Albert Quinn, właściciel i w chwili obecnej także szynkarz przybytku odwrócił się powoli na dźwięk głosu krasnoluda. Ledwo zauważalne worki pod oczami i zmarszczki głębsze niż zwykle świadczyć mogły tylko o mocnym przepracowaniu ostatnich kilku nocek. No tak, ludzi do pracy nie było, a ktoś musiał obsłużyć tych wszystkich gości chcących wygrzać się wokół wielkiego paleniska. Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, skinął na powitanie i odpowiedział rachując w pamięci. - To będzie trzy srebrniki i cztery miedziaki, panie... Krasnoludzie - zastanowił się przez chwilę, uświadamiając sobie że rudobrody właściwie nie podzielił się z nim godnością. Na posiłek długo czekać nie trzeba było, po minucie, może dwóch na zapleczu Quinn wrócił z talerzem parującej zupy, po chwili zaś doniósł kufel zimnego piwa. Torbor musiał przyznać, że poziom obsługi w Płaczącej Wdowie stał na całkiem wysokim poziomie, piwo było chłodne i nierozwodnione, a zupa zjadalna. Właściciel przybytku zasępił się dopiero na pytanie o starego Gallawaya. - Ano szuka, szuka i znaleźć nie może i w sumie nic dziwnego. Śnieżne pustkowia są niebezpieczne w normalnych warunkach, ale teraz? Czasami w trakcie dnia na szlaku spotkać można zielonoskórych, ogra, a czasami i śnieżnego trolla tyle że w słońcu widać je z daleka i jest gdzie uciec. Teraz od bitego miesiąca wali śnieg albo wyje potępieńczy wiatr, nawet nie dowiesz się kiedy jakaś bestia rozszarpała cię na strzępy... - Przerwał, zdając sobie sprawę że odrobinę odbiegł od pytania - ale Hubert zjawia się tutaj zazwyczaj, gdy krótsza wskazówka znajdzie się w okolicach ósemki - Quinn wskazał na wiszący na honorowym miejscu na ścianie, wysłużony zegar który sądząc po budowie śmiało można było przypisać gnomiej robocie. - Właściwie to ostatnio kilku pytało, więc może Tymora wreszcie uśmiechnie się do biedaka, mówi się że w Termalaine ma jakieś osobiste sprawy.
__________________ - Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3! |