Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2013, 00:33   #10
behemot
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu

Wilki myślały, że mają do czynienia z łatwym łupem. To jak bardzo szlachta nie przypominała normalnej zwierzyny, kolorowe stroje, nie płoszyło bestii. Wolnym krokiem zbliżały się do wraku, rzucana flara tylko na chwilę zmusiła je do odskoku na bok, ale choć żarzyła się jasno zwierzęta zignorowały ją, co było zupełnie nieprawdopodobne. Dopiero monomiecz Akhadera był wystarczającym zaskoczeniem. Promień ostrza pojawił się nagle, a nieobciążona klinga sunęła szybko, bez oporów rozcinając łeb pierwszego napastnika. Krew szybko zabarwiła przybrzeżną wodę na czerwono. Ale to był tylko jeden przeciwnik, drugi członek stada w tym czasie zaszedł szlachcica z boku i rzucił się w jego stronę. LiHalanowi starczyło refleksu by usunąć krtań z uścisku ostrych zębów. Ale masa zwierzęcia wystarczyła by stracił równowagę, kamienie pod jego podeszwami były zbyt śliskie. Zapadł się w wodę, tracąc kontrolę nad tym co się działo. Promień monomiecza zadymił i zagotował wodę wokół, gdy uzbrojona dłoń zanurzyła się pod powierzchnie. Aż wreszcie zgasł zupełnie pozostawiając mężczyznę bezbronnego.

Dianne musiała uważać, by w kotłowaninie nie postrzelić samego szlachcica. Dopiero gdy opadł na kamienie miała wolne pole do strzału. Pierwszy strzał przeszedł przez bok potwora, drugi wbił się w udo tylniej łapy, kolejne jednak trafiały już tylko powietrze. Próbowała opanować broń, ale czasu było coraz mniej. Zabrzmiał kolejny strzał, tym razem od strony wybrzeża. Na plaży stał człowiek w słomkowym kapeluszu mierzący z jeszcze dymiącej rusznicy. Wilk zatoczył się, gdyż tkwiły w nim już 3 kule. Przekrwione ślepia patrzyły drapieżnie na niedoszłą ofiarę, w zwierzęciu było jeszcze dość siły by rzucić się po raz ostatni, nawet jeśli miała być to ostatnia rzecz. Drapieżność wykraczała poza instynkt. Rzucił się po raz ostatni z rozwartą paszczą, dla Akhadera świat rozmył się wobec wizji ostrych pożółkłych kłów. W ostatnim odruchu uderzył drugą ręką uzbrojoną w nóż by wbić stalowe ostrze w bok szyi ogara. Ostrze przeszło pomiędzy oczkami obroży, jednak ostre zadziory poraniły jego dłoń. Zapadł się w pod wodę. A jednak czuł ból jedynie w dłoni i po stłuczeniach od kolejnych upadków, gdzieś obok ogar dogorywał. A on żył bez trwałego uszczerbku. Tylko szaty ucierpiały, oraz jego broń - jedyna nadzieja, że pradawna technologia była bardziej wytrzymała. Spojrzał na pokonane bestie, były na pewno martwe.

Dianne wyszła ze starcia jeszcze lepiej od mężczyzny. Mógł skupić się na obandażowaniu własnych ran. Gdy skończył podszedł do nieznajomego, który trwał na brzegu przyglądając się jednemu z ciał. Wyglądał na tutejszego, był już nie młody, ale żylasty i dobrze zakonserwowany, ubranie miał raczej skromne. Był uzbrojony w prochową rusznicę i stalowy miecz. Nie zauważył żadnych monów. Podziękował mu za pomoc.
- Nie trzeba, obowiązkiem wojownika jest zawsze pomagać innym. - odpowiedział nieznajomy. Zapytał czy jest kimś z służby Nijan, tamten pokiwał smutno głową.
- Nie jestem niczyim sługą. - tonu głosu nie opuszczał żal - Ot wędruje ode wsi do wsi, podejmując się różnych prac, to trzyma mnie w formię. - uśmiechnął się. - Jimo. Po prostu Jimo. To dobre imię. - odpowiedział pytany o imię. Akhader zapytał o bestie.
- Nie są stąd Panie, nic z Bursztynowych Lasów, z innej planety. Kiedyś... gildie sprowadziły ponownie, by polować na zbiegłych przestępców... albo chłopów. Ale nie wiem, nie widziałem takich od dawna. - odpowiedź tylko trochę wyjaśniła ich sytuację. Przynajmniej przez chwilę nic im nie groziło, więc mogli odpocząć i posilić się.

Po kilku godzinach usłyszeli buczenie silników, ponad lasem pędził powietrzny rydwan, na burcie namalowany miał mon Markiza. Po raz pierwszy tego dnia coś ułożyło się po ich myśli. Ludzie Markiza Shim Nijan byli bardzo przejęci ich sytuacją, goście mogli sobie wyobrażać jakie alternatywy zostały im przedstawione, gdyby nie spełnili nadziei gości. Przynajmniej przez chwilę nie musieli nic robić, ich bagaże zostały przeniesione na rydwan. Dziesiętnik zapewnił solennie, że ktoś zajmię się biednym pilotem. Zaś niedługo potem Dianne i Adhader siedzieli już na pokładzie powietrznego rydwanu, patrząc jak czubki bambusów rozmywają się pod nimi gdy pojazd na pełnej prędkości mknął w stronę Słowiczego Dworu.


Słowiczy Dwór był rozległy, choć zabudowa zwykle kończyła się na pierwszym piętrze, to by spełnić potrzeby lorda, kolejne skrzydła pałacu rozchodziły się na wszystkie strony, tworząc małe miasteczko odgrodzone od świata wysokimi murami, w których prócz komnat mieściły się też ogrody w których goście Markiza mogli bawić się odpoczywać. Gdy zeszli na płytę lądowiska gdzie stacjonowały też inne maszyny, w tym również o wiele bardziej reprezentacyjne żelazne ptaki, powitał ich tęgi łysy mężczyzna.
- Bądź pozdrowiony Szlachetny Akhamerze Li-Halan, oraz ty dobra panno Dianne. Ja Koken Nimi, skromny sługa miłościwego Markiza Shim Nijan witam was w jego imieniu w Słowiczym Dworze, i pokornie przepraszam, za nieprzyjemne zajście, które wydarzyło się na ziemiach Markiza jego gościom. Oby czas spędzony w ogrodach słowików, szybko przyćmiły ten nieszczęśliwy wypadek. - ku utrapieniu Dianne sługa był gotów bardzo długo zapewniać, jak wielkim zaszczytem była ich wizyta i jak bardzo gotów jest zrobić wszystko by spełnić wszystkie ich życzenia. Na szczęście udało się go przekonać, że potrzeba było mniej gadania, a więcej pokoi, jedzenia i może kąpieli, niekoniecznie w tej kolejności. Zaprowadził ich do jednego z domków o cienkich ścianach, który miał dwie sypialnie, a także pokój gościnny, oraz inne pomieszczenia użytkowe. Zapytano ich też czy potrzebują sług, lub też innych ludzi. Pozostało im tylko się rozgościć.
 
__________________
Efekt masy sam się nie zrobi, per aspera ad astra
behemot jest offline