Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2013, 01:48   #37
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Adam postanowił, że będzie milczeć.

Był w pełni świadomy faktu, że jeszcze sekundę temu stał wraz z Joanną na wyspie Tamka. Nie przyszło senne otępienie, jakie zazwyczaj towarzyszy każdemu koszmarowi, gdzie bez ostrzeżenia znajdujemy się w samym środku piekielnego spektaklu, choć zasnęliśmy otuleni komfortem czystej pościeli. Nic takiego. Adam raczej odniósł wrażenie, że w niewyjaśniony sposób został podpięty do urządzenia z przyszłości, stanawiącego swoistą ewolucję kina domowego. Ktoś z nudów postanowił wyświetlić mu film historyczny, a on sam obecnie znajdował się na jego klatkach.

I wtedy ujrzał, że dzieli twarz z mężczyzną, który z zapałem przebierał palcami po różańcu.

Właśnie w tym momencie Adam postanowił, że będzie milczeć i jako bierny obserwator pozwoli akcji samoistnie pleść się w ten dziwny twór, który go otaczał.

Mężczyzna, czy raczej korzystając z matematycznej nomenklatury - Adam’ - wyszedł z komnaty. Adam Oryginalny zresztą też nie próżnował i szybko pospieszył za swoim renesansowym doppelgangerem. Do końca nie odczuł, by miał jakiś wybór. Tak jakby został przywiązany eterycznymi więzami do joysticka jakiegoś pulchnego dzieciaka, który najwyraźniej wiedział lepiej, niż on, którą drogą pójść. Adam nie polemizował z tą prawdą - gdyby wiedział, które szlaki są dobre, nie musiałby każdego ranka odkręcać mineralnej, by popić garść pełną białych, farmaceutycznych drobinek.

Moliński z chęcią zmieniłby miejscówkę i odwiedził stare, dobre Pod Minogą, gdzie wieczorami grywał - wciąż grywa - z zespołem. Pogadałby z najlepszym przyjacielem - Johnniem Walkerem, dla swagu pomamlałby w ustach jakieś kubańskie cygaro, niczym dobry pasterz przeglądnąłby miękkość parkietu i koleżanek o rzęsach sklejonych tuszem. Nie miał jednak większego wyboru, pozostawając eklektycznym elementem przytwierdzonym cholernie mocną taśmą do ilustracji ze szkolnego podręcznika do historii.

Była w tym jednak pewna magia.


Mocny wiatr wiał mu prosto w twarz. Niósł za sobą słaby, smętny posmak stagnacji, jednocześnie nieznanego, a także waty cukrowej, z rodzaju tych różowych ciągnących się, kojarzących się raczej z opuszczonymi parkami rozrywki, niż dziedzińcami reliktów przeszłości. Niebo raziło feeriami najróżniejszych konstelacji gwiazd, których światło płynęło srebrzyście po wyrwach i żłobieniach tkwiących na kamieniach wyścielających podłoże. Kuliste ciała niebieskie gnieździły się niczym świetliki świętojańskie z desperacją poszukujące partnera. Robaczki krzewiące bioluminescencję od punktu położonego dokładnie nad głową Adama, aż po niknącą za fasadami renesansowych budynków sugestię nieboskłonu.

Otulony wspomnianą poświatą dziedziniec uginał się pod ilością ludzi przebranych w odpowiednio staroświeckie fryzury i tkaniny. Kłebili się niczym statyści na odeskich schodach Eisensteina. Jednak spychani byli nie przez żołnierzy carskich lecz Adama’, który wywierał na nich większą presję, niż Carrie White u szczytu swej morderczej świetności.

Natomiast Oryginalnego Adama nikt zdawał się nie dostrzegać.

Prawie nikt.


Kobieta nie odstawała od tłumu, w żaden sposób nie wyróżniała się. Jedyną jej cechą charakterystyczną - jeśli już jakąś trzeba byłoby wskazać - stanowiły włosy o kolorze wyjątkowo jasnego blondu, spięte dość niecodziennie. Mimo wszystko nie było to nic szczególnie przykuwającego uwagę - ani druga głowa, ani ogon, czy inna czarnobylska fantazja. A jednak Adam zwrócił uwagę na akurat tę kobietę. Gdy w chwilę później odwróciła się od centrum zbiorowiska i spojrzała prosto w jego oczy, po plecach przeszły mu ciarki. Jasnowłosa pobiegła do niego, dwoma rękami przytrzymując sukienkę po bokach.

- Mój panie...! - wykrzyknęła, dygając tuż przed nim.

To tyle w kwestii milczenia.

Adam dopiero teraz zauważył, że blondynka w rzeczywistości jest brunetką, a jej rysy twarzy w przybliżeniu układają się zupełnie inaczej. Stała przed nim Joanna - tylko już nie w skórzanej kurteczce.
Widocznie Tadeusz Soplica nie był jedynym idiotą nie potrafiącym rozróżnić blondynki od brunetki - tak jak miało to miejsce w scenie, w której poznał Telimenę.

- Jak... - zaczął Adam, próbując wyczytać emocję z jej twarzy. Usta układały się w lekki uśmiech, co było raczej dobrym znakiem. Jednak w chwilę później zaczęły się powiększać, aż zbliżyły się wystarczająco do policzków mężczyzny, by złożyć na nich dwa szybkie pocałunki. Tak nie zachowywała się ani służka, ani dama, ale nie była to pierwsza rzecz rodząca w sercu konsternację.

Joanna dygnęła jeszcze raz, po czym wyszczerzyła się - w odczuciu Adama niczym wilk odstraszający konkurenta. Jednakże cały ten galimatias mimiczny miał mieć raczej pozytywny wydźwięk, więc Moliński odpowiedział uśmiechem, czekając na kolejne rewelacje.

- Co tu się dzieje? - zapytał, niemrawo wskazując na zbiorowisko.

- Nie widzisz stosów?! - wykrzyknęła jednocześnie zaszokowana i podekscytowna.

Adam zobaczył.

Wtedy zapłoneły.


Ogień w życiu Adama miał duże znaczenie. Jeszcze gdy mieszkał wraz z rodziną, na spokojnej, nieskalanej pospiechem miasta wsi, zdarzył się nieprzyjemny wypadek. Pierwszy z nieprzyjemnych wypadków.

Tej nocy było zbyt późno, by pukać do drzwi domu, więc bez wahania wstąpił do stodoły. Rozsądnie doszedł do wniosku, że lepiej nie stawiać czoła matce, a snopy siana, które spoczywały w niewielkim budynku, były więcej, niż wystarczające. Procenty tańczące w jego żyłach nadałyby nawet twardemu gruntowi odpowiednią miekkość, więc bele wysuszonej trawy jawiły się raczej jako dar od Boga. Zresztą wtedy jeszcze nie umiał wybrzydzać.

Siano było przyjemne. Sen także. Gdy jednak obudził go niespodziewany, intensywny żar, cała rozkosz szybko uleciała.

Później mówili, że był to zwyczajny wypadek, choć nikt nie widział błyskawicy, erupcji wulkanu, czy innych podobnych rzeczy, na które można byłoby zrzucić winę. Adam głęboko wierzył, że ktoś chciał go upiec, lecz nie potrafił wskazać ani jednego podejrzanego. Nie było żadnych tańczących kanibali, gęsto polewających drewniany budynek benzyną oraz sztucznymi ogniami. W tym, że ktoś pomógł ogniowi zapłonąć, umocnił go jeszcze przeklęty ślub Ewy, a raczej incydent, który wydarzył się tuż po nim. Incydent, który zmienił wszystko - bez względu na to, jak bardzo dramatycznie by to nie brzmiało.

Oparzenia na rękach stanowiły pamiątkę po tej nieprzyjemnej nocy pełnej ognia, odoru spalenizny i klaustrofobii.

Teraz natomiast miały zapłonąć najważniejsze kobiety jego życia. Nawet ta, która umarła tak dawno temu.

Ptfu, już płonęły.


Adam przedzierał się przez zbiorowisko, jedną ręką odgarniając ludzi, drugą ciągnąc za sobą Joanna. Jednak tłum zbił się niczym oczka na wyjątkowo tłustym rosole, co mentalnie przeprowadziło Adama przez podwoje nieposkromionego szaleństwa.

Dosłownie nieposkromionego. Moliński dał upust emocjom, kopiąc, potrącając i uderzając. Aż w końcu przedarł się przez ścianę ludzi i rzucił się na swoje alter ego z gołymi pięśćmi.

Nie było żadnego wielkiego zbiornika z wodą, którego mógłby przedziurawić niczym cowboy na hollywoodzkim westernie. Nie miał ruchów szamana, którymi mógłby wywołać deszcz. Nie miał noża, którym z refleksem błyskawicy mógłby oswobodzić pięć kobiet. Mógł jedynie odwołać się do najbardziej wewnętrznych instynktów, przemawiających w języku zemsty, złości i gniewu. Języku skłającego się z jednego słowa - “zabić”.

Pulchne rączki zaciskające się na joysticku prędko odnalazły cztery przyciski odpowiadające za walkę wręcz. Równie prędko przygotowały się do ich szaleńczego wklepywania.
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 13-05-2013 o 20:14. Powód: nowy akapit
Ombrose jest offline