Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-05-2013, 09:55   #11
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 2. Visena

Nethadil westchnął.
- Chodźmy. Wasz cmentarz jest po drodze na targowisko? - zapytał chłopca - I jak masz na imię? - zapytał ciekawie - Jestem Nethadil - z uśmiechem wyciągnął do niego dłoń.
- E skąd! Tam skąd jesteś kopią groby w środku miasta? - zdziwił się dzieciak. - A na imię mam Emil - poważnie oddał uścisk barda.
- Miło mi. A skąd mam wiedzieć gdzie u was targowisko się znajduje? - westchnął tropiciel.
- No przecie cię tam prowadzę!! - oburzył się Emil.
- Wiesz, twój ojciec mówił o Elenie i Nellerze, o Devonie takoż. Kto oni? No i mam znajomą o imieniu Elena, niezwyczajne to imię - więcej tu w wiosce takich mieszka, w okolicy może również? - półelf zapytał w trakcie marszu, ciekaw co chłopiec zdradzi mu o Elenie zielarce. A nuż dziewczynę podejrzewają o jakie podłe czary i dlatego mieszka sama...
- To kapłani Tymory, ooo tam - Emil machnął ręką na północ - mama i tata Tema i Tanii, i... - tu nastąpił długi monolog opisujący przygody Emila oraz kapłańskich bliźniaków. - Nie wiem czy są inne, pewnie są. Ale poza wioskami nikt nie mieszka, chyba że Lamariee, ale ona umie zaczarować każdego potwora żeby jej słuchał, więc przez całe życie nic jej nie zjadło i jest już taka stara, że chyba stara jak świat. A Devon to kapłan, tyle że w Osadzie. Jego żona jest taaaaka piękna, mówią że to elfka z księżyca, wiesz? Nie wiedziałem, że na księżycu są elfy, ale widać są; i do tego wojuje lepiej niż Knut; jakby pojechała z karawaną na pewno by nie zaginęła, ale ona nigdy nie jeździ do miasta.
- Hmmm... - Nethadil hymknięciem pokrył zdumienie jakie go ogarnęło na słowa dzieciaka - jak to “poza wioskami nikt nie mieszka”??!!
- Nikt poza Viseną i tą, no, Zewnętrzną osadą nie pomieszkuje w okolicy? O, tam na przykład, idąc wzdłuż jeziora ku mokradłom i przechodząc je? - na ile mógł się zorientować wskazał kierunek. - Byłbym przysiągł że widziałem chatę mieszkalną, jakby zielarzy...
- Eeee, na pewno nie, a już zwłaszcza na północ - toż tam same bagna, potwory i wiedźmy mieszkają. Nawet jak się po zioła czy smołę dorośli wyprawiają to zbrojną grupą. Tylko my, no i Lamariee, chyba że liczysz też potwory bo tego dużo i zwierzyny. Nie, w sumie zwierząt w tym roku bardzo mało, myśliwi szukają i szukają, i mówią że coś się na pewno stało i głód będzie w zimie. Tylko ryby są, ale tojanidy też nie dają daleko łowić...
Szczęka półelfa opadła, aż dziw że o ubitą ziemię nie gruchnęła.
“To KTO to był??!!” - ugryzł się w język na myśl o Elenie, ale zrobił to naprawdę w ostatniej chwili.

“Dziwne, dziwne, ale może Emil nie wie o wszystkich miejscowych, zwłaszcza tych poza samą wioską...” - Długowłosy ochłonął nieco ze zdumienia, ale nawet po namyśle wcale nie czuł się o wiele mądrzejszy.
“Może mi się kierunki pomyliły, albo co” - próbował przekonać sam siebie ... bez większego skutku. Na wszelki wypadek przejrzał w myślach jadłospis z ostatnich dni, w poszukiwaniu substancji powszechnie uważanych za halucynogenne, psychotropowe i/lub toksyczne.
“Trzeba kogoś innego zapytać o nią” - postanowił i maszerował szparko w kierunku targowiska.
- Eeeej! To ja cię miałem prowadzić a nie ty mnie! - krzyknął Emil wyciągając nogi, a w końcu ruszył za gościem biegiem.
- Oczywiście, przepraszam - Nethadil zwolnił kroku. - Emilu, gdzie mieszka ta druidka, Lamariee?
- Nooo w lesie. Parę dni drogi stąd. Ale nie lubi ludzi. Chociaż ty nie jesteś ludź. Ale nieludzi też chyba nie lubi, bo nikt chyba z osady do niej nie chodzi. A jak chodzi to się nie przyznaje, no. O, jesteśmy już.
- To oprócz ludzi jacyś, hmm ... półelfowie czy krasnoludowie może tu mieszkają? Ach, żona Devona, racja...

Obaj doszli do sporego placu, na którym stało kilka straganów; większość sprzedających rozłożyła się jednak na ziemi. A raczej już składała - w końcu słońce stało już wysoko. Na kocach Nethadil dostrzegł leśne owoce, suszone zioła, trochę ubrań i prostej broni, i różnej wielkości garnce - najpewniej z miodem. Ze straganów mężczyźni zbierali właśnie połcie dziczyzny i skóry.
- No to jesteśmy - Emil wypiął dumnie cherlawą pierś. - Możesz pogadać z kim chcesz; o, na przykład z nim - wskazał mężczyznę około trzydziestki, który siedział obok niewielkich zaplombowanych garnców i leżących na pergaminie kilku ładnych świec. - Jego rodzina zbiera miód, zawsze jak się u nich bawię to jego żona mi daje miodowe ciągutki - uradowany pociągnął barda w stronę bartnika.
- Czemu nie - skomentował półelf z uśmiechem. Sam bardzo lubił miód.

Poczekał aż chłopiec przywita się z handlarzem, skinął mężczyźnie głową.
- Witajcie. Jestem Nethadil, dopiero co przybyłem do Viseny. W karczmie ojciec tego smyka rzekł żebym z kimś z was z Zewnętrznej Osady pogadał. To że młódź z wioski wybrała się by szukać karawany z zapasami na pewno wiecie, jak i to że nie wrócili do tej pory. Znam się trochę na szukaniu śladów, a przykro patrzeć na rozpacz rodziców, to uznałem że i ja ich poszukam, ale potrzebuję żeby mi kto kierunek wskazał i o okolicy coś rzekł. Bądźcie tak uprzejmi i powiedzcie dokąd iść - nie sądzę że dzieciaki będzie łatwo odnaleźć, ale a nuż się uda... - powiedział grzecznie, z uśmiechem.
- Jaka tam dzieciarnia - Yarkiss już ponad dwadzieścia pięć wiosen miał za sobą; do żeniaczki mu było a nie bohatyrować po lesie - ponuro rzekł bartnik. - Jakby Sathena nie zmarła to by na zadku w domu siedział... - zamilkł na chwilę. - A ciebie co to obchodzi? Obcy przecież jesteś; no i jakby nie było ani oni twoi swaci, ani bracia, i każdy z nich lepiej zna Wilczy Las od ciebie? Jakby mieli wrócić, to drogi nie zgubią na pewno. I Yarkiss się na tropach zna, i Rafael... Przepadli i tyle.
Półelf miał na końcu języka że jednej osobie już pomógł, ale zdążył się powstrzymać. Swoją drogą faktycznie wyglądało na to że przynajmniej niektórzy z “dzieciarni” przenoszą go wiekiem...
- Obiecałem karczmarzowi że ich poszukam, to z gęby cholewy nie będę robił. Może nie wracają bo nie mogą - może dużo rannych mają albo pochorowali się i dlatego nikt nie wraca. Co mi tam, pójdę, poszukam, a nuż się przydam. Ktoś z twej rodziny, mości bartniku, również z nimi poszedł? - Nethadil odpowiedział spokojnie.
Mężczyzna pomilczał chwilę uważnie przyglądając się przybyszowi.
- Brat. Najmłodszy. Pewnie za przyjacielem poszedł - rzekł wreszcie, wyciągając dłoń. - Kiris jestem. Poszła z nimi Eillif, uczennica zielarki, więc z chorobami powinni sobie poradzić. Zresztą dziewiątka ich zginęła, to jak oni nie poradzili... co ja plotę. Przecie z karawaną dwie dziesiątki najlepszych mężczyzn poszła, nawet młodego czaromiota ze sobą wzięli i co? Jak kamień w wodę. Więc co takie dzieciaki mogą; co ty jeden możesz poradzić?! Starsi zabronili iść i za jednymi, i za drugimi, żeby więcej mężczyzn nie tracić przed zimą - rozgoryczony podniósł głos.
- To nikt za nimi nie ruszył?? - Nethadil zrazu silnie uścisnął dłoń Kirisa, ale teraz opadła mu szczęka. Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Rano zaraz jak się zorientowaliśmy to poszło traktem kilku konnych, ale nic nie znaleźli. Zresztą burza zaraz była i ślady diabli wzięli.
- Rozumiem. To niedobrze, ale spróbuję. Nie mówię że ich na pewno znajdę, ale może bogowie będą łaskawi. Mi nikt nie zabroni za nimi iść - uśmiechnął się półelf. - Powiedzcie kto tam z nimi poszedł prócz Eillif, Yarkissa i Rafaela i w którą mam iść stronę, od czegoś muszę zacząć. Ktoś gadał z druidką, Lamariee? Ona pewnie najprędzej powiedziałaby gdzie ich szukać - skoro deszcz zmył ślady, to szanse na wytropienie “młodzików” po czterech dniach jeszcze bardziej stopniały i kto wie czy bez magii kapłańskiej albo druidycznej to w ogóle możliwe...
- Syn Rurika karczmarza, Fernas; taki jeden z osady co miał łasicę, a drugi węża; Saelim, co mama mówi że lepiej, bo się trzymał z bandą Svena i wszystko zwędzał; Jarled syn grabarza i Zaraźnik, co mama też mówi, że nam lepiej bez niego, ale ja tam go lubiłem - wyliczył jednym tchem Emil.
- Skądże, cóż ci przyszło do głowy. Lamariee nie interesuje zupełnie nasz los i wcale jej się nie dziwię; pewnie wolałaby, żeby obie wioski zniknęły z powierzchni ziemi. Zresztą jej dom zupełnie nie po drodze, bo ona na południu mieszka, bliżej ruin, a trakt prowadzi na wschód. Zgubić się nie masz gdzie, droga idzie prosto jak strzelił, wzdłuż rzeki. No chyba że myślisz, że wozy były tylko wymówką, a gówniarze poszli penetrować wieżę maga albo i gorzej - elfie ruiny? - spytał Kiris.
- Nie mnie tak twierdzić - Nethadil odpowiedział stanowczo bartnikowi - Zresztą, wiedzieli że tu o zapasy na zimę chodzi dla ich rodzin, więc nawet jakby który na taki pomysł wpadł, to reszta by mu to wybiła z głowy. I dziękuję, Emilu - uśmiechnął się do chłopca.
- Może po prostu do miasta zwiali korzystając z okazji. Niejednemu pewnie marzyło się miejskie życie. - włączył się stojący obok meżczyzna.
- Na pewno nie Yarkissowi - warknął Kiris.
Półelf nie odzywał się gdy miejscowi rozmawiali, bowiem nic o dzieciakach nie wiedział, o tym na czym im zależy - również. Zamiast tego zastanawiał się. Prawda była taka że jego umiejętności mogły nie wystarczyć po takim czasie i opadach deszczu. Może faktycznie lepiej było od razu szukać druidki i prosić ją o pomoc? Tylko jak ją przekonać?

A może tamci faktycznie poszli buszować w ruinach albo do miasta? Spojrzał na południe.

“Zawsze mogę spróbować najpierw poszukać śladów, a jeśli nic z tego nie wyjdzie to wtedy starać się znaleźć tę Lamariee...”
- Macie może ciągutki? - zapytał Kirisa; zaoszczędził trochę na prowiancie dzięki karczmarzowi, to chociaż chłopcu by się odwdzięczył za pomoc.
- Coś chyba zostało - bartnik pogrzebał w torbie i wyjął cukierki. Nethadil zapłacił i podał słodycze Emilowi, samemu częstując się jednym.

- Wiesz może gdzie się wszyscy zebrali nim ruszyli za karawaną? - zapytał dzieciaka. - I zaprowadzisz mnie do kapłanów?
- We młynie, w ruinach znaczy. Ale to jest kawałek za palisadą. Za to kapłani są o, tam, chodź - Emil chwycił półelfa lepką od ciągutek dłonią i pociągnął w inną stronę wsi.
- Poczekaj jeszcze chwilę - Długowłosy zatrzymał chłopca i jednak zapytał Kirisa, na wszelki wypadek - Gdzie są te ruiny? Mam na myśli wieżę maga i elfie osiedle. Jak je odszukać?
Bartnik podrapał się po brodzie.
- Nie wiem. Nigdy tam nie byłem, bo i po co? Wiem, że trzeba iść na południe, ale gdzie dokładnie? Na pewno bliżej jest wieża i do smoczysk to jakieś pięć dni marszu. Chyba najbliżej jest dom Lamariee, potem Przeklęta Polana i potem ruiny. O dokładną drogę musisz pytać myśliwych; jeśli w ogóle się zapuszczają w tamte okolice - smoczyska tam polują, a elfka też nie lubi, jak się plątamy koło jej domu. Ale po co ci to? Myślisz, że faktycznie młodzi tam poszli?
- Na wszelki wypadek. Jeśli to nie dzikie zwierzęta napadły na karawanę lecz jacyś bandyci czy orkowie, to w ruinach mogli rozbić obozowisko. Dziękuję, mości Kirisie - Nethadil uśmiechnął się do bartnika i wyciągnął dłoń - Zrobię co w mojej mocy by odnaleźć wszystkich, w tym Yarkissa.
- Dziękuję - mruknął bartnik i wrócił do pakowania swoich rzeczy.

***

- Kiedy mistrz Alvenus ostatnio posyłał do karczmy po jadło? - półelf teraz już bez oporów pozwolił się pociągnąć Emilowi.
- Nie wiem, no, mówiłem przecież, że nie wiem. Ale na pewno jest, bo zawsze jest tylko rzadko go widać. Myślisz że go nie ma, że się tajemnie wymagicznia z wieży? Może jest w tej drugiej, starej wieży? - zainteresował się mały.
- Tak, tak, mówiłeś - westchnął Długowłosy. - Jakże mogłem zapomnieć. I nie wiem co wasz czarodziej robi, dlatego chciałem z nim pogadać - by się więcej dowiedzieć. Zaprowadź mnie do kapłanów - polecił chłopcu. Cudów nie oczekiwał, ale każdy strzęp informacji był cenny... zwłaszcza w sytuacji gdy mieszkańcy wioski wstrzymali poszukiwania.

- Wiesz może jak te smoczydła i tojanidy wyglądają? - zagadnął ciekawie. - I imadlaki?
- Tojanidy to takie... eee... jakby wielkie żółwie. Wieeeelkie wielkie. Na grzbiecie mają szczypiec i u dołu też. Imadlaki to takie jakby chodzące rośliny. Też duże. Chyba. A smoczydła to nie wiem, pewnie jak smoki, tylko większe. Tu wszystko jest duże, tak mówią myśliwi. Dlatego mamy co jeść.
- Dzięki. Wygląda na to że muszę dopytać myśliwych, żeby mnie tu co nie pożarło znienacka... - Nethadil mruknął w zamyśleniu.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 11:04.
Sayane jest offline  
Stary 11-05-2013, 09:24   #12
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Dzień 2. Visena

Idąc przez Visenę półelf nie zauważył, by zaginięcie karawany (ochranianej, jak dowiedział się od Emila, przez ponad dwie dziesiątki mężczyzn) czy dziewiątki młodych ludzi wpłynęło na życie wsi. Jeśli zaś wpłynęło, to raczej sprawiło, że wszyscy w dwójnasób wzięli się do roboty. Albo i w trój. Patroszono ryby, suszono mięso, zwożono siano, wytapiano łój, przebierano owoce, słowem - przygotowania do zimy w toku, choć była dopiero połowa Elesiasa i na południu nikt jeszcze nie myślał o śniegu. Tylko gdzieniegdzie Nethadil mógł dostrzec zaczerwienione oczy kobiet, czy pokrzepiające poklepywania po plecach gdy któraś z nagła przerywała pracę i kryła twarz w dłoniach. Brak mężów, ojców i synów wbrew pozorom zostawił jednak swój ślad.

Emil poprowadził gościa między domami wzdłuż palisady, potem skręcił kilkukrotnie aż obaj dotarli na niewielki placyk prowadzący do sporego parterowego domostwa krytego gontem. Dom wyróżniał się czystością obejścia i symbolem Tymory zawieszonym na framudze drzwi. Z komina unosił się dym niosąc apetyczny zapach pieczeni, a z dużego ogrodu po lewej stronie doszły elfa subtelne wonie przeróżnych ziół.

- No to jesteśmy - ucieszył się Emil. - Kaplica jest ooo, tam - wskazał na drewniany budyneczek wciśnięty pomiędzy jabłonie - ale kapłani... HEJ, TEM! - wrzasnął naraz, aż Nethadil omal nie podskoczył z zaskoczenia. - TEEEM! - dopiero po chwili półelf zobaczył na jednym z drzew niedużego, długowłosego chłopca, na oko dziesięcioletniego może. A potem drugiego... nie, ten miał warkocze, za to twarz identyczną co pierwszy. - O, Tania - tym razem w głosie Emila zabrakło entuzjazmu.
Tymczasem bliźnięta zlazły z jabłoni i zbliżyły się do gości.
- Dzień dobry panu. Jestem Tem, a to moja siostra bliźniaczka Tania - poważnie rzekł chłopiec, wyciągając w stronę Nethadila dłoń. Dziewczynka dygnęła. - Witaj Emilu - zwrócił się do karczmianego pomocnika, po czym spojrzał z powrotem na półelfa. - Zapewne szuka pan naszych rodziców. Są w domu. Zaprowadzę pana. Taniu, idź uprzedź mamę, że na obiedzie będzie gość.

Długowłosy rozglądał się uważnie lecz nienachalnie, zastanawiając się co było przyczyną zniknięcia karawany. Żeby dwie dziesiątki doświadczonych zbrojnych przepadły bez wieści, bez jednej ocalałej żywej duszy … z drugiej strony jeśli orkowie wzięli karawanę na cel, byli wystarczająco sprytni by przygotować skuteczną zasadzkę...

Osiedla ludzkie różniły się od elfich, ale jedno miały ze sobą wspólnego - tak samo mieszkańcy musieli szykować się na nadejście zimy i Nethadil z aprobatą przyglądał się przygotowaniom. To przypominało mu o jego własnych problemach - nie miał wystarczająco dużo pieniędzy by tu przezimować, zresztą nie był pewien czy na przednówku (albo i wcześniej) karczmarz by go nie przegonił precz, lękając się czy żywności starczy niezależnie od złota w posiadaniu gościa, więc raz po raz dochodził do jednego wniosku.

“Muszę się spieszyć.”

Uśmiechnął się pod nosem widząc tak różne reakcje Emila na bliźniaki. Za kilka lat coś niecoś się chłopakowi w tej materii odmieni, tego był pewien. Zaraz jednak skupił uwagę na dzieciach, uścisnął z powagą dłoń chłopca.
- Dziękuję, Temie, Taniu. Jestem Nethadil. Z przyjemnością skorzystam z zaproszenia - uśmiechnął się do niego i do jego siostry. Był mile zaskoczony słowami syna obojga kapłanów i pokazem gościnności. Nabrał nadziei na uzyskanie wskazówek co do karawany i “dzieciaków”.
- Emilu, dziękuję za pomoc - odwrócił się do chłopca z równie miłym uśmiechem.
- Jasna sprawa - odparł mały, wyraźnie rozczarowany, że przygoda z obcym elfem już się zakończyła. - Wszystko mi potem opowiesz - konspiracyjnie szepnął do Tema i już go nie było.
Długowłosy uśmiechnął się znowu, tym razem skrycie i do siebie. Nie był na tyle dorosły by zapomnieć jak to jest być takim brzdącem. Pozwolił Temowi poprowadzić się do domostwa.

Dom tymorczyków był schludny i dobrze utrzymany. Znać było, że bogini mile patrzy na swoich kapłanów; bieda z pewnością nie zaglądała im w oczy, choć i z bogactwem - jeśli takowe posiadali - też się nie afiszowali. Tem poprowadził Nethadila przez szeroką sień do przestronnego, jasnego pomieszczenia pełniącego funkcję kuchni i jadalni. Nieco z tyłu półelf dojrzał drzwi do innych pomieszczeń oraz schody na strych. Na stole, nakrytym obrusem haftowanym w czterolistne koniczyny, stały już dodatkowe naczynia dla gościa. Waza z zupą parowała apetycznie, podobnie jak kopa ziemniaków posypanych koperkiem i sporych rozmiarów pieczeń ze śliwkami.
- Witaj przybyszu. Jestem Neller, a to moja żona, Elena. Dzieci już poznałeś - zza stołu podniósł się trzydziestoparoletni mężczyzna o krótko przystrzyżonej brodzie i jasnych oczach. Jego żona, cycata brunetka w zbliżonym wieku uśmiechnęła się przyjaźnie, gładząc stojącą obok niej Tanię po głowie. Widać było po kim dzieci odziedziczyły urodę. - Plotka szybsza od ptaków; dotarła już do nas wieść, że chcesz ruszyć na poszukiwanie zaginionych młokosów. Tymorze bliske są takie śmiałe i ryzykanckie dusze, nawet wtedy gdy rozum podpowiada coś wprost przeciwnego. Dopóki potrafisz wyznaczyć sobie cel, dopóty Uśmiechnięta Pani będzie ci sprzyjać. Spocznij, skosztuj strawy i powiedz w czym możemy ci pomóc - wygłosiwszy tę nieco pompatyczną przemowę kapłan wskazał Nethadilowi miejsce po swojej prawicy, a i dzieci spiesznie zajęły swoje miejsca.
- Witajcie państwo. Me imię to Nethadil - półelf ukłonił się z uśmiechem, osobno mężczyźnie, osobno kobiecie - Dziękuję za gościnę i tak, mam nadzieję że zdołam odnaleźć zaginionych. Oby - dodał z większą powagą, bowiem sam wiedział jak trudne mogą to być poszukiwania.
Usiadł na wskazanym miejscu i skosztował jadła, pilnując się by pośpiechem i gadulstwem nie obrazić gospodarzy. Gdy wszyscy skończyli już posiłek, a miłe ciepło pierwszej od dłuższego czasu gorącej strawy rozgrzało mu żołądek, opowiedział pokrótce dzieje swej podróży na północ… a potem na południe, już po tym jak “Jaskółka” zmieniła się w stertę połamanych dech. O Aesdilu krótko wspominał, nie tłumacząc zbytnio kto on, bo i nie przepadał za opowiadaniem o ojcu.

- Nie znam tych okolic, co pewnie was nie dziwi - przyznał wreszcie gdy rozmowa zeszła na ostatnie wypadki w Visenie. - Czy mogę prosić o mapę czy chociaż zgrubny szkic co bardziej niebezpiecznych miejsc naokoło, tudzież ruin, o których bartnicy wspominali i zastanawiali się czy aby młodzicy tam nie ruszyli? Tak czy siak śladów zamierzam szukać najpierw na wschodzie, tak jak trakt do Królestwa prowadzi, nie wiem jednak dokąd mnie zawiodą.
- Mapy to ci tu nie trzeba, bo jak masz się zgubić, to się zgubisz i tak - odezwała się Elena. - Do centralnych ziem Królestwa trakt wiedzie na wschód prosto jak strzelił; do Marathiel drogi nie znamy - zresztą elfy, jak wiesz, te raczej rzadko budują i na pewno nie do takich dziur jak Visena. Toteż gdybyś się tam chciał wybrać to możesz liczyć tylko na łut szczęścia. Albo raczej cały worek - roześmiała się. - Co do naszych południowych “sąsiadów” - rzekła z przekąsem - to cóż... U nas takie rzeczy się wie - spojrzała bezradnie na męża.
- Jeśli pójdziesz przez most i pola, a potem prosto jak strzelił, to za dzień szybkiego marszu trafisz do domu druidki. Albo i nie, jeśli akurat tego sobie nie będzie życzyć. Ale zakładając, że trafisz to będzie twój punkt orientacyjny, najbezpieczniejszy w okolicy. Potem dalej na południe są elfie ruiny a trochę na zachód przeklęta polana. No i przy samych prawe nabrzeżnych skalach ruiny strażnic. Mówią, że tam było kiedyś zejście do Podmroku czy jakoś tak... I to w sumie tyle w obronie najbliższych czterech-pięciu dni marszu na południe - bo rozumiem północ cie nie interesuje? wiedźmy, wróżby dziwa i te sprawy?

Długowłosy odpowiedział uśmiechem na żart kapłanki, pokiwał głową pospiesznie zapamiętując wskazówki.
- Dziękuję - skinął jeszcze raz głową i spojrzał w talerz w zamyśleniu, ale zaalarmowany ostatnimi słowami podniósł spojrzenie na Elenę - kapłankę Elenę.
- Wiedźmy, wróżby i dziwa? - wyjąkał.
- Owszem, w końcu jesteśmy nad wodą - uśmiechnęła się kobieta.
- Jaskinia dziwa wody znajduje się ponoć dekadzień marszu na północ - rzekł poważnie Tem. - Dziwo wody potrafi przepowiadać przyszłość, wróżyć i czynić cuda. Chronią ją potężne czary i morskie potwory. Ona pomaga tylko wybrańcom.
- I nikt go nigdy nie widział - prychnęła Tania. - Już smoki są bardziej prawdziwe.
- Kochanie, to że czegoś nie widziałaś nie znaczy, że to nie istnieje. Przecież w boginię wierzysz, prawda?
- Nnno, ale dlatego że wy mówicie, że jest - wymamrotała dziewczynka.
- W każdym razie północ wioski to równie mało przyjazne miejsce - Elena zarzuciła teologiczne dysputy z dzieckiem. - Na bagnach mieszkają różnego rodzaju wiedźmy i sporo dużych potworów. Tymora musiała ci bardzo sprzyjać, skoro natknąłeś się jedynie na wilka. Tam nawet po zioła czy smołę chodzi się w zbrojnych grupach.

Nethadil czuł jak mu się na przemian robi gorąco i zimno i ani się spostrzegł że ociera pot z czoła, który niewiele miał wspólnego z właśnie zjedzonym obiadem. I że palce mu drżą. Odchrząknął zanim był w stanie wydobyć z siebie głos.
- Khem... Wydawało mi się że widzę jakieś domostwo, jakby zielarzy czy rolników, właśnie na północ, jeszcze przed tym jak mokradła przebyłem - powiedział nieswoim głosem. Nie mógł się przemóc by wspomnieć o Elenie-zielarce.
- Niemożliwe - pokręcił głową Neller. - Tu nikt prócz Lamariee nie mieszka samotnie, poza obrębem wiosek. Z rzadka w dawnych czasach - ale nie teraz. Może widziałeś stos gałęzi, czy może legowisko jakiegoś zwierza i z daleka miał kształt domostwa?
- Kupę katoplebasa - mruknęła Tania, a brat spiorunował ją wzrokiem.

Nethadil jeszcze raz otarł spocone czoło i w ostatniej chwili ugryzł się w język. Przecież widział Elenę! Ba, ujmował w łupki jej nogę, dotykał jej, poił, wspierała się na nim. Z trudem powstrzymał się przed pokręceniem z niedowierzaniem głową.
- Katoblepasa - poprawił odruchowo dziewczynkę, ale zaraz spojrzał na kapłanów. - Wygląda na to że faktycznie miałem dużo szczęścia - uśmiechnął się blado, bowiem tylko na tyle było go stać. Wziął się w garść i zmusił do powrotu myśli do zadania. - Zastanawiam się czy może wy, obdarzeni łaskami Uśmiechniętej Pani, potraficie wyczuć w jakim kierunku obie grupy - karawana i dzieciaki - się znajdują? - przenosił spojrzenie pomiędzy obojgiem kapłanów.

Ci spojrzeli po sobie.
- Możemy spróbować, choć nie sądzę, by dało nam to więcej informacji, niż już mamy. Las jest tak gęsty, że wozy nie miały możliwości by zboczyć z drogi. Inna sprawa z dzieciakami...
- Prosilibyśmy jednak, byś zachował dla siebie informację o tym, że Tymora zsyła na nas czasem takie łaski. Nasi sąsiedzi nie są świadomi, że kapłani mogą również wróżyć i chcielibyśmy by tak pozostało. Spoglądanie w miejsca i czasy zakryte ludzkim oczom jest często zbyt niebezpieczne... i kuszące.

Tropiciel pokiwał z powagą głową, wyszukując kolejne implikacje słów małżeństwa. Na najkrótszą chwilę spojrzał na Tema i Tanię, ale zaraz przeniósł wzrok na ich rodziców. Skoro ci mówili przy dzieciach, musieli już dać im odpowiednią szkołę na ten temat.
- Oczywiście, pozostawię tę wiedzę dla siebie, drodzy państwo - powiedział. - Jeszcze jedno - ludzie wspominali o tym że na Visenę spadły ostatnio liczne nieszczęścia … zrozumiałem że nie tylko o zaginięcie karawany i waszej młodzieży chodzi? Hmm … zachowanie posągu Chideusa … i zniszczenie grobu Viseny was trapi - mówił trochę niepewnie, bo po prawdzie nie wiedział jeszcze co zacz.
- Ach, posąg... - kapłani roześmiali się.
- Prawdę mówiąc to nikt nie może dojść do ładu z tym w którą stronę ten stary magus powinien się gapić, mimo że grób ma pewnie już z dziesięć dekad, albo i więcej - rzekła Elena. - Ale faktem jest, że w tym roku same nieszczęścia. Nigdy nie było tak źle - i w połowach, i w polowaniach, w orce, a okoliczne bestie to już w ogóle... Grób założycieli... - kapłanka zamilkła. Nethadil odniósł wrażenie, że kobieta nie powiedziała mu wszystkiego.... albo wiedziała więcej niż mówiła.

Młodzik przyglądał się przez chwilę kapłance, ale doszedł do wniosku że jej zachowanie wynika z tego że zapewne małżeństwo dzięki łasce Tymory dowiedziało się kto był sprawcą zbezczeszczenia grobowca. Tyle że był tu tylko gościem i nie chciał ryzykować utraty ich przychylności, gdyby nadmiernie jął próbować szperać wśród sekretów tutejszej społeczności. Skinął znowu głową. I jednak nie wytrzymał, wypowiedział pytanie które kołatało mu się po głowie cały czas.
- Czy w Visenie albo w którejś z okolicznych osad … hmmm … Zewnętrznej Osadzie na przykład, nie wiem czy dobrze pamiętam nazwę ... czy mieszka tu zielarka o imieniu Elena? - odezwał się możliwie spokojnym tonem, usiłując nie dać po sobie poznać w jakim napięciu czeka na odpowiedź. I usilnie próbując powstrzymać się od zerknięcia na północ, ku mokradłom. Czuł jak pocą mu się dłonie.
- Eillif - to ona poszła za karawaną - poprawiającym tonem odparł Neller. - Poza tym jest stara Aldona, no i Anna. W sumie mogłaby jeszcze kogoś wyszkolić... Oczywiście jeśli potrzebujesz specyficznych rzeczy, bo ogólną wiedzę to i my mamy, i sporo innych osób.
- W Visenie jest zwyczaj, że nie nadaje się imion znacznych osób dzieciom, dopóki jeszcze żyją - poważnie rzekł Tem. - Uważam to za bardzo praktyczne, zapobiega pomyłkom i dodawaniu “młody” przed imieniem nowego członka społeczności.
- Eillif, Anna … - mruknął Nethadil. Był już tak skołowany że nawet nie zaśmiał się ze słów dzieciaka. Słuch mu jeszcze dopisywał, a dziewczyna wyraźnie się przedstawiła! Uśmiechnął się do Tema z aprobatą, ale umysł miał ciągle zajęty Eleną.

“A może mi się tylko wydawało że ją widzę?? Może się przeziębiłem przez to brnięcie przez mokradła i teraz gorączkuję??” - niby czuł się dobrze, ale skrzaty leśne jeno wiedzą co tam w tych bajorach tkwiło - może i inne, gorsze od przeziębienia choróbsko go łapało? Nie wróżyło to dobrze...

Potrząsnął głową, nie tyle z racji braku pomysłów na zakupy, co raczej braku gotowizny na nie.
- Dziękuję, przede wszystkim zależy mi na dowiedzeniu się gdzie mam szukać karawany i waszej młodzieży - powiedział, ignorując myśli o możliwej chorobie. Jego organizm nie powinien łatwo ulec infekcji...
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 11:04.
Sayane jest offline  
Stary 21-05-2013, 00:20   #13
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Chwilę jeszcze rozmawiali na temat zaginionych oraz innych spraw. Małżeństwo wyglądało na ciekawe było wieści z wielkiego świata, lecz półelf szybko zauważył, że pytania były wyrazem bardziej kurtuazji niż małomiasteczkowej fascynacji odległymi miejscami. Możliwe też, że kapłani nie byli tak zaściankowi jak sugerowało miejsce ich zamieszkania. W końcu Elena zagoniła dzieci do sprzątania po posiłku, po czym trójka dorosłych ruszyła do ogrodu, gdzie stał budynek, w którym oddawali cześć Tymorze.

Sama świątynia - niewielki drewniany budynek zbudowany na planie ośmiokąta - była interesująca, bo... politeistyczna. Co prawda dominację Tymory widać było zarówno w motywach rzeźbionych na ścianach jak i głównym ołtarzu, lecz w bocznych nawach (a raczej kątach) wisiały symbole innych bóstw. Nethadil rozpoznał symbol Chauntei i Kelemvora; wydało mu się, że na starej, zatartej płaskorzeźbie rozpoznaje znaki Umberlee i Maski. Reszty nie znał. Prócz jego samego i kapłanów w świątyni nie było nikogo.

Nethadil stąpał z szacunkiem wobec siedziby bogini i innych ludzkich bóstw, mimo tego że sam Sehanine oddawał cześć. Nie miał problemu z tym by bóstwo odmiennej rasy szanować i poważać, zwłaszcza że od jego kapłanów tyle życzliwości zaznał. Zresztą, przekonał się już w trakcie podróży za Aesdilem że jego pochodzenie sprzyjało jakże potrzebnej bardom czy tropicielom swego rodzaju umysłowej elastyczności, bardzo przydatnej w kontaktach z istotami na jakie się natknął w toku wędrówki.
- O kogo chcesz spytać boginię? - Neller przygotował miejsce do odbycia rytuału i odwrócił się do gościa.
- Jeśli to możliwe o dwie osoby, po jednej z karawany i z “ratowników” - odpowiedział Nethadil. Kapłan ostrzegł go że wraz z żoną dysponują po jeno jednej poznawczej modlitwie i półelf tęgo głowił się nad problemem przez dłuższą chwilę. - Dowódca, imć Damiel, jeśli pamiętam - on będzie dobrą osobą - zdecydował wreszcie. - Co do dzieciaka … wybierzcie najlepiej wam znanego - zaproponował po namyśle - To zwiększy szanse na skuteczność modlitwy.
A przynajmniej taką miał nadzieję...
- O odległość i kierunek chodzi mi przede wszystkim, jeśli żyją - dodał dla wszelkiej pewności. - To jak daleko są od siebie też jest bardzo ważne.
- Obawiam się, że wymagasz zbyt wiele, ale spróbujemy - odparł kapłan. Chwilę naradzał się z żoną, po czym oboje zaczęli tańczyć. Modlitewny taniec nie przypominał Nethadilowi niczego, co znał z domu, ale mimo to spokojne, wyważone ruchy małżeństwa kojarzyły mu się z drzewami poruszanymi łagodnym podmuchem wiatru. Nie miał zresztą czasu na kontemplację, gdyż po chwili rytuał został zakończony.

Nethadil popatrzył wyczekująco na kapłanów, a oni na siebie. Najwyraźniej nie stosowali wcześniej tego zaklęcia i sami nie wiedzieli czego się spodziewać.
- Sprawdziłam Eillif - Elena pierwsza zabrała głos. - Ma się dobrze, tylko jest trochę zmęczona; co zrozumiałe, skoro idą pieszo. Jest na trakcie, więc podejrzewam, że reszta uciekinierów również. Chyba póki co nie mamy się czym martwić.
- U mnie gorzej - Neller miał zatroskaną minę. - Damiel jest ciężko ranny i najwyraźniej nadal w niebezpieczeństwie; z tego co czuję wydaje mi się, że nie tylko on. Przepełnia go strach, wściekłość i rozpacz. Wyczuwam go bardziej na południowy zachód od traktu. Zważywszy na czas kiedy wyruszyła karawana i powrotu mabari może być już nawet niedaleko ruin i nadmorskich wzgórz.

Elena podeszła i przytuliła się do męża. Najwyraźniej nie wiedzieli co zrobić z pozyskanymi informacjami. O ile z młodzieżą sprawa była - chwilowo - dość prosta, to z dorosłymi już nie. Rada wsi postawiła sprawę jasno - w przededniu zimy, wobec braku zapasów Viseny nie stać było na utratę kolejnych mężczyzn, którzy mogli zapewnić rodzinom żywność polując, łowiąc i pracując przy zbiorach; a w zimie broniąc domostw przed drapieżnikami. Choć obcym tak chłodna kalkulacja mogła wydawać się absurdalna - najwyraźniej tak rozumowano w tym odizolowanym od reszty świata miejscu, zwłaszcza że w razie problemów wioska nie mogła liczyć na pomoc z zewnątrz.

Nethadil rozważał to co usłyszał i usiłował dopasować to do tworzonej w pamięci mapy. I próbował podjąć decyzję co czynić wypada. Nie trwało to długo, bowiem tak naprawdę nie było specjalnego wyboru.
- Wiecie może jak daleko są od Viseny? - zapytał z nadzieją. - Skoro Damiel i być może reszta żyją a są w niebezpieczeństwie, to spróbuję ich odszukać. Może nie dotarli bo są w niewoli - z własnej woli nie porzuciliby wozów, a przez las ich nie przepchali - odruchowo spojrzał na wschód, potem na południe. Popatrzył na oboje kapłanów.
- Robisz dużo założeń jak na kogoś, kto jest tutaj po raz pierwszy i niby nic o okolicy ani o nas nie wie - Neller pokręcił głową z niedowierzaniem. - Modlitwa nie daje tak szczegółowych informacji; gdyby tak było użylibyśmy jej już wcześniej.
Półelf skinął głową, akceptując wyjaśnienie.
- Faktycznie, nie wiem. Ale chyba nie ma innej drogi niż trakt, a trudno mi sobie wyobrazić by ktokolwiek był w stanie przejechać przez bór ciężkim wozem, chyba że jakichś dwukółek używacie? - w zasadzie pytanie było retoryczne. - Znaleźć ich może mi się udać, ale nie wiem czy dam radę ich oswobodzić czy sprowadzić do Viseny. Poprzecie mnie po powrocie by, wiedząc co zaszło i jakie są szanse na ratunek, przygotować odpowiedni oddział?
- Jeśli wrócisz z konkretnymi informacjami to oczywiście. Ale sądzę, że minęło zbyt wiele czasu, a i odległości są zbyt duże byś cokolwiek wskórał.
Nethadil skrobnął się po szczęce.
- Póki życia, póty nadziei - powtórzył - Wspomnieliście o mabari.Kiedy powrócił? Był ranny? I o jakich ruinach mówiliście? Chodzi o hmm… wieżę maga czy elfie osiedle? - z tego co pamiętał te ostatnie były znacznie dalej położone; inna sprawa jak szybko pies mógł pokonać dzielącą go od pana do Viseny odległość.
- Wrócił... hm.... pięć dni temu? Jakoś tak - kapłan spojrzał na żonę. - Czyli koło dekadnia od wyjazdu wozów. Pies był poważnie ranny; nawet nie wiem czy wydobrzał. Co do ruin to ciężko stwierdzić, nie znam ich dokładnego położenia, ale - o ile mi wiadomo - są mniej więcej w tym samym kierunku.
- A co go poraniło? Oręż czy zwierzę?
- Jeśli oręż to nietypowy, jeśli zwierzę to nieznane. Ale mówili chyba, że zwierzę.
Teraz była kolej Długowłosego na zdumienie. Żeby tutejsi nie potrafili rozpoznać co było przyczyną obrażeń? Ale z drugiej strony, jeśli to jakiś wędrowny, nieznany wcześniej potwór pokiereszował psa...

- Nie wiem jak długo mi zejdzie z poszukiwaniami, możliwe że będę musiał się cofnąć do Viseny - powiedział - Sprawdzajcie proszę w kolejnych dniach stan i kierunek w których znajdują się obie grupy, nie ograniczając się tylko do Damiela i Eillif - może się rozdzieliły albo jedynie część przeżyła... - zastanowił się - To gdzie ja jestem również - może się zdarzyć że minę się z nimi, to za następnym wyjściem będę wiedział lepiej dokąd iść.
Kapłani uśmiechnęli się do siebie.
- Bez urazy, ale twój optymizm graniczący niemal z głupotą sprawia, że coraz mniej w nas wypełniającej cię ponoć nadziei, a coraz więcej podejrzliwości. Chcesz sam poradzić tam, gdzie zawiodło kilka dziesiątek ludzi, przedzierać się przez las, którego topografii ani mieszkańców nie znasz, krążyć wte i wewte nieświadom czasu i odległości... Gdyby nie to, że szykujesz się na wyprawę za Damielem można by pomyśleć, że tylko zbierasz informacje, by wraz z czekającymi gdzieś kamratami dobrać się do naszych wozów. Ale prawdą jest, że wozy przez las nie przejadą, ugrzęzną w mchach i wykrotach, a niewiele z ładunku nadaje się do targania na własnych plecach.

Nethadil nie oczekiwał od ludzi wiele więcej niż podejrzliwości, to i nie rozczarował się teraz. Po prawdzie wcześniej był zaskoczony tak gościnnym przyjęciem. Wzruszył ramionami.
- Skoro nie chcecie obrazić, to i nie mam powodu do urazy. Wiem że najlepiej byłoby się wybrać na poszukiwania z którymś z miejscowych myśliwych znających teren, myślicie że dla jasełek dowiadywałem się o mapę czy o żyjące tu bestie wypytywałem? Po prawdzie gdybyście szukali swoich, to najpewniej w ogóle nie byłoby sprawy, skoro nie znam okolicy.
“Zresztą powinienem zmierzać do Królestwa jak najszybciej, by przed zimą zdążyć” - cisnęło mu się na język ale machnął na to ręką, bo co to kogokolwiek obchodziło.
- Skoro jednak wasza rada zabroniła komukolwiek iść, poza mną nie ma nikogo innego do poszukiwań. Chyba że sobie nie życzycie mojej pomocy i mam zająć się własnymi sprawami. Jeśli jednak takie jest wasze życzenie, to co proponujecie - którą grupę mam próbować odnaleźć? - mówił uprzejmie, choć kapłan bardzo przybliżył granicę za którą miał zamiar obrócić się na pięcie i wyjść. W końcu nie pisał się na obrażanie przez miejscowych a i nikt go tu nie trzymał.
- Bez konia dzieciaków nie dogonisz; zresztą jak mają wrócić to wrócą, a jak ma ich coś zeżreć to i tak na odległość im nie pomożesz. Z drugiej strony jak masz zamiar iść do Królestwa, to traktem ci po drodze; bo i innego szlaku nie ma. Co do Damiela... istnieje szansa, że wasze drogi się przetną, choć i tak szukanie go w Wilczym Lesie to jak igły w stogu siana. Sądząc z kierunku zmierza skosem w stronę wzgórz, a tam, o ile wiem, wiele interesujących miejsc nie ma. Tak czy siak wybór należy do ciebie.
- Wierzchowca nikt mi nie da. Dziękuję za obiad i za informacje - Nethadil skłonił głowę przed ołtarzem Tymory - Do widzenia.

Wyszedł ze świątyni by odszukać myśliwych. Oprócz tego świeżej, czystej wody musiał nabrać do manierki no i jakiś garnek kupić do gotowania strawy.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 06-06-2013, 12:00   #14
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 2. Visena

Studnię znalazł Nethadil dość szybko - rzecz jasna była nieopodal placu - a i kociołek kupił za przyzwoitą kwotę. Dumając co jeszcze nabyć na tę nieoczekiwaną wyprawę ratunkową wpadł na Emila, który najwyraźniej czatował na niego nieopodal świątyni, ciekaw czego też elf się dowiedział.
- Chodź, jesteś mi potrzebny - syn Alariele uśmiechnął się do dzieciaka widząc jego pełną oczekiwania twarz, ale napomniał się w myślach by zbyt wiele nie zdradzić. A na pewno niczego o tym czego dowiedział się w świątyni.

W towarzystwie wścibskiego konusa znalezienie kompetentnego myśliwego nie stanowiło problemu, ale... każdy z napotkanych tropicieli wydawał się za punkt honoru stawiać sobie odwiedzenie półelfa od wyprawy w nieznane. I po prawdzie to ciężko było im się dziwić. Co prawda imadlaki czy tojanidy łatwo było ominąć (oraz rozpoznać), ale już smoczydła rezydowały dokładnie na trasie, jaką Nethadil sobie wyznaczył. Poza tym według rozmówców las wprost kipiał złowieszczymi zwierzętami - zwłaszcza w jego południowej części, gdzie nie było elfów czy ludzi, którzy by je tępili. Dodatkowo wydawało się, że stwory te wyjątkowo rozpanoszyły się tego roku.
Opowieści o podmrokowych stworach wyśmiali wszyscy równo, choć jeden ze starszych myśliwych uczciwie przyznał, że owo osławione “zejście” jest (a raczej potencjalnie znajduje się) nieopodal elfch ruin (a dokładnie w paśmie gór oddzielających je od morza), więc siłą rzeczy nikt się tam nie zapuszcza. A jak zapuszcza to już nie wraca, więc na jedno wychodzi - informacji brak. W każdym razie nic o podziemnej proweniencji nie przychodzi do wioski - prócz pająków, wielkich robali, szczurów... No dobrze - nic ekstraordynaryjnego...
Tak czy siak jednak samotna wycieczka w nieznane równała się według nich samobójstwu. Ponieważ Nethadil szedł jednak w zaparte, wyjaśnili mu jak mniej więcej dojść do miejsc, o które pytał, i ile to będzie trwać. Niestety było to mniej niż więcej - półelf ze smutkiem musiał przyznać, że wskazówki odnośnie lasu, którego kompletnie nie znał nie były zbyt pomocne. “Przy drzewie, które piorun trzasnął w lewo, ale nie tym co w zeszłym roku tylko dwie zimy wcześniej”, albo “to jeziorko co spod ziemi wypływa, to tam za nim ze trzy wiorsty jeszcze na wprost; tylko go nie pomyl z tym, co ma dopływ schowany pod kamieniem” sprawiały, że miał jedynie mętlik w głowie. W końcu za najważniejszą wskazówkę uznał, że większość poszukiwanych przez niego miejsc znajduje się mniej więcej w linii prostej od Viseny. To “mniej więcej” (przewijające się w rozmowach równie często jak “bo i po co?”) nieco go niepokoiło... Taki układ sugerował, że pewnie w dawnych czasach prowadziła tędy jakaś droga (czy raczej ścieżka, jako że mieszkały tu elfy). Czyżby do Marathiel? Nie wiedział i był całkiem pewien, że i wieśniacy nie mieli o tym pojęcia.

Odnośnie bagien krótki przegląd mieszkających tam istot sprawił, że zimny pot spłynął mu po plecach. Zaiste miał nieziemskie szczęście; może to właśnie Tymora sprawowała nad nim wtedy pieczę i stąd też tak miłe przyjęcie ze strony jej kapłanów? Jeszcze bardziej zaniepokoiła go opowieść o zielonej wiedźmie zamieszkujących mokradła. Historia, jak to zjawiła się ona we wsi i w przebraniu niewiasty uwodziła a potem zabijała kolejnych mężczyzn... Wspomniawszy spotkanie z “leśną” Eleną, opowieść o Przeklętej Polanie i wieży bezimiennego czarodzieja, którego magia skaziła całą okolicę wydała się wręcz relaksująca. Jednak szybko odezwała się w Nethadilu jego druga natura. Oczami wyobraźni ujrzał drzewa wokoło wieży - chore, karłowate, zniekształcone przez plugawą moc zapewne wraz z żyjącymi wśród nich - lub może nawet w nich samych! - stworzeniami. Cóż musiało się tam stać, że nawet moc zamieszkującej Wilczy Las druidki - podobno tak potężnej, że zamieniła niepokornych viseńskich drwali w drzewa - nie potrafiła odwrócić zniszczeń?

Tropiciel i bard w jednym słuchał, potakiwał i dziękował za to co mogło mu się przydać, zaś uwagi co do swego prawdopodobnego stanu umysłowego pomijał nie wdając się w jałowe dyskusje. Decyzję już podjął i nie miał zamiaru jej zmieniać jak chorągiewka na wietrze; gdyby taki był to by nie dotarł w pogoni za ojcem tak daleko. Język nadal trzymał za zębami gwoli tego co dowiedział się u Nellera i Eleny, twierdząc że każdy kierunek go interesuje a musi się jak najwięcej dowiedzieć bo nie wiadomo dokąd go tropy zawiodą. O powracającego, rannego psa jeszcze dopytał, o rzeki i o kierunek w jakim strumienie najczęściej płyną. O druidkę również zapytał - czy czego nie potrzebuje, czy do wsi przychodzi, czy miejscowym pomaga. O Elenie “zielarce” próbował zapomnieć - nie wydawało się by pościg miał go w tamte rejony zaprowadzić a kusić szczęścia na bagnach nie miał zamiaru po raz wtóry. Jeśli to wiedźma była to tym razem się zlitowała; jeśli zwid biorący się z gorączki to wcale miły i warty wspomnienia w przyszłości. Jeśli co gorszego to … sam nie wiedział co o tym myśleć.

Emil radośnie towarzyszył Nethadilowi przez cały czas, strzygąc uszami, dorzucając mniej lub bardziej sensowne uwagi, plotki i komentarze. Nawet gdy bard już opuścił towarzystwo mysliwych mały ani myślał się odczepić, racząc przybysza informacjami w rodzaju:
- O, tata!
- O, Jadźka, ona ma pypcie na tyłku, wiesz?
- Tamten to Adam, zjadły mu wilki zeszłej zimy wszystkie owce, no.
- O, Fabian, widać już kaca wyleczył po wczoraj - kolejną wiadomość półelf zbyłby również gdyby nie to, że ów Fabian - wyraźnie zniszczony nadmiarem trunków, brudny mężczyzna - nie tylko wgapiał się w Nethadila, ale i chwiejnym krokiem zmierzał w jego stronę.
- Ty! Bohatyr! - wycelował w młodzieńca palec z czarnym od brudu paznokciem. - No! - na moment stracił równowagę i wydawało się, że rymnie w błoto, ale szybko odzyskał zarówno pion jak i rezon. Szapnął struny poobijanej mandoliny; instrument jęknął boleśnie a jego właściciel ryknął:
Bohatyyyyyyyr!
Przylazł do wsi, zbiera baty.
Bohatyyyyyyr!
Wścibia nos tam gdzie nie trzeba,
zaraz będzie z tego bieda!
Bohatyyyyyyr!
Hep... Co to ja chciałem... a!
Bohatyyyyyyr!
Em...
Bohatyyyyyyr!
Zbierze wpierw kości dzieciaków,
Naszych braci i rodaków.
Potem weźmie te Damiela
Onego nam przyjaciela.
Bohatyyyyyyr!
Same kości z niego będą
Kiedy wilki go obsiędą.
Bohatyyyyyyr!
A na koniec jak w tej bajdzie
Wiedźma mu poderżnie gardziel.
Bohatyyyyyyr!
- Milcz baranie, rozum ci odjęło? - naraz do, pożalcie się bogowie, barda podleciała jakaś kobiecina i z całych sił trzepnęła ścierką przez kark. - Nie wiesz, że Elda jest we wsi? Chcesz, żeby ci podpaliła ten durny łeb? Albo i całą wieś? Jeszcze tego brakuje, żebyś jej przypominał o krzywdzie; mało tego że ciągle do sołtysa wychadza, to jeszcze jakiś śpiewak od siedmiu boleści będzie imię jej męża ryczał na pół Viseny. Won mi stąd, do roboty darmozjadzie, a nie do bimbru - baba ze złością wyrwała Fabianowi sflaczały bukłak i kuksańcami pogoniła w stronę jednego z domostw.

Nethadil uśmiechał się i chichotał, albo kiwał potakująco głową słysząc komentarze Emila, tylko gdy miejscowy bard podszedł zmienił twarz w obojętną maskę. Chciał minąć natrętnego artystę niczym jedną z licznych kałuż, ale zanim do tego doszło minstrel został spacyfikowany. Całe szczęście - wykonanie było tragiczne i stanowiło jaskrawy dowód na to że nawet doświadczony bard nie powinien tykać gorzały przed występem. Półelf najchętniej w ogóle wyrzuciłby całe zdarzenie z pamięci gdyby nie wzmianka o “wiedźmie”, która sprawiła że zimny dreszcz przebiegł mu po plecach.
- Wiesz może o jakiej bajdzie mówił? - zagadnął Emila - To co śpiewał o wiedźmie, że tam komuś gardło poderżnęła?
- Ja myślę, że on o tobie śpiewa, wiesz? - zafrasował się mały. - Znaczy że taki los ci wróży. No bo nikt inny nie poszedł ich szukać, no nie?
- Naprawdę? - Nethadil udał zdumienie. Machnął ręką. - Miałem coś innego na myśli. Nieważne.

Serdecznie pożegnał się z dzieciakiem i wyruszył na wschód, szukając młyna o którym Emil opowiadał. Miał zamiar rozejrzeć się tam za śladami by w ich stanie i szansach wytropienia “dzieci” w ogóle się zorientować, zaś potem zmierzać na południe, by powoli i ostrożnie szukać rozwiązania zagadki Damiela i zaginionej karawany. I może tego co zdewastowało las?

- Da radę zrobić tyle, ile da radę zrobić - syn nimfy mruknął pod nosem opuszczając Visenę - Nie więcej, ale trzeba próbować żeby i nie mniej.
 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 11:06.
Sayane jest offline  
Stary 10-06-2013, 21:42   #15
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Dzień 2. Visena. Dzień 3. Wilczy Las (1)

Półgodzinny spacer doprowadził półelfa do ruin młyna. Budowla w czasach swojej świetności mogłaby pewnie spokojnie obsłużyć sporej wielkości miasto, ale teraz porastała tylko mchem i grzybem. Nethadil ostrożnie wszedł do rudery, ale nie znalazł tam nic ciekawego - przepłoszył jedynie jakąś parę migdalącą się pod jedną ze ścian. Nie wiedział co mógłby tutaj znaleźć, co naprowadziłoby go na ślad akurat tej grupy - ewidentnie młyn stanowił miejsce spotkań, ale dla niego wszystkie ślady były podobne. Zapewnie więcej dowiedziałby się od innych dzieciaków uczestniczących w spotkaniu; ale z drugiej strony - kto by chciał gadać z dorosłym? I tak zapewne dostali wystarczającą burę od rodziców by nie chcieć współpracować. Zresztą wszelkie informacje jakie uzyskał sugerowały, że grupa poszła traktem... “No traktem jak traktem”, pomyślał Nethadil patrząc na zarośniętą drogę. Niemniej jednak wóz traktem, oni za wozem, wóz z kolei nie w las, więc znaleźć ich żadna filozofia - jeśli ktoś chciał szukać. A tutejsi nie chcieli, trzęsąc portkami. Choć trzeba było przyznać, że mieli tu niezłe “potworowisko”. Nethadil znał kilka leśnych głuszy, ale rzadko się zdarzało by tyle dużych drapieżników koegzystowało na tak małej przestrzeni. A w zasadzie się nie zdarzało...

Tym gorzej wróżyło to Damielowi i jego pomocnikom. Nethadil smętnie spojrzał na otaczający go las i odniósł nieprzyjemne wrażenie, że las patrzy się na niego. Niezbyt przyjaźnie, żeby nie rzec - wilkiem. Cóż - im starszy las, tym mniej chętnie przyjmował dwunogów, nawet tych ze starożytnych ras. Rad nie rad półelf ruszył na południe, uprzejmie pozdrawiając pracujących na polach rolników. Według wskazówek myśliwych idąc w miarę prosto powinien za jakieś dwa dni dojść do domu druidki. Czekał go więc długi i nudny marsz. Po nim zaś samotny nocleg w obcej puszczy. Po prostu żyć nie umierać.




Nethadil nie wiedział jak długo spał, ani co go obudziło. Wokół szarzał świt. Przez gęste korony drzew nie widział słońca, lecz musiało ono już wzejść. A może nie? Szarość wokół zdała się półelfowi nienaturalna - ni to mgła, ni to dym... Czujnie rozejrzał się dookoła, lecz wszystko wydawało mu się takie jak wtedy, gdy zasypiał. Przetarł oczy... i nagle zniknęły resztki ogniska, posłanie jakie usypał sobie wieczorem, kamień, o który oparł plecak... Miast w wygodnym zagłębieniu tropiciel leżał na obszernej polanie otoczonej kręgiem drzew rosnących zbyt równomiernie, by było to naturalne. Mimo że wyglądały zupełnie normalnie mężczyzna czuł, że nie są to zwykłe drzewa. Zerwał się na równe nogi. Znał to uczucie. Starożytne pnie stanowiły zaledwie dom dla istot, które były mu rodziną.
- Pomóż nam... - szeptały z daleka.
- Pomóż nam... - falowały wraz z wiatrem.
- Pomóż nam... - płynęło z kroplami rosy.

Potężne pnie tkwiły nieruchomo w ziemi, lecz Nethadil mógł przysiąc, że z każdym oddechem zbliżały się do niego coraz bardziej, zacieśniając krąg.

- Pomóż nam... - jęk rozdzierał serce.
- Pomóż nam! - półelf nieomal słyszał trzask pękającej kory.
- Po...móż nam... - głos łamał się i rwał.
- Pooomóóóż... - smród gnijących liści drażnił nozdrza.
- Po... - Nethadil próbował odwrócić wzrok, lecz one były wszędzie.

Zniekształcone, spróchniałe, rozkładające się, uschnięte, umierające... Napierały na niego zewsząd; czuł jak drapią go po ramionach i plecach gałęziami, jak pędy wciskają mu się w uszy i usta, czuł gorzki smak zgnilizny. Szarpał się, lecz stopy zapadły się w miękką glebę, a korzenie wpełzły do butów przyszpilając stopy do ziemi. Młodzieniec zawył ze strachu gdy jego palce splotły się z palcami napastników; czuł że sztywnieje, drewnieje coraz bardziej stając się jedną z umierających driad...

Nethadil szarpnął się raz jeszcze w ostatniej rozpaczliwej próbie oswobodzenia i... upadł bezwładnie na plecy. Wokół niego szarzał świt, ale nic go nie atakowało. Był w lesie sam; cały i zdrowy. Sen? Tak, to musiał być sen; nie mogło być inaczej. Choć nigdy nie śnił tak realistycznie; jeszcze czuł w ustach ohydny smak rozkładu, a ręce i plecy piekły jak od zadrapań. Pewnie otarł się upadając. Słyszał, że ponoć pierwszy sen na nowym miejscu jest znaczący, ale bez przesady...
Półpelf potrząsnął głową i już zamierzał wstać, gdy uświadomił sobie, że jego lewa stopa znajduje się w drzewie! Odruchowo wrzasnął i szarpnął nogą; wyszła bez żadnego oporu i po raz drugi tego ranka tropiciel rymnął na wilgotne poszycie. Podniósł się szybko i uważnie obejrzał kończynę oraz drzewo. Ta pierwsza była zupełnie normalna; podobnie jak i “krwiożerczy” buk. Aż za normalny - nie było w nim nawet najmniejszej szczeliny, w którą mogłaby wejść męska stopa. Znów przywidzenia? Nethadil wstał i jeszcze raz rozejrzał się po lesie.


Zupełnie zwyczajnym lesie.

Zupełnie nieznanym lesie.

Zdecydowanie nie było to miejsce, w którym kładł się na spoczynek.

Więc gdzie, u wszystkich demonów, się znajdował?!

 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 26-06-2013 o 11:06.
Sayane jest offline  
Stary 20-06-2013, 11:08   #16
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Syn Alariele zakrył twarz dłońmi, palce wbił w oczodoły i policzki, jakby chcąc wyrwać z pamięci okropne wspomnienie wraz z obliczem. Dopiero gdy ochłonął odsunął dłonie i spojrzał na nie z uwagą, pragnąc się upewnić że na daną chwilę “mara” tylko marą była a sam nie ulega ohydnemu rozkładowi.

Nie to żeby wizja nie zrobiła na nim wrażenia czy żeby miał zamiar ją zignorować...

Wręcz przeciwnie.

Ukucnął i obejrzał rękę, szukając ranek i zadrapań. Poderwał głowę i rozejrzał się naokoło. Przenosił spojrzenie z jednego drzewa na drugie, z krzaka na krzak, odkrywając zmiany w porównaniu z wczorajszym widokiem.

Był gdzieś w głębi, w prawdziwej głębinie puszczy. Był pewien że nawet gdy zacznie szukać śladów pobytu ludzi czy elfów, takowych nie znajdzie. Przez moment strach nim owładnął i serce mu zabiło gwałtowniej - był sam, zdany tylko na własne siły. A w Visenie dowiedział się z jakim zwierzyńcem może mieć do czynienia...

Zacisnął zęby, wbił paznokcie w skórę i odetchnął głęboko raz, drugi … dziesiąty, zbierając odwagę i powstrzymując drżenie. Strach w niczym mu nie pomoże, a wręcz przeciwnie - będzie zgubny. Po chwili wrodzona pewność siebie i wiara we własne siły z powrotem doszły do głosu. Nethadil rozluźnił chwyt dłoni i porwał z ziemi swój ekwipunek. Rozejrzał się i przemknął jak wąż między gałęziami drzew. Na wszelki wypadek wolał się oddalić od “miejsca noclegu”.

Musiał wszystko przemyśleć ale i przygotować się na ciąg dalszy tak niezwykle rozpoczynającego się dnia. Strumienia nie dojrzał w pobliżu, więc wody z manierki użył do zaparzenia herbaty. Pochylając się nad kociołkiem zawieszonym nad ogniem pachnącym słodkawym brzozowym dymem i na przemian czujnie rozglądając się, obracał w głowie ostatnie wydarzenia, zastanawiał się nad ich znaczeniem.

Zastanawiał się z marsem na czole, bowiem nie zgadzało mu się choćby to że w kierunku w którym zmierzał miała mieszkać elfia druidka, na pewno potężniejsza od niego czy to magią, czy innymi możliwościami. Dlaczego niedoświadczonemu tropicielowi i bardowi w jednym ukazała się ta wizja … prośba o pomoc czy cokolwiek innego to było? Byłoby jego pochodzenie kluczem do wyjaśnienia? Może...

Poskubał opuszkami palców nasadę nosa w zamyśleniu. Problemem było: co począć w takiej sytuacji? Jeszcze raz rozejrzał się po otoczeniu. Ewidentnie było to inne miejsce niż to do którego dotarł z Viseny. Skoro jakaś moc go przeniosła w to miejsce to oznaczało … nie, to mogło oznaczać że albo znalazł się we właściwym miejscu - i gdzie, dzięki niech będą Sehanine - jego pomoc mogła się przydać, albo te przenosiny były aktem desperacji, przedśmiertnym krzykiem rozpaczy jego onoone, krewniaczek ze strony matki. I wtedy miał przegrane, bo mógł wylądować gdziekolwiek.

A może jest chory i to wszystko - Visena, wędrówka, sen - są tylko jakimś wytworem gorączkującego umysłu? Nethadil był umiarkowanie pewien że nie choruje, ale na wszelki wypadek rozejrzał się za ziołami zbijającymi gorączkę.

“Właśnie, przeklęta polana...” - przypomniał sobie. To sprawiło że zaczął się zastanawiać nad naturą niebezpieczeństwa które dojrzał w wizji. Zrazu odrzucił to co dojrzał jako najprostszą odpowiedź, doszukując się alegorii; dopiero po chwili odgrzebał w pamięci szczątkową wiedzę zasłyszaną od marynarzy na temat Królestwa i jego dziejów, dziejów wojny z przeszłości. Czyżby widok umierających drzew i ich mieszkańców był właściwą odpowiedzią i należało go odbierać jak najbardziej bezpośrednio?

Uderzył pięścią w udo czując jak jego nastrój zmienia się i zamiast zmieszania i niepewności do głosu dochodzi zawziętość i gniew. Czym prędzej zjadł i wypił gorący napar, ukrył ślady pobytu, po czym przygotował się do drogi. Upewnił się że broń gładko wychodzi z pochwy i że nic na nim nie błyszczy czy nie dźwięczy, co mogło zdradzić jego obecność. Z ponurą determinacją błyszczącą w zielonych oczach, cicho i bez pośpiechu, rozpoczął poszukiwania wskazówek poruszając się po spirali wokół “miejsca noclegu”.

Był tropicielem, zwiadowcą, a na razie miał tylko domysły, których kurczowe trzymanie się mogło mu tylko zaszkodzić. Musiał się dowiedzieć więcej. Poznać prawdę.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 25-06-2013, 21:58   #17
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Przeszukiwanie okolicy początkowo nie dało wiele. Puszcza tu nie różniła się od innych, a większość tropów była zbyt stara, by mógł je rozpoznać, lub nie było ich wcale. Musiał być nadal blisko Morza Mieczy; choć pasmo wzgórz zatrzymywało wiatr, to okazjonalnie dolatywał go zapach morskiej wody. Po kilku godzinach chodzenia w kółko zrobił przerwę na posiłek i znów podjął wędrówkę. Słońce chowało się coraz bardziej za góry, a on z niepokojem dostrzegał więcej i więcej śladów drapieżników. Starych i nowych, na szczęście lub nie znajomych - bo wilczych. Pocieszał się faktem, że wilki raczej nie polują w dzień, ale te tutaj chyba o tym nie wiedziały; godzinę później Nethadil stanął oko w oko z rosłym basiorem. Zwierze zmierzyło go inteligentnym spojrzeniem i warknęło cicho. Na ten sygnał pojawiły się kolejne cztery wilki, które z wolna zaczęły okrążać półelfa, wyraźnie pewne zdobyczy.

Cierpliwość, cierpliwość, cierpliwość... Potomka z lędźwi Aesdila barda trudno by było o nią posądzać, ale z drugiej strony nie jest powiedziane że syn musi ojca we wszystkim przypominać. Godzina po godzinie przepatrywał teren zwracając uwagę na oznaki zepsucia lub nienaturalnego wpływu na rośliny czy zwierzęta.

Gdy basior zastąpił mu drogę półelf zamarł w miejscu, zaskoczony. Mimo całej ostrożności wilk znalazł się zbyt blisko by Nethadil miał wiele opcji. Przez głowę przebiegła mu myśl by przyzwać skorpiona z medalionu; jednak to była ostateczność, na wypadek napotkania czegoś jeszcze groźniejszego niż … hmm, kolejnych wyłaniających się zza drzew szarych łowców, którzy najwidoczniej uznali go za doskonały dodatek do obiadu. Być może nawet główne danie?

Rozejrzał się, pospiesznie ale z pewnością siebie widoczną w ruchu i postawie. Na moment zawiesił wzrok na interesującym go miejscu, szacując dystans, swoje możliwości, możliwości wilków. A potem, w jednej chwili, ryknął tupiąc przy tym, szczerząc zęby i groźnie machając rękoma. Cząstka dziedzictwa jego matki przemówiła przez niego i jego twarz zabłysła olśniewającym, nieziemskim … groźnym w swej doskonałości pięknem. A zanim wilki zdążyły cokolwiek uczynić ponad instynktowne reakcje Nethadil już gnał pełnym pędem, biegł i modlił się by gałęzie wybranego drzewa go utrzymały … i by w ogóle zdążył się o tym przekonać! Zadziwiające, jak bardzo priorytety się zmieniają w zależności od okoliczności...

Wilki odruchowo zastrzygły uszami, ale nie cofnęły się i sekundę potem już pędziły za półelfem, który... potknął się i runął jak długi. Szybko chwycił za medalion, lecz bestie już rzucały się na niego. Przywołany skorpion zatrzymał swym cielskiem basiora i jednego z wilków, lecz pozostałe dopadły Nethadila. Jeden wgryzł mu się w łydkę; kolejne do ręki - na szczęście lewej - i gardła. Młodzieniec poczuł przeszywający ból w nodze i przedramieniu; ostatkiem sił udało mu się wyszarpnąć topór zza pasa i rąbnąć drapieżnika który chciał rozszarpać mu gardło.

Olbrzymi skorpion pojawił się znikąd na drodze basiora i młodszego wilka, ogromem swego cielska powstrzymując ich skok wprost na plecy półelfa. Mniejszy wilk ze skomleniem odbił się od karapaksu, a zdumiony przywódca stada zatrzymał się w miejscu jak wryty. Ogromne szczypce wbiły się w jego ciało, aż wilk zaskowyczał z bólu i z czerwonym od krwi pyskiem dziabnął chitynę; na mniejszym zacisnęły się niczym stalowe sidła. Ale oba wilki ciągle żyły, warczały i gryzły jak wściekłe. Bezskutecznie - ostre kły ześlizgiwały się z gładkiej chityny. Basior jednak tak się wił, nabity na szczypce, że jadowity kolec rozminął się z jego szarym futrem. Skorpion bez trudu uniósł oba wilki i obrócił się. I zastygł w miejscu, spojrzeniem mnogich oczu na grzbiecie ogarniając krwawą walkę która w mgnieniu oka rozpętała się tuż za nim.

W czasie gdy skorpion rozprawiał się z pozostałymi drapieżnikami Nethadil kopiąc i machając toporem próbował uwolnić łydkę ze szczęk jednego z wilków i podnieść się na nogi. Osiągnął jedynie tyle, że ranił jedno zwierzę, a drugie trzymał z dala od swojego gardła; nie mógł jednak zrobić nic ponad to - gdy próbował ciąć trzeciego wilka, pozostałe dwa zaraz doskakiwały, wykazując się nieprzymierzając ludzką inteligencją. Czworonożni łowcy potraktowali chyba skorpiona jako konkurenta w walce o obiad i mimo cichego skamlenia konającego przywódcy nie mieli zamiaru odpuścić. Półelfowi ćmiło się z bólu w oczach, gdyż trzeci wilk szarpał go za nogę, najwyraźniej próbując odciągnąć go z dala od gigantycznego pajęczaka. Ten nie zwlekał - ruszył trzymając w kleszczach oba wilki. I spadł na drapieżnika atakującego Nethadila niczym gniew boży, uderzeniem niemal wprasowując go w poszycie. Trzymany w kleszczach basior zamilkł, w jednej chwili martwy niczym głaz. Szczęki drugiego wilka wreszcie złapały pewny chwyt na pancernym ciele skorpiona i utoczyły krwi. Dla ogromnego pajęczaka było to niczym ukłucie szpilką.

Chwila szarpaniny pomiędzy drapieżnikami sprawiła, że noga Nethadila wreszcie była wolna! Choć przywołany pajęczak niemal zgruchotał ją swoją szarżą, półelfowi udało się uniknąć zdeptania i odtoczyć się na bok. Kolejny z wilków konał w szczypcach skorpiona i pozostałe - na szczęście - uznały, że najwyższy czas się wycofać. I tak nieco dziwne było, że tak zajadle walczyły o posiłek z dużo silniejszym przeciwnikiem. Młodzieniec chwycił łuk, by jeszcze bardziej zmotywować je do ucieczki, ale gwałtowny ruch sprawił, że zaćmiło mu się w oczach. W nodze ziała duża, poszarpana rana, a krew utworzyła pod nią kolejną czarną plamę na poszyciu. Opatrzenie ugryzienia - a przynajmniej zatamowanie krwotoku - było dużo ważniejsze niż zemsta. Skorpion, kłapiąc szczypcami, kręcił się wokół wypatrując zagrożenia, aż w końcu zniknął w obłoczku dymu, a tropiciel nadal męczył się z opatrunkiem. W końcu jako-tako zawiązał nogę, zebrał swoje rzeczy i kuśtykając z trudem ruszył z wiatrem by znaleźć jakąś rzeczkę, w której mógłby zgubić swój ślad - lub złapać zapalenie płuc. Najłatwiej było wędrować na południowy-zachód, toteż tam się udał licząc, że bliżej morza będzie też więcej cieków wodnych. W końcu znalazł jakiś niewielki strumyczek i z ulgą zanurzył w nim bolącą nogę, a potem - drżąc z zimna i bólu - wszedł drugą. Ślizgając się na gnijących liściach i kamieniach, podpierając znalezionym po drodze kijem brnął z nurtem rzeki, aż zastał go wieczór, a pulsowanie w rannej łydce zdawało się już obejmować całe ciało.

W umyśle półelfa już tylko jedna myśl przebijała się przez ból i otumaniającą go gorączkę, wypychała wszystko inne - przeżyć. Tropiciel wydźwignął się na brzeg ukradkiem niczym ranne zwierzę, dopóki świadomości starczyło węsząc w poszukiwaniu bezpiecznej kryjówki z dala od wodopojów czy tropów. Znalazł jak najbardziej zaciszne miejsce w gęstwinie, zasłonięte przed wiatrem i deszczem, dopóki siły pozwoliły przygotował legowisko, zmusił się do jedzenia, ziołami obłożył rany i zmienił opatrunki. Spragniony jak diabli i gorączkujący nachłeptał się wody. Tym razem nie zaryzykował rozpalenia ognia, bowiem czuł że lada moment straci świadomość i najpewniej zapach dymu stałby się dla niego w nocy wyrokiem śmierci. Okrył się czym tylko mógł - już teraz ledwo zębem trafiał na ząb. Topór leżał tuż obok jego ręki, ale wiedział że jeśli coś go znajdzie, niewiele mu to pomoże.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 26-06-2013, 14:15   #18
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Dzień 4. Wilczy Las (2)

Poraniony półelf zapadł w niespokojny sen, pełen zwidów i wywołanych gorączką koszmarów. Raz po raz budził się - a to zdawało mu się, że jego własny skorpion tratuje go licznymi odnóżami, choć po jego ciele przebiegła zaledwie stonoga; a to martwe wilki szarpały jego ciało zakrwawionymi kłami, podczas gdy Fabian tańczył wokół nich, śpiewając “Bohatyyyyr!”; a to Elena zamieniała się w paskudną, kostropatą wiedźmę i sięgała do jego wnętrzności cienkim szponem; to znów uciekał z tonącej Jaskółki, a przerażeni marynarze czepiali się jego płaszcza... Gorączka trawiła ciało Nethadila, który na przemian oblewał się potem i drżał w mokrym ubraniu. W końcu zapadł w ciemność bez snów, za to pełną głosów.
- Gdzie jesteś...? - szeptały cienie.
- Nethadilu...
- Gdzie jesteś...? - szeleściły liście.
- Przybądź...!

Głosy pojawiły się na krawędzi jaźni. Wydobyły uśpiony, skryty w ciemności umysł i obudziły go. Świat składał się tylko z dźwięku, ale już to wystarczyło by czucie powróciło. By powróciło poczucie świadomości i celu. Nethadil próbował otworzyć usta, choć nie odbierał żadnych wrażeń swego ciała za wyjątkiem pragnienia które było jego udziałem. Ale słyszał swój oddech i to go … ośmieliło? Zachęciło do odezwania się? Na jedną krótką chwilę przeszyła go groza, że to być może koniec jego życia.
- Kim jesteście? - szepnął, potem zaś odezwał się głośniej - Kim jesteście? Czego ode mnie chcecie?!
- Przybądź! - las nawoływał wieloma głosami, coraz mocniej i pewniej.
- Ratuj!
- Chodź...
- Uciekaj...!

Znowu wyczuwał w głosach tę samą panikę, aż mdlące przerażenie i jemu się udzieliło.
- Przed czym mnie ostrzegacie?! Kto was krzywdzi?! - krzyknął. - Dokąd mam iść?!
Nie było odpowiedzi, a huśtawka głosów - błagających i ostrzegających - nie ustawała, wprawiając Nethadila w jeszcze większe pomieszanie.
- Nie słuchaj...
- Spiesz się!
- Ratuj...
- Ona...
- My... nas już nie...
- On...
- Uciekaj...!
- Nie słuchaj...
- Czekamy...
- Ratuj...!
- Kiedy przybędziesz?!
- Nie...

Tropiciel mógł jedynie mówić i słuchać, nie sądził by to wystarczyło do uspokojenia głosów przerażonych istot. W zmieszaniu i lęku spróbował skupić się na jednym z głosów, który wspomniał o “niej”, bowiem natrętnie kojarzyło mu się to z napotkaną, tajemniczą Eleną. Spróbował zignorować pozostałe głosy, choć nie było to łatwe, a zawarta w nich rozpacz drapała po jego nerwach.
- Nie słuchaj...
- Ratuj...
- Uciekaj...!
- Nie słuchaj...
- Czekamy...
- Ratuj...!
- Przybądź!

- Pomogę wam! - krzyknął, sfrustrowany własną bezsilnością - Przyjdę po was, tylko powiedzcie mi dokąd!? Na imię błogosławionej Sehanine, powiedzcie mi gdzie was szukać!

- Nie!
- Taaak...
- Czekamy...
czekamy...
czekamy...
- Jesteś głupcem! - naraz basowy głos przebił się przez driadzie nawoływania, a Nethadil wybudził się gwałtownie, z obrazem dziwnego stworzenia pod powiekami.

I znów szarzał świt, i znów był sam, a wokoło szumiały jedynie liście. I znów nie leżał w miejscu, w którym się kładł (choć między bogami a prawdą nie za bardzo pamiętał gdzie to było), a pod wielkim bukiem, który zdawał się “zjadać” jego rękę. Odruchowe, paniczne szarpnięcie nie wywołało jednak bólu w pogryzionej nodze, ani zmęczonym ciele. Nethadil nie wiedział, czy ma bardziej dziwić się temu, że znów we śnie przeniósł się w inną część lasu, czy też temu, iż po odwinięciu opatrunku noga była cała i zdrowa. Po wielkiej, poszarpanej ranie nie został nawet ślad.
 
Sayane jest offline  
Stary 01-07-2013, 16:08   #19
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Ostatnie dni należały do najdziwniejszych i najbardziej koszmarnych w krótkim życiu Nethadila. Usiadł ciężko, wpatrując się w rozerwany rękaw zbroi i nogawicę. Co tu się dzieje?!

Bezmyślnie obracał w dłoniach kłąb zakrwawionego bandaża.

Gdzie się znowu znalazł? Dlaczego tu a nie w tym samym miejscu co poprzedniego ranka?! W jaki sposób?

Z wahaniem oparł dłoń o buk, niejasno pamiętając o mocy krewniaczek ze strony matki - i druidów - przechodzenia pomiędzy drzewami. Nic jednak się nie wydarzyło. Cofnął palce i zwinął je w pięść.

Czy to że znalazł się tutaj było kolejnym krzykiem rozpaczy driad?

Panika w ich głosach, ten okropny … chaos, kakofonia … podczas próby rozmowy z nimi sugerowałyby że tak … ale z drugiej strony uzdrowienie go świadczyło o tym że jakaś świadomość, jakiś zamysł stał za tym wszystkim.

I kim była istota której wizerunek miał ciągle przed oczyma? Jeśli wizja była prawdą...

Wzruszył ramionami. Toril i jego knieje skrywały w sobie wiele tajemnic, o wiele więcej niż ktokolwiek był w stanie poznać. Okaże się.

Co miał zrobić?

Tu akurat odpowiedź była prosta. Tylko że najprostsze rzeczy są czasami najtrudniejsze. I najbardziej niebezpieczne. A on chciał powrócić do Loreth'Aran...

Gdy ochłonął i starł zimny pot z czoła sięgnął za pazuchę i z westchnieniem ulgi wydobył amulet. Przez chwilę kontemplował malutkiego pajęczaka zamkniętego w bryłce bursztynu.



- Dziękuję ci, mamo - wyszeptał, obserwując jak istotka wije się w amulecie. Dar Alariele po raz kolejny uratował mu życie. - I dziękuję wam.




Po śniadaniu z powrotem zajrzał do plecaka. Tym razem jednak na twarzy półelfa zagościło coś wrednego i paskudnego gdy wyjmował butelki z oleistą cieczą i inne przedmioty. Również strzały wyciągnął z kołczanu i obejrzał je uważnie, odkładając na bok te co do których nie był w pełni zadowolony. Najpierw przymocował i zszył uszkodzone fragmenty zbroi, rozerwane kłami wilków, potem zajął się przygotowywaniem lontów i obwiązywaniem brzechw paskami płótna nasączonego oliwą. Mruczał coś przy tej robocie, cicho i niemelodyjnie, niemal niesłyszalnie.

Ktoś, kto siedziałby przy Nethadilu zrozumiałby jedynie ostatnie słowa, zanucone nieco głośniej:
- … pal się gacku, pal!



Tropiciel stanął przy buku i raz jeszcze oparł dłoń o pień. Próbował tego wcześniej, ale … nie zaszkodziło spróbować znowu. Nic się nie wydarzyło. Liście szumiały na wietrze, konary gięły się, pień był zdrowy i mocny, nie tknięty siekierą drwala czy chorobą. Dorodny. Nie wydawał się również czynić zakusów na członki czy całą osobę Nethadila. Półelf westchnął.
- Więc po staremu - mruknął i ruszył przed siebie, zaczynając zataczać pierwszą pętlę spirali wokół miejsca w którym się ocknął. Kompletnie nie wiedział gdzie się znajduje, a wybierać losowego kierunku nie zamierzał. Łuk i strzałę miał w pogotowiu, a za pasem butelkę z oliwą.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 01-07-2013, 16:10   #20
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post Dzień 4. Przeklęta Polana (1)



Tym razem słońce nie zdążyło przewędrować nawet w pobliże zenitu gdy Nethadil zauważył, że po południowo-wschodniej stronie bór wyraźnie się przerzedza. Cóż mógł sugerować prześwit w tym miejscu, jeśli nie jakąś polanę? Przeklętą lub nie, ale jednak. Półelf ostrożnie ruszył w tamtym kierunku, choć miał przed sobą sporo maszerowania. Pamiętał jednak swoje sny i ich implikacje, toteż wolał nie ryzykować. Zresztą już po kilkudziesięciu krokach poczuł, że coś się zmienia. Czuł to szóstym, czy może nawet siódmym zmysłem odziedziczonym po matce; cienka nić wiążąca go z naturą bardziej niż przeciętnego elfa drżała jakby targana niewidzialną wichurą. Mimo że pogoda była całkiem znośna, Nethadil miał wrażenie, że wokół niego robi się coraz ciemniej; wędrował jakby otoczony lepką, smolistą mgłą, która sprawiała, że nie widział nic innego niż znajdujący się przed nim cel - mroczny, zniszczony, zdegenerowany las, las który przywoływał go w snach...




Tropiciel chciał zawrócić, zatrzymać się, zastanowić choć chwilę co ma zrobić, co zrobić gdy ten niby-sen-niby-wizja stał się rzeczywistością, ale nie mógł. Nogi same niosły go w stronę zniszczonych, zwalonych drzew, spopielonej trawy, wznoszących się w niebo spróchniałych pni i widocznych wśród nich
ruin.




Oszołomiony Nethadil zrobił jeszcze kilka kroków i w końcu się zatrzymał. Kurz, pył, czy też popiół pod jego nogami zawirował i opadł z powrotem na ziemię. Młodzieniec odwrócił się powoli - za sobą miał piękny, starożytny bór, kipiący ciepłym brązem i wszystkimi odcieniami zieleni, zaś przed sobą jego pokraczne, odrażające odbicie. Obydwa lasy nie przechodziły płynnie jeden w drugi; oddzielone były jak gdyby niewidzialna linią, barierą, na której zatrzymał się niszczycielski czar, przekleństwo, czy cokolwiek to było. Nawet chmury nad Przekletą Polaną - bo nie było najmniejszych wątpliwości, że właśnie tu półelf się znalazł - płynęły inaczej. A dokładniej - nie płynęły wcale. Nad Polaną nie widać było nieba, tylko szarą nicość. Żaden powiew wiatru nie poruszał martwymi gałęziami; żadna kropla deszczu nigdy nie zmąciła grubej warstwy pyłu zalegającego wszystko; tego tropiciel był pewny.

Półelf miał poczucie, że porusza się w jakiejś gęstej cieczy, która spowalnia jego ruchy i myślenie. Czy to szok spowodowany znaleziskiem tak działał? Świadomość ile driad zginęło, gdy... No właśnie, co? Teren wyglądał jak po wybuchu kuli ognistej - gdyby młodzian kiedykolwiek to widział - lecz drewno nie było spalone. Roślinność nie żyła, ale nie było widać śladów rozkładu, jakby cała Polana zamarła w jakimś osobliwym półśnie. Nie przeleciał tędy nawet ptak, nawet owad, nic nie poruszało się po szarym, pylistym poszyciu. Wszystko było szare i nieruchome, jak przerażający, doskonale dokładny szkic na pergaminie. Nawet dźwięki z zewnątrz wydawały się przytłumione i zniekształcone, nienaturalne w tym dziwnym miejscu.

W końcu Nethadil otrząsnął się na tyle, by ruszyć dalej. Nie słyszał żadnch odgłosów, nie widział żadnego ruchu, nic go nie nawoływało; mimo to ścisnał mocno łuk, gotów natychmiast wypuścić strzałę, gdyby coś wyszło zza któregoś z gigantycznych uschniętych pni, lub widocznych coraz lepiej ruin.




Pozostałości “wieży maga” były wyraźnie elfie w architekturze, choć wprawne oko rozpoznałoby tu i ręce krasnoludzkich rzemieślników. Delikatne łuki, ażurowe zdobienia, roślinne i zwierzęce motywy, spiralne, wąskie stopnie... Gdyby nie wszechobecne wokół zniszczenia Nethadilowi może by nawet zrobiło się żal, że tak doskonała budowla popadła w ruinę i zapomnienie. Lecz nie teraz. Uważnie lustrował ruiny bynajmniej nie ze względu na ich walory architektoniczne.

Kiedyś budowla składała się najprawdopodobniej z parterowego dworku i dwóch wież - wyższej, środkowej i niższej, spiralnej po prawej stronie dworku. Teraz cały parter był zburzony; a mniejsza wieża mocno uszkodzona. Ciężko było powiedzieć, czy po przejsicu szerokich schodów będzie można wejść do wyższej z wież, która wydawała się nietknięta. I czy budynek miał jakieś podziemia, w które będzie można wpaść. Gdzieś z boku widać było mniejsze kupy kamieni, najwyraźniej pozostałość po zabudowaniach gospodarczych.

W Visenie nic pożytecznego się nie dowiedział - wieśniacy rozsądnie zakładali, że nie ma co pchać rąk tam, gdzie mogą ci uciąć głowę i nic nie wiedzieli. Półelf musiał radzić sobie sam.
 
Sayane jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172