Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-05-2013, 23:24   #11
xeper
 
xeper's Avatar
 
Reputacja: 1 xeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputacjęxeper ma wspaniałą reputację
- Niestety nie mogę wam nic zaoferować – odpowiedział Zweinstein na pytania dotyczące transportu. – Mogę jedynie służyć radą. Obecnie nie jest zbyt bezpiecznie, jak wiecie. Podróżowanie raczej nie należy do rzeczy rozsądnych, chyba że się musi. Szczególnie nierozsądne jest podróżowanie po lesie Drakwald. Pełno tam teraz potworów i niedobitków armii, która nie tak dawno odstąpiła od murów miasta. A Wasza droga akurat wypada w tamtą stronę. Myślę, że do Delberz będzie szczególnie niebezpiecznie. Im dalej na południe, tym lepiej i bezpieczniej. Ale do czego zmierzam. Co jakiś czas w kierunku Altdorfu wyrusza spory konwój. Jadą uchodźcy, kupcy i ci co muszą. Zazwyczaj taka karawana ma obstawę. Myślę, że byłoby rozsądnie gdybyście się pod jeden z nich podpięli. Możecie zaproponować, że weźmiecie na siebie obowiązki strażników, to i może ktoś się zaoferuje opłacić wam w zamian noclegi. Oczywiście w miejscach, gdzie nadal istnieją zajazdy... Przydałoby się wam też zaopatrzyć w jakiś wóz, albo wierzchowce. Ale na mnie nie liczcie...



Słowa profesora Zweinsteina okazały się tylko częściowo prawdą. Owszem, w kierunku stolicy Imperium, w najbliższym czasie, a przecież czas w przypadku awanturników odgrywał niebagatelną rolę, wyruszał konwój, który składał się z czterech wozów.

Jeden z nich należał do niziołczego kupca Buchwalda Appelbauma, który do Altdorfu wiózł spory zapas kiszonej kapusty. Pan Appelbaum był korpulentnym, mierzącym niewiele ponad metr niziołkiem o bujnej, kasztanowej czuprynie, nalanej, czerstwej twarzy i jednym oku. Pusty oczodół zasłonięty miał skórzaną opaską. Jego wóz zaprzężony był w dwa muskularne kuce i okryty pasiastą plandeką.

Pozostałe wozy należały do rodzin ludzi, którzy zdecydowali się udać na południe w poszukiwaniu lepszego jutra. Wehikuły i zaprzężone do nich konie prezentowały się znacznie gorzej od zaprzęgu kupca. Wozy wypełnione były dobytkiem rodzin, sprzętami domowymi i zapasami na podróż. Wszędzie wokół nich pełno było jazgoczących psów, kwiczących świń uwiązanych postronkami i rozkrzyczanych, umorusanych błotem dzieci w różnym wieku. Mimo tego całego harmidru, ludzie ci stanowili osobną grupę i starali się trzymać osobno, nie zawierzając nikomu z pozostałych podróżnych.

Wolfgang Frugel korzystał z uprzejmości kupca Appelbauma i podróżował na jego wozie. Ten mężczyzna w średnim wieku, o kasztanowych włosach i przetykanej pasmami siwizny, starannie przystrzyżonej brodzie przedstawił się jako uczony z Altdorfu, wracający właśnie w mury rodzimej uczelni, po przetrwaniu nawałnicy wojennej w bezpiecznych murach Miasta Białego Wilka. Pan Frugel nie sprawiał wrażenia człowieka przystępnego i chętnego do zawierania znajomości. Już pierwsze z nim spotkanie ujawniło, że większość ludzi traktuje z góry, jednak równocześnie był uprzejmy.

Jako, że karawana nie była zbyt duża, za jej eskortę robiło dwóch strażników dróg. Dwóch zaprawionych w bojach, sądząc po wyglądzie i wyposażeniu strażników dróg. Siegfried i Ulric z radością powitali wsparcie w postaci awanturników, i nawet, wprawdzie niezbyt chętnie zgodzili się uiścić opłaty za noclegi, w zamian za pełnienie wart i strzeżenie podróżnych.


Droga jaką przyszło im podróżować na południe, była dla większości z nich znana. Minęli odbudowujące się z popiołów Schoninghagen i rozjazd w pobliżu Grubentreich. Potem ujrzeli leśny trakt, prowadzący do opuszczonego teraz Wortenbachu, miejca w którym wszystko się zaczęło. Tak jak ostatnim razem, wraz z ślepym kapłanem, który przemienił się w mutanta przejechali przez Malstedt i Sotturm, z którego pozostało zaledwie siedem budynków. Jednak tym razem, zamiast skręcić na zachód w mroczne ostępy Drakwaldu, pojechali prosto ku Delberz, przez mroczne ostępy Drakwaldu...

Nim jednak dotarli do miasta, które stało się schronieniem dla tysięcy uchodźców z północy, wydarzyła się rzecz jak najbardziej zwyczajna w mrocznych ostępach Drakwaldu. Karawana została zaatakowana przez zwierzoludzi.


To, co było dziwne w tym ataku, to że zwierzoludzie zaatakowali tylko w sześciu. Trzy bestie wypadły na drogę z lewej strony, chwilę potem dołączyły do nich kolejne trzy z prawej. Wystraszone konie zaczęły szarpać. Wóz Buchwalda Appelbauma zjechał z drogi i ugrzązł w rowie. Dzieci i kobiety zaczęły przeraźliwie piszczeć, psy ujadać a świnie kwiczeć. Siegfried wypalił z pistoletu w najbliższego potwora. Cuchnący dym spowił strażnika i jego cel, tak że trudno było ustalić czy trafił.
 
xeper jest offline