Wątek: Obłędny Kult
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2013, 00:33   #311
Mizuki
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Ignus, Tallmir i Thrian

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GGneGLk_2AI[/MEDIA]



Nierówna walka dobiegła końca. Przynajmniej ta, w której rolę oprawcy odgrywały ogry. Teraz bowiem bohaterzy Mudstone mogli być zdani na łaskę lorda Ghaalena. Bądź też jej brak.
Wywołująca nieprzyjemny dreszcz, zielona łuna nie zniknęła z nieba odganiając w dal gęste chmury i towarzyszącą im śnieżycę. Lodowaty, nasycony morską solą wiatr w dalszym ciągu smagał skórę ciężkimi, regularnymi powiewami. Tak jakby sam zdyszany był po tej ciężkiej batalii. Prócz zaś jego wycia zewsząd słyszeć się dało bolesne jęki rannych ludzi jak i ogrów. Postacie okute w stal i przesłonięte cieniami nocy, ponurzy żniwiarze jak przyjść mogło na myśl, krążyli pośród poległych zbierając rannych i bez litości dobijając wrogów. W tej wojnie żadna ze stron nie brała jeńców...
Żołnierze z kordonu eskortującego Gustava, Tallmira, Ignusa oraz Tharika jakby nabrali rezonu. Ponownie poczuli się pewni swego wkraczając pomiędzy swych ziomków, którzy dzielili teraz pomiędzy siebie łupy zebrane z ogrzych trucheł, wiwatowali popijając wino z bukłaków bądź też opatrując swe rany. Byli i tacy, którym odpoczynek nie był dany. W równych szeregach wbiegali w głąb Mudstone przeszukując wioskę i zabezpieczając jej kolejne części.
- Ignusie, Tallmirze...- mruknął cicho Gustav nad ramionami idących przed nim elfów.- Lord Ghaalen to twarda sztuka. Nawet jak na szlachcica Lludu. A skoro jak już pewnie zauważyliście elfy wśród miejscowych sympatii nie wzbudzają proszę was... Pozwólcie mi z nim się rozmówić. Jeśli coś pójdzie nie tak jest nadzieja, że pozwoli wam wrócić do puszczy...
- Cicho tam!
- wrzasnął jeden z żołnierzy.
- Ja ci skurwysynu dam "cicho tam"! Tak to se możesz do matki prawic, albo tej psiej suki co ją co noc po cholewie łechtasz, jak już bidaczka nie potrafi śmiechu powstrzymać przez nieudolność twej krzywej kuśki!- Thrian jak widać nie odpuszczał.
Kordon minął drugi z najeżonych palami nasypów i pozostawioną przez Salarina magiczną wieżę, której widok zadziwił Gustava. Przecisnęli się dalej, w pole pełne zwłok i trucheł. Swoiste "obozowisko" lorda Ghaalena umiejscowione było przy opadłym na twarz trupie giganta. Miejsce to rozświetlał słaby blask kilku pochodni, zaś dookoła rozsiadło się wygodnie kilku zbrojnych.
Długie acz przerzedzone włosy szlachcica pozlepiane były śniegiem i zakrzepłą krwią. Opadały na ciemną, zdobioną złotem zbroję, której zdejmowaniem był on właśnie zajęty. Rzucił grupie spojrzenie spode łba na co kordon rozpierzchł się pozostawiając Gustava i jego towarzyszu w uczuciu jakie musi towarzyszyć karczemnej dziewce ilekroć jej pracodawca nakazuje rozłożyć nogi przed bogatszym z klientów.
- Gustav Bronith jak mniemam?- rzekł Ghaalen obojętnie pokonując skórzany rzemyk w napierśniku.
- SIR Gustav Bronith, lordzie Ghaalenie.- odpowiedział twardo rycerz, kłaniając się lekko.
- Prawo nic nie mówi o tym aby tytuły należały się dalej osobom okrzykniętym zdrajcami korony.
- Daleko mi do tego, lordzie.
- Inaczej głoszą wieści ze stolicy.
- Czyżby Królowa odzyskała siły i oskarżyła mnie o zdradę?

Ghaalen zaprzestał nagle zajmować się swą zbroją, chwycił za rękojeść miecza i z popatrzył chłodno po rycerzu.
- Nie chcecie mnie chyba sprowokować, sir Gustavie?- ostrze miecza błysnęło w świetle pochodni.- Mogę skrócić was o głowę. Tu i teraz i nic ani nikt nie będzie po was płakał.
- Prócz rodziny Dugthaar i ich chorążych.
- Bronith zmierzył obnażoną klingę obojętnym spojrzeniem, samemu układając dłoń na swym widmowym ostrzu.
- Mieliście ich rozbroić.- tym razem lord zgromił swych podwładnych.
- Jestem rycerzem Amnara Dugthaara. Dowódcą garnizonu Żelaznej Twierdzy i człekiem wiernym swemu bogu. Jeśli chcesz mój miecz lordzie Ghaalenie sam musisz po niego przyjść. Nie będę uginał przed tobą karku. Nie tutaj, na ziemi, która nie należy do ciebie. Co więcej...- nie pozwolił aby Ghaalen wydobył dźwięk z rozwartych ust.- Chciałbym dowiedzieć się co z mymi pozostałymi towarzyszami. Była wśród nich lady Navell, wierna koronie.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, mącona jedynie trzaskiem pochodni i wyciem wiatru. Lord Ghaalen, niczym woskowa figura, wpatrywał się chłodno w rycerza Żelaznej Twierdzy, po czym odwrócił się na pięcie wbijając miecz w truchło giganta.
- Wiele już straciliście sir Gustavie, ale męską sakwę wypełniają wam kawałki węgla. Cenię sobie to u ludzi. Nawet tych z północnego plemienia...- zaśmiał się ochryple, po czym nachylił się nad śnieżną zaspą. Chwycił w garść białego puchu i za jego pomocą zaczął obmywać dłonie i przedramiona z zaschniętej krwi. - Nie bądź już jednak cały w skowronkach... To, że macie mój szacunek nie pozwala mi zapomnieć o rozkazach królowej.
- Majordoma chcieliście powiedzieć...
- Zgadza się, majordoma. Nie przepadam za tym obślizgłym gołodupcem, którego język nasączony jest jadem setek żmij. A do tego inne wieści ze stolicy.
- Inne?
- O tak, tak... Jest ich wiele.
- zagwizdał nie przerywając czyszczenia.-Kilka dni temu moi zbrojni przejęli uchodźców z Calidyrru. Obłąkani, jak twierdzili. Cały czas powtarzali coś o chmurze zieleni, jękach jakby z głębi otchłani i oszalałych pobratymcach, którzy zmieniali się w bestie gorsze niż ta tutaj. - skinął ku martwemu gigantowi.- Nie wierzyłem. Zresztą kto by miał na to czas, kiedy jego wsie palą bandy ogrów i gigantów a sąsiedzi wołają o pomoc z tym samym problemem? Nie wierzyłem, aż do teraz.- tym razem zadarł głowę do góry spoglądając ku niebu.- Mam również bardzo silne przeczucie, iż ma to jakiś związek z rzekomą zdradą stanu twego pana, porwanym przez ciebie alchemikiem i tym, że u twego boku znalazła się Laona Navell, która jak chyba dobrze obaj wiemy... Nie jest zwyczajną dworką królowej Alici?
Dłoń Gustava zacisnęła się mocno na rękojeści miecza a kark napiął się tak mocno, jakby rycerz za chwilę miał zamiar uderzyć czołem w mur.
- Byc może tak jest, lordzie Ghaalenie.
- Byc może to za mało, sir Gustavie.
- A jednak, to wszystko co mogę ci zaoferować w odpowiedzi.
- pamiętając nie jedno ostrzeżenie Baelraheala Gustav widać postanowił trzymać język za zębami.
- Chłopcze... A może jednak powinienem cię ściąć?
- Wtedy na pewno nie uzyskasz odpowiedzi, mój panie. A gniew i zemsta Dugthaarów zawisną nad tobą niczym topór kata.
- Myślę, że mają teraz ważniejsze sprawy na głowie, sir Gustavie. Jak na przykład marsz na Caer Calidyyr?

Rycerz słysząc te słowa pobladł w jednej chwili tak bardzo, iż niemal zlał się ze śniegiem dookoła. Drgnął niepewnie, po czym popatrzył po swych towarzyszach.
- Zaskoczony? Twój pan jest w niewoli, a jego syn Varys postanowił to zmienić. Wieści głoszą, że właśnie zbiera chorągwie i flotę. Armię, której nie widziano od czasów wojen lordów.
Nim Gustav ponownie odzyskał moc w gębie uwagę wszystkich zgromadzonych przykuł wściekły ryk. Kilku zbrojnych wlekło właśnie w stronę "obozowiska" ogra o nieco drobniejszych gabarytach, którego grzbiet najeżony był strzałami.
- Mój panie!- zawołał idący na czele mężczyzna.- Dopadliśmy go, kiedy przedzierał się w głąb lasu. Szaman psia jego mac...- splunął przez ramię niby przypadkiem trafiając zielonoskórą poczwarę śliną w łeb.
- Wspaniale... Zipie?
- Nie damy skurwielowi ujść ku jego cuchnącym bogom.
- Opatrzcie jego rany i skrępujcie, byle dobrze. Skoro świt urządzę sobie z nim pogawędkę...
- lord Ghaalen zerknął ku Bronithowi.- To tylko dzikie bydle, ale jeśli wy nie chcecie mówić może dowiem się czegoś tutaj. Tymczasem pozostaniecie wraz z towarzyszami w Mudstone, znajdziemy dla was domostwo.
- Zatem bierzecie nas jako więźniów?-
odburknął rycerz.
- Potraktujcie to jako gościnę...
- Gościć to ty se możesz kogo chcysz u siebie na zamku!
- Thrian wyrwał się przed szereg.- To nie je twoja ziemia, lordzie Ghaalenie. I na Kowadło Moradina nią się nie stanie!
- Radzę wam okiełznać swój temperament krasnoludzie. Wiem kim jesteście, ale nie wolno wam zapomnieć, że i wy należycie tutaj do gości. Kto wie czy nie bardziej niż ja? Jeśli nie chcesz zatem dołączyć do wygnańców swego rodu na Mintarn uspokój się.
- szlachcic nie zważał na kolejne protesty krasnoluda, powracając do Gustava. - Ta bitwa, również dzięki wam, zakończyła się naszym triumfem. To jednak nie koniec. Szaniec ogrów, chociaż zdziesiątkowanych dalej pozostaje niezdobyty i tworzy wielkie zagrożenie dla ziem moich jak i Guarsis. Póki co z mymi ludźmi pozostaniemy tutaj, w Mudstone. Odpocznijcie po walce Gustavie, spisaliście się na medal. Jutro porozmawiamy ponownie a wtedy być może okażecie nieco więcej szczerości i chęci porozumienia. Co do twych elfich towarzyszy, niech sami zdecydują czy wolą pozostać u twego boku czy też powrócić tam gdzie ich miejsce... - uśmiech jaki pojawił się na twarzy Ghaalena wyjątkowo nie pasował do jego surowych rysów twarz.- Do zobaczenia.



Baelraheal, Salarin, Laona i Esmerell


Nadszedł czas na żal, ból i zmęczenie. Żar napędzający do tej pory mięśnie, motywujący je do dalszej mordęgi teraz zaczął doskwierać. Zaś płomienie, które szybko rozprzestrzeniały się po wiosce i przypominały o stałym zagrożeniu przypominały już jedynie spokojny żar paleniska.
Ciała mieszkańców, obrońców jak i samych agresorów wyściełały wąską uliczkę Mudstone - teraz tak oczywiste, zbyt oczywiste by w całym zmęczeniu fizycznym i psychicznym wywołać żal. Wszystkie z wyjątkiem jednego, które być może tylko w sercu Baelraheala wywoływało silne uczucia.
Część bladej jak księżyc twarzy Kyrilli przesłaniały zastygłe, jakby odlane w mosiądzu, rude włosy. Wciąż lekko zarumienione usta wykrzywione były w drobnym, prawdziwie błogim uśmiechu. Czy była to drwina ze strony tancerki? Pozostawiła wszak wszystko tylko na jego barkach... A może wreszcie osiągnęła spokój, ten na który bez wątpliwie zasłużyła.
Zdyszany, ociekający krwią kapłan zbliżył się do ciała bez pośpiechu. Skostniałą od chłodu dłonią przesunął po jej równie zimnym policzku, po czym chwycił w ramiona.
- Laono...- półelfce zbędne były słowa. W jednej chwili zdjęła z siebie płaszcz i okryła nim spoczywające teraz w ramionach kapłana ciało.
- Esmerell!- wrzasnął nagle Salarin. I pieśniarz trzymał w swych ramionach ofiarę tej bezlitosnej walki. Tutaj była jeszcze nadzieja. - Ona żyje, Baelu. Ratujmy ją!- w swym życiu siwowłosy widział już chyba zbyt wiele kobiet, na co dzień szczególnie urodziwych i delikatnych, które odwagą nie ustępowały najodważniejszym z mężów i ponosiły tego cenę. Chyba właśnie dlatego w jego spojrzeniu rozpoznać się dało szczery strach, obawę o życie dziewczyny, która poświęciła w tak krótkim czasie bardzo wiele dla ich sprawy.
- Bez obaw elfy!- do uliczki, dziwnie odosobnionej jak do teraz, wpełzł nieznajomy, kobiecy głos, a za nim postukiwania pancerzy. Na czele niewielkiego kordonu stąpała jasnowłosa kobieta, z ramionami przysłoniętymi wilczą skórą oraz czarnym, obserwującym czujnie okolicę czarnym krukiem.

- Zajmiemy się waszymi rannymi. Nasza matka łaski okazuje wszystkim istotą tego świata, jeśli czują wobec niej należyty szacunek.- kobieta przystała na ułamek sekundy przed Laoną, kłaniając się jej, po czym natychmiast skierowała swoje kroki ku Salarinowi.
- Jest dla niej nadzieja...- rzekła ledwie zerkając na Esmerell. Jej oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem Salarina. - I tobie potrzebna jest pomoc wojowniku. I odpoczynek od ran, które sam pozostawiasz na swej duszy. Wy dwaj.- wezwała dwóch zbrojnych nie odrywając wzroku od elfa.- Zabierzcie dziewczynę do domu Wielkiej Matki. Wy zaś się nie obawiajcie. Bitwa dobiegła końca a z naszej strony waszej przyjaciółce nic nie grozi. Daje słowo.
Laona chciała już przemówić, przypomnieć kapłanowi o pozostawionym w karczmie alchemiku. W tym samym momencie jednak w głębi umysłu usłyszała bolesne skomlenie. Chwytające za serce ciernistą obręczą i budzące nadzieje zarazem. Signifas...
- Wrócił...- szepnęła ku słudze Corellona, spoglądając ku szczytom drzew na wschodzie. - Signifas, jest ranny. Ale blisko... Muszę po niego iść!
- Okolica zdaje się bezpieczna, lady Navell. Pozwólcie jednak, że poślę z wami kilku ludzi lorda Ghaalena jako przybocznych. Mój pan nie chciałby aby stała się wam większa krzywda niż już doświadczyłaś.
- przemówiła blondwłosa, oglądając się przelotnie za mężczyznami niosącymi Esmerell. - Bądźcie spokojni, nic wam nie grozi.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dCk7wpk5Fys&list=PLF2C2769EFAF0E992[/MEDIA]

Zjednoczeni
Chata w sercu Mudstone


Jako pierwsi w niewielkiej, drewnianej chałupie odnaleźli się Gustav wraz z Ignusem, Tallmirem i Thrianem. Kurz pokrywał wszystko: począwszy od blatu stołu po najskrytsze zakamarki domostwa, które wydawało się nieużywane już od pewnego czasu. Pewnym pokrzepieniem stać się mogła myśl, że udziałem domowników nie stała się straszliwa bitwa. Odeszli daleko stąd, bądź też w zaświaty.
W milczeniu rozgościli się w surowym i chłodnym wnętrzu, zdzierając z siebie pancerze i obmywając cuchnące krwią, potem i spalenizną ciała. Sączący powoli gorzałkę Thrian rozpalił ogień w palenisku. Gustav przygotował posłania przy pomocy zwierzęcych skór ofiarowanych przez ludzi lorda Ghaalena. Tallmir zdawał się stróżować w pobliżu drzwi, Ignus zaś oddał się medytacji.
Kiedy ciepło paleniska rozlało się po wnętrzu, a spokojny trzask płomieni niemal wpędził w tak utęskniony sen drzwi otworzyły się z trzaskiem. W progu stanęła blondwłosa kobieta odziana w wilcze skóry, za jej plecami zaś dostrzec się dało dwóch zbrojnych z noszami, na których spoczywała Esmerell.
- Nie przybyłam z wami walczyć...- rzekła spokojnym głosem, zerkając na Tallmira, który ułożył zaniepokojony dłonie na rękojeściach swych ostrzy.- Jestem Arlana. Kapłanka Wielkiej Matki. Opatrzyłam rany waszej przyjaciółki, lord Ghaalen zaś polecił bym zwróciła ją w wasze ramiona.- powędrowała spojrzeniem ku Gustavowi i ukłoniła się mu lekko. - Jej życie nie jest już zagrożone, chociaż odniosła ciężkie rany. Teraz pozostaje we śnie... I po prawdzie nie wiem czym jest on spowodowany.- dała krok w przód, przepuszczając mężczyzn z noszami.
Esmerell pobledła mocno. Do jej spoconego czoła przylepiły się kosmyki włosów, a usta poruszały się jak gdyby przez cały czas powtarzała coś w lęku. Jednak zbyt cicho by można było zrozumieć te słowa.
W dalszej kolejności do chaty zawitali Salarin wraz z Coenem oraz Baelraheal z Laoną, która w swych ramionach niosła pseudosmoka. Szlachetne zwierze ucierpiało w boju nie mniej niż Esmerell. Jego skrzydła były połamane, jedna z łap kompletnie zmiażdżona, drobne ciało zaś ledwie znosiło wycieńczenie.

Gustav zwlekła dłuższą chwilę z przemową, pozwalając aby towarzysze rozgościli się wewnątrz chaty i ogrzali przy palenisku. W końcu jednak wstał od stołu i z poważną miną rozpoczął:
- Przyjaciele... Chociaż wroga odparliśmy, sytuacja nie prezentuje się zbyt kolorowo.- zerknął ku towarzyszącym mu przed obliczem lorda elfom.- Lord Ghaalen domaga się wyjaśnień i póki takowych nie otrzyma zdany jestem na jego łaskę. Ja... Mych elfich towarzysze, jak sam stwierdził, puści wolno. Wyjcie zatem istnieje. Jeśli jesteście gotów, możecie dalej ruszyć beze mnie. To jednak... Tylko początek naszych problemów. Plotek zasłyszeliśmy maszerując tutaj wśród żołnierzy, że przystań została zdobyta a łódź, nasza łódź, zatopiona. - zerknął ku Laonie.- Kapitana podzielili na dwa... Jesteśmy zatem bez środku transportu, który miałby nas zabrać ku Mintarn. -nim ktokolwiek zdążył się odezwać, rycerz powstrzymał go gestem dłoni.- Sposobem może być uzyskanie pomocy od lorda Ghaalena, jednak będzie oczekiwał w zamian odpowiedzi. Odpowiedzi, których udzielic może mu jeniec. Ogrzy szaman, którego pojmali i zamiar mają przesłuchać nad ranem. Nie wiem czy im się to uda, jednak jeśli bestia coś wie i sekret nasz odsłoni przed lordem... - potrząsnął głową.- Zaufanie lordowi, temu, że nie jest jednym z tych przed którymi nas ostrzegano może być jedynym sposobem. Przynajmniej jeśli Mudstone opuścić chcemy wszyscy.
Rycerz splótł dłonie za plecami podchodząc do paleniska.
- I kolejna rzecz... Najstarszy z synów mego pana, lorda Dugthaara. Varys postanowił zebrać armię i oswobodzić ojca. Chyba dobrze rozumiecie, że to tylko na rękę uzdrowicielce. Wielka armia u jej bram żądna mordu i zemsty... Pożywka dla pożeracza. Musimy w jakiś sposób ostrzec Varysa. Sprawić by zaniechał marszu. Co równa się temu, że potrzebujemy łodzi. Varys z pewnością zjawił się w Żelaznej Twierdzy na wyspie Oman.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 13-05-2013 o 00:39.
Mizuki jest offline