Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-05-2013, 09:24   #12
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Dzień 2. Visena

Idąc przez Visenę półelf nie zauważył, by zaginięcie karawany (ochranianej, jak dowiedział się od Emila, przez ponad dwie dziesiątki mężczyzn) czy dziewiątki młodych ludzi wpłynęło na życie wsi. Jeśli zaś wpłynęło, to raczej sprawiło, że wszyscy w dwójnasób wzięli się do roboty. Albo i w trój. Patroszono ryby, suszono mięso, zwożono siano, wytapiano łój, przebierano owoce, słowem - przygotowania do zimy w toku, choć była dopiero połowa Elesiasa i na południu nikt jeszcze nie myślał o śniegu. Tylko gdzieniegdzie Nethadil mógł dostrzec zaczerwienione oczy kobiet, czy pokrzepiające poklepywania po plecach gdy któraś z nagła przerywała pracę i kryła twarz w dłoniach. Brak mężów, ojców i synów wbrew pozorom zostawił jednak swój ślad.

Emil poprowadził gościa między domami wzdłuż palisady, potem skręcił kilkukrotnie aż obaj dotarli na niewielki placyk prowadzący do sporego parterowego domostwa krytego gontem. Dom wyróżniał się czystością obejścia i symbolem Tymory zawieszonym na framudze drzwi. Z komina unosił się dym niosąc apetyczny zapach pieczeni, a z dużego ogrodu po lewej stronie doszły elfa subtelne wonie przeróżnych ziół.

- No to jesteśmy - ucieszył się Emil. - Kaplica jest ooo, tam - wskazał na drewniany budyneczek wciśnięty pomiędzy jabłonie - ale kapłani... HEJ, TEM! - wrzasnął naraz, aż Nethadil omal nie podskoczył z zaskoczenia. - TEEEM! - dopiero po chwili półelf zobaczył na jednym z drzew niedużego, długowłosego chłopca, na oko dziesięcioletniego może. A potem drugiego... nie, ten miał warkocze, za to twarz identyczną co pierwszy. - O, Tania - tym razem w głosie Emila zabrakło entuzjazmu.
Tymczasem bliźnięta zlazły z jabłoni i zbliżyły się do gości.
- Dzień dobry panu. Jestem Tem, a to moja siostra bliźniaczka Tania - poważnie rzekł chłopiec, wyciągając w stronę Nethadila dłoń. Dziewczynka dygnęła. - Witaj Emilu - zwrócił się do karczmianego pomocnika, po czym spojrzał z powrotem na półelfa. - Zapewne szuka pan naszych rodziców. Są w domu. Zaprowadzę pana. Taniu, idź uprzedź mamę, że na obiedzie będzie gość.

Długowłosy rozglądał się uważnie lecz nienachalnie, zastanawiając się co było przyczyną zniknięcia karawany. Żeby dwie dziesiątki doświadczonych zbrojnych przepadły bez wieści, bez jednej ocalałej żywej duszy … z drugiej strony jeśli orkowie wzięli karawanę na cel, byli wystarczająco sprytni by przygotować skuteczną zasadzkę...

Osiedla ludzkie różniły się od elfich, ale jedno miały ze sobą wspólnego - tak samo mieszkańcy musieli szykować się na nadejście zimy i Nethadil z aprobatą przyglądał się przygotowaniom. To przypominało mu o jego własnych problemach - nie miał wystarczająco dużo pieniędzy by tu przezimować, zresztą nie był pewien czy na przednówku (albo i wcześniej) karczmarz by go nie przegonił precz, lękając się czy żywności starczy niezależnie od złota w posiadaniu gościa, więc raz po raz dochodził do jednego wniosku.

“Muszę się spieszyć.”

Uśmiechnął się pod nosem widząc tak różne reakcje Emila na bliźniaki. Za kilka lat coś niecoś się chłopakowi w tej materii odmieni, tego był pewien. Zaraz jednak skupił uwagę na dzieciach, uścisnął z powagą dłoń chłopca.
- Dziękuję, Temie, Taniu. Jestem Nethadil. Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia - uśmiechnął się do niego i do jego siostry. Był mile zaskoczony słowami syna obojga kapłanów i pokazem gościnności. Nabrał nadziei na uzyskanie wskazówek co do karawany i “dzieciaków”.
- Emilu, dziękuję za pomoc - odwrócił się do chłopca z równie miłym uśmiechem.
- Jasna sprawa - odparł mały, wyraźnie rozczarowany, że przygoda z obcym elfem już się zakończyła. - Wszystko mi potem opowiesz - konspiracyjnie szepnął do Tema i już go nie było.
Długowłosy uśmiechnął się znowu, tym razem skrycie i do siebie. Nie był na tyle dorosły by zapomnieć jak to jest być takim brzdącem. Pozwolił Temowi poprowadzić się do domostwa.

Dom tymorczyków był schludny i dobrze utrzymany. Znać było, że bogini mile patrzy na swoich kapłanów; bieda z pewnością nie zaglądała im w oczy, choć i z bogactwem - jeśli takowe posiadali - też się nie afiszowali. Tem poprowadził Nethadila przez szeroką sień do przestronnego, jasnego pomieszczenia pełniącego funkcję kuchni i jadalni. Nieco z tyłu półelf dojrzał drzwi do innych pomieszczeń oraz schody na strych. Na stole, nakrytym obrusem haftowanym w czterolistne koniczyny, stały już dodatkowe naczynia dla gościa. Waza z zupą parowała apetycznie, podobnie jak kopa ziemniaków posypanych koperkiem i sporych rozmiarów pieczeń ze śliwkami.
- Witaj przybyszu. Jestem Neller, a to moja żona, Elena. Dzieci już poznałeś - zza stołu podniósł się trzydziestoparoletni mężczyzna o krótko przystrzyżonej brodzie i jasnych oczach. Jego żona, cycata brunetka w zbliżonym wieku uśmiechnęła się przyjaźnie, gładząc stojącą obok niej Tanię po głowie. Widać było po kim dzieci odziedziczyły urodę. - Plotka szybsza od ptaków; dotarła już do nas wieść, że chcesz ruszyć na poszukiwanie zaginionych młokosów. Tymorze bliske są takie śmiałe i ryzykanckie dusze, nawet wtedy gdy rozum podpowiada coś wprost przeciwnego. Dopóki potrafisz wyznaczyć sobie cel, dopóty Uśmiechnięta Pani będzie ci sprzyjać. Spocznij, skosztuj strawy i powiedz w czym możemy ci pomóc - wygłosiwszy tę nieco pompatyczną przemowę kapłan wskazał Nethadilowi miejsce po swojej prawicy, a i dzieci spiesznie zajęły swoje miejsca.
- Witajcie państwo. Me imię to Nethadil - półelf ukłonił się z uśmiechem, osobno mężczyźnie, osobno kobiecie - Dziękuję za gościnę i tak, mam nadzieję że zdołam odnaleźć zaginionych. Oby - dodał z większą powagą, bowiem sam wiedział jak trudne mogą to być poszukiwania.
Usiadł na wskazanym miejscu i skosztował jadła, pilnując się by pośpiechem i gadulstwem nie obrazić gospodarzy. Gdy wszyscy skończyli już posiłek, a miłe ciepło pierwszej od dłuższego czasu gorącej strawy rozgrzało mu żołądek, opowiedział pokrótce dzieje swej podróży na północ… a potem na południe, już po tym jak “Jaskółka” zmieniła się w stertę połamanych dech. O Aesdilu krótko wspominał, nie tłumacząc zbytnio kto on, bo i nie przepadał za opowiadaniem o ojcu.

- Nie znam tych okolic, co pewnie was nie dziwi - przyznał wreszcie gdy rozmowa zeszła na ostatnie wypadki w Visenie. - Czy mogę prosić o mapę czy chociaż zgrubny szkic co bardziej niebezpiecznych miejsc naokoło, tudzież ruin, o których bartnicy wspominali i zastanawiali się czy aby młodzicy tam nie ruszyli? Tak czy siak śladów zamierzam szukać najpierw na wschodzie, tak jak trakt do Królestwa prowadzi, nie wiem jednak dokąd mnie zawiodą.
- Mapy to ci tu nie trzeba, bo jak masz się zgubić, to się zgubisz i tak - odezwała się Elena. - Do centralnych ziem Królestwa trakt wiedzie na wschód prosto jak strzelił; do Marathiel drogi nie znamy - zresztą elfy, jak wiesz, te raczej rzadko budują i na pewno nie do takich dziur jak Visena. Toteż gdybyś się tam chciał wybrać to możesz liczyć tylko na łut szczęścia. Albo raczej cały worek - roześmiała się. - Co do naszych południowych “sąsiadów” - rzekła z przekąsem - to cóż... U nas takie rzeczy się wie - spojrzała bezradnie na męża.
- Jeśli pójdziesz przez most i pola, a potem prosto jak strzelił, to za dzień szybkiego marszu trafisz do domu druidki. Albo i nie, jeśli akurat tego sobie nie będzie życzyć. Ale zakładając, że trafisz to będzie twój punkt orientacyjny, najbezpieczniejszy w okolicy. Potem dalej na południe są elfie ruiny a trochę na zachód przeklęta polana. No i przy samych prawe nabrzeżnych skalach ruiny strażnic. Mówią, że tam było kiedyś zejście do Podmroku czy jakoś tak... I to w sumie tyle w obronie najbliższych czterech-pięciu dni marszu na południe - bo rozumiem północ cie nie interesuje? wiedźmy, wróżby dziwa i te sprawy?

Długowłosy odpowiedział uśmiechem na żart kapłanki, pokiwał głową pospiesznie zapamiętując wskazówki.
- Dziękuję - skinął jeszcze raz głową i spojrzał w talerz w zamyśleniu, ale zaalarmowany ostatnimi słowami podniósł spojrzenie na Elenę - kapłankę Elenę.
- Wiedźmy, wróżby i dziwa? - wyjąkał.
- Owszem, w końcu jesteśmy nad wodą - uśmiechnęła się kobieta.
- Jaskinia dziwa wody znajduje się ponoć dekadzień marszu na północ - rzekł poważnie Tem. - Dziwo wody potrafi przepowiadać przyszłość, wróżyć i czynić cuda. Chronią ją potężne czary i morskie potwory. Ona pomaga tylko wybrańcom.
- I nikt go nigdy nie widział - prychnęła Tania. - Już smoki są bardziej prawdziwe.
- Kochanie, to że czegoś nie widziałaś nie znaczy, że to nie istnieje. Przecież w boginię wierzysz, prawda?
- Nnno, ale dlatego że wy mówicie, że jest - wymamrotała dziewczynka.
- W każdym razie północ wioski to równie mało przyjazne miejsce - Elena zarzuciła teologiczne dysputy z dzieckiem. - Na bagnach mieszkają różnego rodzaju wiedźmy i sporo dużych potworów. Tymora musiała ci bardzo sprzyjać, skoro natknąłeś się jedynie na wilka. Tam nawet po zioła czy smołę chodzi się w zbrojnych grupach.

Nethadil czuł jak mu się na przemian robi gorąco i zimno i ani się spostrzegł że ociera pot z czoła, który niewiele miał wspólnego z właśnie zjedzonym obiadem. I że palce mu drżą. Odchrząknął zanim był w stanie wydobyć z siebie głos.
- Khem... Wydawało mi się że widzę jakieś domostwo, jakby zielarzy czy rolników, właśnie na północ, jeszcze przed tym jak mokradła przebyłem - powiedział nieswoim głosem. Nie mógł się przemóc by wspomnieć o Elenie-zielarce.
- Niemożliwe - pokręcił głową Neller. - Tu nikt prócz Lamariee nie mieszka samotnie, poza obrębem wiosek. Z rzadka w dawnych czasach - ale nie teraz. Może widziałeś stos gałęzi, czy może legowisko jakiegoś zwierza i z daleka miał kształt domostwa?
- Kupę katoplebasa - mruknęła Tania, a brat spiorunował ją wzrokiem.

Nethadil jeszcze raz otarł spocone czoło i w ostatniej chwili ugryzł się w język. Przecież widział Elenę! Ba, ujmował w łupki jej nogę, dotykał jej, poił, wspierała się na nim. Z trudem powstrzymał się przed pokręceniem z niedowierzaniem głową.
- Katoblepasa - poprawił odruchowo dziewczynkę, ale zaraz spojrzał na kapłanów. - Wygląda na to że faktycznie miałem dużo szczęścia - uśmiechnął się blado, bowiem tylko na tyle było go stać. Wziął się w garść i zmusił do powrotu myśli do zadania. - Zastanawiam się czy może wy, obdarzeni łaskami Uśmiechniętej Pani, potraficie wyczuć w jakim kierunku obie grupy - karawana i dzieciaki - się znajdują? - przenosił spojrzenie pomiędzy obojgiem kapłanów.

Ci spojrzeli po sobie.
- Możemy spróbować, choć nie sądzę, by dało nam to więcej informacji, niż już mamy. Las jest tak gęsty, że wozy nie miały możliwości by zboczyć z drogi. Inna sprawa z dzieciakami...
- Prosilibyśmy jednak, byś zachował dla siebie informację o tym, że Tymora zsyła na nas czasem takie łaski. Nasi sąsiedzi nie są świadomi, że kapłani mogą również wróżyć i chcielibyśmy by tak pozostało. Spoglądanie w miejsca i czasy zakryte ludzkim oczom jest często zbyt niebezpieczne... i kuszące.

Tropiciel pokiwał z powagą głową, wyszukując kolejne implikacje słów małżeństwa. Na najkrótszą chwilę spojrzał na Tema i Tanię, ale zaraz przeniósł wzrok na ich rodziców. Skoro ci mówili przy dzieciach, musieli już dać im odpowiednią szkołę na ten temat.
- Oczywiście, pozostawię tę wiedzę dla siebie, drodzy państwo - powiedział. - Jeszcze jedno - ludzie wspominali o tym że na Visenę spadły ostatnio liczne nieszczęścia … zrozumiałem że nie tylko o zaginięcie karawany i waszej młodzieży chodzi? Hmm … zachowanie posągu Chideusa … i zniszczenie grobu Viseny was trapi - mówił trochę niepewnie, bo po prawdzie nie wiedział jeszcze co zacz.
- Ach, posąg... - kapłani roześmiali się.
- Prawdę mówiąc to nikt nie może dojść do ładu z tym w którą stronę ten stary magus powinien się gapić, mimo że grób ma pewnie już z dziesięć dekad, albo i więcej - rzekła Elena. - Ale faktem jest, że w tym roku same nieszczęścia. Nigdy nie było tak źle - i w połowach, i w polowaniach, w orce, a okoliczne bestie to już w ogóle... Grób założycieli... - kapłanka zamilkła. Nethadil odniósł wrażenie, że kobieta nie powiedziała mu wszystkiego.... albo wiedziała więcej niż mówiła.

Młodzik przyglądał się przez chwilę kapłance, ale doszedł do wniosku że jej zachowanie wynika z tego że zapewne małżeństwo dzięki łasce Tymory dowiedziało się kto był sprawcą zbezczeszczenia grobowca. Tyle że był tu tylko gościem i nie chciał ryzykować utraty ich przychylności, gdyby nadmiernie jął próbować szperać wśród sekretów tutejszej społeczności. Skinął znowu głową. I jednak nie wytrzymał, wypowiedział pytanie które kołatało mu się po głowie cały czas.
- Czy w Visenie albo w którejś z okolicznych osad … hmmm … Zewnętrznej Osadzie na przykład, nie wiem czy dobrze pamiętam nazwę ... czy mieszka tu zielarka o imieniu Elena? - odezwał się możliwie spokojnym tonem, usiłując nie dać po sobie poznać w jakim napięciu czeka na odpowiedź. I usilnie próbując powstrzymać się od zerknięcia na północ, ku mokradłom. Czuł jak pocą mu się dłonie.
- Eillif - to ona poszła za karawaną - poprawiającym tonem odparł Neller. - Poza tym jest stara Aldona, no i Anna. W sumie mogłaby jeszcze kogoś wyszkolić... Oczywiście jeśli potrzebujesz specyficznych rzeczy, bo ogólną wiedzę to i my mamy, i sporo innych osób.
- W Visenie jest zwyczaj, że nie nadaje się imion znacznych osób dzieciom, dopóki jeszcze żyją - poważnie rzekł Tem. - Uważam to za bardzo praktyczne, zapobiega pomyłkom i dodawaniu “młody” przed imieniem nowego członka społeczności.
- Eillif, Anna … - mruknął Nethadil. Był już tak skołowany że nawet nie zaśmiał się ze słów dzieciaka. Słuch mu jeszcze dopisywał, a dziewczyna wyraźnie się przedstawiła! Uśmiechnął się do Tema z aprobatą, ale umysł miał ciągle zajęty Eleną.

“A może mi się tylko wydawało że ją widzę?? Może się przeziębiłem przez to brnięcie przez mokradła i teraz gorączkuję??” - niby czuł się dobrze, ale skrzaty leśne jeno wiedzą co tam w tych bajorach tkwiło - może i inne, gorsze od przeziębienia choróbsko go łapało? Nie wróżyło to dobrze...

Potrząsnął głową, nie tyle z racji braku pomysłów na zakupy, co raczej braku gotowizny na nie.
- Dziękuję, przede wszystkim zależy mi na dowiedzeniu się gdzie mam szukać karawany i waszej młodzieży - powiedział, ignorując myśli o możliwej chorobie. Jego organizm nie powinien łatwo ulec infekcji...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 11:04.
Sayane jest offline