Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2013, 07:57   #12
Szarlej
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Biberhof, po powrocie Berta
Gdy tylko Rudi dowiedział się, że Winkel przybył do wsi od razu po skończeniu służby ruszył do Biberhof. Nie zdążył nawet się przebrać dlatego na miejscu był już cały spocony przez kolczugę na grzbiecie i miecz u pasa, które nosił cały dzień. Dobrze chociaż, że kapalin zostawił. Mimo zmęczenia, już po paru modlitwach porannych do Sigmara dowiedział, że Winkel jest u swojej siostry. Jak dotarł do chaty zielarki Bert akurat wychodził. Pomachał mu.
- Witaj w domu!
Miller również się zmienił. Mimo swego nikczemnego wzrostu stał dumnie jak olbrzym. Uśmiechnięty od ucha do ucha na widok przyjaciela. Kolczugę miał przykrytą prostą tuniką z herbem barona. Przez to Winkel, mimo, że od zawsze spostrzegawczy chyba go nie poznał. Dopiero po usłyszeniu tonu głosu odpowiedział.
- Witaj przyjacielu. - odparł po chwili głośno z uśmiechem. - Rad jestem Ciebie widzieć. Widzę, że nieźle sobie pogrywasz. U barona za wojaka robisz? - zagadnął Winkel ruszając w stronę wojownika.
- Ano. Tak wyszło. Na Sigmara, jak się zmieniłeś. Trzeba to opić, służbę już skończyłem.
- Ty niemniej. - odparł były domokrążca. - Ledwo Ciebie poznałem. A co do picia jestem jak najbardziej za... Pewna piękna szatynka niedawno mi powiedziała, że po paru głębszych robię się bardziej charyzmatyczny...
Oczywiście nie mogło się obejść bez drobnego przytyku między przyjaciółmi.
- Charyzmatyczny... Ja bym powiedział gadatliwy. No ale teraz jesteś podróżnikiem, co to za szatynka? Opowiadaj.
- Stary. Dobrze wiesz, że od zawsze byłem dość głośny. Może nie pieniacz, ale jednak. - Bert spojrzał na wojownika przewracając oczami. - Jak bym miał Ci opowiadać o każdej ładnej kobiecie, z którą piłem po wyjeździe z wioski... W sumie jest jedna opowieść, którą mogę Cię uraczyć. To jak? Do “Beczki” się przejdziemy? - zapytał Winkel ściągając kapelusz i pokazując z ukłonem na drogę do tawerny.
Miler wyszczerzył zęby.
- Jeśli pamiętasz jeszcze drogę.

***
Prowadząc urywaną rozmowę dotarli do karczmy, która odkąd do wsi przybyli Biberhofianie, którzy spędzili miesiące po za wsią przeżywała istne oblężenie. Każdy chciał wypić piwo, posłuchać co się dzieje w wielkim świecie. Mimo to o tak wczesnej porze, gdy większość mieszkańców ciągle pracowała przy swoich obowiązków ta była pusta. Miler przywitał się ze swoją kuzynką, może nie w tak wygadany sposób jak Bert ale zdecydowanie serdecznie. Obaj przyjaciele usiedli na ławach trzymając kufel piwa. Pierwszy odezwał się Halfling.
- Opowiadaj przyjacielu. Co to za kobieta była?
- Piękna. Niska, szczupła, z włosami do ramion. Szczerze gdybym miał wybór wolałbym z nią zostać i się poznać jeszcze lepiej. Mieliśmy wspólne tematy i... Z żadną się tak dobrze nie dogadywałem od czasów Angeli. - ostatnie słowa Bert wypowiedział ciszej, ale bez wątpienia szczerze. - Jak zwykle jednak musiał być jakiś szkopuł przyjacielu. Jak zwykle.
Bert zamilknął i popił piwa patrząc na Millera ten też był jakiś przybity. Uniósł kufel do toastu.
- Wszystko przez kobiety. Z nimi źle, bez nich gorzej. Za kobiety.
- Za kobiety. Chociaż kochane to istoty ponad wszelką wątpliwość to czasem nawet tak porządni goście jak ja są zmuszeni robić to czego nie powinni. Koszmar jakiś. - Bert przyjrzał się facjacie żołnierza. - A Tobie co się stało? Coś nie tak, Rudi? Opowiadaj.
Żołnierz machnął lekceważąco ręką.
- Męcząca służba. Co się stało z tą kobietą?
- Jak to co? Nic. Żyje sobie dalej otoczona służbą, kochającą rodziną i... Chyba jest szczęśliwa. Ale to było dawno temu. Po niej było parę innych i jakoś zdałem sobie sprawę, że za młodym jestem na zakładanie rodziny. Albo to po prostu zamiłowanie do podróży mnie tak niesie. - Winkel przez chwilę milczał. - Męcząca służba. Pewnie. Dobrze wiesz, że ja ani do miecza, ani do łuku, ani nawet do garów zostałem stworzony. I tak. Rozgryzałem ludzi bardziej “zmęczonych” od Ciebie, przyjacielu.
- Smaczni byli?
Obaj zanieśli się śmiechem.
- Nie chcesz, nie mów. Powiesz następnym razem. Czas powspominać stare czasy... Pamiętasz jak w pamiętny Dzień Słońca żeśmy się upili co niemiara? Szkoda, że z naszej sporej ekipy tylko ja miałem na drugi dzień wartę. Stróżowanie z Arno... Chciało mi się wymiotować, a krasnolud o takim czymś pewnie jedynie czytał. A nie. Widywał już naszych całych w tym magicznym stanie...
Winkel się uśmiechnął wspominając stare, dobre czasy. Miller pochwycił temat.
- A jakże. Ty leniuchowałeś na warcie a ja pomagałem ojcu, worki z mąką nigdy nie były takie ciężkie. Z rana myślałem, że wypije całą studnie. To wtedy Ulryk stwierdził, że będzie wielkim rycerzem w służbie Sigmara?
- Stwierdził. Chociaż w jego stanie podejmowanie takich decyzji było podobne do postanowienia halflinga, że zostanie łowcą głów. Albo żołnierzem. - Bert zaśmiał się po czym kontynuował. - A co do warty... Leniuchowałeś? Może krasnoludy mają krótkie, pieńkowate nogi, ale jak coś w ciemności usłyszą potrafią nimi pompować szybciej niż olbrzymy. Okropieństwo. Mówię Ci.
- Ta... On przebierał kulasami a Ty starałeś się pewno spać tak, żeby nikt nie widział. Co do Ulryka pamiętasz jak innym razem szukaliśmy smoka i dziewicy, żeby mógł zostać rycerzem.
Rudi podrapał się po głowie.
- Tyle wypiłem, że nie pamiętam co było smokiem...
- Smokiem był chyba wóz kogoś ze starszych. Pamiętam jak moją włócznią przebijał siano twierdząc, że z łuską smoka pójdzie mu jeszcze łatwiej. - Winkel się zaśmiał. - A jak udawał, że odgania smoka znad owiec, których pilnował Joni Hammerfist to prawie się posikałem ze śmiechu. Dobrze, że go brodacz nie pogonił, bo kto wie...
- A jak dziewicy nie mogliśmy znaleźć? Ledwo kuzynkę przekonałem dolewając jej wcześniej do piwa gorzały jak odwracałeś jej uwagę. Nigdy nie widziałem Marianki tak powabnej. Dobrze, że Ulryka nie mogliśmy znaleźć bo zęby byśmy zbierali z wszystkich pobliskich pól.
Znowu zanieśli się śmiechem. Chyba od dawna Winkel tak wiele się nie śmiał podczas jednej rozmowy. Znaczy nie szczerze... Również Rudi zgubił gdzieś swój ponury nastrój oddając się beztroskim wspomnieniom.
- Szczerze to myślę, że jeden z nas zdążyłby uciec. Może miałby zęby dzień, dwa dłużej. Jak bym był to ja to najadłbym się orzechów za wszystkie czasy.
Miller zaczął zdejmować tunikę i kolczugę, którą miał pod spodem. Przepocona koszula jasno pokazywała jak mu było wygodnie w zbroi.
- Nie znoszę cholerstwa. Ja tam bym uciekł z wioski i zaciągnął się na statek. Właśnie! Widziałeś podczas swoich podróży statek? Zawsze chciałem zostać marynarzem.
Marzenie Rudiego było powszechnie znane, chociaż sam zdawał sobie sprawę, że jest nierealne.
- Czy widziałem? Stary! Na własne oczy byłem świadkiem jak z portu naszej pięknej stolicy wypływały wielkie okręty. Żagle to miały wielkości połowy naszej wioski. Burty grube, że ho ho. Co ma pływać, nie utonie. No chyba, że mówimy o łódkach wioślarskich albo tratwach jakich używają czasem flisacy... - Winkel pociągnął zdrowy łyk piwa. - A co do tego trunku... Tomas Bauer, Sigmarze świeć nad jego duszą, robił lepsze piwo. W całej okolicy lepszego żem nie pił, czego nie mogę powiedzieć o cenach. Niektórzy prowadzą legalny wyzysk na tym piwsku. Mówię Ci.
- Były to statki wojskowe? A co do piwska to już dawno się przyzwyczaiłem. A Thomas był heretykiem więc Sigmar najwyżej zaświeci nad nim swoim młotem.
- Piwo robił wyborne. - Bert skwitował nie nawiązując do wyznań martwego piwowara. - Były i wojenne i handlowe i... nie wiem jak to nazwać. Chyba były w posiadaniu szlachty. Piękne okręty pod solidną ochroną. A ile ja się naopowiadałem w tawernach portowych! Gościu. Marynarze przepijają tam całe gaże nie szczędząc też swoim kompanom. Wielu swoim gadaniem mnie nawet skłoniło do opisania kilku przygód. Może kiedyś wydam jakiś tomik czy cuś? Kto wie... - Winkel się zamyślił.
- Mało kto jest gramotny, zostań lepiej przy opowiadaniu opowieści. Chciałbym kiedyś usiąść w takiej tawernie, napić się rumu i posłuchać wspólnego śpiewu... A potem spróbować nie stracić wszystkich zębów.
- Morska brać jest naprawdę przyjazna o ile nie zamierzasz odmówić jej picia i rozmów o lądzie. Tak naprawdę Ci ludzie słuchają o wiele uważniej i wierniej niż Ci mieszkający w głębi lądu. A jak śpiewają! Burd było parę w moim portowym życiu, ale zawsze zwijałem manatki przez prawdziwą rzeźnią. Wiesz... - Bert pokazał na swoją twarz. - Nie mogę pozwolić aby ktoś popsuł moje narzędzie pracy.
- Może byś bardziej się kobietom podobała. Ponoć blizny czynią człowieka prawdziwym mężczyzną.
- Wiesz co... Zauważyłem, że białogłowy na nią nie narzekają. Ale co tam o mnie! Opowiadaj co u Ciebie się działo! Ze szczegółami proszę.
- Zawiodę Ciebie bo nie wiele. Po odparciu goblinów, kapitan straży barona zaproponował mi służbę. Przyjąłem. Raczej monotonna praca, warty, patrole, raz tylko na bandytów polowaliśmy a wpadliśmy na niedźwiedzia. A tak... Ojczulek młyn dalej prowadzi, na początku zawiedziony był, że wybrałem służbę ale teraz jest dumny z syna co na zamku pracuje.
- Wiadomo. - powiedział z uśmiechem Bert. - A powiedz ty mi kochaniutki... Czy Panie często się oglądają za Tobą w tym wdzianku? - zapytał pokazując na herb barona.
- Więcej niż wcześniej.
Żołnierz szybko uciął temat i znowu zmarkotniał. Zaraz jednak odezwał się ponownie.
- To co przyjacielu? Po następnym? Ja stawiam. I nie odmawiaj, zapłacisz za następne.
- Może teraz coś do jedzenia? Ostatnio nie zwykłem się upijać. Poza tym... wróciłem niedawno i pewnie na krótko więc lepiej niech ludzie zapamiętają mnie z tej lepszej strony. Dla odmiany... - powiedział Winkel przypominając sobie siebie i ojca zakutych w dyby.
Widać, że Winkel zastanawiał się nad czymś nieciekawym.
- I tak zaraz znowu wyruszysz. Czyli mięsiwo i piwo?
- Mięsiwo i sałatka warzywna. - powiedział Winkel z uśmiechem. - No i mleko. Ojciec Arno kiedyś zaopatrywał okolicę...
- Co Ty dziecko, że mleka chcesz? Ja rozumiem porządnego cycka...
Miller podszedł do swojej kuzynki i po chwili wrócił niosąc w jednej ręce dwa pełne kufle a w drugiej dzban piwa.
- To jaką historią mnie jeszcze uraczysz? Walczyłeś? Starłeś się z jakimiś banitami?
- Hmm... Wiesz co. Coś mi się przypomniało. - powiedział Bert rozszerzając oczy. - Muszę iść. - dodał wstając i podając Millerowi rękę. - Kiedyś to dokończymy. Smacznego. - dorzucił wychodząc szybko.
Miller podał rękę i zdziwiony obserwował swojego przyjaciela, który teraz wydawał mu się obcy.


***

Podróż statkiem, o którym Rudi tak marzył nie była dla niego idealna. Ba! Była wręcz koszmarem. Większość czasu spędził w beczce, nie zobaczył rzeki (która co prawda morzem nie była ale i tak czymś wielkim i nieznanym), nie porozmawiał z dzielnymi marynarzami przy kubku rumu (który wydawał mu się bardziej nierozłącznym elementem żeglowania niż sam statek) a na dodatek Ranald sprzyjał jakiemuś chędożonemu niziołkowi a nie jego przyjaciołom, którzy zostali okradzeni.
Miller odbił jednak to sobie w wielkim mieście. Znikał na całe dnie spacerując a wieczorami upijał się z swoimi towarzyszami. Nie żałował monet, chociaż w ten sposób chcąc odwdzięczyć się za pomoc i narażanie ich na gniew barona.
Mimo, że nie odzywał się praktycznie przy rozmowie z Alfonsem, tylko spytał się czy dostaną lunetę, był za zarobkiem. Przygoda wydawała się nie tylko emocjonująca a przede wszystkim szlachetna. Z uczuciem niepokoju ale i szczęścia (w końcu mieli dokonać wiekopomnego czynu) udał się z resztą do wynajętego przez gnoma domu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]

Ostatnio edytowane przez Szarlej : 26-05-2013 o 17:52.
Szarlej jest offline