Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2013, 21:14   #50
Sir_Michal
 
Sir_Michal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodzeSir_Michal jest na bardzo dobrej drodze
Nie minęło wiele czasu od kiedy pirackie okręty odbiły od brzegów Królewskiej Przystani. Duch stwierdził, że już najwyższa pora zająć się nowym jeńcem. Davosa wprowadzono na pokład związanego, ale nie wyglądał na złamanego.
- Witaj w domu, ser Davosie. Jesteś wolny - Duch bezceremonialnie przeciął więzy na dłoniach rycerza.
Cebulowy Lord spojrzał na swoje, pozbawione więzów nadgarstki i potarł je by się upewnić, że jest wolny, albo po prostu by przywrócić krążenie krwi.
- Czemu zawdzięczam takie traktowanie?
- Raczej komu. Donnchad Beendrod - Duch zastanawiał się przez chwilę czy rycerzowi dane było o nim słyszeć, raczej nie. - Przyjaciel Salladhora Saana po fachu. Nie jestem wrogiem Stannisa, nie wiem więc dlaczego miałbym cię więzić.
- Nie jesteś wrogem - zmarszczył brwi - W takim razie, dlaczego odebrałeś mnie Namiestnikowi?
- Zdobyłem Smoczą Skałę od jego ludzi. Namiestnik miał najwidoczniej wystaczająco wrogów, stąd zaprosił mnie na rokowania. Nie sądzę jednak, by królewski pokój na Smoczej Skale trwał dłużej niż wojna ze Stannisem. Dużo o tobie słyszałem, Davosie, służysz swemu panu lojalnie. Jak więc oceniasz jego szanse w tej wojnie?
Davos nabrał powietrza by odpowiedzieć, jednak zmilczał z ponurą miną.
- Pewnie za dużo w lochach słyszeć nie mogłeś. Sam też dużą wiedzą pochwalić się nie mogę, jednak Stannis jak pewnie mogłeś się domyśleć nie atakował stolicy. Wraz z całą armią ruszył na spotkanie Tyrellom. Tu obyło się tylko na spaleniu Królewskiego Lasu i floty - Donnchad chyba wystarczająca dobrze przedstawił aktualną sytuację polityczną.
Davos nie mógł powstrzymać ponurej miny.
- Wciąż nie wiem czego ode mnie oczekujesz - powiedział wreszcie cicho.
- Oczekiwałem, że wskażesz swego faworyta w tej wojnie - odparł sucho Beendrod, nieco zniecierpliwiony postawą Davosa.
Żeglarz przełknął ślinę i skrzywił się.
- Nie sądzę by Stannis miał realną szansę w starciu z wojskami Północy, ani nawet w walce z Lannisterami - zawiesił wzrok - Jednak widziałem ostatnio wiele dziwnych rzeczy i chyba nic mnie już nie zdziwi.
- Słyszałem o śmierci Renlyego, nie zajmuję się jednak plotkami. Moja flota jest spora... Wystarczająco spora, by odmienić losy tej wojny. Co o tym sądzisz, ser Davosie?
- Jeżeli chcesz zaproponować Królowi Stannisowi swoje usługi, muszę cię zapytać - Davos zawiesił na chwilę głos i przyjrzał się dokładnie piratowi, a następnie podniósł okaleczoną dłoń - Czy wiesz co stało się z moimi palcami?
- Raczej każdy pirat po tej stronie morza słyszał opowieść o niezwykłym przemytniku, ratującym Koniec Burzy przed nieuchronnym końcem oraz o nagrodzie, która go spotkała. I nie podoba mi się słowo usługi. Moi ludzie nie pływają po morzach pod piracką banderą, tylko po to by na koniec służyć zdesperowanemu królowi. Jestem gotów wesprzeć Stannisa w walce, jednak nie będę walczyć za niego. To twój król, ser Davosie.
Cebulowy lord wykonał gest umywania rąk.
- Nie mogę z czystym sumieniem ci doradzać, piracie - powiedział zrezygnowany - Od kiedy Stannisowi doradza Melisandre nie próbuję już przewidywać posunięć mojego Króla.
Duch zamyślił się, wpatrzony w horyzont.
- Cóż, to zmienia nieco sytuację. Chciałem odstawić cię na brzegu byś mógł ruszyć do swego króla z moją propozycją. Skoro nawet ty nie jesteś pewien, jak zareaguje twój król... Darowałem ci wolność i zabrać jej nie zamierzam. Teraz sam decydujesz o swoim losie, ja mogę ci co najwyżej pomóc.
- Jeżeli chcesz, zabiorę mu twoją propozycję. W końcu to mój Król - gorycz brzmiała w glosie byłego przemytnika bardzo wyraźnie.
- Chcę byś zrobił to co uważasz za słuszne. Jeżeli zdecydujesz się na podróż do Stannisa, cóż, wysadzimy cię na zachodnich krańcach Królewskiego Lasu. Mamy na pokładzie trochę broni i żarcia. Weźmiesz tyle, ile uznasz za stosowne... Wierzchowca zdobędziesz raczej we własnym zakresie. Jeśli jednak masz dość króla i jego nowej przyjaciółki, z chęcią bym cię ugościł.
Davos zmierzył pirata wzrokiem, spojrzał w zadumie przez bulaj i zwiesił głowę.
- Popłynę z tobą na Smoczą Skałę - zadeklarował.
- Niektórzy powiedzą, że własnoręcznie podpisałeś wyrok na Stannisa - decyzja dawnego przemytnika była nie w smak piratowi. Nie miał jednak zamiaru dać po sobie tego poznać. - W końcu ile można służyć błaznowatemu królowi, teraz w dodatku niepoczytalnemu.
- Moja rodzina - szepnął pod nosem Davos, który wciąż wyglądał na skonfliktowanego - Była na Smoczej Skale, chcę sprawdzić ... chcę ich zobaczyć.
- Są cali i zdrowi, niewielu ludzi ucierpiało - Duch zawahał się na ułamek sekundy. - Oprócz królowej, ona i jej córka postanowiły oddać się waszemu nowemu bogu.
Davos zbladł i przeklął pod nosem.
- To przez królową Mellisandre zdobyła swoją pozycję - przemytnik powiedział z żalem - Ale dziewczynka nikomu nie zawiniła.
Ponura chmura zawisła nad Davosem Seaworthem i nie nadawał się już do rozmowy.

Donnchad wrócił do rycerza tuż przed Smoczą Skałą.
- Już prawie jesteśmy. Nie miej złudzeń, Davosie. Zdobyliśmy zamek, nadal pozostajemy jednak piratami. Z pewnością ludzie cię poznają, być może poproszą o pomoc - Duch spojrzał przemytnikowi prosto w oczy. - Daj mi słowo, że nie będziesz sprawiać kłopotów.
Cebulowy Lord zamarł na chwilę i walczył z własnymi myślami. W końcu skinął głową.
- Tak, daję słowo.

~.~

Donnchad przybył na Smoczą Skałę krótko przed zachodem słońca. Na dziedzińcu oczekiwali swego kapitana najbardziej ciekawscy piraci - zaintrygowani postacią Davosa Seawortha i podejrzaną hałastrą, ociągającą się tuż za nim. Duch bez trudu rozpoznał także kilka nowych twarzy i to do nich postanowił się zwrócić na początku.
- To zaszczyt móc gościć tak słynnych awanturników - zaczął. - Wierzę, że zdążyliście się już rozgościć i zapewniam, że niczego wam nie zabraknie - Duch błysnął białymi zębami w pełnym entuzjazmu uśmiechu.
Czerwona Mariella odpowiedziała własnym, pełnym potencjału uśmiechem. Salladhor Saan także zaprezentował swoje złote zęby, ale z pewną rezerwą. Z Pięciu Pucharów na nogach trzymał się obecnie jedynie Volker, chyba najsprytniejszy z całej piątki. On, obserwował Ducha w ciszy i bez zbędnych oznak uczucia.
Duch chciał już odpowiedzieć, przerwał mu jednak któryś z dawnych Stannisowych chłopców, teraz pomagających w kuchni. Pociągnął za niewielki dzwon, oznajmiając czas posiłku.
- Porozmawiamy przy wieczerzy - oznajmił kapitan, ruszając w stronę lordowskiej izby.

Miejsca wokół stołu były zajmowane w niesamowitym tempie. Można by przysiąc, że w sali nie znajdzie się już żadne dodatkowe miejsce, piraci jednak się tym nie przejmowali. Dopiero pojawienie się ser Davosa uciszyło biesiadujących. Przemytnik otrzymał honorowe miejsce wśród dowódców pirackiej floty, co zdecydowanie zainteresowało obecnych.
- Ser Davos nie jest naszym więźniem - sprostował Duch. - Dałem mu wybór, Stannis albo my. Widać tęsknił za dawnym życiem.
Słowa kapitana przyjęto aplauzem i ogólnym uznaniem. Ktoś klepnął rycerza po plecach na znak aprobaty.
Davos jedynie uśmiechnął się pod nosem, raczej nieszczerze, ale chyba nikt by mu tego nie poczytał za hańbę. Nie w tej kompanii.
- Taka wymiana z pewnością wiele kosztowała - zauważył Saheym, od początku negatywnie nastawiony na podróż do stolicy.
- Owszem - odparł Jakub, wyręczając w odpowiedzi swego kapitana. - Wróciliśmy bez naszych jeńców, w zamian otrzymaliśmy też paru obwiesiów z Zadka. Przydadzą się przy wykonywaniu podstawowych zadań, choć nic poza tym.
- Same rozmowy jałowe, jednak obfitujące w ważne decyzje - zreasumował Donnchad, uśmiechając się znad nadgryzionego kurczaka. - Namiestnik oczekuje, że oddamy mu Smoczą Skałę. Jak on to powiedział?
- Smocza Skała wciąż należy do królestwa, ale za fatygę otrzymać możecie Deszczowy Dwór - zacytował Jakub.
- Ha, słyszeliście - ryknął Hjernwon - gości nas sam namiestnik. Wypada mu podziękować. Może mamy mu jeszcze zwrócić nasze błyskotki - dodał, wyciągając zza pasa świeżo zdobyty łańcuszek z klejnotem. Opinię Krakena podzielało wielu, jeśli nie wszyscy piraci.
- Jakub ostrzegł Boltona, że taka oferta nie każdemu się spodoba - odparł Donnchad, wracając do posiłku. Dopiero gdy skończył, kontynuował cicho - trzeba im dać nauczkę. Uderzymy na Gulltown - oznajmił, a biesiadujący po chwili podchwycili pomysł. Atak na jeden z najsłynniejszych portów Westeros nie mógł oczekiwać innej reakcji.

~.~

Wieczorna narada przyniosła ze sobą kilka trudnych pytań, z którymi przyszło się im zmierzyć. Najważniejszą kwestią pozostawał jednak królewski odwet. Echel Nyiss wpadł na genialny pomysł, który miał teraz wprowadzić w życie. Odnalazł świeżo przybyłych biedaków ze stolicy tuż po zachodzie. Zgodnie z wizją Jakuba, tymczasowo zatrzymani zostali koło stajni, skąd wkrótce każdy dostanie odpowiednie na swoje gabaryty zadanie.
- Mam nadzieję, że długo nie kazano wam czekać - zaczął pierwszy oficer, rozglądając się po drewnianej, rozpadającej się chatce. Na stole leżały dokładnie obgryzione kości, a część z mężczyzn cieszyła się tanim trunkiem. - Nie zostaliście oszukani, co? Tu nie ma wyżej czy niżej urodzonych, jedynym wyznacznikiem jest wasza przydatność. Do czego się nadajecie?
Biedacy spojrzeli po sobie, zaczęli wzruszać ramionami i drapać się po głowach. Duch, w znakomitej większości miał do czynienia z nie stroniącymi od trunków dekarzami, cieślami i murarzami. Był jednak wśród nich jeden ponury jegomość w zakrwawionym, rzeźnickim fartuchu, który miał w sobie drzemiący potencjał. Był to najprawdopodobniej potencjał zniszczenia, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
- Jones - ponaglony, przedstawił się, niskim, tubalnym głosem - Zabiłem gościa, musiałem spieprzać z miasta.
W jego cieniu kryła się trochę żałosna postać, o dość inteligentnym, choć przerażonym wyrazie twarzy. Mężczyzna wyglądał jakby zupełnie nie pasował do otoczenia. Uśmiechał się nerwowo, jakby nie wierzył w realność sytuacji.
- To mój Kuzyn - warknął Jones widząc zainteresowanie swoim podobiecznym i skłamał w żywe oczy - Możesz mu mówić, Smith.
- Dobrze - skwitował Echel, nawet nie próbując udawać zainteresowania. - Rozejrzyjcie się za czymś do roboty - odparł oficer, a widząc rodzące się zakłopotanie od razu sprostował - jutro naturalnie. Sugeruję jednak, by każdy z was spróbował sił w walce. To najuczciwsze zajęcie. Brakuje nam także murarzy, cieśli, kamieniarzy, kowali. Który z was potrafi pływać - rzucił Echel, bacznie przyglądając się nowo przybyłym.
Jones prychnął i łypnął okiem na swojego towarzysza. Uśmiechnął się krzywo i skrzyżował ręce na piersi.
- A co w tym trudnego - trącił Smitha ramieniem, tak że tamten trochę się zatoczył - Się unosi na wodzie, nie?
- Właściwie to - Smith chciał zaprotestować, ale westchnął tylko i przytaknął, chyba nauczony doświadczeniem nie miał zamiaru dyskutować ze swoim Kuzynem - Tak, właściwie, to tak.
- Bylibyście w stanie dopłynąć do brzegu, nawet gdyby kazano wam przepłynąć pół zatokI?
Jones skinął głową.
- To dobrze - mruknął - ale to nie wszystko. Macie może jakichś wpływowych przyjaciół w stolicy? Potrzebuję kogoś, kto zna tamtejsze rejony, kogoś za kim poszliby inni. Finalnie kogoś, kto jest gotowy nieco zarobić - Echel uśmiechnął się szelmowsko, mając nadzieję że wzbudził wystarczająco wiele zainteresowania.
- Zawsze można się spróbować dogadać z Watersem - Jones wzruszył ramionami.
- Zawsze można mu przekazać ofertę - poprawił Smith i wzruszył ramionami - A czy posłucha?
- Z jakim Watersem - spytał zaciekawiony Echel.
Mężczyźni spojrzeli po sobie z powątpiewaniem, jakby nie mieściło im się w głowie, że Echel nie zna tego tajemniczego Watersa.
- Aliszera - podpowiedział wreszcie Smith - Aliszera Watersa.
Dołączone go popularnego nazwiska imię otworzyło w pamięci kapitana odpowiednią szufladę. Aliszer Waters do niedawna był jednym z wielu szmuglerów z Królewskiej Przystani. Obecnie był jedynym naprawdę liczącym się. Pirat nie miał okazji jeszcze robić z nim interesów, zresztą, zazwyczaj korzystał po prostu z pośredników. Jednak, próbując prowadzić jakiekolwiek interesy w Królewskiej Przystani musiał się liczyć z faktem, że wszystko co robi, robi dzięki łasce Aliszera Watersa.

Podobno był to człowiek zdeterminowany, ambitny i bezwzględny. Ktoś kto osiągnął swoją pozycję dzięki ciężkiej pracy, głowie do interesów i ostrożności. Jego przeciwnicy nie często ginęli śmiercią tragiczną, zazwyczaj po prostu tracili na znaczeniu, opuszczali ich sojusznicy i przestawali się opłacać - Aliszer zamiatał ich pod dywan historii. Jeżeli jednak próbowali odbić się od dna, albo nie daj bogów kąsać rękę, która do tego dna ich przycisnęła byli bez skrupułów miażdżeni.
- Dobrze więc - zgodził się Nyiss. - Daję wam wolną rękę, od was zależeć będzie przyszłość wasza i waszych bliskich. To powinno wam pomóc - Echel wyciągnął zza pasa ciężki mieszek i wręczył go Jonesowi. - Wiem, co możecie sobie myśleć. Głupiec stara się kupić naszą lojalność, za taką sumkę moglibyśmy chlać całymi tygodniami, z dala od tego parszywego miasta. Nic bardziej mylnego, za te złoto możecie skłonić strażnika do zmiany stron, wartownika do przymknięcia oczu, a czeladnika by zapomniał zamknąć składziku swego mistrza. Oczekuję od was - przeszedł do konkretów pierwszy oficer - byście zorganizowali waszych przyjaciół, bliskich, rodziny. W porcie stoi niewielka flota z Białego Portu i parę kupieckich łajb. Nie spodziewają się ataku. Zdobędzie statki i wrócicie na wyspę, gdzie wraz z przyjaciółmi będziecie mogli pić i jeść resztę życia, jako bohaterowie - plan został gorąco przyjęty wśród piratów. W tak prosty sposób mogli zdusić kontrofensywę królestwa w zarodku, zabezpieczając tym samym granice Smoczej Skały.
Jak gdyby na potwierdzenie słów pirata, do izby weszła kobieta z nieotworzoną jeszcze beczułką piwa. Krótka Mairlyn - pomyślał Echel, w lot rozpoznając przybyłą. Pierwszy oficer byłby w stanie rozpoznać niemal każdą dawną Stannisową służbę - przede wszystkim dzięki wybujałej fantazji pirackiej. Kobieta zawdzięczała swe miano jednej z pierwszych nocy po zdobyciu twierdzy. Rozlewała wino, gdy któryś z piratów uznał, że ciekawiej wyglądać będzie po przycięciu sukni. Teraz chodziła z sukienką nie sięgającą nawet górnej połowy uda i za każdym razem gdy pochylała się by wypełnić zawartość czyjegoś naczynia, radowała wszystkich na około. Goście z Zapchlonego Tyłka szybko ten fakt zauważyli.
- Nic nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystać przy tym Aliszera - kontynuował Echel, nie zważając na rozlewającą piwo kobietę. - Co o tym myślicie?
Jones podrapał się po wielkim łbie, nie wyglądał na zbyt pewnego siebie. Chyba misterne plany były ponad jego zdolności umysłowe. Natomiast Smith zmartwił się niebezpieczeństwem jakie niosła ze sobą zgoda, a jednocześnie wiedział, że jakikolwiek wybór jest złudny.
- Jasne - odpowiedział za przyjaciela i chwycił mieszek - Zrobimy co się da.
- Powodzenia - mruknął Echel, po czym opróżnił jeden z kielichów i wyszedł.
 

Ostatnio edytowane przez Sir_Michal : 09-05-2013 o 21:55.
Sir_Michal jest offline