Wszystkie znaki na niebie, ziemi i poprzedniej nocy na księżycach, mówiły, że dzisiejszy dzień do spokojnych należeć nie będzie. To chmury ustawiały się tak, że wyraźnie wskazywały Engelbertowi walkę. To Kogut zapiał raz w taki sposób, że wszystko potwierdził. To karty wskazały wielce aktywną przyszłość. A chwilę wcześniej ten odgłos… ten odgłos wydobywający się z brzucha. Teraz wszystko było pewne! Po nim Hoef był już przygotowany. Już w jego dłoni spoczywał nowiutki, jeszcze niewiele używany, łuk. Kołczan ze strzałami również był we właściwym miejscu.
I oczywiście się nie mylił. Sam mawiał często „mylę się”, ale po krótkiej przerwie dodawał , „ale niezwykle rzadko.” Tak też i teraz było, walka nadeszła, choć znaki mu nie podpowiedziały, że będzie ona bardzo nierówna. Tylko szóstka? Na tylu zaprawionych w bojach? Co z tego, że nierówna! Engelbert od dawna nienawidził zwierzoludzi, miał więc zamiar z tej nierówności skorzystać. Zeskoczył z wozu i wystrzelił w jednego ze stworów lasu. |