| Odwróciła się, w sumie nie wiedziała, dlaczego – nic przecież nie była w stanie usłyszeć, w wyjącej wichurze ani tym bardziej zobaczyć, co się dzieje za jej plecami. Może po prostu nie mogła już patrzeć na strzaskaną twarz Rosjanina? Kolejną głowę, rozbitą jak skorupa orzecha , mózg zalewający twarz i zamarzający na śniegu, mackowate odnóża wystającej z rozłupanej tasakiem, nabojem czaszki… Za dużo. Odwróciła się gwałtownie, stając twarzą w twarzą z Ratzulem. W jednej chwili poczuła dojmujący żal, że jej – jakże rozsądny – plan dotarcia do cywilizacji nie będzie miał się szansy zrealizować. Pułkownik nie uwierzy jej, ze wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza przed snem. W następnej sekundzie zobaczy pistolet w jego ręce, celował w nią, a jego usta - bezgłośnie - zamykały i otwierały się pośrodku wykrzywionej wściekłością twarzy. Oczy Nathlaie rozszerzyły się z przerażenia, nie patrzyła jednak na mężczyznę, ale na śnieżnego potwora, który wyrósł za jego plecami. Yeti zamachnął się, a dziewczyna poczuł ból rozlewający się z lewej strony głowy. A może najpierw był ból, a potem dopiero ciało Ratzula poleciało łukiem w śnieg? Nie wiedziała.
„To już?” – zdążyła jeszcze pomyśleć, zanim ciemność litościwie zakryła wszystko, zabierając i ból, i świadomość.
Obudziła się jednak. Żyła, co do tego nie miała wątpliwości: głowa pulsowała rwącym bólem, jakby ktoś / coś zdarło jej skórę i czaszkę obnażając wszystkie zakończenia nerwowe. Przez moment zastanawiała się, czy człowiek da radę żyć z mózgiem na wierzchu (występować na scenie na pewno nie, chyba że w cyrku..) a potem otworzyła oczy. Było jasno, dzień, za jasno. Zamkneła oczy znowu, ale światło i tak atakowało przez zaciśnięte powieki. Ktoś (?) pochylał się nad nią, rzucając cień. Giganteus? Panika podeszła jej do gardła, ale po chwili usłyszała cichy, melodyjny głos. Rozpoznała Irimimi.
- Szto.. – zaczęła powoli, ciągle nie otwierając oczu - szto słuciłas?
Dziewczyna zaczęła coś tłumaczyć, ale jej słowa nie składały się w żadną logiczną całość. Nathalie rozpoznawała niektóre, wydawały się mieć znaczenie, ale nie pasowały do siebie, po chwili znów zdawało się jej, ze Irimimi mówi w jakimś obcym języku, dziwnym, szeleszczącym, twarde zbitki samogłosek. Słowa nasilały ból w skroni, świat zaczął się kołysać i Natalie znów odpłynęła.
Obudziła się znowu, ciągle było jasno, siedziała w saniach. Wokół nich krążyły giganteusy, kilkanaście sztuk, wielkie jak drzewa. Natalie patrzącej na nie z dołu wydawały się jeszcze większe. Bała się, lęk ścisnął jej serce ciasną obreczą, wyparł powietrze z płuc. Zwierzęta – stwory – podeszły bliżej, zaczęły warczeć, jakby czegoś od nich chciały. Ale czego? Nie wiedziała, chciała cofnąć się, zagrzebać głębiej w futra, choć wiedziała, że przy sile tych stworów nie będzie to miało żadnego sensu. Rozniosą ich wszystkich, porozrzucają jak marionetki po śniegu. Nie mieli szans. Nie mieli. - Chodźmy – usłyszała nad sobą, gdzieś wysoko, głos Iana. Wyciągał do niej rękę. Głowę miał obwiązaną jakaś szmatą. Z jego plecami rysował się skalny labirynt i wąski przesmyk miedzy skałami. Chciał tam iść? Po co? Nie rozumiała… Czy ciągle spała?
- Jesteśmy w chacie Iny? – zapytała – Znowu śnimy to samo?
Krajobraz wyglądał nierealnie… ale purga ustała, świeciło słońce. Ból w głowie pulsował – czy jak człowiek czuje ból, to znaczy, ze jest przytomny? Kiedyś sądziła, że tak, ale po wizjach w czasie purgi i żelaznym uścisku palców „ojca” na ramieniu nie miała już takiej pewności…
Złapała dłoń i wstała, a raczej pozwoliła się postawić na nogi, chyba zbyt szybko, świat zawirował wokół niej, a przed oczami przeleciał jej czarne płatki. Ustała jednak. - Jesteś pewien, ze chcesz tam iść? – zapytała.
Ona nie była pewna. Niczego nie była już pewna.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |