Markus siedział na wozie i dyndał nogami w rytm kolebania się wehikułu. Słonko przygrzewało, las szumiał i robiło mu się jakoś rzewnie i tęskno.
- W taką pogodę w Middenheim, kamraci, to eech... - zagaił. -
Zanim zostałem takim włóczykijem, to myśmy z koleżkami wychodzili na skwer za kolegium i śpiewaliśmy takie zgrabne kupleciki, że hej. Na ten przykład taki, autorstwa niejakiego Jansa Raube:
"Z obory prosto wzięli ją, niewinny wiejski kwiat,
Nie miała jeszcze chłopa, choć szesnaście miała lat.
W gospodzie "Księcia Wolfa" kelnereczką była tam.
Szefowa strzegła cnoty jej, ta najgroźniejsza z dam.
Żołnierskie portki opięte tu i tam,
A w środku kawał chłopa - to marzenie każdej z dam" - Niezłe, nie? ***
Atak zwierzoludzi nastąpił jak zwykle niespodziewanie. Markus zawył ze strachu, bądź dla dodania sobie otuchy. Trudno to było w pierwszej chwili ocenić. Wyszarpnął z pochwy miecz i zajął pozycję obronną. Wybałuszonymi oczami wodził od jednego bestigora do drugiego.
- Uwaga, napaść! - zakrzyknął do tyłu. Kawalkada wozów z tyłu postępowała bowiem dalej.
- Gotuj się!