Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-05-2013, 16:41   #29
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Wprawdzie osobiście Baglioni nie mógł nic polecić Pizańczykowi, który nie podlegał mu bezpośrednio, jednak zarówno stopniem, jak godnością wojskową, górował nad nim. Nawet więc jego prośba miała swoją wagę, tym bardziej, że Visconti nie należał do osób, które lubią odmawiać. Szczególnie, że sam także czuł swój własny interes, żeby dobrze się zaprezentować podczas całego tego burdelu. Dla Baglioniego natomiast, znającego swoich ludzi oraz ich, oględnie mówiąc, niska karność, wysłanie oficera na posterunek dla kontroli oraz przypomnienia rozkazów, dawało szansę, że jego podwładni zamiast lenić się oraz łajdaczyć po kątach przynajmniej niekiedy wezmą się za cokolwiek wojskowego.

***

Carmina udała się do papieskiego obejścia natomiast on ruszył ku wojskowym posterunkom. Pierwszy spośród nich znajdował się w ciągu budynków dobrej dzielnicy zamieszkiwanej przez kupców. Niedaleko samego Watykanu nad samym Tybrem. Front budynku otwierał się na nadrzeczny bulwar, zaś tył na plac miejski.


Budynek ten wykorzystywano na sto możliwych sposobów. Mieszkali tu ludzie, działały kantory, prowadzono handel, swoje usługi ofiarowali rzemieślnicy, sprzedawcy usług, nawet działał karczemny burdel. Wśród tych instytucji parę niewielkich pomieszczeń zajmował posterunek. Kilku wojaków podlegających Baglioniemu, którzy normalnie mieli pilnować porządku na placu podczas dni targowych. Jednak przez pozostałe dni ruch tutaj był znacznie mniejszy, toteż gwardziści właściwie niewiele mieli pracy. Pewnie dlatego właśnie znajdowali sobie jakieś idiotyczne zabawy, jak właśnie ta, która spowodowała, ze Gutavo Loupe leżał teraz zwijając się z bólu, zaś jakiś kompan pochylał się nad nim usiłując zajarzyć, co jest grane. Inni wrzeszczeli głośno przeklinając.


Niewielki posterunek opanowany przez chaos, przynajmniej tak wszystko na to wskazywało.
- Katz, Demby, co tu się dzieje? – Pizańczyk wleciała do izby zaskakując wszystkich. – Jasny szczyl, możecie to wyjaśnić, za co się wam do jasnej ciasnej płaci? – wkurzył się wskazując na leżącego wojaka. Właściwie znał ich wszystkich, jak nie po imieniu to przynajmniej po twarzach. Jakby nie było, odbyli ze sobą cała kampanię. Tyle, że było ich nieco zbyt mało, niżeli powinno. – Katz? – powtórzył pytając podoficera pełniącego funkcję dowódcy posterunku, mężczyzny przyodzianego ciemnobrunatnymi szaty oraz ustrojonego zdobionym pierzastą kitą kapeluszem.

Tamci spojrzeli po sobie wściekle. Pojmował doskonale ich gniew, gdyż Pizańczyk przyłapał ich przy czymś, co stanowiło mocarne wykroczenie przeciw kodeksowi najemników. Ogólna zasada wynajmowania kompanii najemnych była taka: kapitan deklarował ilość wojaków, zaś za tą ilość była mu wypłacana premia. Rzecz jasna, wielu kondotierów podawało wyższe stany, niżeli rzeczywiste chcąc zgarnąć większe pieniądze do własnej kieszeni. Identycznie postąpili na tym posterunku, tyle, że z Baglionim, który mógł sobie sam płuc w brodę, iż nie sprawdził stanów.
- Wiecie mości Visconti – Katz Veronino pociamkał chwilę próbując zmienić temat – Gustavo miał właśnie mały wypadek … chłopcy poszli po jakiegoś medyka. Pośliznął się trafiając na klingę mie …
- Nie pitolcie sierżancie
– Visconti patrzył sceptycznie na leżącego Lopeza. – Facet ma dawne siniaki, limo pod okiem pożółkło oraz oberwał gdzieś na tyle, że utracił sporo krwi. Nie chrzań więc, że miał jakiś wypadek, chyba, że czymś takim jest bójka karczemna. Żadni więc kolesie nie poszli po jakąś pomoc. Stop!
Głośne polecenie Viscontiego przerwało wyjaśnienia, do których chciał się zabrać Katz. Otwierał usta, ale jakoś nie wydobył głosu. Ostre polecenie Viscontiego przytkało go.
- Katz, pilnowanie waszych stanów ilościowych to robota Baglioniego, nie moja. Mam więc gdzieś wasze szwindle. Aczkolwiek radzę uważać, bowiem mości Baglioni nie lubi być obrabiany na boku przez swoich podwładnych. Mnie interesuje, żebyście ruszyli swoje zadki od czasu do czasu oraz popatrzyli, czy wokoło nie dzieje się nic podejrzanego.
- Toż patrzymy
… - usiłował wyjaśnić Katz.
- Takiego wała, chyba po karczmach, ale jak mówię, wisi mi to. Sami wiecie, co się działo, sami wiecie, że jest nagroda oraz sami wiecie, jak książę Walencji reaguje, kiedy ktoś olewa jego rozkazy. Rozkaz zaś podwyższenia czujności wydał sam Valentino. Masz chwytaj – podrzucił mu rulon. – Ten pysk dla was do zapamiętania. Za złapanie go, albo przynajmniej informację, nagroda, za olewanie, sami wiecie.
- To niby co mamy robić?
- Wziąć portret, połazić, popytać miejscowych, albo przechodniów, wspominać, że jest nagroda oraz pamiętać, że za jakiś czas Valentino wyśle kogoś sprawdzać, jak działają posterunki. Ot, po prostu popyta miejscowych, czy chodzą strażnicy, czy sprawdzają, czy pytają. Szpicle książęcy biegają po mieście niczym ogary. Oraz faktycznie poślij po jakiegoś medyka do Gustavo, żeby mu się nie paprało.
- Mości oficerze
… - Katz ewidentnie wahał się.
- Baglioniemu mówić nic nie muszę, to nie moja brocha. Miałem wam przekazać polecenia oraz ostrzec. Uczyniłem dokładnie to, co trzeba, resztą zajmujecie się wy. Arrivederci campagni – machnął niedbale na do widzenia. Tak czy siak Katz miał trochę do myślenia, bowiem doskonale wiedział, że skoro oficer wdepnął dostrzegając jego szwindelki, lepiej wyprostować wszystko oraz nadrobić aktywnością. Przynajmniej właśnie tak można było przypuszczać.

Gorsza nieco dzielnica powitała go, kiedy szedł do następnego posterunku. Wąskie ulice, niekiedy wykładane kocimi łbami, częściej zaś nie. Rynsztoki, którymi płynęły ścieki, ludzkie odchody, brudy oraz pomyje. Żebracy wyglądający bardziej na łotrów spod ciemnej gwiazdy. Najtańsze dziwki, które rozkładały nogi prze każdym za parę groszy. Dawno przeżute, wyplute oraz tysiąckrotnie skonsumowane. Niekiedy jednak trafiał się nieco lepszy kawałek ulicy, trochę czystszy, może zamożniejszy, albo też po prostu mieszkańcy tamtejsi pamiętali lepsze momenty. Przy takim właśnie ciągu przyzwoitszych kamieniczek mieścił się kolejny posterunek. Miejsce ogólnie wydawało się dobrze pomyślane, bowiem akurat ta część ulicy wznosiła się na niewielkiej pochyłości. Deszcz szczypko spłukiwał z niej do pobliskiego Tybru wszelkie śmieci.


Wchodziło się przez nabijane drzwi na podwórko schodzące wprost Poprzedni posterunek przepełniała spięta atmosfera, jakże kontrastująca z tym, co odbywało się tutaj. Najpierw natrafił na wesołego kompana, któremu towarzyszyły dwie, młode, jeszcze weselsze panie. Właściwie chyba nawet nie wyglądały na dziwki, ot córki miejscowych rzemieślników, które miały ochotę na małe co nieco ze szwarnym, brodatym wojakiem, który opowiadał im właśnie, jak sam zdobywał solidnie umocniony zamek.


Wedle jego wspaniałej opowieści można tylko się zastanawiać, po co komukolwiek byli potrzebni inni żołnierze.

Na podwórzu wdepnął na kolejnych trzech wojaków rozmawiających, barwnie przyodzianych. Czuć było od nich zarówno pot, jak zapach całkiem dobrego wina.


Obok nich ostro zapodawał ustrojony minstrel rżnąc jakąś melodyjkę, która gryzła każde jakie takie wyszkolone muzycznie uszy. Kiedy jednak dostrzegł wchodzącego mężczyznę przestał grać unosząc swój instrument oraz odsunął się gdzieś dalej.


Artysta wydawał się wywalony ze składu jakiejś grupy muzycznej. Ubrany był bowiem solidnie oraz nieco dworsko. Stój miał czysty, włos oraz brodę trefnione zaś uśmiech profesjonalnie ujmujący. Nieopodal niego stał Martinus Polonensis, najbardziej lubiany podoficer Baglioniego. Pochodził ponoć gdzieś ze stron północnych, spod panowania jagiellońskich królewskich mości. Był niezwykle wrażliwy na wszelkie przygany dotyczące swoich władców oraz twierdził, że prawdziwie polski szlachcic, którym się powiadał, jest niczym cudzoziemski książę. Gadał brednie, jednak skoro do walki stawał gorliwie, odwagą, czy nawet zuchwalstwem sławił swojego pryncypała, zaś później przodował także karczemnymi awanturami oraz ucztowaniem, lubiany był oraz szanowany.


Ustrojony czerwono – ciemnymi szaty Martinus słuchał muzyki, ale wstał dostrzegając nadchodzącego Pizańczyka. Pewnie także pił, jednak wydawał się, jakby alkohol spłynął po nim niczym po jakiejś kaczce.
- Witam, witam, panie Visconti – zerwał się chybko ze starego zydla, aż mu wąsiska podskoczyły. – Oficer nas odwiedził, haha, witam szczerze. Może kurczaka, sera, albo wina. Mamy dobre toskańskie, co to normalnie idą jedynie na stoły wielkich panów.
Pizańczyk absolutnie nie wątpił, że Martinus posiada to wszystko. Kolejną rzeczą, z której słynął, było niesłychane kombinatorstwo oraz spryt, dzięki którym jego chłopcy zawsze mieli dobre żarcie, niezłe kwatery oraz chętne dziewczęta. Kiedy podczas oblężeń zdarzało się, że furażerka szwankowała, przy ognisku jego drużyny zawsze piekło się jakieś mięcho, zaś uschnięte gardło omywał solidny trunek. Jakim sposobem zdobywał to wszystko dla siebie oraz swoich nikt pojęcia nie miał, jednak faktem, ze do jego pododdziału garnęło się wielu. Martinus jednak wybierał wyłącznie takich, którzy umieli dobrze się bawić, ale także dzielnie walczyć. Dzięki właśnie temu doborowi, potwierdzanemu podczas walki, uważali się oni za elitę wojska Baglioniego.
- Witaj Martinus, nie da rady, jednak dzięki. Ucztować akurat nie lza, kiedy rozkazy przychodzą.
- Coś ciekawego? Pewnie kwestia tej rozróby, co to papę mało co nie uciukali widelcem
– plotki stanowiły chyba najszybszy sposób komunikacji, przekraczając wszelaką sensowna prędkość. Pizańczyk mógł tylko potwierdzić.
- Właśnie dokładnie to rzec trzeba. Masz – podał Martinusowi rulon – ten koleś może być zamieszany. Jakby co, jest nagroda oraz łaska papieska. Trza …
… wiadomo
– przerwał mu dowódca wesołego posterunku – pokazać miejscowym, obgadać, sprawdzić. Duża ta nagroda? Fiufiu – mruknął, kiedy Pizańczyk wyjaśnił, że to decyzja Valentino. Cesare słynął bowiem nie tylko ze zdolności politycznych oraz wojskowych, ale także solidnych
umiejętności motywacyjnych. - Ech, dobrze że poleciłem chłopakom, żeby nie pili ponad garniec korzennego wina. Spokojnie mości Visconti, zaraz wyślę kilku chłopaków, żeby pościągali resztę, która łajdaczy się po okolicy. Potem zapoznam wszystkich oraz ruszamy pogadać. Wiemy doskonale, kto taki zna wszystkie miejscowe ploty. Magiel, karczma, balwierz – wymieniał. – Spokojnie popytamy oraz damy cynka, jakby coś się znalazło – przeciągnął się. – Jak trza ruszać, to trza, a ty, Vespuccino – zwrócił się do minstrela, który stał dalej pod ścianą podwórzową – idziesz także. Wiemy, że znasz nieco panienek karczemnych, jeśli cokolwiek wiedzą, wydobędziesz jakoś, nagroda zaś cóż, przyda ci się pewnie nie mniej, niż komukolwiek innemu.
- Wobec tego powodzenia
– rzucił Visconti zaczynającemu wyłapywać energicznie wojaków podoficerowi.
 
Kelly jest offline