Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-05-2013, 00:33   #311
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany
Ignus, Tallmir i Thrian

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=GGneGLk_2AI[/MEDIA]



Nierówna walka dobiegła końca. Przynajmniej ta, w której rolę oprawcy odgrywały ogry. Teraz bowiem bohaterzy Mudstone mogli być zdani na łaskę lorda Ghaalena. Bądź też jej brak.
Wywołująca nieprzyjemny dreszcz, zielona łuna nie zniknęła z nieba odganiając w dal gęste chmury i towarzyszącą im śnieżycę. Lodowaty, nasycony morską solą wiatr w dalszym ciągu smagał skórę ciężkimi, regularnymi powiewami. Tak jakby sam zdyszany był po tej ciężkiej batalii. Prócz zaś jego wycia zewsząd słyszeć się dało bolesne jęki rannych ludzi jak i ogrów. Postacie okute w stal i przesłonięte cieniami nocy, ponurzy żniwiarze jak przyjść mogło na myśl, krążyli pośród poległych zbierając rannych i bez litości dobijając wrogów. W tej wojnie żadna ze stron nie brała jeńców...
Żołnierze z kordonu eskortującego Gustava, Tallmira, Ignusa oraz Tharika jakby nabrali rezonu. Ponownie poczuli się pewni swego wkraczając pomiędzy swych ziomków, którzy dzielili teraz pomiędzy siebie łupy zebrane z ogrzych trucheł, wiwatowali popijając wino z bukłaków bądź też opatrując swe rany. Byli i tacy, którym odpoczynek nie był dany. W równych szeregach wbiegali w głąb Mudstone przeszukując wioskę i zabezpieczając jej kolejne części.
- Ignusie, Tallmirze...- mruknął cicho Gustav nad ramionami idących przed nim elfów.- Lord Ghaalen to twarda sztuka. Nawet jak na szlachcica Lludu. A skoro jak już pewnie zauważyliście elfy wśród miejscowych sympatii nie wzbudzają proszę was... Pozwólcie mi z nim się rozmówić. Jeśli coś pójdzie nie tak jest nadzieja, że pozwoli wam wrócić do puszczy...
- Cicho tam!
- wrzasnął jeden z żołnierzy.
- Ja ci skurwysynu dam "cicho tam"! Tak to se możesz do matki prawic, albo tej psiej suki co ją co noc po cholewie łechtasz, jak już bidaczka nie potrafi śmiechu powstrzymać przez nieudolność twej krzywej kuśki!- Thrian jak widać nie odpuszczał.
Kordon minął drugi z najeżonych palami nasypów i pozostawioną przez Salarina magiczną wieżę, której widok zadziwił Gustava. Przecisnęli się dalej, w pole pełne zwłok i trucheł. Swoiste "obozowisko" lorda Ghaalena umiejscowione było przy opadłym na twarz trupie giganta. Miejsce to rozświetlał słaby blask kilku pochodni, zaś dookoła rozsiadło się wygodnie kilku zbrojnych.
Długie acz przerzedzone włosy szlachcica pozlepiane były śniegiem i zakrzepłą krwią. Opadały na ciemną, zdobioną złotem zbroję, której zdejmowaniem był on właśnie zajęty. Rzucił grupie spojrzenie spode łba na co kordon rozpierzchł się pozostawiając Gustava i jego towarzyszu w uczuciu jakie musi towarzyszyć karczemnej dziewce ilekroć jej pracodawca nakazuje rozłożyć nogi przed bogatszym z klientów.
- Gustav Bronith jak mniemam?- rzekł Ghaalen obojętnie pokonując skórzany rzemyk w napierśniku.
- SIR Gustav Bronith, lordzie Ghaalenie.- odpowiedział twardo rycerz, kłaniając się lekko.
- Prawo nic nie mówi o tym aby tytuły należały się dalej osobom okrzykniętym zdrajcami korony.
- Daleko mi do tego, lordzie.
- Inaczej głoszą wieści ze stolicy.
- Czyżby Królowa odzyskała siły i oskarżyła mnie o zdradę?

Ghaalen zaprzestał nagle zajmować się swą zbroją, chwycił za rękojeść miecza i z popatrzył chłodno po rycerzu.
- Nie chcecie mnie chyba sprowokować, sir Gustavie?- ostrze miecza błysnęło w świetle pochodni.- Mogę skrócić was o głowę. Tu i teraz i nic ani nikt nie będzie po was płakał.
- Prócz rodziny Dugthaar i ich chorążych.
- Bronith zmierzył obnażoną klingę obojętnym spojrzeniem, samemu układając dłoń na swym widmowym ostrzu.
- Mieliście ich rozbroić.- tym razem lord zgromił swych podwładnych.
- Jestem rycerzem Amnara Dugthaara. Dowódcą garnizonu Żelaznej Twierdzy i człekiem wiernym swemu bogu. Jeśli chcesz mój miecz lordzie Ghaalenie sam musisz po niego przyjść. Nie będę uginał przed tobą karku. Nie tutaj, na ziemi, która nie należy do ciebie. Co więcej...- nie pozwolił aby Ghaalen wydobył dźwięk z rozwartych ust.- Chciałbym dowiedzieć się co z mymi pozostałymi towarzyszami. Była wśród nich lady Navell, wierna koronie.
Na dłuższą chwilę zapanowała cisza, mącona jedynie trzaskiem pochodni i wyciem wiatru. Lord Ghaalen, niczym woskowa figura, wpatrywał się chłodno w rycerza Żelaznej Twierdzy, po czym odwrócił się na pięcie wbijając miecz w truchło giganta.
- Wiele już straciliście sir Gustavie, ale męską sakwę wypełniają wam kawałki węgla. Cenię sobie to u ludzi. Nawet tych z północnego plemienia...- zaśmiał się ochryple, po czym nachylił się nad śnieżną zaspą. Chwycił w garść białego puchu i za jego pomocą zaczął obmywać dłonie i przedramiona z zaschniętej krwi. - Nie bądź już jednak cały w skowronkach... To, że macie mój szacunek nie pozwala mi zapomnieć o rozkazach królowej.
- Majordoma chcieliście powiedzieć...
- Zgadza się, majordoma. Nie przepadam za tym obślizgłym gołodupcem, którego język nasączony jest jadem setek żmij. A do tego inne wieści ze stolicy.
- Inne?
- O tak, tak... Jest ich wiele.
- zagwizdał nie przerywając czyszczenia.-Kilka dni temu moi zbrojni przejęli uchodźców z Calidyrru. Obłąkani, jak twierdzili. Cały czas powtarzali coś o chmurze zieleni, jękach jakby z głębi otchłani i oszalałych pobratymcach, którzy zmieniali się w bestie gorsze niż ta tutaj. - skinął ku martwemu gigantowi.- Nie wierzyłem. Zresztą kto by miał na to czas, kiedy jego wsie palą bandy ogrów i gigantów a sąsiedzi wołają o pomoc z tym samym problemem? Nie wierzyłem, aż do teraz.- tym razem zadarł głowę do góry spoglądając ku niebu.- Mam również bardzo silne przeczucie, iż ma to jakiś związek z rzekomą zdradą stanu twego pana, porwanym przez ciebie alchemikiem i tym, że u twego boku znalazła się Laona Navell, która jak chyba dobrze obaj wiemy... Nie jest zwyczajną dworką królowej Alici?
Dłoń Gustava zacisnęła się mocno na rękojeści miecza a kark napiął się tak mocno, jakby rycerz za chwilę miał zamiar uderzyć czołem w mur.
- Byc może tak jest, lordzie Ghaalenie.
- Byc może to za mało, sir Gustavie.
- A jednak, to wszystko co mogę ci zaoferować w odpowiedzi.
- pamiętając nie jedno ostrzeżenie Baelraheala Gustav widać postanowił trzymać język za zębami.
- Chłopcze... A może jednak powinienem cię ściąć?
- Wtedy na pewno nie uzyskasz odpowiedzi, mój panie. A gniew i zemsta Dugthaarów zawisną nad tobą niczym topór kata.
- Myślę, że mają teraz ważniejsze sprawy na głowie, sir Gustavie. Jak na przykład marsz na Caer Calidyyr?

Rycerz słysząc te słowa pobladł w jednej chwili tak bardzo, iż niemal zlał się ze śniegiem dookoła. Drgnął niepewnie, po czym popatrzył po swych towarzyszach.
- Zaskoczony? Twój pan jest w niewoli, a jego syn Varys postanowił to zmienić. Wieści głoszą, że właśnie zbiera chorągwie i flotę. Armię, której nie widziano od czasów wojen lordów.
Nim Gustav ponownie odzyskał moc w gębie uwagę wszystkich zgromadzonych przykuł wściekły ryk. Kilku zbrojnych wlekło właśnie w stronę "obozowiska" ogra o nieco drobniejszych gabarytach, którego grzbiet najeżony był strzałami.
- Mój panie!- zawołał idący na czele mężczyzna.- Dopadliśmy go, kiedy przedzierał się w głąb lasu. Szaman psia jego mac...- splunął przez ramię niby przypadkiem trafiając zielonoskórą poczwarę śliną w łeb.
- Wspaniale... Zipie?
- Nie damy skurwielowi ujść ku jego cuchnącym bogom.
- Opatrzcie jego rany i skrępujcie, byle dobrze. Skoro świt urządzę sobie z nim pogawędkę...
- lord Ghaalen zerknął ku Bronithowi.- To tylko dzikie bydle, ale jeśli wy nie chcecie mówić może dowiem się czegoś tutaj. Tymczasem pozostaniecie wraz z towarzyszami w Mudstone, znajdziemy dla was domostwo.
- Zatem bierzecie nas jako więźniów?-
odburknął rycerz.
- Potraktujcie to jako gościnę...
- Gościć to ty se możesz kogo chcysz u siebie na zamku!
- Thrian wyrwał się przed szereg.- To nie je twoja ziemia, lordzie Ghaalenie. I na Kowadło Moradina nią się nie stanie!
- Radzę wam okiełznać swój temperament krasnoludzie. Wiem kim jesteście, ale nie wolno wam zapomnieć, że i wy należycie tutaj do gości. Kto wie czy nie bardziej niż ja? Jeśli nie chcesz zatem dołączyć do wygnańców swego rodu na Mintarn uspokój się.
- szlachcic nie zważał na kolejne protesty krasnoluda, powracając do Gustava. - Ta bitwa, również dzięki wam, zakończyła się naszym triumfem. To jednak nie koniec. Szaniec ogrów, chociaż zdziesiątkowanych dalej pozostaje niezdobyty i tworzy wielkie zagrożenie dla ziem moich jak i Guarsis. Póki co z mymi ludźmi pozostaniemy tutaj, w Mudstone. Odpocznijcie po walce Gustavie, spisaliście się na medal. Jutro porozmawiamy ponownie a wtedy być może okażecie nieco więcej szczerości i chęci porozumienia. Co do twych elfich towarzyszy, niech sami zdecydują czy wolą pozostać u twego boku czy też powrócić tam gdzie ich miejsce... - uśmiech jaki pojawił się na twarzy Ghaalena wyjątkowo nie pasował do jego surowych rysów twarz.- Do zobaczenia.



Baelraheal, Salarin, Laona i Esmerell


Nadszedł czas na żal, ból i zmęczenie. Żar napędzający do tej pory mięśnie, motywujący je do dalszej mordęgi teraz zaczął doskwierać. Zaś płomienie, które szybko rozprzestrzeniały się po wiosce i przypominały o stałym zagrożeniu przypominały już jedynie spokojny żar paleniska.
Ciała mieszkańców, obrońców jak i samych agresorów wyściełały wąską uliczkę Mudstone - teraz tak oczywiste, zbyt oczywiste by w całym zmęczeniu fizycznym i psychicznym wywołać żal. Wszystkie z wyjątkiem jednego, które być może tylko w sercu Baelraheala wywoływało silne uczucia.
Część bladej jak księżyc twarzy Kyrilli przesłaniały zastygłe, jakby odlane w mosiądzu, rude włosy. Wciąż lekko zarumienione usta wykrzywione były w drobnym, prawdziwie błogim uśmiechu. Czy była to drwina ze strony tancerki? Pozostawiła wszak wszystko tylko na jego barkach... A może wreszcie osiągnęła spokój, ten na który bez wątpliwie zasłużyła.
Zdyszany, ociekający krwią kapłan zbliżył się do ciała bez pośpiechu. Skostniałą od chłodu dłonią przesunął po jej równie zimnym policzku, po czym chwycił w ramiona.
- Laono...- półelfce zbędne były słowa. W jednej chwili zdjęła z siebie płaszcz i okryła nim spoczywające teraz w ramionach kapłana ciało.
- Esmerell!- wrzasnął nagle Salarin. I pieśniarz trzymał w swych ramionach ofiarę tej bezlitosnej walki. Tutaj była jeszcze nadzieja. - Ona żyje, Baelu. Ratujmy ją!- w swym życiu siwowłosy widział już chyba zbyt wiele kobiet, na co dzień szczególnie urodziwych i delikatnych, które odwagą nie ustępowały najodważniejszym z mężów i ponosiły tego cenę. Chyba właśnie dlatego w jego spojrzeniu rozpoznać się dało szczery strach, obawę o życie dziewczyny, która poświęciła w tak krótkim czasie bardzo wiele dla ich sprawy.
- Bez obaw elfy!- do uliczki, dziwnie odosobnionej jak do teraz, wpełzł nieznajomy, kobiecy głos, a za nim postukiwania pancerzy. Na czele niewielkiego kordonu stąpała jasnowłosa kobieta, z ramionami przysłoniętymi wilczą skórą oraz czarnym, obserwującym czujnie okolicę czarnym krukiem.

- Zajmiemy się waszymi rannymi. Nasza matka łaski okazuje wszystkim istotą tego świata, jeśli czują wobec niej należyty szacunek.- kobieta przystała na ułamek sekundy przed Laoną, kłaniając się jej, po czym natychmiast skierowała swoje kroki ku Salarinowi.
- Jest dla niej nadzieja...- rzekła ledwie zerkając na Esmerell. Jej oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem Salarina. - I tobie potrzebna jest pomoc wojowniku. I odpoczynek od ran, które sam pozostawiasz na swej duszy. Wy dwaj.- wezwała dwóch zbrojnych nie odrywając wzroku od elfa.- Zabierzcie dziewczynę do domu Wielkiej Matki. Wy zaś się nie obawiajcie. Bitwa dobiegła końca a z naszej strony waszej przyjaciółce nic nie grozi. Daje słowo.
Laona chciała już przemówić, przypomnieć kapłanowi o pozostawionym w karczmie alchemiku. W tym samym momencie jednak w głębi umysłu usłyszała bolesne skomlenie. Chwytające za serce ciernistą obręczą i budzące nadzieje zarazem. Signifas...
- Wrócił...- szepnęła ku słudze Corellona, spoglądając ku szczytom drzew na wschodzie. - Signifas, jest ranny. Ale blisko... Muszę po niego iść!
- Okolica zdaje się bezpieczna, lady Navell. Pozwólcie jednak, że poślę z wami kilku ludzi lorda Ghaalena jako przybocznych. Mój pan nie chciałby aby stała się wam większa krzywda niż już doświadczyłaś.
- przemówiła blondwłosa, oglądając się przelotnie za mężczyznami niosącymi Esmerell. - Bądźcie spokojni, nic wam nie grozi.




[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dCk7wpk5Fys&list=PLF2C2769EFAF0E992[/MEDIA]

Zjednoczeni
Chata w sercu Mudstone


Jako pierwsi w niewielkiej, drewnianej chałupie odnaleźli się Gustav wraz z Ignusem, Tallmirem i Thrianem. Kurz pokrywał wszystko: począwszy od blatu stołu po najskrytsze zakamarki domostwa, które wydawało się nieużywane już od pewnego czasu. Pewnym pokrzepieniem stać się mogła myśl, że udziałem domowników nie stała się straszliwa bitwa. Odeszli daleko stąd, bądź też w zaświaty.
W milczeniu rozgościli się w surowym i chłodnym wnętrzu, zdzierając z siebie pancerze i obmywając cuchnące krwią, potem i spalenizną ciała. Sączący powoli gorzałkę Thrian rozpalił ogień w palenisku. Gustav przygotował posłania przy pomocy zwierzęcych skór ofiarowanych przez ludzi lorda Ghaalena. Tallmir zdawał się stróżować w pobliżu drzwi, Ignus zaś oddał się medytacji.
Kiedy ciepło paleniska rozlało się po wnętrzu, a spokojny trzask płomieni niemal wpędził w tak utęskniony sen drzwi otworzyły się z trzaskiem. W progu stanęła blondwłosa kobieta odziana w wilcze skóry, za jej plecami zaś dostrzec się dało dwóch zbrojnych z noszami, na których spoczywała Esmerell.
- Nie przybyłam z wami walczyć...- rzekła spokojnym głosem, zerkając na Tallmira, który ułożył zaniepokojony dłonie na rękojeściach swych ostrzy.- Jestem Arlana. Kapłanka Wielkiej Matki. Opatrzyłam rany waszej przyjaciółki, lord Ghaalen zaś polecił bym zwróciła ją w wasze ramiona.- powędrowała spojrzeniem ku Gustavowi i ukłoniła się mu lekko. - Jej życie nie jest już zagrożone, chociaż odniosła ciężkie rany. Teraz pozostaje we śnie... I po prawdzie nie wiem czym jest on spowodowany.- dała krok w przód, przepuszczając mężczyzn z noszami.
Esmerell pobledła mocno. Do jej spoconego czoła przylepiły się kosmyki włosów, a usta poruszały się jak gdyby przez cały czas powtarzała coś w lęku. Jednak zbyt cicho by można było zrozumieć te słowa.
W dalszej kolejności do chaty zawitali Salarin wraz z Coenem oraz Baelraheal z Laoną, która w swych ramionach niosła pseudosmoka. Szlachetne zwierze ucierpiało w boju nie mniej niż Esmerell. Jego skrzydła były połamane, jedna z łap kompletnie zmiażdżona, drobne ciało zaś ledwie znosiło wycieńczenie.

Gustav zwlekła dłuższą chwilę z przemową, pozwalając aby towarzysze rozgościli się wewnątrz chaty i ogrzali przy palenisku. W końcu jednak wstał od stołu i z poważną miną rozpoczął:
- Przyjaciele... Chociaż wroga odparliśmy, sytuacja nie prezentuje się zbyt kolorowo.- zerknął ku towarzyszącym mu przed obliczem lorda elfom.- Lord Ghaalen domaga się wyjaśnień i póki takowych nie otrzyma zdany jestem na jego łaskę. Ja... Mych elfich towarzysze, jak sam stwierdził, puści wolno. Wyjcie zatem istnieje. Jeśli jesteście gotów, możecie dalej ruszyć beze mnie. To jednak... Tylko początek naszych problemów. Plotek zasłyszeliśmy maszerując tutaj wśród żołnierzy, że przystań została zdobyta a łódź, nasza łódź, zatopiona. - zerknął ku Laonie.- Kapitana podzielili na dwa... Jesteśmy zatem bez środku transportu, który miałby nas zabrać ku Mintarn. -nim ktokolwiek zdążył się odezwać, rycerz powstrzymał go gestem dłoni.- Sposobem może być uzyskanie pomocy od lorda Ghaalena, jednak będzie oczekiwał w zamian odpowiedzi. Odpowiedzi, których udzielic może mu jeniec. Ogrzy szaman, którego pojmali i zamiar mają przesłuchać nad ranem. Nie wiem czy im się to uda, jednak jeśli bestia coś wie i sekret nasz odsłoni przed lordem... - potrząsnął głową.- Zaufanie lordowi, temu, że nie jest jednym z tych przed którymi nas ostrzegano może być jedynym sposobem. Przynajmniej jeśli Mudstone opuścić chcemy wszyscy.
Rycerz splótł dłonie za plecami podchodząc do paleniska.
- I kolejna rzecz... Najstarszy z synów mego pana, lorda Dugthaara. Varys postanowił zebrać armię i oswobodzić ojca. Chyba dobrze rozumiecie, że to tylko na rękę uzdrowicielce. Wielka armia u jej bram żądna mordu i zemsty... Pożywka dla pożeracza. Musimy w jakiś sposób ostrzec Varysa. Sprawić by zaniechał marszu. Co równa się temu, że potrzebujemy łodzi. Varys z pewnością zjawił się w Żelaznej Twierdzy na wyspie Oman.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 13-05-2013 o 00:39.
Mizuki jest offline  
Stary 15-05-2013, 12:05   #312
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Złota puma pojęła, że walka dobiegła końca. Ulotniła się czym prędzej z zalanego krwią i zasłanego ciałami pola walki. Instynkt nakazywał zwierzęciu odejść od nieznajomych, dwunożnych istot, zalatujących krwią pokonanych. Poza tym musiał ją odnaleźć, a ona musiała żyć. Obiecała. Ruszył więc ku zabudowaniom do miejsca, gdzie widział ją po raz ostatni. Pochwycił w nozdrza trop kobiety, wyraźny i znajomy pośród woni spalenizny, krwi i śniegu. Zatrzymał się dopiero przed placykiem, na którym rozegrała się finałowa walka. Widział ją. Ranną, ledwo żywą. Ktoś miał ją zabrać. Ale czuł, że coś jest nie tak. Wyglądała jak ona, ale gdzieś w środku czuł, że to już nie ta sama istota. Sierść Alphariusa zjeżyła się na całej długości grzbietu - od kłębu do ogona. Wycofał się bardziej w cień, pozostawiając elfkę opiece innych...


Pantera, która padła w śnieżną zaspę, po chwili była już zupełnie niewidoczna. Przekształciła się na powrót w drobną elfkę, która w tej chwili wyglądała jak ochłap mięsa rzucony w kąt. Dziewczę praktycznie zniknęło w śniegu, który mógł być leżem kilkumetrowego kota. Blady policzek oparł się o poduszkę mroźnej bieli, a z płuc Esmerell wyrwało się ciche westchnienie. Krew barwiła śnieżną płachtę szkarłatem. Przemiana była przyjemna, dla kobiety walka dobiegła już końca. Słyszała jeszcze odgłosy potyczki, którą toczyli jej towarzysze. Ale tylko przez chwilę, bardzo krótką chwilę... Ciemność otuliła ją bowiem swymi chłodnymi ramionami, odcinając całkiem od zimna, bólu i wyczerpania.

Nieprzejrzany, czarny płaszcz przesłonił jej świat. I choć nic nie widziała, jej świadomość była przytomna. Przynajmniej tak jej się wydawało. Surowy, zaborczy mrok wziął ją w posiadanie... A ona oddała mu się posłusznie. Czuła, że nie jest tutaj sama - chociaż ciężko określić, czy faktycznie wyczuła to, czy po prostu wiedziała. Coś czaiło się ku niej w mroku. Coś znajomego, bardzo dobrze znanego, a jednak budzącego trwogę. I wtedy usłyszała szept... Szept szorstki i władczy, w odpowiedzi na który całe jej jestestwo zadygotało - ze strachu, w oczekiwaniu, z pożądania? Nie potrafiła stwierdzić, ale chciała, by nią zawładnął.

Głos był teraz wszystkim. Łączył się z melodią jej serca, które przyspieszyło gwałtownie i uderzało niespokojnie. Jej dusza była napiętą struną, którą tajemniczy szept wprawiał w ekstatyczne niemal drżenie. Powtarzał wciąż jedno zdanie. Nawoływał ją. Pragnął. I ona pragnęła jego, choć nie miała pojęcia, czym jest i na co czeka. Jej ciało najwyraźniej jednak pamiętało, choć umysł na próżno szukał wspomnienia. W ciemności, z rozszalałym sercem, strwożona i spragniona wsłuchiwała się w ten cudowny i przerażający zarazem głos. Próbowała mu odpowiedzieć; pragnęła, by zabrał ją do siebie jak ciemność zabrała ją od świata, ale nie reagował... Cichł w oddali w miarę jak docierał do niej głos Gustava.

Esmerell obudziła się drżąca i zlana potem, ledwie pamiętając, jakie uczucia targały nią przed chwilą. Z trudem uniosła powieki, czując ogromne zmęczenie walką - nie tylko tą w Mudstone. Czuła, że jej rany zaleczono porządną dawką magii, ale ból pulsował jeszcze tępo gdzieś w niej. Nie była tylko pewna, czy to ból odniesionych ran, czy duszy wyrwanej z bezpiecznych murów podniesionych przez... przez kogo? Miała dużo do przeanalizowania i przemyślenia, ale zdobyła się na wysiłek zebrania myśli i wysłuchania rycerza, by mogli wspólnie ustalić jakiś plan działania. Powiodła spojrzeniem po sali, upewniając się, że wszyscy, których poznała w Mbarneldorze są w jednym kawałku.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 20-05-2013, 09:39   #313
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Z deszczu pod rynnę, jak to mówili ludzie i niziołki. Armia żądnych krwi ogrów była jednym zagrożeniem, ale ludzkiego oddziału nie dało się tak łatwo wodzić za nos tym bardziej, że miał twardego dowódcę. Złość wezbrała w elfie na widok tego, jak łatwo ludzie są w stanie rządzić się na nie swoich ziemiach. Każda okazja do powiększenia swoich wpływów była dobra, przecież w ten sam sposób najeźdźcy zepchnęli dominujące nigdyś elfy i krasnoludy do serc lasów i gór. Złość towarzyszyła Ignusowi tym bardziej, że w chwili obecnej był praktycznie bezbronny, pod względem magii był pusty jak ludzka moralność. Tylko Rexx w razie potrzeby mogła stanowić jego jedyną linię obrony, nie chciał jednak wykorzystywać towarzyszki jako tarczy. Musiał wypocząć i zregenerować swoje siły, bez tego nie było nawet mowy o jakiejkolwiek próbie ucieczki z tego całego cyrku.

Rozmowa z Lordem Ghaalenem nie należała do przyjemnych, ten był książkowym wręcz przykładem człowieka, o jakich starsi opowiadali młodym elfom, głównie tym słonecznym kryjącym się na Evermeet lub Everesce. Był wręcz modelem tego, czego Ignus u ludzi nienawidził i ku swej niechęci musiał przyznać, że Elmethaar w swoich sądach krył ziarnko racji. Nie wszystkim można było ufać, zaś ten tutaj słabość Mbarneldoru wykorzystałby zapewne bez mrugnięcia okiem. Rexx, która wróciła już z powrotem do swojego rozmiaru zapewne czuła gniew czarodzieja z którym połączona była empatycznie, gdyż ten kątem oka dostrzegł że jej szpony niepokojąco zaciskają się na ziemi, zaś korpus drga w cichym pomruku.

(...)

- Nie ufam mu, wybacz Gustavie, ale jesteś jednym z nielicznych ludzi czczących jakiekolwiek ideały. Ten skurwiel jest wszystkim, przed czym niestety ostrzegał nas mój nemezis, Elmethaar i po trochu zaczynam rozumieć jego ostrożność - syknął elf do rycerza mając ochotę kopnąć cokolwiek, byle wyładować złość.
- Oto pojawił się wielki ludzki pan, zdążył akurat dotrzeć na koniec bitwy i zebrać laury. Nie ufam mu...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 24-05-2013, 17:10   #314
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Mimo, że prowadzono ich nie rozbrojonych, Tallmir czuł się niemal nago. Nieprzyjemne uczucie było spowodowane zbrojnym otoczeniem istot od lat uważanych za wrogów. Ich ruchy, słowa, zapach... Wszystko to znał do tej pory tylko z teorii i treningów jakim był poddawany za czasów swej młodości. Większość łowców w elfiej enklawie szkolonych było jak bronić się przed zarazą ludzkiej populacji, a wiadomo, najlepszą obroną jest atak. Tallmir trzymał nerwy na wodzach jednak kilka razy oko mu drgnęło, a dłoń ciągnęła do rękojeści by chwycić za broń i rozpocząć własną krucjatę. Nie wiedział nawet dlaczego takie chęci go ogarnęły, gdyż ze wszystkich elfich wojowników to własnie on był najprzychylniejszy ludzkiej rasie.

Na szczęście dzika furia nim nie owładnęła, gdyż nie skończyło by to się dobrze dla garstki ostatnich sprawiedliwych.

Gdy wrócili z audiencji którą prędzej do przesłuchania można było porównać, udali się do już nie zamieszkałego domostwa by zregenerować siły. Zmęczenie dopiero teraz powróciło atakując żarem mięśnie i kości niemłodego już tancerza. Tallimir opierając się o framugę drzwi wyszeptał cicho słowo w swym ojczystym języku, zaś dłoń pokryła mu się bladym, niebieskim światłem. Dotknięcie pozytywnej energii umorzyło odrobinę ból ran i wyczerpania, jednak to co mu było potrzebne był sen. A raczej medytacji stan podobny dzięki któremu elfy odzyskiwały siły.

Gdy kapłanka przyniosła ranną Esme, łowca w ułamku sekundy chciał przeszyć ludzką kleryczkę ostrzem swych szabli. Był to dziwny odruch i elf zrzucił winę na zmęczenie i przewrażliwienie spowodowane ostatnimi wydarzeniami. Na szczęście nikt chyba nie zauważył gwałtownej reakcji białowłosego, który z wymuszonym uśmiechem odrzucił maskę zmęczenia i podziękował duchowej pasterce ludzkiej trzody.
Pochylił się nad wciąż nieprzytomną zielarką i mamrocząc znów te same słowa położył swą emitującą niebieskawym światłem dłoń na jej czole. Pozytywna energia spływała nań przez niedługą chwilę zasklepiając rany dzielnej kobiety. Pogładził jej policzek i uśmiechnął się już samowolnie.

***

Sen przyszedł szybciej niż zwykle. Ciemność się rozstąpiła ukazując zielone liście drzew leniwie szumiące na wietrze. Ptak radośnie wyśpiewywał swą melodię latając z gałęzi na gałąź i obwieszczając światu miłość do swej partnerki co przed chwilą dorodne jaja mu złożyła, zaś czerwona jak krew wiewiórka zbierając pożywienie szybko umknęła przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem.
Gdzieś pomiędzy konarami drzew wirowała biała suknia, niczym zjawa tańcząca na horyzoncie. Podmuchy wiatru przymilnie chłostały bladą twarz niewysokiej dziewczyny oraz rozczesywały rdzawe włosy. Śmiech jej nieskończenie przyjemny rozchodził się po gęstwinie nie płosząc zwierzyny lecz wręcz przeciwnie, ochoczo je zachęcając do zabawy wraz z nią. Niczym sama matka natura wabiła swe dzieci by cieszyć się ich widokiem i serce napawać ich spokojem.
Młody elf leżał na plecach leniwie patrząc zafascynowany tańcem niewiasty uroczo się do niego uśmiechającej. Jej spojrzenie niebieskich, a może jednak można by rzec, fioletowych oczu wzywało go by porwać w tańce nieskończone, ten jednak tylko ukazał swe białe zęby w bezradnym uśmieszku i kołysząc w rękach drobniutką istotę leżał dalej pod drzewem. Kobieta zaśmiała się uroczo i jednym susem znalazła się koło niego kładąc się tuż przy jego boku. Jej delikatne dłonie powędrowały ku klatce piersiowej mężczyzny zaś głowę oparła na ramieniu. Westchnęła głęboko, rozkoszując się chwilą.
- Pewnego dnia będziemy starzy Tall. Pomyśl o tych wszystkich opowieściach którymi będziemy mogli ją uraczyć.
- Tak Brit. Pewnego dnia - rzekł spokojnie wciąż się szczerząc do swych dwóch najpiękniejszych skarbów na świecie.

Wtem elf się ocknął. Spojrzał zdziwiony na ludzką chatę w której odpoczywali jego towarzysze po ciężkiej bitwie z siłami zła. Z kocim refleksem otarł jedną łzę która niesfornie spływała mu po policzku, jak mu się zdawało niepostrzeżenie dla swych kamratów.
- Pewnego dnia... - szepnął do siebie patrząc w nieokreśloną dal.

 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 24-05-2013 o 17:16.
andramil jest offline  
Stary 29-05-2013, 20:59   #315
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Gdyby ktokolwiek zapytał się zaklinaczki gdzie znalazła swego przyjaciela ciężko było by jej na te pytanie odpowiedzieć. Brnęła przez śnieg i pobojowiska gnana potrzebą ujrzenia go i ukojenia jego bólu. Półprzytomne wskazówki sprawiały, że błąkała się chwilę a jej wykrzywiona w złości twarz ociekała łzami. Nie zważała na ciągnące się za nią sylwetki mężczyzn przydzielonych do jej ochrony, a obecność kapłana ... pewnie jakoś podtrzymywała ją na duchu, bowiem jako jedynego zdawała się w ogóle zauważać. Gdy w końcu jednak ujrzała małą, rdzawo-czerwoną plamę na śniegu, zmaltretowaną i wymęczoną padła koło niego na kolana i … bała się go wziąć w ramiona!
- Signifasie ... Mój mały skarbie ... - szeptała czule z jakąś ulgą i radością. Ból z widoku jaki miała przed sobą chowała głęboko, tak samo jak i poczucie winy.

Noc i sztorm otulały czempiona Corellona, ciemność i ponura muzyka wichury przystawały do mroku w jego sercu. Ciężar drobnego ciała na ramieniu wydawał się niczym piórko. Ból duszy był dużo bardziej dotkliwy.

Nie zwracał uwagi na kogokolwiek poza Lady Navell, nie ze względu na niechęć czy pogardę wobec ludzi lorda Ghaalena, lecz dlatego że rozpacz wyssała z niego jakąkolwiek chęć na rozmowę albo komitywowanie się. Wziął się w garść widząc jak bardzo zaklinaczka cierpi, dzieląc poprzez więź ból z Signifasem. Był kapłanem Ojca Elfów, a nie szarlatanem w służbie oszukańczego bożka jakim był Alabashaaran.
- Znajdziemy go - raz odezwał się do Lady i położył pokrzepiająco dłoń na jej ramieniu. Szedł obok niej bez hełmu i z uszkodzoną glewią w dłoni, rozglądając się czujnie. Instynkty weterana odepchnęły wszystko inne i teraz mimo ran niemal miał nadzieję że jakieś niedobitki ogrów staną im na drodze. Niestety, nie stało się tak. Jedynym przeciwnikiem był wiatr, miotający w twarze płatki śniegu.

Gdyby nie więź pomiędzy panem a chowańcem, w tych warunkach najpewniej nigdy nie odnaleźliby Signifasa. Ale w końcu się udało i Gwardzista Boga pozwolił półelfce na chwilę czułości i pocieszania poranionego pseudosmoka, a potem przyklęknął przy nim. Wyciągnął lśniący niebiańskim światłem amulet i założył go na szyję. W jego blasku pospiesznie ułożył Signifasa na materiale i obejrzał, dotykając delikatnie wielkimi dłońmi.
- Laono, na razie unieruchomię złamania i opatrzę. Otulimy go, w wiosce zajmę się nim lepiej a jutro uzdrowię dzięki łasce Ojca - już sięgał po zestaw uzdrowiciela. - Zasłoń go przed śniegiem i wiatrem - na chwilę spojrzał na dziewczynę, z niepokojem sprawdzając jej stan. Wszyscy dziś ucierpieli.

- Zuch, zuch, jesteś bardzo dzielny - głos elfa sprawiał że pseudosmok nieco lepiej znosił cierpienie. Kapłan Corellona szybko, zdecydowanie, ignorując oznaki bólu zajął się obrażeniami stworzenia. Medycyna pola walki, bo na nic innego nie było czasu ani warunków. Biała poświata emanująca od czempiona przywracała drobnemu ciału odrobinę żywotności. Elf zawinął smoka w materiał i przewiesił Laonie zawiniątko przez szyję, pozostawiając jej wolne ręce.
- Wracajmy. Musi szybko znaleźć się w cieple - powiedział do niej z ulgą w głosie i z bladym uśmiechem na wargach. Choć tej ofiary udało im się uniknąć. Ale tym razem, nim dźwignął ciało Kyrilli, założył hełm.

Gdy Baelraheal wydał polecenie, Laona uklękła i posłusznie zasłoniła uzdrowiciela i jego pacjenta. Jej oczy roniły łzy nieustannie, sama już nie wiedziała - z bólu od oślepiającego światła które padało z góry na połamane ciało chowańca, czy z rozpaczy na jego widok. Gdyby odstawiła emocje na bok mogłaby sobie tłumaczyć że zaklęcia leczące nie z takimi obrażeniami dawały sobie radę, ale tym razem, wiedząc że to ona wysłała przyjaciela na zwiad, torturowała się sama poczuciem winy za jego cierpienie. To że więź tak doskonale przenosiła każde jego odczucie, każdą świeżą falę bólu tylko umacniało jej rozpacz.

~ Przestań wreszcie. Wiedziałem co mi grozi! ~

To półprzytomnemu Signifasowi zawdzięczała że wreszcie wzięła się w garść i przestała miotać sama na siebie oskarżenia. Przytuliła go i troskliwie okryła płaszczem, teraz skoncentrowana tylko na tym by wyziębionego, rannego przyjaciela jak najprędzej przenieść do zniszczonej wioski, jej wątpliwego bezpieczeństwa ale i miejsca gdzie ogień i lepsze warunki na niego czekały.

- Dziękuję - szepnęła i dała dowód że wraca do równowagi umysłowej kłoniąc głowę przed uzdrowicielem. Baelraheal odpowiedział dotykając na chwilę jej ramienia, bez słów, łagodnie. Ruszyli. A w duszy zaklinaczki nagle na powrót obudziło się coś wrednego i zimnego, coś co sprawiało że na myśl o zemście za poranienie Signifasa obnażała zęby.

W drodze powrotnej kapłan zatrzymał się naraz.
- Idźcie dalej. Dogonię was w wiosce - powiedział bezosobowo spod osłony hełmu. Laona skinęła głową i ruszyła dalej bez pytania, bowiem troska o chowańca przesłaniała jej niemal wszystko inne. Gwardzista Boga nie winił jej za to, po prawdzie doskonale to rozumiał. Teraz poczekał aż Lady oraz ludzie lorda Ghaalena znikną mu z oczu. Zrobił parę kroków i rozejrzał się naokoło. Potrząsnął głową i ruszył dalej na poszukiwania. Dopiero po kilku minutach złożył ciało półelfki na zmrożonej ziemi po czym dotoczył ujrzany chwilę wcześniej głaz do wykrotu jaki powstał gdy jedno z drzew najwidoczniej nie oparło się sztormowi. Potem uklęknął przy dziewczynie.

Spokojnie, metodycznie, zupełnie jakby to nie on lecz ktoś obcy i obojętny to robił, Gwardzista Boga zdejmował z ciała Kyrilli to co mogło się jeszcze przydać w walce - oręż i zbroję, i inne przedmioty. I pamiątki których zachowania by sobie życzyła. Serce mu się krajało ale nie przerywał pakowania. Wreszcie po prostu klęczał koło jej ciała. Nie powinien tracić czasu, powinien zająć się pomaganiem żywym i tak dalej, ale przez tę minutę czy dwie klęczał wpatrzony ni to w ciało, ni to w śnieg.
- Wielki ciężar na mnie złożyłaś - szepnął w końcu i nachylił się. Odciął kosmyk włosów i zawiązał go naokoło bransoletki którą podarował jej przed laty.

Podniósł zwłoki półelfki i umieścił je w wykrocie. Odszedł powoli od grobowca.
- Ojcze mój, ześlij święty płomień na me wezwanie... - zadeklamował i drgnął czując jak znajomy śpiew stali zaczyna się rozlegać. Rozlegać w jego umyśle, a nie w uszach.



Rycząca kolumna ognia odpowiedziała jego słowom i wypełniła wykrot, rozświetliła skuty lodem las i pozbawiła czempiona wzroku. Stał w ciszy, tylko szept wydobywał się z jego ust.
- Hei-Corellon shar-shelevu, Hiro hyn hîdh… ab 'wanath...

Nie zaglądając do wnętrza pchnął poczerniały od ognia głaz i ten z łoskotem runął do dołu, niczym opadająca płyta sarkofagu. I dopiero wtedy ryk czempiona zmieszał się z wichrem, przepełniony boleścią i żądzą zemsty. Gwardzista Boga wykrzyczał w obojętne niebo swą nienawiść i obietnicę złożoną Seere i Alabashaaran. A potem ruszył do wioski.

Przeżyje wystarczająco długo by uratować Daerona i wyrwać Uzdrowicielce serce. Nie wiedział tylko jeszcze co uczyni z Alabashaaran.

Wkrótce zadecyduje co by to mogło być.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 29-05-2013, 21:07   #316
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Baelraheal siedział pod ścianą obok Laony i Signifasa, zajęty nastawianiem delikatnych kostek w ciele pseudosmoka. Nie rozproszył zaklęć bojowych i dziwny mógł się wydawać kontrast pomiędzy jego ogromnymi dłońmi a malutkim chowańcem, ale elf uwagą i zręcznością przy zabiegu nadrabiał powiększone gabaryty. Jego broń leżała w pobliżu a pancerza się nie pozbył. Nie miał najmniejszego zamiaru ukrywać że gotowy jest na to iż trzeba będzie sobie wyrąbać drogę odwrotu z Mudstone.

Gdy sir Bronith zamilkł Gwardzista Boga podniósł na chwilę oczy na rycerza, omiótł spojrzeniem całą grupę i zatrzymał je na kurduplowatym ujeżdżaczu Kuśki. Co prawda w obecnym stanie ducha miał wielką chęć złapać Thraina za kark i wyrzucić go na zewnątrz, ale pohamował się i zamiast tego odezwał się całkiem nawet uprzejmie.
- Nim zaczniemy radzić nad twymi słowami, rycerzu, trzeba nam inną rzecz wyjaśnić. Mości krasnoludzie, co zamiarujecie uczynić, teraz, gdy waszej suwerenki nie stało? - do tego momentu kapłan dowiedział się już o śmierci “rycerki”.

Klęczący przy kominku krasnolud, jak do tej pory milczący, niespiesznie oderwał spojrzenie od świeżo rozpalonego ognia. Zbroja, hełm jak i stalowe rękawice spoczywały tuż obok jego kolan. Bez całego rynsztunku, przyodziany ledwo w przeszywanicę stanowiącą ochronę przed zimnem, wydawał się śmiesznie mały, nawet jak na elfie standardy.
- Zabrakło... tak... trzeba mi sprawić jej godny pochówek i pomścić krzywdę rodu Guariss. Potem... potem jestem wolny. - "Albo na powrót spętany okowami przeszłości. Zależy jak na to patrzeć." - Sir, jak hardzi ludzie północy chowają swych poległych bohaterów? Palicie ich ciała, czy grzebiecie w wielkiej mogile? A może stawiacie im monumentalne grobowce? Żyję już nieco lat na tych wyspach, jednak jak dotąd nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

- Wątpię aby Florence kiedykolwiek chciała zostac pochowana wedle zasad mego ludu. - przemówił nie skrywając smutku w głosie. - Wyznawcy Wielkiej Matki oddają swych zmarłych na jej łono. W ziemi... Tak chyba chciałaby zostac pochowana Florence.

Thrain ponuro pokiwał głową, po czym jakby dopiero teraz przypominając sobie o zadanym wcześniej pytaniu, zaczął:
-Elfie. - Przez chwilę zastanawiał się nad innym określeniem. - Kapłanie. Nie spocznę dopóki nie zatopię ostrza swego toporu w sercach wszystkich tych plugawców, którzy przynieśli do tej krainy śmierć i zniszczenie. Odnajdę obóz gigantów i wyrżnę wszystkich olbrzymów co do nogi, choćby sam. Rzeki spłyną ich czarną krwią. - Oczy krasnoluda poczęły skrzyć się szalonym blaskiem. - Ostatnią rzeczą, którą ujrzą będzie mój słodki uśmiech. Zginą. Wszyscy zginą. W imię zemsty i sprawiedliwości. Zginą, bo tego pragnę. Nic mnie nie powstrzyma.

Gwardzista Boga pokiwał głową.
- Chwalebne, chwalebne - mruknął, nie komentując faktu że jednego oddziału omal nie wystarczyło na nich wszystkich. Przyjrzał się uważnie krasnoludowi. Znać było że tęgi to woj, do tego dysponował latającym wierzchowcem … mógł się przydać w ich wyprawie.
- Byłbyś zainteresowany zemstą na prawdziwych winowajcach? - zagadnął lekkim tonem.

- Każdy kto przyczynił się do tego chaosu, poniesie zasłużoną karę. Nie dbam o koszty i trudności. Zemsta to jedyna rzecz, która mi została. Każdy kto pomoże mi dopełnić obowiązku wobec familii lorda Guariss, będzie moim sprzymierzeńcem.

Baelraheal nie mógł pojąć skąd takie przywiązanie krasnoluda do ludzkiego rodu, ale wojownik wydawał się szczery w swych deklaracjach - jak to krasnolud... Skinął powoli głową. I tak musieli jakoś uzyskać milczenie nieoczekiwanego towarzysza, jeśli chcieli swobodnie porozmawiać przed porankiem. A mógł się okazać przydatny w dłuższej perspektywie...
- Panie i panowie? - zapytał kierując na powrót spojrzenie i dłonie do skrzydeł Signifasa. - Może pogadamy z imć Thrianem na temat tego kto i co jest przyczyną wojny?

- Myślę, że w polu Thrian udowodnił nam swą wartości. Powiemy ci prawdę, krasnoludzie.- rycerz z powagą popatrzył po brodaczu.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 31-05-2013, 08:58   #317
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
- Sir Gustavie, Salarinie - Baelraheal zwrócił się do wojowników gdy już rycerz Bronith opowiedział Thrianowi koleje losu drużyny, poczynając od nieszczęsnego zlecenia na wydobycie alchemika z Caer Calidyrr - Dostałem wiadomość, która tłumaczy to zdarzenie … którego doświadczyliśmy pod koniec walk. Ocalił nas druidzki rytuał, który jednocześnie mógł spowolnić działanie klątwy. Dostaliśmy trochę więcej czasu, jak dużo - nie wiem, a osoba która go użyła nie żyje - mówił spokojnie, nie dając poznać pustki w sercu.

- Pytanie jak ten czas wykorzystać - tu już zwrócił się do wszystkich. - Spoglądając z szerszej perspektywy - nie możemy dopuścić do tego by jedyna na razie wielka i zorganizowana armia przeciwników Seere - teraz nie wiem jak ją już zwać, Uzdrowicielką, Regentką czy może już Uzurpatorką? - uległa zniszczeniu i zwiększyła siły Alabashaaran.
Większość z nas była świadkami mocy tego ducha i wiemy że dopóki nie będziemy mieli w garści jakiegoś atutu, jakiejś realnej mocy pokonania Alabashaaran, atak zbrojny skończy się katastrofą. Musimy dostać się więc na wyspę Oman i wstrzymać atak. Do tego zadania - przekonania dowódcy, lorda … Varysa, tak? potrzebni są Lady Navell i sir Bronith. To tyle jeśli chodzi o możliwość twego pozostania tutaj, rycerzu - zerknął na Gustava.

Z lekkiego otumanienia wyrwał się Salarin i w końcu przemówił.
- Nie wiem kto obdarzył nas owym rytuałem, ale jestem mu wdzięczny... szkoda, że nie będę mógł mu podziękować, ale skoro to co mówisz jest prawdą Baelrahealu to niech mu ziemia lekką będzie, a my postarajmy się by ofiara nie poszła na marne.

Elf spojrzał po towarzyszach zmęczonymi oczyma. Jego mózg był równie, a może nawet i bardziej zmęczony niż ciało. Prawdopodobnie był to efekt uboczny nadużywania szkarłatu.
- Zgadzam się z Tobą Baelrahealu, w żadnym wypadku nie można dopuścić do ataku Varysa na Caer Calidyrr, gdybyśmy tylko mogli mówić jawnie to co wiemy...

Gwardzista Boga skinął głową Salarinowi.
- Musimy wydostać się szybko. Więc albo współpracujemy z lordem Ghaalenem, albo wydostajemy się stąd bez jego woli. Pytanie kim jest lord, czy ma powód wykorzystać wiedzę którą przekazalibyśmy mu. Z rana mogę spróbować dowiedzieć się czegoś o nim, a jeszcze lepiej byłoby gdybym mógł użyć kadzidła przy jednej z modlitw. Czy ktoś takim dysponuje?

Salarin spojrzał wyczekująco na Gustava domyślając się, że tylko on może dysponować stosowną wiedzą na ten temat.

- Lord Ghaalen wśród pozostałych szlachetnie urodzonych cieszy się dobrą opinią. Mężczyzna to ponoć rozważny, mawia się, że i surowy w ocenie.- Gustav pokręcił głową.- Musimy też pamiętać o ogrze, którego pojmali. Skoro lord chce go przesłuchiwać musi mieć sposób na dogadanie się z tą poczwarą. A ile wie ona o planach Seere...- spauzował na chwilę, gapiąc się nieobecnie w blat stołu. - A statek? Nie wydostaniem się z Alaronu bez tego. Mieszkańcy mają łodzie... Rybackie, zapewne pchane wiosłami. - ściszył głos i nachylił się do słuchaczy. - To tylko marna szansa, ale istnieje. Jeśli nocą wykradniemy jedną z łodzi... Morze jest wzburzone ale jeśli bogowie pozwolą, udałoby nam się dotrzeć przez cieśninę do wybrzeży Omanu.

- Zapomnijcie o lichych, rybackich łodziach - wtrącił się wreszcie Ignus dotychczas siedząc na uboczu. To co działo się wewnątrz niego co rusz wytrącało go z równowagi, do tego musiał zająć się ranami Rexx, chociaż te były stosunkowo niewielkie. Smoczyca już wróciła do swoich rozmiarów i w chwili obecnej leżała blisko paleniska odpoczywając. Elfa jednak martwiła najbardziej swoista niestabilność jego magii, czuł się dziwnie używając jej i mógł przysiąc, że był to pierwszy raz odkąd pamiętał.
- Jeżeli dacie mi trochę czasu na odpoczynek i przygotowanie zaklęcia, wyczaruję nam galeon. Problem jest tylko taki, że na żegludze nie znam się w ogóle, a i moc czaru będę mógł utrzymać w granicach dziesięciu... Może jedenastu godzin po których będę potrzebował kolejnego odpoczynku. Nie muszę chyba mówić co się stanie, jeżeli w trakcie tej jedenastej godziny będziemy na pełnym morzu?
W pierwszej chwili na twarzy Gustava pojawił się uśmiech. Magia, ta mistyczna sztuka, której nigdy nie było mu dane poznać po raz kolejny miała okazać się potężnym sprzymierzeńcem.
Ostatnie słowa teurga sprawiły jednak, iż rycerz ponownie zwiesił głowę.
- To za mało czasu, Ignusie. - popatrzył po twarzach towarzyszy.- W taką pogodę, z tak nieliczną załogą nie dopłyniemy tam tak szybko. Gdybyśmy wypłynęli o brzasku, na Oman dotrzemy nie prędzej niż w południe... Następnego dnia.
Poderwał się od stołu powarkują wściekle pod nosem.
- Szlag by to wszystko... Lord Ghaalen ma statki, ma zasoby i żołnierzy. Gdybyśmy mogli liczyc na jego pomoc.
- W takim razie przepłyniemy najdalej ile się da, odpoczniemy i dokończymy podróż. Myślę, że to dalej lepsza koncepcja niż wypływanie na pełne morze w łodziach rybackich. Na tyle, na ile pamiętam geografię wysp musielibyśmy przepłynąć do Gwynneth, tam wybrzeżem przejść pieszo i mniej więcej tyle czasu powinno mi wystarczyć na odnowienie mojej magii. Mógłbym nas tam też zwyczajnie teleportować, jednak nie pozwala mi na to jedno z pijackich bóstw Seldarine - zakończył swój wywód elf.
- Ignusie, o ile nie potraficie wyczarować też wyspy raczej nie będziemy mieli okazji na środku morza zaznać odpoczynku. - skrzywił się rycerz.
- W takim razie pozostaje nam mieć nadzieję, że albo któryś z nas odkryje w sobie talent niezrównanego mówcy, albo... Gustavie, nie znam się na waszych obyczajach. Dajmy na to statek, taki który jest w posiadaniu Lorda Ghaalena, a którego nam potrzeba. Jeżeli go zwyczajnie... Pożyczyć? Czasami cel uświęca pewne środki...

Rycerz nagle, jakby za pas wpadła mu iskra z ogniska, skoczył ku zgromadzonym towarzyszom i nachylił się.
- Też o tym pomyślałem... Chociaż to niegodne szlachcica, lepiej być żywym szlachcicem na skradzionym statku niż martwym na dnie morza. - przerwał zerkając na okno i uderzające o nie okiennice. - Problem w tym, że statki Ghaalena czekają na jego ziemiach. Pierwsza przystań znajduje się w Longville. Będzie dzień marszu... O którym nie ma co śnić, jeśli nie dogadamy się z Ghaalenem. Bądź nie jesteśmy gotowi na użeranie się z pogonią, którą z pewnością za nami pośle. Jeśli zdarzyłoby się nam... Uciec.
- Pewnyś? - Elf zapytał, starając się utrzymać pewien nastrój tajemniczości - mówiłem, że potrafię wyczarować galeon i owszem, ale stworzenie małego, zwinnego statku jest dla mnie jeszcze prostsze. Ludzie Ghaalena nie mają żadnych szans nas dogonić, o ile nie odwołają się do użycia magii. Na miejscu... Cóż, na to będzie jeszcze czas, ale gdyby dajmy na to, Lady Navell przemieniła się w podobiznę Lorda Ghaalena, a ja stworzył iluzję podążającego za nim zbrojnego oddziału, może uda nam się uprowadzić okręt bez posyłania za nami pościgu z Longville.
- Co o tym sądzicie? - rycerz spytał już ogółu. - Jestem pewien, że na Oman lord Varys podaruje nam statek, ale trzeba jakoś tam dotrzeć. Możemy zaryzykować podróż na rybackiej łodzi... Albo w zatarg wejść z lordem Ghaalenem. Pewni być możemy, że nie da nam on nic póki my mu czegoś nie damy.

Laony do tej pory jak by w ogóle nie było. Siedziała skupiona przy Signifasie, wpatrując się w jego umęczone ciałko i dławiła w sobie słodko-gorzkie uczucia. Dziękowała bogom iż przeżył, i że teraz może dotykać go i głaskać delikatnie - niczym szklanego, z rysą która lada chwila może się powiększyć... i nie mogła sobie wybaczyć, że musiał tyle wycierpieć.
- Mogę ... - łypnęła na Baela który w skupieniu zajmował się pseudosmokiem, przemknęła wzrokiem też po towarzyszach, ale roztargnienie na półelfiej twarzy podpowiedziało wszystkim, że strasznie trudno jest wypowiedzieć to, co kłębi jej się w głowie i oddzielić dwie, jak że ważne dla niej sprawy. A musiała jeszcze panować nad tym, co odbiera od niej chwilami Signifas. Zdawać by się mogło, że ten temat już przerobili, ale ... chyba reagowała z opóźnieniem. Na pewno reagowała z opóźnieniem.
- Ingusie, chyba mogę pomóc Ci przedłużyć czas działania zaklęcia o którym mówisz, na cały dzień... Jeśli zdecydujemy się uciec oczywiście... - znów odwróciła się ku nim i wyglądała jak by coś ją tknęło. - Miejmy tylko nadzieję, że nikt nie będzie chciał tego zaklęcia rozproszyć ... - jej głos cichł, w mare jak kończyła swą myśl. Jej twarz znów zwracała się ku małemu chowańcowi - Aaaale, wtedy to najwyżej mogę zmienić się w wielkie, wodne stworzenie i dobrniemy jakoś do lądu …

-Magia. - Krasnolud soczyście splunął flegmą, jak gdyby owe słowo roznosiło trąd, czy inne syfilis. - Nie będę kraść statku, ani tym bardziej płynąć na jakimś szarlatańskim tworze. Obozowisko ogrów musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Przy machinach znajdowało się kilka tuzinów gigantów. Wszyscy jak mniemam polegli, albo uciekli. Wróg najpewniej wie już o swej porażce. Właśnie rozpoczyna przygotowania do ponownego natarcia. Albo obrony. Zależy kto dowodzi. Ogry będą usilnie próbować narzucić swoje pole walki. Aż strach pomyśleć ile może liczyć ich armia. Jedno jest natomiast pewne - jutro skoro świt, wyruszam. Nie popuszczę tym skurwielom. Jestem to winny lordowi. Insygnia rodowe rodziny Guariss przekażę prawowitemu spadkobiercy tych ziem. - Thrain przez chwilę drapał się po szczątkach swej brody, pogrążając się w niemej konsternacji. - Nie znam żadnego dziedzica, ani legalnego pretendenta do tych ziem. Cholera...

- Więc życzę powodzenia, mości krasnoludzie, proszę tylko byś zachował w tajemnicy to o czym tu mówiliśmy - powiedział ponuro Baelraheal nie podnosząc głowy pochylonej nad Signifasem - Nie mamy czasu do zmarnowania na pomagierów Seere, która jest prawdziwą sprawczynią śmierci lorda i jego rodziny. Ale jeśli chcesz się rozmieniać na drobne to śmiało, nie krępuj się.

- Thrianie, siły ogrów są z pewnością zdziesiątkowane i pogrążone w chaosie... Żadne to wyzwanie dla drużyny lorda Ghaalena. Tym bardziej sądzę, że ani moje, ani żadnego z mych towarzyszy siły nie powinny być na to więcej trwonione. Ocaliliśmy Mudstone, wypełniliśmy wolę Florence...- głos mu zadrżał, gdy wypowiedział imię szlachcianki. - Ocaliliśmy jej lud, przynajmnej daliśmy z siebie wszystko. Poznałeś prawdę... Straszlwą prawdę, którą niejednemu ciężko by było udźwignąć. Jednocześnie nie wyglądasz na krasnoluda, który najwięcej bojów stoczył w karczmie z butelką. Łeb poczwary czyha w Calidyrre i z każdą chwilą nabiera mocy. Ogry to jedynie już ułamany pazur. Czas goni, wróg wykonuje swoje ruchy i również poszukuje relikwii. Musimy działać! Na nic spadkobiercom ziemia Guarsis jeśli za tydzień, miesiąc lub pół roku będzie to jedynie jałowe pole spustoszone przez sługi Alabashaaran.
Rycerz podszedł do krasnoluda i żołnierskim gestem walnął w jego naramiennik.
- Pójdź z nami, z pewnością pomocnym się okażesz na włościach swych braci krasnoludów na Mintarn. Pomścij swych przyjaciół nie na ograch lecz prawdziwych mistrzach zła... Jednocześnie daje ci swoje słowo- rycerza żelaznej twierdzy, sługi Tempusa i najwierniejszego jego ideałom sługi Amnara Dugthaara, że kiedy przyjdzie czas odnajdziemy tych, którym ziemia ta przypada na mocy prawa krwii i urodzenia.

Thrain wziął głęboki oddech, najwidoczniej próbując przetrawić wszystkie informacje. Zwieńczeniem jego krótkich rozmyślań było lakoniczne:
-Niech i tak będzie.

Salarin przez dłuższą chwilę słuchał jedynie towarzyszy starając się zebrać wszystkie informacje do kupy i coś z nimi zrobić. Był diablo zmęczony, potrzebował snu i dobrej strawy by wrócić do formy, ale jeśli przetrwali tę batalię to i rozmowę także da radę. Rzucił okiem na Laonę, a potem na resztę towarzyszy.

- Nie wiem czy to dobry pomysł, ale biorąc pod uwagę słowa Gustava na temat Ghaalena to może powinniśmy z nim porozmawiać? Oczywiście nie na forum publicznym przed jego żołdakami tylko jakoś go odseparować, nie ma co siać paniki wśród jego ludzi. Jeśli jest na tyle rozważny jak mówiłeś - spojrzał na Bronitha- to nie powinien zignorować tego co mu powiemy, zwłaszcza że sam widział co nas atakowało i jakoś musi to sam sobie wytłumaczyć, ma pojmanego ogra, który prawdopodobnie jeśli zacznie gadać to sam z siebie potwierdzi chociaż część naszych słów. Biorąc jednak pod uwagę ostrożność Ghaalena o jakiej nam opowiadaliście to proponowałbym zachować ostrożność i nie oddawać broni. Najtrudniejszy będzie początek by przekonać go do chociaż w miarę prywatnej rozmowy, jeśli już to nam się uda to prawda sama w sobie powinna nas obronić, lub chociaż część prawdy. Być może po tym sam odda nam jeden ze swych okrętów...

- Z kolei jeśli nam się uda -rzekł kontynuując- to proponowałbym podróż na wyspę Oman. Jeśli na Mintarn lub gdziekolwiek dalej uda nam się zdobyć naszą... “sekretną broń” czy jak to nazwiemy przeciwko Seere to bylibyśmy garstką przeciwko wielkiej armii i tak czy inaczej polegniemy. Będziemy potrzebowali siły, która wyrówna nasze szanse, a gotowa armia jest taką siłą, nie możemy jej teraz stracić. Nawet jeśli mieliby zająć po prostu wroga żebyśmy my mogli przekraść się od tyłu i użyć tego co zdobyliśmy. Armia Varusa musi przetrwać.

- Z pomocą Laony...- rycerz popatrzył na elfkę z bólem, jakby zły na samego siebie, iż narzucać chce jej w takiej chwili dodatkowe obowiązki. - Uda mi się namówić lorda na spotkanie. Jeśli taka jest nasza ostateczna decyzja...- odsunął się nieco od Thriana i ponownie nachylił nad stołem ściszając głos- Jeśli zaś nie chcemy pokładać nadziei w jego kaprysach i wykonać plan Ignusa... Potrzebujemy planu dywersji. I to szybkiego. Nim zacznie świtać. Ludzie lorda odpoczywają teraz po batalii i wydaje mi się, że to jedyna dobra okazja. - skinął głową ku Ignusowi. - Myślisz elfie, że Rexx zdołałaby przywłaszczyć sobie na jakiś czas uwagę strażników, tak byśmy mogli wykraść się z tego... Aresztu i dotrzeć nad wybrzeże?

Laona, co ostatnimi chwilami było niewiarygodne wyglądała na w pełni skupioną - a można to było dojrzeć, bowiem gdy tylko po raz kolejny zostało wypowiedziane jej imię ... tym szczególnym głosem, odwróciła się i spoglądała na Gustava. Dłuższą chwilę topiła w nim swe oczy, jak by to miało przynieść jakieś ukojenie, nadzieję i spokój, a później przeskoczyła spojrzeniem na Salarina.
- To jest nas troje. - zgodziła się z planem - Gdyby lord ...hmm, przesadzał, zawsze można go spacyfikować i i tak uciec. Dla naszej wspaniałej ekipy która właśnie broniła wioskę przed taką ilością przeciwników i wiedźm to powinna być pestka...

Esmerell w zasadzie przemilczała całą rozmowę. Śledziła tok dyskusji, przenosząc wzrok z jednej osoby na drugą. To oni tu byli bohaterami i to oni ocalili Mudstone. Na dodatek cała aktualna sytuacja była tak naprawdę jej winą. Była w przystani, widziała wroga, ale nie potrafiła sobie z nim poradzić. Zastanawiałaby się, czy jest sens w ogóle pałętać się dalej za nimi, gdyby nie... Gdyby nie to wszystko, co czuła podczas pojawienia się zielonej zorzy, przemiany w drapieżnego kota, i później w ciemności własnego umysłu. Powróciły też do niej słowa Baelraheala o druidzkim rytuale. Może choć tak mogła się przydać. Może była w stanie przeprowadzić go, gdy dowiedzą się jak. Choćby z tego względu po prostu musiała z nimi zostać. W tej chwili była zupełnie bezużyteczna, statku nie było przez nią, a nie dysponowała zdolnościami magicznymi na miarę magów tego świata... Milczała więc, by to pozostali podjęli decyzję.

- Wolałbym nie narażać niepotrzebnie mojej podopiecznej - odpowiedział elf widząc, że smoczyca spojrzała groźnie na rycerza. Mimo wszystko nawet będąc chowańcem kogoś z niższych ras, ciągle była dumnym smokiem i nie do końca spodobała jej się propozycja Gustava.
- Nie zapominaj jednak Gustavie, że iluzje i dywersja to mój konik. Samo stworzenie statku to kwestia kilkunastu sekund, mogę zabezpieczyć nasze tyły zaklęciem, a drugim monitorować na bieżąco sytuację w obozie Lorda Ghaalena, to powinno chyba nam wystarczyć, ale do tego potrzebuję odpoczynku - zakończył, kładąc na stole dwie księgi zaklęć, które za kilka godzin będzie musiał przestudiować.

-W mej ojczyźnie na dalekim południu... - Krasnolud począł znowu molestować resztki swej brody, usiłując przypomnieć sobie położenie geograficzne Moonshae. - Właściwie to dalekim wschodzie... choć i to nie jest do końca prawdą. Prawidłowe byłoby określenie południowy-wschód. Choć w tym waszym barbarzyńskim języku brzmi to co najmniej... prozaocznie? Tak tutaj mówicie?
Thrain oderwał rękę od swego spalonego zarostu.
- W każdym bądź razie w mych rodzinnych stronach, takie cipy jak ten cały Ghaalen nie wzbraniały się przed podsłuchiwaniem lub innym magicznym - tfu! - szpiegowaniem. Zdaje się, że ta blondyneczka z wielkimi cyckami jest kimś więcej niźli prywatną, lordowską kurwą. Umi chyba używać swych ust do różnych celów, a? Wy tu spiskujecie, a może oni już o wszystkim wiedzą? Ech... Jakby co, możecie liczyć na mnie i mojego Kuśkę. - Parsknął pod nosem rozbawiony dwuznacznością swych słów. Co jak co, był z niego wybitny konspirator.

- Tego niestety póki co się nie dowiemy, jestem zbyt wyczerpany żeby rzucić choćby proste zaklęcie wykrywające magię, nie mówiąc już o tych rozpraszających i odwracających szpiegowanie przeciw szpiegującemu. Dopóki nie odpocznę, nie będę w stanie wyczarować nawet prostych magicznych światełek - których wyczarować nie był w stanie tak czy siak - a przypuszczam, że nie jestem jedynym, który w czasie bitwy pozbył się większości swoich sił.

- Ja z ledwością utrzymuje plecy prosto by się nie garbić, a kolejne ewentualne potyczki byłyby bardzo, ale to bardzo ryzykowne... Przyznam szczerze, że w tej chwili mój umysł nie jest w stanie do końca pojąć “magicznego planu”, że tak go określę. Trójka - Salarin spojrzał na Laonę- jest za planem rozmowy z Ghaleenem. Co sądzą pozostali?

- Jeśli potrzebujesz Ignusie odpoczynku, zresztą jak my wszyscy...- rycerz westchnął ciężko- aby przestudiować to zaklęcie plan nie ma szansy powodzenia. Przynajmniej na tę chwilę. Spójrzcie.- wskazał na okno, w które przez cały czas uderzały szarpane wiatrem okiennice. Niebo po drugiej stronie było już niemal ogołocone z gwiazd, zaś znad lasu otulającego horyzont wypływała na widnokrąg jaśniejsza pręga słońca.
- Ghaalen o świcie chce przesłuchiwać jeńca. Myślę, że lepiej aby prawdy dowiedział się od nas niż od tej nasączonej jadem poczwary. Chyba, że macie lepszy pomysł?

- Kto będzie gadał? - Baelraheal popatrzył znowu na rycerza, potem na Laonę. Wrócił spojrzeniem ku Gustavowi - Powiedziałeś że możemy być pewni że nie da nam on nic póki my mu czegoś nie damy. Statek posłuży nam do tego by powstrzymać Varusa, czy wręcz skierować jego siły do walki ze sługami Seere ale z dala od Caer Calidyrr, więc i ziemie Ghaalena by na tym skorzystały. Mam nadzieję że to mu wystarczy, bo złota raczej nie posiadamy w nadmiarze a broni i zbroi nie mam zamiaru się wyzbywać - zerknął na pozostałych.
- Proponuję by sir Bronith i Lady Navell rozmawiali z naszym “gospodarzem”, ja również mogę - wzruszył ramionami. - Inna sprawa że nie ma żadnego znaczenia czy wyprzedzimy przesłuchanie ogra czy nie, bo Ghaalen zapewne będzie chciał sprawdzić naszą prawdomówność tak czy siak. Sam bym tak zrobił. Możemy więc czekać cierpliwie i odzyskiwać siły.

Kapłan spojrzał na dotychczas milczących Mbarneldorczyków.
- Tallmirze, Esmerell, a wy co planujecie zrobić planujecie zrobić po wypoczęciu? - Zapytał.

Przez większość rozmowy starszy elf przysypiał ze zmęczenia. Głowa ciężko opadała mu na pierś, by co chwila w nagłym ocudzeniu znów trzymać pion. Tallmir nie wiedział jak wyczerpująca jest zabawa w czarowanie jednak mógł być pewny, że sztuka magów nie była aż tak męcząca jak ta którą nauczyła go Britanny. Taneczne kroki wymagały nie tylko ponadprzeciętnej wytrzymałości fizycznej, ale i wymuszały na ich wykonawcy męczącego przewidywania swych ruchów oraz posunięć przeciwnika. Efekty ich były zdumiewające jednak wszystko miało swoją cenę. Czasem zbyt wielką.
Gdy usłyszał swe imię ocknął się na chwilę.
- Nie sądzę bym był pomocny w negocjacjach. No i nie uważam też, że pakowanie się na te rozmowy zgrają większą niż para jest rozsądne. - rzekł zmęczonym głosem po czym dodał cicho - Jeśli Ignus i Laona są w stanie zapewnić nam transport, nie powinniśmy użyczać ludzkiej łodzi. W żaden sposób. Jednak dwa słowa wyjaśnień, nie przeszkadza nam rzec. Nie narobimy sobie długów, a i pościg może nie będzie realny.

Pytanie wyrwało ją z ponurego zamyślenia, w które popadła, nieco odcinając się od całej tej magicznej gadki. Wzdrygnęła się lekko i odezwała cicho:
- Nie sądzę, bym na wiele się zdała - ani w rozmowie, ani w transporcie. - przeszedł ją dreszcz na myśl, co mogłaby zrobić, gdyby jej ciało dało się kształtować dowolnie. Nie była jednak pewna, czy byłaby w stanie dokonać tego teraz. - Jeżeli jest jakaś szansa, że przydam się i może będę mogła pomóc z tym rytuałem... - wzruszyła lekko ramionami. - Do tego czasu postaram się po prostu nie przeszkadzać.

- W takim razie, Gustavie, zakładam że do przesłuchania jeńca zostało nam koło dwóch godzin. Nie wiem w jaki sposób to zrobicie, ale po tych dwóch godzinach musicie razem z Lady Navell łącznie zająć Lorda Ghaalena na kolejne dwie. Ja, Baelraheal, Salarin oraz Esmerell potrzebujemy czterech godzin transu do odzyskania sił, reszta może odpocząć już na statku z racji, że wy, ludzie i krasnoludy potrzebujecie więcej czasu na sen - odpowiedział Ignus, co prawda stawiał Gustava w niewygodnej sytuacji, jednak każdy musi nieść swój bagaż odpowiedzialności, jeżeli mieli uciec, przynajmniej część z nich musiała być wypoczęta.

- Nie wiem skąd takie założenia wziąłeś, ale są nader śmiałe - kapłan potrząsnął ze zdumieniem głową. - Dlaczego akurat za dwie godziny ma się odbyć przesłuchanie? Może od razu ogra wzięli na spytki? I w jaki sposób “zająć lorda przez dwie godziny”? Teatrzyk mu urządzić? Jak na mój gust to niespecjalnie jest skłonny do rozwlekłej gadki.

- Słońca jeszcze nie widać, zanim to pojawi się na niebie powinna minąć godzina, dwie, a Ghaalen miał przesłuchać jeńca o świcie. Co do czasu... Cóż, nikt mi się nie pytał jaki mam pomysł na walkę z ogrami w Mudstone. Po prostu trzeba było to zrobić bez roztrząsania, że się nie da...

Baelraheal tylko westchnął i wrócił do składania pseudosmoka w jedną całość, by jak najszybciej zaznać odpoczynku.

-Jałowa dyskusja. Pierdolić gierki słowne, lada moment świt. Chcecie dodatkowego czasu? - Thrain dźwignął się z klęczek i owleczony w startą przeszywanicę stanął plecami do kominka. W swej prawicy ściskał topór. Tarczę przerzucił przez plecy. Ciężka zbroja nadal mieniła się czerwonym blaskiem, spoczywając na ziemi, tuż nieopodal radośnie skwierczącego paleniska.
Krasnolud omiótł wszystkich zebranych swym podirytowanym wzrokiem. Mimo lat spędzonych wśród ludzi, nadal czuł się dziwnie gdy musiał zadzierać głowę, by móc spojrzeć swym rozmówcom w oczy.
Ogień zasyczał przeciągle, a brodacz w ponurym milczeniu skierował swe kroki ku drzwiom wyjściowym. Zatrzymał się dopiero przed samymi wrotami.
-Lepiej się streszczajcie. -Mruknął stojąc plecami do barwnej kompani, do której ledwo chwilę temu zgodził się przystać.
Gwałtownym szarpnięciem otworzył drzwi. Fala zimna wlała się do izdebki, otulając twarz podniebnego jeźdźca.
-Ej wy! - Zwrócił się do żołnierzy pełniących tuż obok wartę. - Niechaj który prowadzi mnie do waszego lorda. Jesteśmy umówieni na spotkanie. Sprawa nie cierpiąca zwłoki. - Mówiąc to ostentacyjnie pokazał dwie puste ręce i topór, który ledwo chwilę temu wetknął za pas. - Broń mogę zdać, jeśli taka wasza wola.

- Nie wszystkie wojny da się wygrać toporem, krasnoludzie - rzucił na odchodne Ignus przypominając sobie, dlaczego obie rasy nigdy za sobą nie przepadały. Były niczym dwa przeciwne końce osi, jedni porywczy i brutalni, drudzy bardziej spokojni i stonowani.
- Głupio się czuję prosząc cię o cokolwiek po tak wyczerpującej bitwie, ale rzucisz na mnie okiem w czasie transu? - Odezwał się do leżącej przy palenisku Rexx rozkoszującej się ciepłem płomienia. Delikatne, mentalne ukłucie odebrał jako zgodę.
- Śpij, nie jestem zmęczona - odpowiedziała mu na głos o dziwo w elfim, z którego korzystała stosunkowo rzadko, jednak biorąc pod uwagę skład drużyny zdawała się dostosowywać.
- Elfy nie śpią - rzucił Ignus siadając przed paleniskiem i przymykając oczy, dłonie położył na kolanach i lekko się pochylił.
- Smoki też - co było oczywiste, smocze ciało męczyło się w zupełnie inny sposób niż słabe powłoki humanoidów. Rexx powoli zmieniła kształt do formy bardziej ludzkiej na wypadek niespodziewanej wizyty ludzi Lorda Ghaalena. Młoda, płomiennowłosa elfka usiadła mniej więcej na środku pomieszczenia trzymając na kolanach krótką włócznię utopioną w kolejnych warstwach materiału wychodzących z pod przeszywanicy.

Spojrzenie Laony pomknęło do drzwi, ku krasnoludowi, wróciło zaraz do Signifasa jak by nie do końca chciała pozostawiać go samego, bowiem na pewno wolała by pozostać ... to chyba zrozumiałe. Ale bywały wyższe priorytety i zobowiązania, a i pseudosmok nie zostawał sam.
Nie musiała mu wiele mówić, przecież był tu i słuchał, jedynie uścisnęła delikatnie ramię kapłana i powstała z miejsca by ruszyć do wyjścia.
~ I tak jestem z Tobą, mój skarbie ~.

Baelraheal popatrzył w ślad za krasnoludem i rycerzem, uśmiechnął się do Laony na przekór temu jak ciężko mu było na duszy.
- Powodzenia. I mam nadzieję że Signifas nie odgryzie mi palców.
Wrócił spojrzeniem do pseudosmoka.
- Niedługo się wygrzejesz przy ogniu, a jak tylko uda mi się wymedytować czary zaczniemy twoją rekonwalescencję - mruknął łagodnie.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline  
Stary 04-06-2013, 14:39   #318
 
Puzzelini's Avatar
 
Reputacja: 1 Puzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwuPuzzelini jest godny podziwu
Spotkanie z lordem
=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=-=

Strażnicy aż podskoczyli słysząc krzyki rozwścieczonego Thriana. Odruchowo, niczym chłopcy przestraszeni bezdomnego psa, wystawili ku potencjalnemu zagrożeniu swe kije - włócznie.
- Stać! - krzyknął bądź też skrzeknął niczym przerażona wrona jegomość o umazanej błotem twarzy. Kolejne słowa krasnoluda uderzyły w nich, a szczególnie w ich wyobraźnię, z siłą huraganu, przez co odskoczyli na boki ustępując pieniaczowi drogi.
- Spotkanie takie trzeba zapowiedzieć... Gdzie lezie kiedy gadam!

Skulił ramiona, kiedy na jego kark padła dłoń uśmiechniętego serdecznie Gustava.
- Wierzę chłopcze, że uważasz się po dzisiejszym boju za wprawionego wojownika, jednak pozwól, iż udzielę ci dobrej rady. Nie stawaj na drodze wściekłemu krasnoludowi, szczególnie kiedy jest trzeźwy.

Koleżeńsko poklepał strażnika po ramieniu, po czym pozostawił zdumionego przy wiejskiej chacie. Szalenie zadowolony z siebie chwycił pod ramię Laonę i ruszył w ślad za Thrianem. Entuzjazm wywołany tym mało znaczącym sukcesem w utarczce z żołnierzami lorda wydawał się jednak uchodzić z Gustava przy każdym oddechu. Ostatecznie oglądając się ponuro na strażnika, który ruszył ich śladem szepnął do Laony:
- Musimy dogadać się z lordem. Ignus prosi o zbyt wiele czasu... Możemy mu zdradzic pewne rzeczy a szczegóły dotyczące drogi do celu zatrzymac dla siebie. Wątpię czy w innym wypadku jesteśmy zdolni ugrac cokolwiek. - spojrzał przed siebie i na drobną chwilę jego obliczę rozjaśnił zawadiacki uśmiech. - Mam nadzieję, że jesteś spontaniczna jak dawniej... Na Tempusa, nie mam jeszcze pomysłu jak utrzymac w ryzach tego krasnoluda.

- Ja się nie starzeję jak Ty, Gustawie. Dla mnie “dawniej” jest jak przed chwilą. - Laona odezwała się bardziej jak by odruchowo docinając rycerzowi. Jej twarz rozjaśniła się nieco i nie wyglądała już jak chmura burzowa, ale ogólnie dalej nie była w nastroju na żarty. Chyba nikt nie był. Wciąż i co chwila sprawdzała czy Signifas się nie ocknął i czy jej nie potrzebuje, a jednak z drugiej strony, idąc pod rękę z tym mężczyzną i słuchając na przemian luźnych słów i tonu z kwaśnymi zdaniami, nie czuła się już tak podle, choć teraz chyba zmęczenie wreszcie przebijało się przez nagromadzone emocje i wiedziała, że zwiastuje to rozkojarzenie. - Powiem Ci, tak jak zawsze. Wszystko się okaże w swoim czasie.

Klnąc coś pod nosem Thrian zatrzymał się u wejścia na główny plac. Jego zacięte spojrzenie w jednej chwili straciło całą dewastacyjną moc, kiedy płomienie odbiły się w jego oczach. Cała błotnista plama pokryta była misternie ulożonymi paleniskami, na które masowo składano ciała. Dookoła zaś zgromadzeni byli bliscy tych, którzy właśnie żegnali się z tym światem - rycerzy lorda Ghaalena i chłopów z Mudstone.

Cisza, pośród której jedynie szemrały płomienie, budowała w towarzyszach jak i samym Gustavie uczucie pewnego upodlenia. Teraz to bowiem musieli przeciskając się przez oddający się żałobie tłum. Nawet krasnolud wbił wzrok w błotnistą ścieżkę, powściągając język i mniej “szczodrze” kołysząc szerokimi ramionami.
Jak przed chwilą poniformował równie co oni sami zakłopotany sytuacją strażnik, lord Ghaalen wypoczywał w karczmie, po przeciwnej stronie wiejskiego placu.
- Co to ma u licha znaczyć?!- wrzasnął groźnie jeden z wartowników, natychmiast dobywając miecz. - Kariel, miałeś posłać gońca i pilnować chaty! - szybko oderwał swoje spojrzenie od kulącego się żałośnie za plecami Gustava strażnika i utkwił je w napierającym przed siebie jak stado bawołów Thrianie. Ten nie zamierzał się zatrzymywać na pogawędki, być może za sprawą gniewu, a być może pchała go w tym kierunku siła dziesiątek spojrzeń żałobników wbita w jego plecy.
- Nakazuję ci zatrzymać się krasnoludzie, albo pochowają cię w dwóch dołach!- by dodać siły swej wyszukanej groźbie zamachnął się mieczem. Sam krasnolud parsknął jedynie z pogardą, dając krok w bok.
- Stać mówię!- warknął człowiek rzucając się do ataku.
- Starczy tego Hergoddzie. Krasnoludy sapią tak głośno, że obudziły by nieboszczyka.
Wojownik stanął jak wryty, z zarzuconym nad głowę mieczem kiedy w drzwiach karczmy stanął jego Pan, lord Ghaalen.
- Lady Navell, Sir Bronithcie... Ty, krasnoldzie. - mruknął mało zadowolonym głosem.- Jeśli naprawdę uważacie to na odpowiedni moment na rozmowy...- wskazał płomienie za nimi. - Posyłajcie kogoś wiadomością. Moi ludzie mają prawo odczytywać takie gesty za niebezpieczeństwo... A nie ukaram żadnego z nich za wykonywanie swoich rozkazów.

Krasnolud błyskawicznie dobył topora, zakręcił nim w dłoni, po czym rękojeściom podał stojącemu nieopodal strażnikowi. Zdezorientowany zbrojny przyjął broń.

-Wybaczcie lordzie, moja wina. Jak większość mych braci bywam czasem zbyt... bezpośredni i porywczy. - Thrain zassał w płuca lodowate powietrze. - Nie miałem okazji się przedstawić. Thrain Młodszy, do usług waszej lordowskiej mości. Byłem przybocznym lorda Guarsisa.

Śmiem zakłócać wasz spokój w tej ponurej chwili, albowiem lada moment świt, a pewnym powinnościom wobec zmarłym nie stało się jeszcze zadość. Za waszym przyzwoleniem panie...

"Kuśka! Smrodzie jeden! Do tatusia!"

- Z resztą ... i tak siedzi pan w karczmie, lordzie, a nie jest wśród tłumu, więc to dobry moment jak każdy inny. - zauważyła Laona i wzruszyła ramionami. - A my nie mamy czasu i musimy wiedzieć na czym w końcu stanie.
- Proszę, wejdźcie zatem i się rozmówimy. - skinął ku kobiecie, a następnie przemówił do krasnoluda. - Tym razem się nie mylicie krasnoludzie, poległych należy oddać Wielkiej Matce. Rozmówmy się jednak wpierw jak należycie pochować władców tych ziem...- popatrzył po stosach.- Ślad po Guarsis powinien tutaj zostać.

Wnętrze karczmy świeciło pustką. Kontuar zastawiony był brudnymi miskami i talerzami, zaś drzwi za nim zamknięte. Lord Ghaalen zbliżył się do jednego ze stołów, na którego blat pokryto kilkoma warstwami zwierzęcych skór.
- Usiądźcie i mówicie.- wskazał na wolne krzesła, samemu opierając się o prowizoryczne łóżko.

-Dziękuję. - Krasnolud przybrał na twarz spokojną i opanowaną maskę, po czym zasiadł we wskazanym miejscu. - Zdaje się, że problem Florence... znaczy się lady Guarsis jest rozwiązany. - Skrzywił się wypowiadając ostatnie słowa. Wszystko brzmiało bowiem tak... przedmiotowo. Nie godzi się tak mówić o zmarłych. Szczególnie tych bliskich sercu. Zrugał się w myślach. - Lady poległa w boju, do końca broniąc swych poddanych. Pomimo faktu, że była kobietą, zachowała się jak prawdziwy wojownik godny łaski samego Tempusa. Niejeden spośród możnych tegoż królestwa, mógłby pobierać od niej lekcje odwagi i braterstwa. Cóż jednak z tego skoro poległa. Skonała w mych ramionach. W potwornej agonii. Nim dzielny lord Guarsis zawrócił i mężnie stawił czoło hordzie gigantów, byle by zyskać dla nas czas niezbędny do ucieczki, poprzysiągłem na cześć mej matki, na swą krew i swych bogów, że będę chronić Florence, że nie dopuszczę, by włos jej z głowy spadł. - Thrain zassał nerwowo powietrze. - Zawiodłem. W ferworze walki straciłem z oczu swą panią. Spłonęła żywcem. Płonący pocisk rozbił się tuż obok Guarsis. Płomienie zajęły jej ciało. Nie mogłem nic poradzić. Byłem bezsilny. Pamiętam ją jak była małą dziewczynką. Uwielbiała bawić się moją brodą. Była taka... urocza. A teraz? Nie ma ani jej, ani mej brody. - Dostrzegając zniecierpliwienie na twarzach zebranych, pospiesznie kontynuował. - Ciało lady umieściłem na grzbiecie mego wierzchowca, coby uchronić Florence przed zbeszczeszczeniem z rąk ogrów. A potem przybyliście panie z odsieczą i... zwyciężyliście bitwę. Jeśli pozwolicie lordzie, sprowadzę do tej izby ciało lady...

- Nie byłoby bitwy i mojego zwycięstwa, gdyby nie wasza dzielna obrona. Dziękuję wam.- popatrzył kolejno po wszystkich przybyłych. - Nie przywołuj tutaj ciała lady Guarsis krasnoludzie. Oddajmy ją kapłanką Wielkiej Matki w świątyni. Przygotują jej ciało do zwrócenia ziemi.
Poderwał się ze stołu i ruszył w stronę kontuaru.
- Jestem wam wdzięczny, tobie również sir Gustavie, co nie zmienia niestety nic w kwestii moich obowiązków wobec korony. Ogłoszono was zdrajcą Gustavie. I moim obowiązkiem jest was pojmiac po czym odprowadzic przed obliczę sprawiedliwości. - chwycił za jeden z glinianych dzbanów, w drugą dłoń zaś złapał trzy kubki.
- Nie jestem jednak głupcem... W Calidyrrze źle się dzieje i nie potrzeba wybitnego wróżbity, by się o tym przekonać. Na sercu przede wszystkim leży mi los mych ludzi...- ustawił naczynia na stole nieopodal gości, po czym napełnił je czerwonym winem.

- Kiedy padali na śnieg pod ciosami ogrów, coś wydzierało z nich duszę... Widziała to moja kapłanka. Chce wiedzieć Gustavie. Mam do tego prawo. I jeśli chcecie liczyć na wyrozumiałość z mojej strony musicie dać coś w zamian.

-Będzie jak sobie życzycie, lordzie. - Krasnolud opadł na krzesło, dając sobie chwilkę na wzięcie oddechu. - Mam dość tej farsy. Jedyne co zdołałem się jak dotąd dowiedzieć to to, że w stolicy doszło do zamachu stanu. Niejaka Seere, druidka, która kilka lat temu uratowała dziedzica korony, okazała się kultystką plugawego i upadłego bóstwa. Aba... Abasza... - Spojrzał wymownie na Gustava i lady Navell. - Przez majordoma Seere przejęła władzę w królestwie. Albo przynajmniej nad stolicą. Po tym akcie odprawiła jakiś starożytny rytuał, który zbudził owe bóstwo i który ma na celu zwrócić mu jego moc i sprowadzić go tu, na Moonshae. Do tego potrzeba jednak dusz... Stąd ta zielona poświata, towarzysząca umierającym. Dusze poległych są pożerane przez owe jeszcze niezmaterializowane monstrum. I po tym co tu kurwa zobaczyłem, nie śmiem wątpić w te słowa. Już od dłuższego czasu do lorda Guarsisa dochodziły dziwne wieści ze stolicy. Po posłańcach ginął wszelki słuch. Do tego opętani ludzie... A potem giganty... Tych skurwieli prowadzą wiedźmy, poplecznice Seere mające za zadanie wprowadzić jak największe zamieszanie na wyspach i dostarczyć przy tym dusze do pożarcia. Z każdą śmiercią, upadłe bóstwo rośnie w siłę i zwiększa zasięg swych plugawych mocy. Niedługa całe królestwo spowije plugawa aura wysączająca dusze. Jeśli zatem Varys wyruszy na stolicę... ludzie zaczną ginąć, a to ustrojstwo będzie stawać się coraz potężniejsze. O reszcie niechaj opowiedzą Gustav i panna Navell. Ja już skończyłem. - To rzekłszy zanurzył głowę w kuflu wina.

Gustav skrzywił się lekko, kiedy krasnolud rozpoczął swoją tyradę. Członkiem drużyny stał się wszak dopiero przed chwilą, a już przejął inicjatywę i w mało wyszukany sposób wyłożył kawę na ławę przed lordem. Z drugiej strony jednak nie zdradził szczegółów ich misji. Nie wszystko było stracone.
- Mój pan udaremnił spisek. Z tego powodu wspomniana przez Thriana Seere ukartowała jego zdradę stanu i wtrąciła go do lochu. Kto wie czy nie grozi mu niebezpieczeństwo o wiele większe.
Lord Ghaalen zaniemówił. Skupionym wzrokiem wpatrywał się w swoich gości, wystukując rytm żołnierskiego marsza o blat stołu.
- Wy zdołaliście uciec sir Bronithcie? Dlaczego nie jesteście u boku swojego pana, nawet w lochu?
Rycerz westchnął głośno.
- Gdyby decyzja należała do mnie zapewne moja dusza już uleciała by ku ohydnemu obłokowi na niebie. Walczyłbym do upadłego u boku mego pana. Jego wola była jednak inna. Rozkazał mi bym zebrał oddział i rozpoczął działania...
- Jakie działania?
- Z całym szacunkiem lordzie Ghaalenie. Chciałeś wiedziec co stało się twym ludziom. Chciałeś dowodów na moją niewinnośc, tak samo jak mego pana. Dostałeś to wszystko. Są rzeczy, które dla bezpieczeństwa wszystkich musimy zachowac dla siebie.
- Prosicie o wiele...
- Musimy prosic o wiele więcej. To dopiero początek naszej misji, lordzie Ghaalen. Nie mamy statku. Syna mego pana trzeba ostrzec, by słowa Thriana nie okazały się prorocze.


Krasnolud opróżnił naczynie z wina, po czym wyczekująco wbił swe spojrzenie w lorda.

Laona przysiadła na krześle jakie wskazał mężczyzna, ale nie sięgnęła po trunek jakim ich częstował. Słuchała, najpierw slow krasnoluda a później całych zdań wymienianych przez mężczyzn, ale sama milczała wykorzystując ten czas na przyglądanie się lordowi. W żaden tez sposób nie zareagowała na podziękowania Ghaalena, to było jej zdaniem niepotrzebne, a wykonywali tylko to, co do nich należało.
- W większości tej sprawy, lordzie, po prostu musisz nam zaufać. - odezwała się w końcu łagodnie, ale ze zwyczajowa stała w glosie,a ta przeważnie w nim brzmiała gdy brała sprawę na poważnie i musiała kogoś do czegoś przekonać - Myślisz ze zdradziłabym swą Panią? Bowiem gdyby opierać się na tym cóż mówią w stolicy, podroż z Gustavem i mnie uczyniłaby zdrajczynią. - pochyliła się nad stołem, mimo że w żaden sposób nie dawało to jakiejkolwiek przewagi - Nie możemy ...hmm... nie chcemy zdradzić Ci wiele. Powód jest prosty i zapewne całkowicie logiczny - nie możemy pozwolić sobie na luksus posiadania sprzymierzeńców w tej sprawie. Gdyby Ciebie po naszym odejściu dopadli nasi wrogowie i wyczytali z Ciebie nasze plany i to co wiemy? Nie możemy tak zaryzykować lordzie, dlatego nawet pod groźba wiezienia czy stracenia niczego się od nas nie dowiesz, a gdy będziesz nas próbował zatrzymać, pewnie zasilisz naszego wroga i cóż ... - wzruszyła ramionami - ... dopiero gdy będzie już po wszystkim i jedna z szal uniesie się ku gorze dostrzeżesz czy popełniłeś błąd, czy tez zaufałeś tam gdzie powinieneś, tyle że wtedy, dla jednej z tych stron będzie za późno. Teraz po prawdzie, zadecydujesz której... - urwała, unosząc jedną z kształtnych brwi do góry.

- Bystra, wygadana i celna w swych uwagach niczym elficki strzelec. - na kamiennej twarzy lorda pojawił się ciepły uśmiech. - Zatem prawdą jest co o tobie opowiadają lady Navell. Macie wiele szczęścia, że taka osoba stoi u waszego boku Gustavie.- zerknął na rycerza.
- Zaufam wam, tak jak powiedziałaś lady Navell. Biorąc pod uwagę okoliczności, wiary jaką daję waszym słowom nie można nazwać głupotą. Potrzebujecie statku, czy tak? Dostaniecie go, razem z załogą. Obiecajcie jednak, że nie zapomnicie o pomocy starego Ghaalena jeśli uda wam się ocalic Moonshae i królową.
Chwycił skórzaną torbę leżącą na stole i wydobył z niej kawał papieru.
- Straż!- wrzasnął w kierunku drzwi, na co w ułamku sekundny te otworzyły się z trzaskiem. Lord powstrzymał chwytających za rękojeści wojowników gestem.
- Przysłać mi piśmiennego, z kałamarzem. Byle szybko.
- Tak uczynię, mój panie.- mruknął sługa z lekką nutą dezorientacji.
- Otrzymacie glejt gwarantujący wam okręt w Longville. Karaka zwana Biały Szkwał. Okręt to stary, ale podoła wszystkim trudom. Biorąc pod uwagę sytuację na wyspach... Wznoszone przez kolejnych lordów miecze i wywołany tym niepokój nie mogę zaoferować więcej. Muszę bronic swych ziem i poddanych.
- W zupełności wystarczy, lordzie Ghaalen. Musimy dotrzeć do Żelaznej Twierdzy, tam weźmiemy okręt mego pana i oddelegujemy twych ludzi do macierzystego portu.
- Niech i tak będzie. Musicie się jednak śpieszyć. Chociaż wielu szlachetnych czekało jedynie na chwilę, kiedy Kendricków dopadnie nieszczęście są i tacy, którzy pójdą za nimi w ogień. Wieść o marszu Varysa Dugthaara obiegła już Alaron. Hessenowie a z nimi rodzina lady Navell szykują się do boju. A jeśli uzdrowicielka, o której wspomnieliście posłuży się ich lojalnością...
- potrząsnął głową.- Wojny nie powstrzymacie, ona stała się faktem Gustavie.

"Ciekawe do której grupy możnych, zaliczasz się ty, o czcigodny lordzie" - Pomyślał krasnolud. Szybko jednak odegnał smętne refleksje. Nie znał się na polityce, wiedział za to jak zabijać. Więcej do szczęścia nie potrzebował.

-Lordzie, pozwolisz w takim razie, że przygotuję zwłoki Lady Guarsis do pochówku. Lady Navell, Gustavie. - Wstał z krzesła, skłonił się nisko i ruszył ku drzwiom wyjściowym. Po drodze dobył sztylet z cholewy buta oraz osełkę z torby przytoczonej do pasa. Wyszedłszy przywołał swego gryfa i czekając na jego przybycie począł ostrzyć króciutkie ostrze.
 
__________________
Marihuana to jedyna trawa, która może skosić ogrodnika ;]
Puzzelini jest offline  
Stary 05-06-2013, 14:25   #319
 
Mizuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Mizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znanyMizuki wkrótce będzie znany

Po powrocie z audiencji u lorda Ghaalena, Gustav szybko przybliżył pozostałym towarzyszom w niepozornej, wiejskiej chacie rozmowę do jakiej doszło. Na zmęczonych twarzach pojawiło się poczucie ulgi. Mbarneldor, marsz przez zapomniane ruiny czy żywa wciąż w pamięci i mięśniach bitwa o Mudstone... Od jakiegoś czasu nic nie szło po ich myśli. Los uparcie dorzucał na ich barki kolejne ciężary tak, jakby walka z potężnym Alabashaaran wyzwaniem była zbyt błahym. Teraz jednak, pomimo początkowej niepewności, udało się- wyciągnięto w ich kierunku pomocną dłoń. Rzec można bezinteresownie.
Prośba lorda, by pamiętali o jego czynach wraz z nadejściem pokoju była wieloznaczna, aczkolwiek kto o zdrowych zmysłach zagwarantowałby teraz, że ich misja zakończy się sukcesem? Jak na razie byli tutaj, w poszarpanej szponami bestii wiosce, wciśniętej między morze a potężną puszczę, gdzie lizali pogłębiające się od przybycia na Moonshae rany.
Pobudzeni tym niewielkim uśmiechem losu odrzucili na chwilę myśli o dalszej drodze. O związanych z nią wysiłkach, niebezpieczeństwach i bólu. Jednak to nie należyty odpoczynek miał stać się ich udziałem.
- Thrian szykuje ciało lady Guarsis. Udajmy się oddać jej hołd. - obwieścił poważnym tonem Gustav, powstając od stołu, przy którym się zgromadzili. - Odświeżmy się przedtem. Chociaż warunki są polowe, mimo wszystko pochowają szlachciankę. Ostatnią z swego rodu, która oddała dla swego ludu to co miała najcenniejsze. - popatrzył po wciąż bladej i osłabionej Esmerell, po czym przycupnął przy jej posłaniu. - Jeśli nie czujesz się na siłach na pewno zrozumieją.- ułożył ostrożnie dłoń na jej ramieniu.- Odzyskuj siły Esmerell. Jeśli naprawdę chcesz ruszyć z nami dalej, będziesz potrzebowała jej wiele. Po stróżkach cudzej krwi wiedzie wąski ślad na szczyt...- ostatnie słowa wyrecytował, jakby sam do siebie, po czym wysilił się na uśmiech.


Tarcza słońca wspięła się, jakby z wielkim trudem, nad spienione, morskie fale rażąc swym blaskiem nieprzywykłe jeszcze do dziennego światła oczy. Drużyna, po krótkim odpoczynku i zmyciu krwi z obolałych ciał, ruszyła ku świątyni. Niedawno tak dzielnie bronionej ramieniem Baelraheala i magią Laony.
Ścieżki którymi podążali dalej wypełniała aura walki - swąd spopielonych ciał, krwi. Chyba właśnie ona sprawiała, iż w ich umysłach wciąż odbijały się echem krzyki i szczęk żelaza.
W ich oczach Mudstone było już jedynie niczym umęczony starzec, który wpadłszy w wir nieoczekiwanych wydarzeń utracił resztki swego wigoru. Były to ruiny, które wciąż musiały pozostać dla kogoś siedliskiem. Nie domem, bowiem w tym należy czuć się bezpiecznie, a to mieszkańcom odebrane zostało bezpowrotnie.
W budynku świątyni na ceremonię czekali już Thrian, lord Ghaalen, blondwłosa kapłanka oraz garstka chorążych, którzy we wciąż poplamionych krwią zbrojach czuwali nad owiniętym w biały całun i obłożonym jodłowymi gałązkami ciałem.
- A zatem nadszedł czas by oddać szczątki naszej siostry na łono Wielkiej Matki. Zaczynajmy, jeśli to już wszyscy. - przemówiła kapłanka, zbliżając się to ciała.






- Oto glejt, sir Gustavie. Gwarantuje wam statek oraz dach nad głową w Longville. Tyle mogę dla was uczynić. Oczywiście, o ile dalej chcecie sami nieść brzemię, o którym rozmawialiśmy?
- Dziękujemy ci lordzie Ghaalen. To bardzo wiele, zaś jeśli o większą pomoc chodzi... Tak będzie bezpieczniej i dla nas i dla ciebie.
- Niech i tak będzie chłopcze, skoro taka wasza wola. Po zmroku ruszam z ludźmi w ślad za zwiadowcami. Rozbijemy obóz tego ścierwa i nabijemy ich łby na pale. Lata miną zanim jakiś ogr postawi swoją łapę na Alaron. Zaś jeśli bogowie pozwolą mi przeżyć, mam nadzieję że będzie dane spotkać się nam ponownie.
- popatrzył na elfy i krasnoluda za plecami Bronitha.- Wszystkim.
- Niech Tempus natchnie swym szałem twój miecz. Honor i chwała, lodzie Ghaalen.
- ujął w dłoń ramię szlachcica.
- Oby Wielka Matka łaskawą podróż wam zgotowała. Poproszę mą żonę, aby wznosiła o to modły. Powodzenia chłopcze... Nie dajcie się zabic. Przynajmniej póki wasza misja nie dobiegnie końca.- odpowiedział na gest rycerza.- Chwała koronie i Moonshae.
I tak zakończyła się na dobre ich przygoda w Mudstone. Stojąc na ośnieżonym trakcie, wijącym się niczym wąż na północ wąskim pasmem pomiędzy morzem a lasem, popatrzyli po otulonej ciszą wiosce. Gdyby nie wojowie lorda, wydawałaby się wymarła. Mieszkańcy ukryli się w swych domostwach, wylewając łzy po poległych bliskich. Łzy nasycone gniewem i bezsilnościom. Los nie był łaskawy ani dla nich, ani dla drużyny Gustava. Ci drudzy jednak obdarowani byli przez niego siłą, która pozwalała im chwycić za miecz i walczyć. Moknąc od potu w żarze walki, nie od łez wyduszonych z duszy przez niemoc. Oni ruszali walczyć dalej... Mudstone wraz z mieszkańcami pozostawali tutaj, obezwładnieni strachem.



Spokojny, śnieżny krajobraz cieszyłby nie tylko oko ale i duszę nieco mocniej, gdyby nie towarzysząca im cały czas wizja walki ze sługami zła. To i ciągłe narzekanie alchemika Coena, który trzęsąc portkami w karczmie nabawił się przeziębienia, stawało się nieco bardziej uciążliwe. Kichając głośno, całymi seriami klął na czym ziemia stoi.
- N...Naaa...Na cóż...cóóż mi to byyy...Było!-powtarzał z uporem zbuntowanego młokosa, któremu ojciec polecił nazbierać opału w lesie.- Micha pełna byyyyła...Pa...Paaa...Paaaleee...nisko. A i właa...właa...sna praac..cc...cownia.
- A królowa?
- warknął w końcu Gustav. Przez cały czas na krok nie odstępował marudnego rudzielca, przez co grymas na jego twarzy wzmagał się i wzmagał jak przy ostrym ataku hemoroidów. - Droga, którą obrałeś Coenie jest właściwa. Nikt nie wspominał zdaje się o tym, iż ma być łatwa?
- G...Gooo...Goobliny i o...O...Ooogry. O tym tee...teeeż nikt nie wsss....sss...wspooominał.
- kichnął potężnie, posyłając porcję glutów na swój i tak już ufajdany bogowie czym wiedzą kubrak. Rycerz jedynie przewrócił oczyma i popatrzył po morzu.
- Wiesz gdzie jesteś Coenie? Po jakiej ścieżce stąpasz? - uśmiechnął się nagle, podejmując próbę odwrócenia uwagi alchemika.- O tej drodze niegdyś mawiało się "Krwawy Gościniec". Setki lat temu, tam...- przeciągnął ramieniem nad wzburzoną wodą.- Garstka wojowników jednego z lordów Lludu ujrzała flotę nadciągającą z Żelaznej Twierdzy. Oddziały inwazyjne.- Gustav zerknął na Coena, który jakby doszukując się wspomnianych okrętów zmarszczył brwi.- Niedługo ujrzymy ruiny starej fortecy, która broniła się dzielnie przez czterdzieści dni i nocy, zyskując czas dla zbierającego swe chorągwie pana i uciekających na wschód wieśniaków. Bronili się przed ludźmi z północy, moimi potomkami.
- P...Przegraaali?
- Spłonęli razem z fortecą.
- Po cholerę o tym mówicie rycerzu!
- widać język alchemika nabierał formy, kiedy tylko emocje brały nad nim górę.- To ma mnie pocieszyć!? Praaaagnę pomóc, ale nie chce spłonąć!
- Tak jak i my teraz Coenie, ci wojownicy wieki temu wybrali drogę, która nie była łatwa. Podmywała ją ich własna krew, ich pot i łzy. Ale wybrali ją świadomie, zamiast kryć się pośród uciekających wieśniaków. I chociaż polegli i minęły wieki nawet ja, potomek tych na których wznosili swe miecze i posyłali strzały wspominam ich z wielkim szacunkiem.
-C...Co im...Poooo tym? Nieeee ż...ży...żyją.
- Ten, który chwyta za miecz rzadko może wybierać gdzie i jak przyjdzie mu żyć. Z woli pana, za przymusem losu, goniący wa bitwami czy umykający ciosom wrogów. Jednak z mieczem w dłoni i odwagą w sercu niektórym dany jest ten komfort... Wyboru tego jak mogą umrzeć. Mogłeś sczeznąć na suchoty pośród zamkowych ścian, z przyrodzeniem wetkniętym w dworkę albo zapity wzorem niziołka z Mbarneldoru...
- Szczęśliwy.
- Zapomniany.
- A kto wspominać m...mnie będzie jak się nam nie pooo...po...powiedzie?
- Jeśli tak się stanie wolę aby słuch o mnie przepadł na zawsze. Taki jest mój wybór.

Coen sapnął coś niewyraźnie pod nosem, by w następnej chwili stanąć jak słup soli. Wedle słów Gustava stanęli właśnie na polanie pokrytej rdzawymi od uścisku jesieni źdźbłami trawy, które jedynie gdzieniegdzie przyprószał śnieg. Cała jej powierzchnia zaś- od poszarpanego wybrzeża po wyrastające wysoko drzewa, upstrzona była ruinami twierdzy. Z pewnością brakowało im pompatyczności zapomnianego, elfiego miasta gdzieś pośród lasów jednak w chwili tej wydawało się, że wiatr niesie ze sobą ciche szepty tych, którzy przelali tutaj swoją krew.

- Jesteśmy w połowie drogi.- przemówił po chwili rycerz.- Przed zmrokiem nie dotrzemy do Longville, a trakt choć wydaje się prosty bywa zdradliwy. Rozbijemy tutaj obóz, tak będzie bezpieczniej. A i odpoczynek się przyda... - zerknął na towarzyszących mu od początku Salarina, Baelraheala i Laonę.- Możecie uznac to za stratę czasu, ale nie oszukujmy się. Żadne z nas nie odpoczęło jak należy po batalii w Mudstone. Tutaj zaś, pośród ruin Krwawego Gościńca, nie grozi nam nic. Ochronią nas duchy...-uśmiechnął się, co dodało mu uroku szaleńca bacząc na jego słowa. -Myślę, że mamy z nimi wiele wspólnego.




Longville



W królestwie, a tym bardziej poza jego granicami niewiele mówiło się on niewielkim, pozornie nic nie znaczącym miasteczku Longville. Za nazwą tą nie kryła się wielka historia, krwawa bitwa czy znamienity ród. Wszyscy okoliczni wiedzieli jednak, że to właśnie tutaj czeka na wezwanie swego pana "flota"- dumne, sześc okrętów lorda Ghaalena, które zdawałoby się miały odstraszać piratów z Nelanther od zbyt dalekiej żeglugi na północ.
Z daleka miasteczko przypominało karkołomną mieszaninę fortu i młyna. Tak jakby budowniczy do samego końca nie był pewien za co zapłacono mu złotem. A może we wciskaniu budynków pomiędzy stare, zapadające się pod własnym ciężarem mury była jednak jakaś metoda?
Wiatr wiejący od morza sprowadził na kroczącą w kierunku jednej z bram grupę śmiałków woń towarzyszącą chyba każdemu portowi... Gotów byli przypuszczać, że oto na jednym z pomostów gnije co najmniej od miesiąca ryba wielka jak hydra, w którą tak chętnie przemieniała się Laona.
Im bliżej bram, tym wyraźniejszy dla ich oczu stawała się postać strażnika, który wsparty o własną glewie, z zbyt dużym hełmem zsuniętym na czoło, drzemał na stojąco. Widocznie nawet nie było w jego interesie schować butelkę z zielonego szkła, która osuszona doszczętnie leżała kilak kroków przed nim. Dostrzegając to, Gustav przyśpieszył kroku i cisnął pod nosem przekleństwem. Nie myśląc długo chwycił za butelkę i rzucił nią o mur, tuż obok głowy śpioszka...
- Co! Kogo!- podskoczył gubiąc hełm, jednak zaskakująco mocno klejąc się do glewii.- Kto lezie!?
- Ktoś, kto zamiast poderznąć gardło przypomina ci o obowiązkach.
- Won stąd, bo towarzyszy zwołam!
- Jeśli bawili się równie dobrze co ty bratku, to szybko zostaniesz sam na polu ze mną! Kto tu do czorta dowodzi, niosę wieści od lorda Ghaalena!

Strażnik zmierzył półprzytomnym wzrokiem postać rycerza, utrzymując względy pion dzięki swej wiernej glewii. Wyrozumialsza niż małżonka...
- A jakie potwierdzenie macie?
- Glejt z jego pieczęcią... A jeśli nie, to co? Zatrzymasz nas przy bramie?
- warknął zawadiacko.
- Jeśli glejt mata, to śmiało. Ja prosty człowiek jestem, to i po co w tarapaty się pchać mam? Człek żeś, nie jakiś łogr to i do miasta wejść możesz. Ale z glejtem to się trudno będzie dobić.
- Pierdolisz trzy po trzy... Co co chodzi?
- A od lorda i nie wiecie?
- uśmiechnął się na krótką chwilę, nabierając rezonu na widok wściekłej czerwieni jaka zalała oblicze Gustava.- Zbrojnych zebrał skąd się dało i poszeeeeeedł... - machnął ręką.- Z łogrami walczyć. W mieście zostało no może z dziesięciu? Z czego sześciu do służby powołali z ulicy, w tym mnie. - ponownie uśmiechnął się, jednak równie przelotnie.- Jest no Ravet. On dowodzi.
- Rycerz to? Jakiego rodu?
- Ha! Szlachcica to nie uświadczysz kolego... Jak okiem sięgnąć. Ze wszystkich wiosek pościągani i poszli w bój. Tutaj jeno został tylko Ravet. Giermkiem miał być, ale coś nie wyszło. I te łogry... To nominacja na dowódcę straży Longville szybko przyszła. Tak, tak... A ja syn bednarza to ło, dzidę dostałem, hełm i stać kazali.
- I się spiłeś sukinsynu? A jakby to ogry szły?!
- To co ja jeden poradzę, a? Syn bednarza... BEDNARZA! Mnie nie do wojaczki było...
- Do butelki milej.
- rycerz zbeształ strażnika spojrzeniem, po czym obejrzał się na towarzyszy.- Niech tu kwitnie, poszukajmy tego Raveta. Byle nie był synem stajennego, psia mac.

Wydawało się, że Longville na miano miasta zasłużyło sobie tylko i wyłącznie przez parę ceglanych domów, które do pary z murarzem stawiał bednarz, ojciec biednego zasrańca spod bramy. Trudno było bowiem ocenić, po piorunującym wrażeniu jakie uczył strażnik, czy budynki pokrzywiły się tak pod wpływem czasu czy za sprawą nie do końca trzeźwego osądu budowniczego. Po minięciu bramy szli przed krótką chwilę nierówną drogą wciśniętą pomiędzy budynki z podgniłą strzechą, po czym weszli na plac miejski. Wspomniane budynki, jakby uginające się pod wiatrem, otaczały właśnie to miejsce, a składały się na nie: okazała karczma, kuźnia, miejsce opisane szyldem "Kupieckie Gniazdo" jak i budynek gildii kupieckiej, który przypominał nawiedzony dom. Spoglądając dalej, na przestrzał placu, dostrzegli maszty okrętów i drewniane magazyny.
- Rozmówię się z imć Ravetem...- oznajmił niezadowolony Gustav.- Uzupełnijcie zapasy, sklepów tu nie mało. Po ogłoszeniu blokady zbiory kupców mogły się skurczyć, ale może wam się poszczęści. Sakwy muszą mieć puste...To i na złoto pazerni będą. Spotkamy się w karczmie.- skinął głową, po czym ruszył na poszukiwania Raveta.

***

Karczma "Pod Kulawym Psem"



Kulawy Pies był miejscem jakby wyrwanym ze wszystkich baśni, opowieści czy wielkich dzieł. Jak przystało na jedyną karczmę w portowym miasteczku, od progu witał gości zapach nasyconego srogim grogiem potu marynarzy, którzy tłumnie gromadzili się tutaj... Jak na kapłańskie kazanie. Nie mogło to dziwić tym bardziej, iż oficjalna blokada szlaków morskich jaką ogłoszono w Calidyrrze uziemiła tutaj większość z mało urodziwych wilków morskich.
Ceglany budynek, nie licząc drżących pod własnym ciężarem ścian, prezentował się obiecująco. Dwa skrzydła okalające cały bok placu miejskiego, z których oba posiadały rozbudowane poddasza. Miejsca nie mogło braknąć dla nikogo.
Tego chłodnego dnia, tuż po dotarciu drużyny do Longville, mury Kulawego Psa świeciły pustkami. Jedynie kilka stolików było zajętych przez stałych bywalców. Oczywiście, że takimi są można było się jedynie domyślać. Stopień ich trzeźwości wskazywał jednak na to, że siedzą tu od dawna... I jeszcze długo nie wstaną.
Thrian najmniej ze wszystkich przejmował się "biesiadną" atmosferą wewnątrz karczmy. Jakby nie było, w miejscu nieporównywalnie bardziej skorym do hulanek się wychował. To było jedynie marną namiastką, po której nie należało spodziewac się wiele. Tym bardziej zdziwiony był, kiedy usłyszał słowa:
- Na tęgi młot Moradina... Toż to znajoma gęba!-sentencja ta wypłynęła spod gęstej, czarnej brody krasnoluda siedzącego przy kontuarze. Jego postura już na pierwszy rzut oka była o wiele bardziej wątła niżeli Thriana, zaś strój przypominał worek po ziemniakach. O jego podziemnych korzeniach świadczył chyba jedynie złoty wisior na szyi i obręcz na łożona na głowę. Krasnoludy bardziej niż piwo kochają jedynie złoto.

- Tyś jest Thrian, nie mam racji?!- powstrzymał zdumionego Thriana gestem dłoni.- Na trzeźwo gadać nie będziemy. Siadaj no kudłata mordo. Napij się ze mną piwa, nabiję fajkę. Ha! Nie uwierzysz, ale gadają tutaj o tobie... Że lordowskim pomagierem się stałeś. Pytam: Kto, kto? A oni że Thrian. Ilu Thrianów po tej ziemi chodzić może, no albo pod nią? Matka mnie pośród skał rozpadliny na świat wypchnęła i jeśli mam rację, to tyś jest ten który się wyrwał z mego domu i ruszył na zachód, co? -pyknął fajkę, po czym zawołał do pryszczatego syna oberżysty.- Hola, młokosie! Nie widzisz, że przybył tutej mój przyjaciel? Podaj no solone mięso, dzban złotego i dwa kufle... Nie! Lepiej po prostu daj no dwa dzbany!



***


- Któremu matka dała Thomas Orlosin?!- zawołał z samego progu Gustav, przyglądając się kolejno każdemu ze stolików obrośniętych w upitych marynarzy. - Thomas Orlosin!- powtórzył, bowiem większość z nich nie oderwała nawet czoła z porzyganych blatów.
- Thomas "Poezja" Orlosin, chcieliście powiedzieć rycerzu. To ja.- silny, męski głos przebił się przez bełkot wybudzonych marynarzy, od strony schodów prowadzących na piętro. W dół zmierzał właśnie osobnik o przyciętych krótko, czarnych włosach i gęstej szczecinie na twarzy, z którego dyndała zawadiacko kopcąca się fajka.
Chociaż w jego głosie dało się wyczuć lekką nutę zaczepki, wąskie usta wykrzywione były w drobnym uśmiechu.
- Czegoś potrzeba wam ode mnie rycerzu?
- Skąd pewność, że jestem rycerzem?
- zmarszczył brwi Gustav.
- Wiele słyszałem o klindze wetkniętej za twój pas...- skinął głową.- Na wiele lat przepadła, ale dobrze wiem do kogo należy. Sir Gustavie.
- Słyszeliście o mnie?
- Jestem pewien, że i wy mnie kojarzycie. Jeśli macie dobrą pamieć, rycerzu. Kiedy poznaliśmy się po raz pierwszy nie byłem odziany w tak zacny kubrak i byłem nieco młodszy, ale czy nic wam moje imię nie mówi?

Całkowicie zbity z tropu Gustav przystanął w połowie izby, po tym jak ruszył w kierunku Thomasa. Zmierzył mężczyznę spojrzeniem od stóp po czubek głowy, grzebiąc w najdalszych rubieżach swej pamięci.
- Jeszcze raz... Jak was wołają?- rzekł po chwili, nieco ostrożniej.
- Thomas "Poezja" Orlosin.- uśmiechnął się szerzej, Gustav zaś natychmiast dobył broni.
- Korsarz! Do broni!- ci z marynarzy, którym pozwalała na to trzeźwość, wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Powstrzymaj emocje, rycerzu. Korsarzem nie jestem od dawna... Dokładniej, odkąd na rozkaz twego pana przerobiono mój okręt na wykałaczki. - Pirackie ścierwo... Jesteś kapitanem "Białego Szkwału"!? Statku lorda Ghaalena? To jakiś obłęd!
- Lord Ghaalen dobrze wie kim jestem. Nelanther to nie miejsce dla kapitanów bez okrętu, jeśli oczywiście życie im miłe. Kiedy pogoniliście na cztery wiatry moją załogę osiadłem tutaj. Lord potrzebował doświadczonych marynarzy, a ja musiałem czymś napchać żołądek.
- zaśmiał się głośno, po czym wskazał na jeden ze stołów.
- Daj spokój tej stali. Szukałeś mnie, ta? I chyba nie po to aby skrócić o łeb?
Bronith przez chwile wpatrywał się w Thomasa, który zastygł w geście zaproszenia do stołu. Ostatecznie rycerz skrył miecz do pochwy, wskazując na zajęty przez swych towarzyszy stół. - Tam zasiądziemy, to moi przyjaciele. I mam cię na oku, kanalio.
- Prawicie mi tyle komplementów rycerzu, iż zaczynam obawiać się o swą rzyc.
- zażartował, śmiało dosiadając się do stołu.- Witam waszmości i wszystkie piękności...- uśmiechnął się zalotnie ku Esmerell i Laonie. - W czym Thomas może wam pomóc?
- W tym...
- na stole wylądował zwój wręczony Gustavowi przez lorda.- Umiesz czytac?
- Nauczyli mnie tu...
- chwycił za papier.- Dziewczęta, które uszczęśliwiłem.- znad tekstu popatrzył ponownie po elfkach.- Na porywiste wichry Suczej Królowej! Mogę ruszyć się z portu!
- Nie na grabieże, jeśli na to się cieszyłeś...
- Skończcie sir Gustavie. To mam już za sobą. Teraz jestem żołnierzem na rozkaz lorda i tak chyba powinniście mnie traktować, prawda? Jak towarzysza-wojownika.
- Żołd nie czyni z ciebie wojownika. Ani mego towarzysza. Jesteś złodziejem, morderca i kanalią.
- Cóż ci takiego uczyniłem, Gustavie? Chodzi o ten statek? Przecież wyłowiłem z wody twych ziomków.
- Tych, których nie zabił ogień i przehandlowałeś ich na niewolników.
- trzasnął dłonią w stół.- Może zdradzisz wszystkim skąd twa ksywka?
- Z dawnych czasów... Tak mnie znali, tak zostało. Zmian miałem już dosyć.
- Pewnego dnia, na swym statku "Ponura Klara", Thomas zajął okręt transportowy z Calidyrru na Gwynneth... Było tam wiele dworek i artystów z otoczenia królowej.
- Piękne kobiety, zaprawdę.
- wtrącił się Thomas, szturchając łokciem Salarina.
- Tak, te wzięli twoi ludzie. A co zrobiłeś z mężczyznami?
- Uczyniłem to tylko pyskaczowi, poecie...
- Wsadził go na szalupę, dał kałamarz i papirus. W dnie wyrąbał dziurę i dał czas na stworzenie czegoś...
- Nie byle czego, a wiersza o mej wspaniałej wtedy załodze.
- Nie dałeś mu atramentu, skurwysynu... Opowieść tę słyszałem dziesiątki razy na Oman.
- Poradził sobie, tak? Napisał, tak?
- I zginął.
- Nie z mej winy. Łódź tonęła, a jak wspomniałeś tuszu nie było. Dałem biedakowi wyjście... Kozikiem naciął swe nadgarstki i tak dokończył wiersz.
- Zaś kiedy wziąłeś go z powrotem na pokład, wykrwawił się jak prosie.
- Czy z mej winy? Widać bardziej bał się wody niżeli otwarcia żył. Zostawmy stare czasy, jakie by nie były.
- Dobrze wiedzieć, żeś tu trafił. Zapamiętam.
- Na odchodne dam Ci swe galoty na pamiątkę, byś miał czym łzy tęsknoty ocierać. Teraz jednak psia mac, mów co dokładnie. Lord napisał jedynie, że mam ci okręt pod komendę przekazać.
- Płyniemy na Oman. Tyle musisz wiedzieć.
- I potrzebujesz do tego okrętu mego pana? Gdzie podziały się twe własne? Ach... Lord Varys szykuje wszystkie do inwazji?
- Nie twój, zasrany interes. Jasno napisane, ta? Pod moją komendę. Więc zwołasz swoich matrosów i ruszamy.
- Hola, hola... Rozejrzyj się. Biały Szkwał to dumny statek, ale stary. To też w morzę rzadko wychodziliśmy. Na Oman może i dopłynie, ale przygotowanie go chwilę zajmie. Rok to będzie jak w porcie stoi? Nie, jeszcze dłużej.
- Bardzo zajęty byłeś jak widzę, na usługach lorda.
- Płacił czy w morze czy na lądzie. A tego pierwszego w życiu się już naoglądałem.
- wzruszył ramionami.- Trzeba zebrać ludzi, prowiantu nieco, przygotować ożaglowanie...
- Ile?
- Niech pomyślę... Jutro przed zachodem słońca powinniśmy być na morzu.
- Niech tak będzie. Tylko ruszże tyłek i pozbieraj do kupy marynarzy...
- Gustav rozejrzał się ponuro po sali.





Akt III
Utracona chwała


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wIG1vQX6bow[/MEDIA]

Wbrew zapewnieniom o dumie Białego Szkwału, okręt okazał się bardzo przeciętnym zjawiskiem. Co więcej czas odbił na nim bardzo wyraźnie swe piętno. Kto znał się choć trochę na żegludze fakt ten dostrzegł bardzo szybko. W południe dotarli na pokładowe deski, podziwiając połatane czym się dało żagle i bujającą się po pokładzie, mocno wczorajszą załogę. Wszystko to w akompaniamencie trzeszczącego jak biodra podstarzałej, portowej kurwy okrętu. Nawet pod najdrobniejszą z fal.
Nim słońce, w większości skryte za gęstymi chmurami przesunęło się w dal po niebie, karaka była już załadowana i gotowa do drogi.
- Pożegnajcie się z Alaron moi drodzy!- zawołał kapitan Thomas, uśmiechając się szczególnie szeroko do dziewcząt.- Jutro o zmroku powitają was już ludzie północy!


Męczony porywistym wiatrem Biały Szkwał, jak przystało na dziadka, powoli sunął po wzburzonym morzu. Białe pióropusze dzikich fal rozbijały się o jego burty, oblepiając lodowatą, słoną mgiełką twarze kroczących po pokładzie pasażerów.
Gustav porozumiał się jeszcze przed odbiciem z Baelrahealem, który tak jak on miał doświadczenie z żeglugą. Na zmianę, w dzień i w nocy, pozostawali an pokładzie dokładnie obserwując poczynania kapitana Thomasa. Jeśli rozmowa w karczmie nie była wystarczająca by obawy wobec tego człeka wzbudzić, na pewno była nią postawa rycerza Żelaznej Twierdzy. Mimo, iż nie był wojownikiem w podeszłym wieku, nikt nie mógł odmówić mu tytułu weterana wojen z piratami z wysp Nelanther. Wiedział już jakiego pokroju są to ludzie i nie zamierzał w piękne bajki Thomasa zawierzyć.
W porze posiłku, kiedy nie stróżował akurat na pokładzie, cały czas dzielił się swymi obawami, mocno zakrapianymi siarczystymi przekleństwami, wobec ich wyprawy u boku Orlosina.
- Kiedy już zejdziemy na ląd powinienem nakazać by go pojmali... Powiesić za żebro i czekać aż obgryzą go z mięsa wrony. I poczytać przy skurwielu wiersze, kiedy będzie wył pod ptasimi dziobami. - tortury czy skazanie przy każdej opowieści stawały się coraz bardziej okrutne. To chyba największy był dowód tego, jak bardzo Gustav ich chwilowym kapitanem gardzi.

***

- To nie jest Żelazna Twierdza...- warknął Gustav odrywając lunetę od oka, po tym jak jakiś czas temu zawołano z ptasie gniazda "Ląd! Ląd!".
- A i owszem, nie jest. Może i osiadłem na lordzim ganeczku Gustavie, ale wątpię byś był na tyle łaskawy by z miejsca nie wezwać ziomków i mnie powieści.- uśmiechnął się szeroko.- Poza tym, jeśli prawdą są plotki, to w dokach Żelaznej Twierdzy czeka cała wojenna flota. Widząc statek pod banderą wasala królowej raczej nie zareagowali by rozsądnie, nie sądzisz?
Gustav w milczeniu przyglądał się gębie kapitana, po czym raz jeszcze spojrzał przez lunetę.
- Dokąd przybijemy zatem?
-Do Twierdzy Wiecznego Płomienia. Przypatrz się, światło z wieży powinno być już widoczne.
- Postradałeś zmysły? Mam przedzierać się przez góry!?
- Możecie pójść wybrzeżem, na Oman nic wam zdaje się nie grozi?
- Póki jesteś ze mną, tobie również...
- Czy rycerzom wolno kłamać w żywe oczy, Gustavie? Nie oszukujmy się.
- Thomas pogroził mu palcem z uśmiechem an ustach.- Przygotuj swoich, niedługo zbliżymy się do brzegu. Weźmiesz szalupę i popłyniesz na ląd. Rozumiem, że kiedy się to stanie możemy wracać do portu?
- Tak, zwolniony będziesz ze swych rozkazów.
- rycerz zwrócił kapitanowi lunetę, po czym popędził pod pokład, do swych towarzyszy.
To wspólnej izby wpadł wściekł niczym osa.
- Parszywy pirat nie dowiezie nas pod twierdzę. Lęka się, że pod osąd go z miejsca wystawię. I ma nieco racji...
- T...Ttt...Toooo g...gg...gdzie?
- Twierdza Wiecznego Płomienia.
- na słowa te Coen zrobił jedynie głupią minę.
- Niegdyś była to ważna dla obrony przed piratami twierdza, wzniesiona na wysokim klifie. U jej stóp rozciąga się rybacka osada. Zaś jeśli o samą twierdzą chodzi... Można rzec, że ją porzucono. Dugthaarom w czasach pokoju nie na rękę było utrzymywać spory garnizon, pozostawili jedynie mały oddział, który dba by płomień na szczycie wieży nigdy nie wygasł. To drogowskaz dla okrętów. - wzruszył ramionami.- Thomasa nie przekonam jeśli o tym myślicie, twierdza ta to jedyne wyjście. Do Żelaznej Twierdzy zaś będzie kolejny dzień drogi. Myślę, że najlepiej będzie przeczekać noc w twierdzy i wyruszyć z rana.-pogładził się po bródce.- Muszą mieć tam gołębie pocztowe. Poślemy wiadomość do Żelaznej Twierdzy, zapowiemy nasze przybycie. Varys na pewno poczeka na moje przybycie.


***




Gustav bardzo dokładnie sprawdził ciasną, starą szalupę. Byc może w obawie, że kapitan i im da okazję do popisania się poetyckimi talentami?
Trzech wioślarzy zajęło swoje stanowiska, potęgując tym samym ścisk jaki panował na drobnym pokładzie. Bijący od nich zapach, niczym perfuma na karku kurtyzany, ranił nozdrza swym rumowym akcentem. Oczy wszystkich zwrócone były w tej chwili jednak na wyrastającą z góry, toporną twierdzę o bryłowatym kształcie. Szczytu jednej, potężnej baszty nie rozświetlał jednak żaden płomień, co już wcześniej, kiedy tylko Biały Szkwał zbliżył się do wybrzeży, martwiło Gustava.
- Byc może Varys i ten oddział wezwał pod komendę na czas wojny?- stwierdził niepewnie, kiedy odbili od burty.
Morze tego wieczora wzburzone było wyjątkowo, przez co cały czas podskakiwali wewnątrz niewielkiej łodzi w rytm nadchodzących fal. Z każdym zamachem wioseł zarysy domostw pogrążonych w ciemności stawały się coraz wyraźniejsze. Jedynie kilka, drobnych świateł majaczyło gdzieś pośród ponurych kształtów.
- Cumy!- zawołał jeden z wioślarzy, kiedy dotarli do wysuniętego w morze pomostu. "Rozładunek" trwał zaskakująco szybko, jakby matrosom tęskno było do okrętowego rumu.
- Nadchodzi powitanie.- zadowolony Gustav wskazał na parę osób, zmierzających w ich kierunku. Obejrzał się jeszcze na odbijających marynarzy Orlosina, po czym ruszył pewnym krokiem w kierunku nadchodzących postaci.
- Nie chcemy was niepokoić, dobrzy ludzie. Jestem Sir Gustav Bronith, rycerz lorda Dugthaara, waszego pana. Jesteśmy tylko przejazdem, w drodze ku Żelaznej Twierdzy. - odpowiedziała mu jedynie cisza. Postacie dalej kroczyły w ich kierunku, nie zmieniając tempa.
- Czemu na baszcie nie płonie ogień?
Świst strzały przerwał ciszę, jaka nastała ponownie po pytaniu rycerza. Wszyscy odruchowo ugięli karku, oglądając się jedno na drugie. Strzała ugodziła jednak jedną z maszerujących w ich kierunku postaci. A po sekundzie uderzyła następna.
- Chwytajcie za broń! To nie są wieśniacy!- zawołał głos z ciemności. W tym samym momencie postacie ruszyły w nagłym szale, zrzucając z siebie poszarpane szaty. Oczom bohaterów spod Mudston ukazało się ich prawdziwe oblicze... Podobne ludzkiemu. Ich twarze umazane były w zaschniętej już krwi, wyszczerzone zębiska gotowe były skosztować ich ciała, a napięte do granic możliwości mięśnie zdradzały szał jaki targał tymi istotami. Widzieli już coś podobnego, przynajmniej część z nich... W podziemnym przejściu Caer Calidyrr. Czyżby i Oman nie było wolne od przekleństwa Uzdrowicielki?
Kolejne strzały wydobyły się z ciemności, godząc w plecy szalone bestie. Gustav również błyskawicznie dobył swej broni, przebijając serce ostatniej z nich i spychając truchło w czarną wodę.
 
__________________
"...niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys"

Ostatnio edytowane przez Mizuki : 06-06-2013 o 12:59.
Mizuki jest offline  
Stary 08-06-2013, 14:41   #320
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
Zarówno elfiemu magowi, jak i pozostałej części drużyny nie dane było odpocząć już w Mudstone. Rozmowa z namiestnikiem tych ziem poszła zadziwiająco szybko i o dziwo pozytywnie dla podróżników z Caer Calidyrr i Mbarneldoru. W chwili w której Laona i Thrain wrócili do chatki “wydzierżawionej” obrońcom wioski, Ignus próbował odrobinę odpocząć pogrążając się w transie i analizując wydarzenia ostatnich godzin, a raczej zliczając ile razy w ciągu tego czasu mógł pożegnać się z życiem. Pomyśleć, że jeszcze nie dawno temu wiódł spokojny żywot w swojej leśnej samotni...

Faktem który martwił go zaś najbardziej była dziwna pustka w jego ciele, czuł jak energia splotu powoli z niego ucieka, czuł że łaski zesłane przez Mystrę bezpowrotnie zniknęły i nie miał pojęcia co było odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Ignus miał wrażenie że był dobrym sługą swej bogini, jeżeli ta jednak kaprysem odwróciła się od niego, musiał znaleźć inne źródło magii. Nie raz i nie dwa elfiemu magowi zdarzało się czytać o innych bóstwach. Ukradkiem spojrzał na Baela i Laonę zastanawiając się, czy swoista zmiana stron bardzo zaszkodzi ich wzajemnym relacjom, elfi kapłan sprawiał wrażenie dość nieufnego i gdyby wyszło na jaw, że Ignus korzysta z cienistego splotu.

~ Ale bez magii jestem całkowicie bezradny ~ pomyślał, a myśl tę przerwali towarzysze wracający ze spotkania z Ghaalenem, przed wyruszeniem trzeba było odprawić ostatnią rzecz trzymającą ich w Mudstone, pogrzeb Lady Guarsis. Mag uczestniczył w nim bardziej “bo wypada”, niż z powodu jakichkolwiek węzi łączących go z kobietą, a i tak miał na głowie masę innych spraw które bardziej go martwiły.

***

Przez większość podróży elf nie był raczej rozmowny trzymając się na tyle pochodu i pogrążając się w myślach. Dopiero w Longville zniknął wraz z Rexx na kilkanaście godzin zagłębiając się w poszukiwanie niezbędnych do zaklęć składników oraz ksiąg, które go interesowały. Te nie były zbyt łatwo dostępne z racji dość śliskej tematyki... Shar nie była zbyt popularnym bóstwem, a w wielu regionach świata jej adeptów traktowano w dość wrogi sposób. Fakt ten tym bardziej martwił Ignusa, o ile w kwestii Laony nie miał wielkich zmartwień - oboje parali się sztukami magicznymi i była to kwestia bardziej zasad profesji. Bael jednak, kapłan Pierwszego z Seldarine mógł nie dzielić obojętności braci magicznej. Corellon był bóstwem sprzymierzonym z Mystrą i Selune, ta zaś niezbyt (lekko mówiąc) przepadała za sługami swojej mrocznej siostry. Być może dlatego wręcz podświadomie unikał pozostałych w trakcie pobytu w Mudstone i zagłębił się w studiach nad arkanami sztuki magicznej. Smoczyca w postaci złotowłosej elfki nie odstępowała swojego pana na krok nieustannie pilnując go przed spojrzeniami tych, którzy pewnych rzeczy nie powinni wiedzieć.

***

Sprawa podobnie się miała przez cały czas morskiej podróży, Ignus cały czas próbował, eksperymentował i badał w jaki sposób zwiększyć swój potencjał magiczny... O ile w ogóle go nie stracić. Zapalił się dopiero dopływając do Oman, smoczyca była niespokojna i elf czuł to przez cały czas będąc w łódce. Jej zmysły były dużo ostrzejsze od jego własnych, tak więc przez ostatnie kilka lat Ignus nauczył się ufać swojej towarzyszce w kwestii przeczuć.

- Poczekaj chwilę, nie wiadomo co nas czeka na wyspach... - Powiedział grzebiąc w sakiewce u pasa i wyciągając z niej kawałek oprawionej skóry - Logion Arcana - szepnął wraz z nićmi splotu oplatającymi ciało chowańca. Następnie podał jej buteleczkę z przezroczystym płynem nakazując wypicie zawartości. Do niewidzialnego pancerza dorzucił jeszcze dwa długotrwałe zaklęcia wzmacniające.
- Necrote Falsum Vitae, Crescere ne Draco Potenta - dodał szybko dwie formułki. Żyły na ciele złotowłosej elfki zapulsowały mocniej uwidaczniając się na skórze, po czym wróciły do wcześniejszego stanu. Elf korzystał z magii, póki ta sprawiała mu jeszcze niewiele trudności...
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:55.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172