Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2013, 00:05   #32
aveArivald
 
aveArivald's Avatar
 
Reputacja: 1 aveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie cośaveArivald ma w sobie coś
Na podwórzu trwał rozgardiasz. Ciała martwych zwierząt sortu wszelakiego były wyciągane i wrzucane na stos płonący pośrodku. Orinowi ciarki przeszły po plecach, lecz starał się nie dać po sobie poznać jak bardzo jest przestraszony. W pewnym momencie dostrzegł przyglądającego się im mężczyznę, który po chwili podszedł do grupki i wprost zapytał:
- Coście za jedni? - nie wyglądał wrogo a pytanie nie było natarczywe, bardziej podejrzliwe - Jam jest Gerwazy Kleszcz, wójt Trzódki - dorzucił jeszcze po chwili.
- Witajcie panie Gerwazy - odezwał się niziołek zasłaniający ramieniem twarz a w szczególności nos - Zwą mnie Sorley, Orin Sorley. Z pewnością słyszeliście o mnie słowo lub dwa, bo nazwisko me dość znane jest w świecie - zełgał starając się wychwycić z wyrazu twarzy Kleszcza czy ten chwycił przynętę, po czym wskazał na resztę drużyny, która stała za nim - A to moja świta. Obdartusy trochę, przyznaję, ale umieją przetrwać w dziczy, a co ważniejsze - tu zniżył głos tak by inni wieśniacy go nie usłyszeli - wiedzą jak gardła podrzynać... Jesteśmy jednak spokojnymi wędrowcami - kontynuował już normalnym głosem - i nie sprawimy wam żadnego kłopotu. Chcieliśmy chwilę odpocząć i zaraz wyruszamy w dalszą drogę.
Gdy ledwo skończył przemowę Nena wyszła z chaty i dołącza do zespołu. Sołtys spojrzał na przychodzącą i podniósł brwi do góry w zdziwieniu.
- Sorley, powiadacie. Ano... Nie słyszałem, wybaczcie. Ale ja nie światowy, toć i nie dziwota - strzyknął śliną przez zęby - W ciężkiej chwili przybyliśta - kiwnął głową w kierunku buchającego żarem stosu - Jeśli o podrzynanie gardeł zaś idzie, to przydałoby się jeszcze paru świniom skrócić cierpienia ale z tem sami damy sobie rady. Tyle, że... - kopnął jakiś niewidoczny kamień. - Bardziej nam trza jakiego znachora, czarownika... Sami przecie widzicie co się dzieje. Wielu już pomarło ale... Skiba... znaczy się, taki jeden, leży i dycha jeszcze... My na czarach się nie znamy, do Denondowego Trudu po pomoc posłalim ale jeszcze nie przyjechali - spojrzał hardo na przybyszy - Jako zatem będzie. Pomożecie?
- Ano, pomożemy. Neno, zajrzyj proszę do tego Skiby. Cathil, byłabyś uprzejma jej towarzyszyć? - Orin starał się konsekwentnie grać swoją rolę i miał tylko nadzieję, że towarzysze nie poczytają tego za obrazę - Zobaczymy co da się zrobić sołtysie ale nic nie obiecuję. Może się okazać, że jedyną rzeczą jaką będziemy w stanie dokonać będzie uśmierzenie bólu lub skrócenie cierpień waszego rodaka - odparł wymijająco bo nie wiedział jeszcze czy Nena coś wskórała, ale zaraz kontynuował już bardziej ożywionym głosem - Aaaa, jeśli można spytać, gdzie leży Denondowy Trud panie Gerwazy? Daleko to? Kiedyście ludzi tam po pomoc posłali?
Orin znał tą nazwę ale nie wiedział, że Denondowy Trud leży akurat w tych stronach. Z wioski tej pochodził niezmiernie znany bard, dawno już nieżyjący Vern Złotousty, którego pieśni znane były niemalże na całym Świecie. Niziołek znał na pamięć piękną balladę jego autorstwa, O Calijahu Potężnym i Denondzie Wielkim. Stąd też usłyszawszy znajomą nazwę żywo zainteresował się tematem.
- Ot tam - machnął ręką Kleszcz zataczając szeroki łuk w kierunku szczytów górskich. - Dzień drogi. Posłalim wczoraj. - rzekł trochę rozczarowując Orina, któremu na usta cisnęły się dziesiątki pytań.
Dziewczyny zniknęły we wnętrzu chaty a oni stali na zewnątrz z Gerwazym. Ten włożył ręce niedbale w kieszenie spodni i strzykając raz za razem śliną jął gadać.
- Jeśli z Denondowego Trudu kogoś posłali, powinni z rana tutaj być. Co i tak będzie za późno. Dziwna ta zaraza. Bab nie tknęła. Ani starców. Jeno zwierzęta i mężczyzn. Kto pójdzie na wypas? Z czym?
Dopiero teraz dotarło do nich, że wśród osób biegających po placu brakowało mężczyzn w sile wieku. Było ich co prawda kilku, jednak większość stanowiły kobiety i starcy. Zauważyli też, że krzątanina na podwórzu zaczyna stopniowo maleć a ludziska widząc gromadę zebraną przed Skibową chatą zaczynają ich powoli otaczać, przysłuchując się Kleszczowej paplaninie.
- Niezły ananas z tego Skiby, co by nie powiedzieć - zaśmiał się. - No pies na baby. A powodzenie ma... haha... Mam nadzieję, że ta wasza... - kiwnął na chatę, w której zniknęła druidka - coś wymyśli... Szkoda byłoby chłopa... - zerknął na Orina i chociaż powiedział to jakby mimochodem niziołek odczytał w tym zdaniu ukrytą groźbę.
Bard zamilkł na chwilę. Zbyt długą chwilę. Nie rozumiał intencji Kleszcza a intuicja podpowiadała mu, że zaraz mogą wpaść w jakieś tarapaty. O ile już nie wpadli.
- Tak jak mówiłem – zaczął ostrożnie nadal zasłaniając nos rękawem – mimo że jesteśmy w drodze i czasu mamy niewiele, to postaramy się pomóc... - powiedział zaniepokojony starając się wychwycić spojrzenie Ellfara lub Bataara. Póki gawędzili mógł starać się kontrolować rozmowę ale w przypadku nagłego zagrożenia był w stanie liczyć tylko i wyłącznie na szybkość zwinnego elfa i ramię postawnego kapłana.
 
__________________
Wieża Czterech Wichrów - O tym co w puszczy piszczy.
aveArivald jest offline