma o czym mówić. A jeśli by nawet było to dlaczego miałbym powiedzieć? Jest jakiś szczególny powód?
- A więc to prawda. Eh. A myślałam, że wszystkich was tu porąbało.
- Cóż takiego jest prawdą?
- Inni - Yrsa poruszyła niespokojnie ramionami.
- Proszę się nie obawiać, wg legend Inni są za Murem.
- Urodziłam się pod Murem, panie Grey. I znam wszystkie te legendy lepiej niż pan. Co to jest konklawe?
- Chodzi o wybory najwyższego z septonów? Bez obaw, może i są zachłanni i zgorzkniali, przynajmniej niektórzy, ale z Innymi nie mają nic wspólnego.
- Czy wśród zachłannych i zgorzkniałych znajduje się twój przełożony, panie Grey?
- Nie, on jest jednym z dwóch wyjątków.
- W jakim sensie jest wyjątkowy?
- Nie kandyduje dla władzy i pieniędzy, bo te ma już w tej chwili. On martwi się losami kraju. I jego mieszkańcami. Wbrew pozorom ten urząd, to nic zaszczytnego, to miejsce ciężkiej pracy.
- Powiem panu coś zabawnego... mój mąż mówił to samo o sobie.
- Nic dziwnego, jest Boltonem. A z nimi miała pani już wiele wspólnego, czy z ręką na sercu może pani powiedzieć, że mu wierzy?
- Boltonem? On? - pokręciła głową. - Może z nazwiska. Może z krwi. I tyle. Zobaczyłam dzisiaj bardzo mierny cień czegoś, na co liczyłam.
- Życie jest pełne rozczarowań. - użalił się nad jej losem Grey.
- Niech pan się tylko nie popłacze. To niszczy cerę - skrzywiła się. - Nie, nie wierzę mu. Wiara to bardzo ważna rzecz. Nawet gdy jest się nikim. Zwłaszcza, gdy jest się nikim. Proszę powiedzieć swojemu przełożonemu, troszczącemu się o losy królestwa, że przyszłam i chciałam w niego uwierzyć. I chciałam, żeby jutro chodził w nimbie kogoś, kto uśmierzył zamieszki, wywołane przez mojego pana męża. Ale pan mnie do niego nie dopuścił. Idę zatem urwać łeb zamieszkom, sama, panie Grey. Ach. I jeszcze jedno. To naprawdę duży problem, z tym małżeństwem w dwóch wiarach, dwoma małżeństwami. Znajduję to nawet zabawnym. Śmiałabym się głośniej, gdyby pan pozwolił mi uwierzyć w to, w co chcę wierzyć. Bo wtedy bym odeszła. A zabawny, duży problem robiłby się coraz zabawniejszy, i coraz większy z każdą milą dzielącą mnie od Boltona.
Grey przez chwilę patrzył w milczeniu na Yrse, w końcu rzekł:
- Nie chciałbym żeby przepadła pani kolacja, bo śniadanie będzie dopiero o wschodzie słońca. Chester.
Do komnaty wszedł widzany w obozie przystojny osobnik.
- Bolton wystawił cię pani na strzał. Jeśli oskarżenia o spalenie sety i zabicie spetona są prawdziwe, kara jest tylko jedna... A wtedy nie będzie potrzebował unieważniać ślubu.
- Ojej - przejęła się posłusznie lady Bolton. - Faktycznie. Pierwszorzędna świnia z mego małżonka.
- Zaprowadzicie panią do komnaty. - Powiedział do Chestera i stojącego w drzwiach nieznanego jej inkwizytora.
- Panie Grey... - zaczęła Yrsa, podnosząc się z krzesła. Wyciągnęła rękę i przez chwilę wyglądało, że sięgnie po nóż do papieru. Przeciągała tę chwilę i delektowała się wahaniem Chestera, który zamarł w oczekiwaniu na możliwy rozwój wypadków. Zamiast noża ujęła kubek z cienkuszem i osuszyła go do dna. Odstawiła naczynie ze stukiem na blat i przez cały stół wyciągnęła do inkwizytora rękę. - Panie Grey. Nie polubię pana, tak jak mówiłam, ale zasłużył pan sobie na mój szacunek. To przyjemność robić z panem interesy. Serdecznie dziękuję panu za poświęcony mi czas, posłuchanie, wino i gościnę. Jest pan właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, jednym z nielicznych tutaj. Idziemy? - rzuciła do powabnego Chestera. - Inkwizytor Grey ma mnóstwo pracy, a ja naprawdę nie chcę przegapić wieczerzy. W końcu nie wiem, jak długo zechcecie mnie karmić, trzeba korzystać.
Grey nie ujął wyciągniętej dłoni.
- Chester, sprawdź czy pani nie ma jakiś pierścieni z trucizną. Szkoda by sobie lub komuś zrobiła krzywdę.
- Zaiste - zgodziła się. - Należy się zabezpieczyć przed taką niepowetowaną stratą. Życzy pan sobie sprawdzać tutaj, czy w miejscu ustronnym, gdzie ewentualne widoki nie będą obrazą dla oczu czcigodnego Greya, oczu przeznaczonych dla spraw wyższych i ważniejszych? - zapytała poważnie pięknisia.
- Mnie tam wszytko jedno - odparł Chester z uśmiechem, lecz uśmiech ten nie sięgał oczu.
- Zatem, jeśli czcigodny Grey nie ma w tym względzie własnej woli, chodźmy - wzruszyła ramionami. - Zabawimy się w miejscu, które uznasz za stosowne. Panie Grey – skinęła głową inkwizytorowi za biurkiem, po czym wymaszerowała raźno na korytarz. Skręciła w prawo i zwolniła, by eskorta mogła ją dogonić.
- To w przeciwną stronę – poinformował ją kwaśno Chester. Yrsa stała w milczeniu i czekała, aż wreszcie się doczekała. Nad miastem przetoczył się pierwszy, delikatny jeszcze dźwięk dzwonu.
- Przepraszam. Tracę orientację w zamkniętych przestrzeniach – ujęła ramię mężczyzny, ale zamiast dać się prowadzić, stanęła na jednej nodze i sięgnęła za cholewę pod szew. - To dam panu już teraz. Łatwo przeoczyć podczas zabawy, gdy zabawa jest naprawdę dobra – odgięła wyprawioną na sztywno skórę i wyciągnęła z buta długi, ostry szpikulec. - Proszę.

Przez bicie dzwonów przedarł się narastający gwar tysięcy gardeł i miarowy łomot. Yrsie wydawało się, że słyszy przez ten jednostajny ryk coś jeszcze. Brzęk wielkiej ilości złota, która będzie musiała musiała przejść z rąk do rąk, łomot wielkiej ilości dobrego żelaza usypywanego w stosy przed klanami, i Shlan pokrzykujący „więcej, za mało, więcej”, bo ani król, ani królewski namiestnik nie będą w stanie dać klanom tego, czego w tej chwili żądają, więc będzie żądał tak długo, aż ich ogoli do suchej nitki. Trochę żałowała, że tego wszystkiego nie zobaczy, ale nie można mieć wszystkiego.

Trochę jednak nauczyła się od Roose'a. W ciemnym korytarzu Yrsa Bolton wybuchnęła niepowstrzymanym śmiechem.
- To był piękny dzień – poinformowała Chestera.
 
Asenat jest offline