Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2013, 22:25   #33
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Sołtys poczerwieniał na twarzy.

- Jak to nie żyje? - jego oburzenie było szczere, zdziwienie jak najbardziej autentyczne. - Zamordowany?!

Wśród gawiedzi zebranej wokół Skibowej chaty zaszemrało. Kilka osób z ostatnich szeregów odeszła pospiesznie, znikając w chatach i stodołach. Ktoś schylił się, podnosząc coś z ziemi. Za jego przykładem poszło kolejnych kilka osób. Bataar i Ellfar poruszyli się niespokojnie.

Gerwazy przepychając się między kobietami wpadł do chaty niczym burza i równie gwałtownie z niej wyskoczył.

- Uduszony! - wrzasnął w progu. - Zabili go!

Gdzieś z tyłu rozległ się wysoki, wibrujący kobiecy krzyk. Powietrze przeciął rzucony z tłumu kamień. Nena złapała się za głowę. Z rozciętej skroni płynęła krew. Spojrzała na zakrwawione palce, na wykrzywioną wściekłością twarz sołtysa, na niespokojny tłum. Zauważyła ludzi, którzy wybiegli z chat z widłami i siekierami w dłoniach.

Cathil nie analizowała długo całej sytuacji. Jej instynkt automatycznie zareagował na zagrożenie. Jak zwykle. Uderzenie z łokcia z półobrotu w szczękę, odrzuciło Kleszcza na ścianę. Z przegryzionej wargi poleciała czerwona posoka. Nim upadł, strzała opuszczała już cięciwę. Wzniesiona do rzucenia kamienia ręka opadła bezwładnie.

- W nogi! - krzyknęła.

Cathil, Decair oraz Sorley rzucili się między chałupy, nie czekając na dalszy rozwój wypadków. Przewaga ilościowa rozzłoszczonej tłuszczy była znaczna. Konfrontacja mogła wypaść na ich niekorzyść.

Biegli, nie oglądając się za siebie. nie zdając sobie w tej chwili sprawy, że zostawili za sobą Bataara i Ellfara.

Kolejne przeszkody wyłaniały im się zza zakrętów. Ucieczka. Chałupy przesuwały się w pędzie. Zagradzały drogę. Płot, ściana, płot. Dyszeli z wysiłku. Wielki czarny kot siedzący na płocie wytrzeszczał w uciekających swoje ślepia. Mahr prychnęła, płosząc sierściucha. W biegu, podniosła przydrożny kamień i rzuciła w jego kierunku. Mówią, że przynosi pech? Przesądy. Chyba...

,~*~’


W tym samym czasie, gdy w popłochu opuszczali pechową osadę...
Kupa chłopów idąca na kapłana i łucznika nie wyglądała na przyjaźnie nastawionych. O ich zamiarach świadczyły też widły, które trzymali w dłoniach i wykrzywione gniewiem twarze. Uciekliby pewnie w ślad za kobietami i bardem, lecz Bataar był w końcu wojownikiem. Kapłanem boginii wojny. A elf... No cóż. Chwila zawahania, rzucony kamień, potknięcie. Czy można to nazwać pechem? Po chwili kordon wieśniaków, bab i staruszków oraz nielicznych mężczyzn zamknął się wokół nich. Żeby uciec, trzeba biło się przez niego przedrzeć.

Bataar wzniósł modły do Anahit, złapał swój dwuręczny topór i ruszył do walki. Rozrąbał pierwszego. Odstąpili nieco. Ellfar naciągnął strzałę i posłał ją w tłum. Ciżba rzuciła się na niego, dźgając widłami, rzucając kamieniami. Bryznęła krew, ochlapując twarz walczących i wielkoluda. Wojownik oblizał wargi. Chłopi rzucili się na niego. Gdzieś spod nóg prysnął zagubiony czarny kot. Nim doszli, rozrąbał kolejnych dwóch. Widły ugodziły go w ramię. Roztrzaskał je i sieknął ich właściciela w czoło odłupiając płat czaszki. Mężczyzna zdążył krzyknąć, po czym upadł. Mózg wypłynął na ubitą drogę. Kolejne widły wbiły mu się w nogę. Upadł na kolana odgrażając się. Przeciwników było zbyt wielu. Kolejny trup i kolejne widły wbite w ciało. Krew ciekła z wielu ran. Słabł. Coraz trudniej było mu unieść dwuręczny topór, który stawał się coraz cięższy. Nadchodząca śmierć zalała mu oczy krwią.

,~*~’
Wybiegli na drogę biegnącą do osady. Drogę prowadzącą w kierunku Gór Dawnych Szlaków. Na środku leżał wzdęty, owrzodzony krowi trup. Kruk siedział na głowie ścierwa i dziobał pusty oczodół. Minęli go w pośpiechu.

Łowczyni, która opuściła ich na chwilę, by zobaczyć co stało się z kapłanem i łucznikiem, dołączyła do nich gdy osada już zniknęła im z oczu. Nie wspomniała o tym co widziała, o rozszarpanych ciałach, o jatce, która miała miejsce. Nie pytali. Szli pośpiesznie. W milczeniu. Długo po tym, gdy pola uprawne zniknęły i zastąpiły je łąki zauważyli dziecko podskakujące na drodze. Rudy, piegowaty chłopak, może pięcioletni podążał wzdłuż drogi śpiewając jakąś ludową piosenkę a fałszując przy tym okropnie. Zatrzymał się przed trójką podróżnych i spojrzał na nich łobuzersko. Decair tknięta dziwnym przeczuciem, drżącym głosem spytała:

- Jak masz na imię chłopcze?

- Jo? - przechylił głowę spoglądając koso - Jam jest Maciuś. Wiecie, Maciuś z Trzódki.

Jakby na potwierdzenie tych słów usłyszeli zaraz nawoływanie:

- Maciuś! Maciuś! Chodźże!

Kilkaset metrów dalej pasło się bydło. Chłopak podskoczył, okręcił się i pobiegł przez łąkę zostawiając oniemiałych na szlaku. Zastanawiali się przez chwilę czy za nim nie pobiec. Nie wyjaśnić. Lecz może to był inny Maciuś? Inny rudy chłopak? Nie mieli ochoty na kolejną konfrontację. Zbyt wiele dzisiaj już stracili.

Wkrótce, w niewielkim oddaleniu od szlaku, w zagajniku, postanowili rozbić obóz i spędzić noc. Nastroje były podłe, bo też podłe było to, co spotkało ich w ostatnim czasie. Musieli jednak nabrać sił i zastanowić się co począć dalej.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline