Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2013, 16:30   #28
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Są takie dni, gdy nie ma się ochoty wstać z łóżka, bo świat wydaje się wielką górą, która wisi na cienkim włosku rozsądku i optymizmu. Lada chwila wszystko runie. A dzisiaj ten włosek wydawał się Carminie wyjątkowo cienki. Wielmoża z córką nie zgłosił się na lekcje, list od ojca leżał jak wyrzut sumienia na nocnej szafce, Giuliana domagała się czynszu, bo nadchodził koniec miesiąca, niedawno na jej oczach zginął człowiek i to pośrednio przez nią; gdyby nie wyprawa na rzekę, Marco nie musiałby atakować w jej obronie. Do tego musiała zanieść ukończony obraz Cesarowi, oraz zacząć malować nagą Lukrecję... aha, i odebrać suknię, którą zlecił jej uszyć dawny uwodziciel. Przypomniał jej się ojciec, który przyłapał kilkunastoletnią dziewczynę na pocałunku z Cesarem Borgią, zamiast na malowaniu fresków. Jakże potem grzmiał... jak wyrzucał jej rozpustę i kazał kajać się i natychmiast wracać do wioski pod Pizą... Nie wróciła; po pierwsze, to było coś więcej, niż pocałunki, po drugie, zasmakowała już wolności, a po trzecie, ojciec sam nie stronił od szybkiej miłości z pałacowymi służącymi. Kilkadziesiąt szybkich ruchów, trzęsące się tłuste pośladki sług, ukradkowe kąty, hipokryzja ojca i patos matki... Carmina nie tak wyobrażała sobie miłość. Problem z nią polegał na tym, że naprawdę wierzyła, że spotka jeszcze gorące, czułe uczucie; mimo tego, że jej niewinność poszła liczyć chmury na łące, że Cesare okazał jej całkiem uprzejme współczucie, gdy zapłakana mówiła mu, że ojciec wrócił sam do Pizy i oznajmił, że nie ma już córki. Och, dostała suknie, nieco złota, pomoc przy wynajęciu kamienicy, a ponieważ nie narzucała się i nie histeryzowała, zostało jej nawet coś w rodzaju pobłażliwej przyjaźni papieskiego syna. Ale Carmina nadal czekała na swoją miłość, malując, nalewając kotce mleka i popijając białe wino w trattorii z podstarzałymi przyjaciółmi z ulicy.


- Och, szlag by to... - jeszcze raz przeczytała list, gdy Lukrecja odeszła. Nie ulegało wątpliwości, mała Ana jest w ciąży, a ojciec wysyła ją do niej, do Rzymu, by pozbyć się problemu. Być może przyjedzie dzisiaj... za co będą żyły? Który to miesiąc? Nie była gotowa, by zostać ciotką! Trzeba będzie znaleźć akuszerkę... a najlepiej i męża dla Any... ale ona ma szesnaście lat! Kto zechce szesnastoletnią, upadłą pannę z dzieckiem? Giuliana ją zabije... o tak, Giuliana...

Carmina siadła na łóżku i jęknęła, obejmując głowę... czekała ją wizyta w pałacu i to jeszcze tego samego dnia...

Jakiś czas potem, ubrana w schludną, brązową suknię i białą koszulę, ze związanymi włosami, z obrazem pod pachą, szła w stronę pałacu watykańskiego. Popołudniowe światło było łagodne, kwietniowy dzien ciepły i jasny.

- Carmina? - dotarł do niej głos męski, głos znany, przebijający się przez tłum ludzi. Mieszkańcy, przede wszystkim jednak pielgrzymi wypełniali bowiem miasto. Był pytający oraz słyszała go od tyłu, kiedy jednak odwróciła się zaskoczona, zmienił się na twierdzącą, wesołą tonację. - Carmina, haha. Nie spodziewałem się, że spotkam cię tutaj, ale to rzeczywiście bardzo miły przypadek. Bongiorno signorina - było widać, że to Visconti, on to bowiem pojawił przy niej przedostając przez gromadkę przechodniów.

- Oo... witaj, Marco. Idę do pałacu, Lukrecja chce, żeby ją malować, a Cesare... - umilkła, nagle uświadamiając sobie, że Marco nic nie wie o obrazie, który ściskała pod pachą, ani o tym, że papieski syn nadal funduje suknie swojej byłej kochance. Zarumieniła się po czubki uszu.- Cesare też chce mnie widzieć.. - dokończyła, wsuwając mu rękę pod ramię; szczerze się ucieszyła, że nie musi przedzierać się przez kordony straży sama.
- Lukrecja? Malować? - powtórzył Pizańczyk ucieszony spotkaniem. Przypomniał sobie sytuację podczas balu, kiedy córka papieska wywaliła poprzedniego portrecistę. - Książę Walencji? - jego męskie ramię chętnie przyjęło dłoń pięknej dziewczyny. - Rzeczywiście księżna pani lubuje się w obrazach i cieszę się, że powierzyła tobie namalowanie swojego wizerunku. Ale Cesare, hm, książę Walencji. Cóż niebezpieczne spotkanie - przyznał jakby wahając się. Valentino znany był bowiem nie tylko jako dobry dowódca, ale największy kochanek Italii, który pociągał swoim męskim urokiem oraz jakąś gwałtownoscią wiele pań. Mówiono nawet, ze siostra Lukrecja także mu uległa, aczkolwiek jednak inni uwazali to za niemiłą plotkę. - Cóż, ja mam obejść posterunki nadtybrzańskie oraz skopać parą tyłków, co by ruszyli się nieco rozgladając wokoło. Wiesz doskonale, że Aleksander oraz jego syn naprawdę sa obecnie wrażliwi na wszelkie sygnały wskazujące, że straże miejskie obijają się miast szukać sprawcy zamachu.
Końcówkę dodał cicho, tak, żeby nie dotarła do niczyich uszu poza carminowymi.

Doszli już całkiem blisko apostolskiego pałacu, Carmina już widziała korony drzew w pałacowych ogrodach, słowa Marco stropiły ją jeszcze bardziej. Nie było to miejsce na wyjaśnianie, kim był dla niej kiedyś Cesare, zresztą, nie byli z Markiem aż tak zażyli, mruknęła tylko:

- Znam go od dawna, poznałam, gdy nadzorował prace nad freskami w pałacu... wiesz, przyjeżdża do mnie siostra, ojciec przysłał list - po czym uniosła ku niemu orzechowe, zakłopotane oczy - Pozbywają się jej z domu. Chyba ma... kłopot. Wiesz... zaopiekuję się nią. Ma tylko szesnaście lat...

Własciwie jakoś przesmyknął sie przez jej słowa dotyczące księcia, ale zatrzymał na siostrze.
- Siostra? Właściwie - przyznał - także mam siostrę. Ma na imię Laurencia, ponadto też ma szesnaście lat, przynajmniej tyle powinna mieć. Dawno jej nie widziałem, brat napisał mi tylko, że szuka dla niej odpowiedniej partii, ale ale pewnie sie cieszysz. To znaczy nie ewentualnymi kłopotami, ale to miłe, kiedy przybywa ktoś należący do rodziny. Musisz kochać ją, skoro tak po prostu przyjeżdża do ciebie oraz ty chcesz się nią opiekować. Przyznaję właściwie - wahał sie moment - iż moja najbliższa rodzina nie jest tak blisko ze sobą, jak chyba twoja.

Górą przeleciało stado gołębi, jasnowłosa malarka zaśmiała się cicho, niewesoło, zatrzymując na chwilę i zaglądając mężczyźnie w oczy.

- Marco... mój ojciec i matka zerwali ze mną kontakty pięć lat temu. To pierwszy list od tego czasu od nich do mnie, choć ja słałam co roku, na moje urodziny, wiadomość, że żyję, że mam się dobrze i... i trochę złota dla padre Domenico, to taki ojczulek z mojej wsi.Miałam wobec niego dług. Uznali, że jestem upadłą kobietą... a druga upadła córka to już za wiele. Pewnie lżej byłoby dla nich, gdyby Ana umarła, ale ona miała zawsze wiele uporu w sobie, więc jedzie do mnie. A ja jej nie opuszczę, starczy jedzenia na mnie, starczy i na nas dwie. A potem na troje. Jak Bóg da. - odetchnęła, zauważywszy, że ściska rękaw mężczyzny za mocno, jakby szukając pociechy. Zarumieniła się znowu. Jakoś łatwo rozmawiało się jej z Markiem. - Odprowadzisz mnie do samego pałacu? - poprawiła obraz pod pachą.
- Tak, jeśli nie masz nic przeciwko, to tak naprawdę ucieszyłbym się mogąc cię odprowadzić - przyznał zwyczajnie, tak po prostu jakoś. - Moje posterunki to dwa nadtybrzańskie, więc właściwie nawet mi po drodze. Ponadto obsadzający je żołnierze należą do Baglioniego, toteż szlachetny lord poprosił mnie jedynie, żebym przetrzepał zadki leniwych wojaków. Chętnie wykonam to, gdyż, biorąc pod uwagą sytuację wśród kondotierów, lepiej mieć przyzwoite relacje wśród kompanijnej braci. Zaś co do siostry, to bardzo szlachetne, co właśnie powiedziałaś - przyznał szczerze, bowiem takie podejście do własnej rodziny rzeczywiście zdarzało się rzadko. Większość dbała jedynie, by nabić swoją kabzę, toteż mogła wyczuć szacunek wewnątrz jego słów. Stanowczo wydawało się, że nie była to jedynie lukrowana dworska galanteria, ale połączenie uznania, podziwu oraz trochę zmartwienia, jak ona sobie poradzi. Sam przecież nie mógł jej pomóc mając niewiele. - Co do siostry, jeśli ma choć część twojego wdzięku, swobodnie poradziłaby sobie na dworze. Mogę spytać hrabiny di Modrone, czy nie poszukuje damy dworu. Inne panie … - przerwał jakby ważąc niepewne słowa mało bardzo pochlebne - inne panie bywają niekiedy płoche wśród arystokracji. Nie twierdzę, że kuzynka hrabina nie ma wad, ale biorąc pod uwagę resztę szlachty, to twojej siostrze nie powinno być źle, jeśli zarówno ty, jak ona byłybyście zainteresowane - poddał dziewczynie propozycję. Wprawdzie nie wiedział, czy hrabina się zgodzi, ale faktem jest, że damy takiej nie miała, zamożna była, dumna także, więc pomysł posiadania własnej dworki mógłby jej przypaść do wypełnionego duma magnacka gustu.

- Damy dworu? - pokręciła głową z jakąś czułością - Och, Marco... ona za pracę służącej byłaby wdzięczna, albo pokojówki. Ma rękę do włosów, zawsze zaplatała mi cudowne warkocze... a w ogóle, to dziękuję ci za tamto, nad rzeką... Ja nie myślałam, wiesz. Że tak będzie...
Damy dworu? Wszak córka wielkiego malarza oraz wybitnej artystki, znajomej najwybitniejszych postaci society Rzymu nie mogła być służącą. Patrząc przecież na Carminę, dostrzegał piękną, pelną wdzięku oraz swoiście dystyngowaną kobietę, która mogłaby być ozdoba każdego fraucymeru. Czyż więc jej siostra az tak się różniła? Ale cóż, jak sama Carmina stwierdziła, nie spotykali się długo, więc może najpierw musi sama ocenić.
- Wobec tego po prostu wróćmy do tej rozmowy, kiedy twoja siostra przyjedzie. Któż wie, może jej umiejętności zaskoczą cię całkiem miło? - zaproponował dziewczynie. - Natomiast tamto, właściwie spacer był bardzo udany oraz cieszyłem sie nim - przyznał puszczając dziewczynie niczymże prawdziwą strzałę wesołe mrugnięcie. - Końcówka także okazała się szczęśliwa dzięki twym przyjaciołom. Muszą naprawdę cię bardzo lubić. Prawdziwi przyjaciele cenniejsi niżeli złoto szczere. Tym bardziej, kiedy mamy epokę burzliwą. Łatwiej posiadać złoto, niżeli naprawdę bliskie osoby - trochę wynurzeń wyrwało mu się jakoś odruchowo.

Znaleźli się już na placu, w ciżbie, manewrując, doszli do centralnej fontanny, w której chlapały się pospołu dzieci i wróble. Carmina zatrzymała się, podając Marcowi obraz, by potrzymał, a sama ochlapała twarz zimną wodą. Czuła ciągle na policzkach rumieńce. Towarzystwo Marca dziwnie ją rozpraszało. Wytarła się rękawem.

- Jak wyglądam? Mogę tak pokazać się w pałacu?

Jasnowłosy rozczochraniec w brązowej, płóciennej sukni i delikatnej, białej koszuli, bez drobiny barwiczki czy pudru, o oczach jak orzechy i rumieńcach na policzkach; mogła się przejrzeć w jego minie jak w lustrze.

Puder potrzebny jest paniom, które chcą ukryć wady swojej cery. Carmina jednak skrywać nie miała co. Dzięki właśnie takiej naturalnej postawie jakby uderzała świeżością oraz innością. Kontrast biorąc pod uwagę rzymską kamarylę. Trzymając obraz przyglądał jej się jakoś … pewnie tkliwie. Przynajmniej spoglądał jakoś miękko na nią. Była ładna, chociaż nie klasycznie italijska urodą, lecz pięknością stanowiącą połączenie najlepszych cech Włoch oraz północy. Miała jasne włosy, delikatną cerę, smukłe kształty. Poruszała się pełną wdzięku gracją, jakby malarska sztuka, którą uprawiała, uszlachetniała także zachowanie, urodę, sylwetkę.
- Możesz oczywiście - uśmiechnął się. - Naprawdę pięknie wyglądasz. Uważaj tylko, żeby któraś spośród pań powodowana zazdrością nie obraziła się na ciebie - rzucił tekstem, który miał uchodzić za dowcip pewnie. Może zresztą był nawet, chociaż Pizańczyk nie należał do elity dyplomacji potrafiącej odnaleźć odpowiedni kawałek na każdą wyimaginowaną okazję. - Hm, kiedy planujesz kończyć dzień pracy na papieskim dworze? - spytał Carminę.

Oparta biodrem o fontannę pogładziła rozczochrany łebek jakiegoś ulicznika, który uczepił się jej sukni, poszukała w kieszeni i wyciagnęła ciastko, które zostało jej z pospiesznego śniadania podczas spaceru. Dała malcowi i wyciągnęła ręce po obraz, którym objuczyła Marco.

- Powinnam skończyć za cztery, pięć godzin. Będę czekać. I dziękuję - powiedziała po prostu, po czym wspięła się na palce i cmoknęła go w policzek - I bynajmniej nie za komplement. Za to, że jesteś... - odwróciwszy się na pięcie, ruszyła ku straży, jakby bała się powiedzieć za dużo...
- Jeśli skończę obchód posterunków wcześniej, jeśli chciałabyś, mógłbym wrócić oraz poczekać na ciebie - powiedział nieco ciszej niż zwykle, już trochę do jej pleców. Właściwie nie wiedział, czy usłyszała. Bowiem wchodziła już niemal do pałacowych bram papieskiego dworu. Bardzo pozytywnie zaskoczony pocałunkiem uradował się oraz uśmiechnął się szeroko do niej, do tłumu przechodniów oraz do rzymskich ulic.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.
Maura jest offline