Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2013, 19:05   #36
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 22:23 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Mogadiszu, Somalia




Osada, której nazwy nawet nie znali, wydawała się niezwykle spokojna. Wręcz pokojowo nastawiona do całego świata, również daleko spoza Afryki. Dzieci bawiły się, biegając, krzycząc i śmiejąc się, pilnowane przez najstarszych członków tutejszej społeczności, z rzadka przechadzających się po ulicach. Nie było tu targu, nie było warsztatów czy sklepów. Shade i Irishman podczas swojej przechadzki widzieli tylko kilka osobnych kramów, oferujących najpotrzebniejsze do przeżycia rzeczy. Próżno jednakże było szukać głośnych, zachwalających towary sprzedawców, a co najwyżej stare kobiety i mężczyzn, bez nadziei czekających o tej porze na jakiś klientów. Szybko dowiedzieli się, że dopiero wieczorem prowadzono tu handel, głównie wymienny, kiedy to ludzie wracali z okolicznych pól uprawnych. I mimo, że rezydencja szejka górowała nad okolicą, prawie wszyscy mieszkańcy stanowili czarną, etniczną ludność Somalii.

Te kilkanaście budynków otoczonych murem, było głównym zmartwieniem najemników, obserwujących z uwagę bramę wjazdową. Ta otwierała się kilka razy, wpuszczając przez ten czas i wypuszczając z kilkanaście samochodów. Zarówno tych nowych i drogich, jak i tych bardziej przypominających ich pickupa, choć może bardziej kompletnych. Przez lunetę czy lornetkę rozpoznali bez trudu arabskie stroje i jaśniejszą skórę tych w środku. Za to nie dostrzegli strażników innych od tych przy bramie. Nikt najwyraźniej nie zainteresował się pozostawionym niedaleko kryjówki samochodem z rurą armaty na pace. Może mimo słów Ghediego, wcale nie była to główna siedziba szejka Muraha - Blue bez trudu wyśledziła inne posiadłości, należące do tej samej sieci, a co za tym szło - również tego samego człowieka i jego rodziny. Nigdzie na widoku nie pojawili się również "Czerwoni", dzień więc spędzali zaskakująco spokojnie.
Aż korciło, by spróbować wrócić i nie tracić czasu. Z drugiej strony plan już powstał, a dzięki tym godzinom mogli odpocząć.
Przynajmniej najemnicy. Polegając na sobie nawzajem i umiejąc zasypiać we wszelkich okolicznościach, nadrabiali zaległości w śnie.



LuQman przez ten czas kilka razy błagał o rozwiązanie, trochę się rzucał, a raz zaczął wściekle wrzeszczeć i ostatecznie został zakneblowany. Skutki narkotyku, a może gwałtownego pozbawienia tegoż, utrzymywały się przez cały czas, który Jeanne poświęciła na przygotowanie roślin i reszty wymaganych składników w coś, co głośno nazywała antidotum, doskonale wiedząc, że działa to jedynie przez jakiś czas, nie eliminując, a raczej łagodząc tylko skutki. I wcale przy tym nie traktując organizmu delikatnie. Tym jednak nikt się zanadto nie przejmował.
Niestety, warunki pracy okazały się niezwykle słabe, choć lepsze nieco od poprzedniej "kryjówki". Tutejsi mieli kuchenkę gazową i butlę, a także trochę naczyń, które mogły od biedy służyć jako sprzęt laboratoryjny. Tego bowiem wcale Miracle nie dostarczyło - urządzenia, owszem, ale nic do przygotowywania jakichś specyfików. Øksendal uznała ostatecznie, że ziołowy roztwór jest gotowy. Sporządziła go na jakieś pięć razy, każdy mający im dać przynajmniej kilka godzin spokoju i szansę, że tubylcowi znowu nie odbije. Może nawet kilkanaście, jeśli przewodnik nie znajdzie ponownie jakiegoś liścia.
Po podaniu go, murzyn faktycznie uspokoił się nieco. Usnął.

Jeanne nie chcąc spać mogła zająć się jeszcze jedną rzeczą: nowym, tajemniczym ciągle narkotykiem. Przygotowanie w tym miejscu porządniejszego laboratorium mijało się kompletnie z celem, było na to za mało czasu i możliwości. Mogła jednakże przeanalizować kilka alternatyw, a także bliżej przyjrzeć się temu specyfikowi. "Piasek" faktycznie wyglądał bardzo podobnie do tego, co ciągle czuli pod nogami, odkąd przybyli do Somalii. Był trochę bardziej srebrzysty i przeźroczysty, ale to co dała jej Shade, to w większości faktycznie był prawdziwy piach. Czy specjalnie, by było więcej i sprzedawało się drożej czy to zwykłe zanieczyszczenie - to już pozostawało w strefie domysłów. Drugim zauważalny składnik stanowił monacyt, minerał zawierający tutaj śladowe ilości lantanowców. Trzeci, biorąc pod uwagę wiedzę biochemiczki i bazy danych - być może połączenie ekstazy i prochów psychotropowych, w jakiejś nowoczesnej, skomplikowanej formie. Na tym kobieta skupiła swoją uwagę w pierwszej kolejności, wyodrębniając przynajmniej trzy zmieszane substancje. Pierwsza musiała obniżać stres, druga prawdopodobnie pozbawiała człowieka zahamowań. Jak duża ilość alkoholu, tylko bez skutków ubocznych. Trzecia pozostała tajemnicą, było jej za mało do pełnej analizy, zwłaszcza w takim miejscu i okolicznościach. Ich połączenie razem mogło także powodować dodatkowe skutki, tego bez testów przewidzieć się nie dało. I o ile zwykły piach nic tu nie zmieniał, to obecność monacytu mogła wydawać się zastanawiająca.
Później przyszły wiadomości i okazało się, że Jeanne nie ma już czasu by do analizy powrócić.



Hakerka szybko odnalazła i podpięła się do sieci szejka. Śledzenie połączeń i dołączenie do nich własnego nie stanowiło problemu. Co innego, gdyby miała potrzebę mieszać w tym co znalazła, wtedy poziom trudności gwałtownie się podnosił. Tutaj jednakże prawo pewnie nie zakazywało bardzo wielu rzeczy a inne zwyczajnie nie były monitorowane, więc i zabezpieczeń najwyższych lotów nie zainstalowano.
To co znalazła nie wyglądało ciekawie. Większość logów pochodziła ze zwykłego użytkowania internetu. Nic użytecznego. Miała również zapisy wejść na pocztę i wysłanych czy odebranych wiadomości, tu jednak potrzebne były dodatkowe łamanie szyfrów. Na wszelki wypadek ściągnęła korespondencję. Dostała się także do baz danych i ksiąg rachunkowych z ogólnej działalności Muraha i jego ludzi. Prócz zwyczajnych dóbr sprzedawanych lub kupowanych, znajdowały się tam otwartym tekstem zapisane informacje o handlu między innymi narkotykami. Była też pewna, że "pozycje inne" odnoszą się do obrotu towarem żywym, a dokładniej: ludźmi.
Nie po to tu jednak przybyli, a tutejszy rząd i tak miał własne problemy, stanowiło to więc obecnie bardziej ciekawostkę niż przydatny w zadaniu konkret. O ile nie postanowiliby kogoś sprzedać oczywiście.
Z rzeczy aktualnych i istotniejszych, dowiedziała się jedynie, z przechwyconej poczty, o dużym transporcie, mającym dotrzeć do Mogadiszu tego wieczora. O zawartości nie napomknięto.

Wieczór w końcu nastał, a ludzie zaczęli wracać z pól. Wtedy pozostawiony z boku pickup wzbudził już większe zainteresowanie, choć tylko jako obiekt do obserwowania i obgadywania. Razem z ludźmi, których część odwiozły dwie ciężarówki, wrócili także kolejni Arabowie i ruch koło rezydencji wzmógł się. Z daleka wóz jednakże nie rzucał się w oczy, a rodzina, w której domu się ukrywali, szybko została spacyfikowana. Kilka słów i skierowane na nich lufy kilku sztuk broni palnej przekonujące okazały się aż nadto. Niemłode już małżeństwo oraz dwóch nastoletnich chłopaków milczało kolejne dwie godziny, kiedy to nieproszeni goście, wraz z obudzonym LuQmanem zebrali swoje rzeczy.



Wyjechali z osady dwie godziny po zmroku, zgodnie z planem O'Hary. Nie było z tym problemów, o tej porze w większości domów panowała już ciemność. W wielu nie było nawet prądu, nie mówiąc już o czymś takim jak telewizja. Tu ludzie żyli niezmiennie od bardzo wielu lat, a pustynia nie pozwalała marzyć o czymś więcej. Pickup na szczęście odpalił i szybko został skierowany na drogę z powrotem do Ceelasha Biyaha. Kierowca pozbawiony światła reflektorów, nie miał łatwego zadania - chociaż założony noktowizor przynajmniej je w ogóle umożliwiał. Mimo tego nie próbowali oświetlać drogi, w panującej tu wszędzie ciemności rzucałoby się to w oczy tutejszym tak samo mocno, jak latarnia morska marynarzom.
Koła wozu z trudem pokonywały więc kolejne metry. Ostrożna i powolna jazda była bezpieczna, a do przejechania mieli tylko kilka kilometrów. Po drodze nie widzieli żywego ducha. Obok mignęły tylko nieliczne światła lotniska, z przodu majaczyły światła miasta, zbliżającego się z każdą chwilą.
Raz tylko pickup wpadł w poślizg i wypadł dwoma kołami z drogi. Wyciągnięcie go zajęło kilka następnych minut, ale po kolejnych dotarli ponownie do zabudowań.

W przeciwieństwie do poprzedniej osady, tutaj ruch o tej porze jeszcze istniał. Pojedynczy ludzie lub małe grupki przemykały pomiędzy budynkami, nigdzie jednak nie natrafili na ślad blokady. Trochę oczu śledziło ich pickupa, który pewnie pozostawiony gdzieś tutaj, stanie się szybko ofiarą bardziej zdolnego złodziejaszka. Wig mógł stworzyć z niego bombę, ale detonator miał ograniczony zasięg. Nawet z nowoczesną technologią odległość powyżej kilometra nie dawała gwarancji odpalenia. Zawsze mógł też zostawić coś czasowego.
Dojechali wreszcie na miejsce i szybko opuścili wóz. Jeśli śledziła ich czujka pozostawiona przez "Czerwonych" to nie ujawniła się, a i nigdzie nie zaobserwowali nagłych ruchów, mogących zdradzić zasadzkę. A może zwyczajnie spodziewali się za dużo od ogarniętych narkotycznym szałem tubylców?

Od tego momentu do przejścia mieli około trzech kilometrów, licząc tylko do przedmieść Mogadiszu. Ghedi spytany o kryjówkę zastanawiał się krótko.
- To jeszcze około kilometra wgłąb miasta. Mam przepustki, to tam powinno być już bezpieczniej. Bezpieczniej niż na zewnątrz, gdzie patrole, które najpierw strzelają!
Mimo podanego mu przez Jeanne środka wcale nie wydawał się spokojniejszy, za to zamiast agresji występował u niego pospolity strach. Mimo gwiazd widocznych na niebie, noc była ciemna i zimna. Znad morza wiał dość silny, zimny wiatr, który łącznie z brakiem słońca obniżył temperaturę do poniżej dziesięciu stopni. A odczuwalna była jeszcze niższa.

Shade prowadziła pewnie, chociaż akurat dla niej nie było to wielkie wyzwanie. W nocy, z noktowizorem i lornetką, ubrana w maskujący kombinezon, była mniej niż cieniem. Bardziej duchem. Co jakiś czas zatrzymywała się, czekając na resztę grupy i laserem punktowym dając im znać o swojej pozycji i trasie, którą powinni obrać. A teren nie był prosty. Wiele skał, krzewów i nagłych spadków terenu, w połączeniu z brakiem możliwości przyświecenia sobie latarkami, sprawiało, że poruszali się bardzo wolno i pierwsze dwa kilometry pokonali w niezbyt imponującym czasie, nie raz i nie dwa potykając się i ostrożnie badając stopami teren. Za to zrobili to cicho i bez ujawnienia się, co już stanowiło pewien sukces. Jak także to, że obie specjalistki wykazywały się niezłą kondycją i daleko im było do zasłabnięcia z wysiłku. Zmęczenie nietypowymi dla siebie warunkami objawiało się na razie tylko potem, lekką zadyszką i bolącymi stopami. Obładowani ekwipunkiem najemnicy radzili sobie tylko trochę lepiej.
Najtrudniejsze jednakże pozostało jeszcze przed nimi.

Zwiadowczyni zatrzymała się, dając znak także pozostałym. Przed nimi znajdowała się teraz linia posterunków i patroli, całkiem gęsta jak na wcześniejszy pokaz beztroski, który wykazali przeszukujący budynki "Czerwoni". W okolicy naliczyła trzy budynki, każdy z wartownikiem na dachu, lub spacerującym tuż obok. Jeden z nich zresztą już prawie minęli od prawej strony. Ruscht była prawie pewna, że przez chwilę na zielonym obrazie noktowizora ujrzała jakieś poruszające się sylwetki inne od strażnika, ale gdy skupiła spojrzenie na tym punkcie, już nic nie dostrzegła. Wróciła więc do obserwacji, ujawniającej jeszcze dwa pięcioosobowe patrole przechodzące mniej więcej przez lukę między posterunkami, którą chciała wykorzystać.
I już prawie wskazała to reszcie, gdy potężna eksplozja posterunku po ich lewej stronie ogłuszyła ich i oślepiła nagłym rozbłyskiem światła. Najemnicy w instynktownym odruchu rzucili się na ziemię, pociągając za sobą specjalistki i przewodnika.

To jak się okazało, stanowiło dopiero początek.
Chwilę później eksplodowało coś jeszcze, zbyt daleko na wschód, aby w pełni kojarzyć co to było. Rozległy się strzały. Jakaś seria z kałasznikowa została przerwana nagle kilkoma pociskami z bezodrzutowej, nowoczesnej broni. Wyszkoleni do walki ludzie bez trudu odróżniali te dwa odgłosy. Patrol, który wcześniej dostrzegła Shade, ten najbliżej strzelaniny, otworzył ogień w tamtym kierunku, również zaczynając się zbliżać. Druga pięcioosobowa grupa zapaliła najmocniejsze latarki i biegła właśnie na wschód, przecinając drogę do Mogadiszu.
Co gorsza, na obu posterunkach zapaliły się potężne reflektory, omiatając całe przedpole. Oślepiały i uniemożliwiały dojrzenie co dzieje się obok nich, a co gorsza - bez trudu teraz mogły odkryć wroga. Światło jednego z nich przesunęło się po Valerie, nie mając jednak szans przeniknąć kamuflażu, gdy kobieta pozostawała w bezruchu. Na szczęście strumień światła nie dotarł wiele dalej, w tym do ukrytych pomiędzy rzadką roślinnością specjalistek w mało maskujących strojach.

Kwestią czasu było przybycie posiłków. Strzelanina po prawej ich stronie znów na chwilę przybrała na sile. Ci, którzy próbowali przedostać się do miasta, lub przynajmniej pozabijać nieco "Czerwonych", robili to sprawnie, bez zatrzymywania się. Doskonale uzbrojeni profesjonaliści. Kimkolwiek byli, zadanie zostało nagle utrudnione. Zarówno na wschód jak i na zachód od nich pojawiały się kolejne reflektory.
Działać trzeba było szybko.

 
Sekal jest offline