Z sześciu zwierzoludzi do wozów dobiegło tylko pięciu. Strzała z łuku wystrzelona przez Engelberta utkwiła dokładnie pośrodku czoła jednego ze zwierzoludzi, uśmiercając go momentalnie. Z pozostałych pocisków, tylko bełt z kuszy Gotfryda nieznacznie ranił szarżującego gora. Pozostałe strzały, bełty i kula pistoletowa chybiły. Taka wola bogów. Nie było także w planach bogów, to aby rozpędzony Magnus trafił któregokolwiek ze zwierzoludzi, gdy przejechał między nimi. Jego miecz nawet nie drasnął żadnego z nich.
Uzbrojony w wielką maczugę, obwieszony łańcuchami i dyszący żądzą mordu bestigor, dobiegł do Gotfryda. Pała świsnęła w powietrzu, ale Gotfryd zwinnym ruchem zszedł z linii ciosu. Zwierzoczłek nie zdołał wyhamować impetu i zakręcił się w zabawnym piruecie, wydając przy tym ze swoich trzewi ryk zaskoczenia.
Niewysoki, nawet niższy od Markusa zwierzoczłek o głowie kota i kozich rogach przyskoczył do świeżo upieczonego cyrulika i uderzył nisko, w nogi człowieka. Ostrze zardzewiałego miecza zostało nieco wyhamowane na skórzanej zbroi jaką Oppel nosił pod wierzchnim okryciem, ale nie na tyle aby całkowicie zniwelować uderzenie. Markus poczuł piekący ból w udzie i chyba mógł dodać kolejną bliznę do swojej kolekcji. Nogawka natychmiast zrobiła się mokra od krwi.
Koń Magnusa, gdy ten znalazł się w pobliżu gora stał się celem jego ataku. Bestia posługiwała się ułomkiem włóczni, ze zwisającymi z niej resztkami poplamionego proporca. Zwierzoczłek dźgnął wprost w brzuch konia, ale jeździec zwinnie spowodował, że wierzchowiec zszedł z lini ciosu.
Przeraźliwe kwiki i towarzyszące im wrzaski ludzi, dały wyraźnie do zrozumienia, że któryś ze zwierzoludzi musiał przedostać się do wozów. Szybki rzut oka ujawnił, że był to ogromny gor uzbrojony w sękaty konar, którym z całych sił okładał jedną z przywiązanych do wozów świń. Zwierzę przez moment kwiczało, jednak w końcu oręż zwierzoczłeka zdruzgotał czaszkę świni i ta padła martwa w błoto gościńca.
Już pierwsza potyczka pokazała, że inwestycja w zbroję się zwraca. Gdyby nie kolczuga okrywająca ciało Engelberta, z pewnością strzyganin miałby się czym chwalić. Zwirzoczłek, który go zaatakował precyzyjnie trafił wyszczerbionym toporem w obojczyk Hoefa. Kolczuga pochłonęła energię ciosu, a jej właściciel został tylko na moment pozbawiony oddechu. Nie wspominając o potwornym bólu ze stłuczonej kości.
Drugi strażnik dróg, który wysforował się do przodu, teraz wracał. W jego ręku podrygiwał tryskający iskrami pistolet. Gdy broń wypaliła, rozległ się przerażający huk i pojawił się obłok dymu. Ale efekt strzału był aż nadto mizerny. Ołowiana kula przeleciała przez pole walki i utkwiła w pniu przydrożnego drzewa, wybijając w nim sporą, poszarpaną dziurę.
Pan Frugel i niziołek zniknęli pośród beczek kapusty. Uchodźcy poza wrzaskiem i krzykiem do niczego się nie przydali. A stojący na wozach i wypatrujący kolejnego niebezpieczeństwa, wciąż czekali nadaremno... |