Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-05-2013, 17:55   #10
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Krasnolud o brodzie w kolorze miedzi, słysząc słowa nieznajomej, odłożył niemal już pustą miskę na stół. Otarł rękawem usta, zahaczając przy tym o wąsy, by zdjąć z twarzy resztki posiłku, po czym wskazał na miejsce niedbałym gestem.

- Ni jo tu jestem włościcielem, tok wić mijsca zabronić ni mugę. -stwierdził swym grubym głosem, po czym wsunął dwa palce do ust, by wydobyć mały kawałek mięsiwa z potrawki, który utknął między jego zębami. - A pić zawszu lepioj w towarzystwie. -dodał wesoło, gdy w końcu wydobył niesforny strzęp mięsa, który pstryknięciem posłał gdzieś za siebie.

Jakoś nie była zrażona jego manierami, pewnie dlatego, że jej wujek miał w swojej grupie osoby, które również traktowały sztućce i husteczki jako wrogów rasowych. Na myśl o tym jak na takie zachowanie zareagowałaby jej matka, Audrey wyraźnie poweselała. Gestem głowy podziękowała krasnoludowi za to, że pozwolił jej dzielić swoje towarzystwo i zajęła miejsce siedzące.

- Nazywam się Audrey. Audrey McTaggart. Bardzo miło mi Cię poznać, Torborze. Wybacz, ale przez przypadek podsłyszałam, jak przedstawiałeś się tutejszemu szynkarzowi...

Dodała na koniec, tłumacząc skąd zna jego imię. Wyciągnęła rękę w stronę krasnoluda, ale ustawienie dłoni wyraźnie sugerowało, że spodziewa się raczej serdecznego uścisku niż salonowego obcałowywania, typowego dla środowisk szlacheckich z jej rodzimego miasta.

- Witoj Audrey. -pozdrowił ją w mało dworski sposób, rudy krasnal, ściskając jej dłoń, łapa która przypominała bochen chleba. - Ha, czyli imio Torbora już uszy postronnych obiego! A co to byndziu jak zostane już wilkim poszukiwoczem przygód! -ucieszył się brodacz i łyknął ze swego kufla, po czym wzrokiem obiegł po wyposażeniu kobiety. - Ale ty toż, na ryboczke czy szwoczke mi nie wyglundosz. Czyżby i w twej duszy zyw przygódy groł swe pieśni? -zapytał podrkecając lekko swój krzaczasty wąs. Jak na negatywny stereotyp krążący odnośnie spostrzegawczości jego rasy, Torbor był bardzo bystry, to była zmuszona mu przyznać. Choć z drugiej strony, Audrey musiałaby się nader mocno postarać, żeby wyglądać bardziej niekonwencjonalnie niż obecnie. Istotnie, osoby trudniące się rybactwem nie chodziły ubrane w ten sposób. Chyba, że rozgniewane ryby ostatnimi czasy ogłosiły zbrojną rewoltę.

- Zgadłeś przyjacielu, daleko mi do szwaczki. Czy chodzi o zew przygody? Myślę, że można to w ten sposób określić, ale chcę również żeby pewna osoba była ze mnie dumna...

Przerwała, bo w tym momencie dziewka służebna podstawiła jej pod nos zamówienie. Audrey podziękowała jej i zapłaciła, umieszczając na blacie wymaganą ilość srebrników.

- Jeśli więc szczęście dopisze, oboje wyruszymy w drogę z panem Gallawayem.

A sądząc po osobach, które spostrzegła do tej pory, nie będą jedynymi. Jej oczy otworzyły się trochę szerzej, jakby właśnie przypomniała sobie coś dość istotnego.

- A jeśli chodzi o walkę z trollem... sama nie miałam okazji się z takim mierzyć, ale słyszałam, że ogień i kwas są bardzo efektywne, więc raz ubita takim sposobem bestia już się nie podniesie.

Najwyraźniej z poprzedniej rozmowy zasłyszała nieco więcej niż tylko jego imię.

- Ho skuru Panienka mym przyszłym komponem to trzyba się napić za przyszło współprocę! -stwierdził radośnie Torbor, unosząc kufel wysoko, by po chwili wlać sporą część zwartości do gardła. - Ugień czy kwos... jak na muje to jak komuś się nógi odrobię tu i tak wstoć nie wstonie.- mówiąc to krasnal z rodu miedzianych bród, poklepał topór, który stał oparty o ławę. - Tyn piękny egzeplarz odziedzioczyłem po swoim dziodzie, jok i imię zrysztu. Z niego to był ponoć wilki poszukiwocz, pewnie nie jednego ogra czy goblina tym sotrzym ostatniego tchu pozbowił.- stwierdził z wyraźnie wyczuwalną dumą w głosie brodacz, po czym zerknął na wałe ramiona rozmówczyni, jaką była Audrey.

- A Paninko to jakoś magiczka? Bo rynce widoć nieprzywykłe do trzymania i machania bruniom. - stwierdził jednocześnie dla porównania napinając lekko mięśnie swych zaprawionych od kowalskiego młota ramion.

Natomiast ona wzruszyła swoimi chudymi ramionami, niezrażona. Następnie odpięła morgensztern od pasa, uniosła jedną dłonią do góry i bez większych problemów przerzuciła nadźganą kolcami kulę przez prawy bark, opierając na nim drewniany drzewiec. Uśmiechnęła się zawiadiacko do Torbora, jak jakiś psotny dzieciak.

- Ha! Pozory mogą mylić. Jak na przykład moja drobna budowa...

Mrugnęła do niego porozumiewawczo i opuściła broń, przypinając ją na powrót do paska.

- Ale powiedzmy, że nie mam ulubionej broni. Walczę taką, której wymaga dana sytuacja. A skoro już o orężu mowa, Twój jest istotnie bardzo imponujący, Torborze. Jestem pewna, że już niedługo przyniesiesz swoim przodkom dumę, przyozdabiając go krwią jakichś zielonoskórych.

Zamyśliła się na chwilę, widocznie zaintrygowana pomysłem krasnoluda. Ona i magia? Ciekawa koncepcja. Była to dziedzina wiedzy, której do tej pory nawet nie liznęła. Może nadszedł czas nadrobić zaległości. Ale czy zdoła w takim miejscu jak to znaleźć kogoś, kto chciałby nauczyć ją podstaw tej, zdawałoby się dość trudnej, sztuki? Zawsze warto spróbować.

Skrzypiące na mrozie drzwi karczmy, ponownie tego wieczoru wpuściły do środka nowego klienta. Rosły wędrowiec zasłaniający swoimi barkami niemal całe wejście, przemówił donośnym głosem:

- Jam jest Lenfi Stalowy Koń! Szukam Huberta Gallway'a. Jest wśród was? - Tuż za nim napatoczył się o wiele niższy, ale tęgi niczym szafa dwudrzwiowa krasnolud który mimo, że nie znał wielkiego jegomościa, sprawę zapewne miał tę samą.

- Anu właśnie. Dobrześmy trafili szukając go? - dodał do słów człeka.

- Ho i tokie podejście tu mi się podoba! -zakrzyknął wesoło krasnal i walnął dłonią mocarnie w plecy dziewczyny, w przyjacielskim geście.- Póki Torbor jest z tubą Paninko, tu się ni mosz co o życiu martwić, jyszcze będą u nos piśni pisoć!- zarechotał wesoło rudobrody, kiedy Audrey starała się odzyskać umiejętność oddychania. Wtem też drzwi do karczmy otworzyły się i stanął w nich jakiś rosły mężczyzna, który na zawadiakę wyglądał. Krzyknął coś od wejścia, ale zgiełk i śmechy bywalców skutecznie poszatkowały wiadomość, nim ta dotarła do uszu Krasnala. Torbor zdołał jedynie wychwycić “Gallway”, ale to było dla niego wystarczająco by zareagować.

- Eh Paninko, czy to ni ten Hubert coły? Zdawało mi się, że włośnie się tok przedstowił. Chocioż korczmorz mówił że mo być to storszy jegomość, ale ktu tam wos wie. - to powiedziwaszwy Torbor, pociągnął piwa z kufla, coby gardło zwilżyć i złożywszy ręce w rulonik przyłożył je do ust.

- TE PANOĆKU! TUTOJ JESTEŚMY, HO NO BLIŻOJ BO GÓWNIANIE CIE SŁYCHOĆ!- wydarł się w stronę Lenfria, tak że pobliskim osoba mogło zadzownić w uszach. Po czym zadowolony z profesjonalnego załatwienia sprawy, opróżnił swój kufel do końca, by ponownie wypuścić na wolność głośne beknięcie, skryte w otchłaniach żołądka. W międzyczasie dziewczyna ponownie nauczyła swoje płuca sztuki respiracji. Jej twarz była nieco zaczerwieniona, a oczy prawie podeszły łzami. Zachowała jednak na tyle zdeterminowania, żeby nie dać po sobie poznać, jak mocno odczuła owe przyjacielskie klepnięcie w plecy. Mimo wszystkich atrakcji zapewnionych przez Torbora, nie tylko przywdziała kamienną twarz, ale była również w stanie lepiej zasłyszeć to, co wygłaszał stojący w drzwiach nowoprzybyły. Poczuła, że powinna nieco okiełznać sytuację.

- Spokojnie, Torborze. To nie jest Hubert. Wchodząc powiedział, że nazywa się Lenfi Stalowy... Cóż. Określił się chyba jako Stalowy Koń. Najwyraźniej on również szuka naszego przyszłego chlebodawcy. Zapewne chce dołączyć do wyprawy lub... ma z Gallawayem inne, niedokończone interesy. Ale skoro już go wywołałeś, to myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie by się do nas dosiadł...

Podparła dłonią podbródek i cicho westchnęła. Druga ręka uniosła kufel, z którego dziewczyna zaczerpnęła głęboki łyk alkoholu. Stalowe Konie, Miedziane Brody... może ona też powinna obrać sobie jakiś przydomek artystyczny? Czyżby wśród poszukiwaczy przygód był to wymóg odgórny? Jakaś tradycja, która do tej pory jej umknęła? Nie, to raczej mało prawdopodobne.

Gdy tylko jeden z krasnoludów potwierdził informacje z ulotki, Skalf wesoło uśmiechnął się pod swym kanciastym nosem. Bał się, że albo ich najemca rozmyślił się, albo co gorsza brodacz pomylił dni czy miasta. Spojrzał zadowolony na wielkoluda jakby chciał rzec “To chyba tu jest cel naszej tułaczki”, jednak bez słowa ruszył w stronę stołu zajętego przez jego dalekiego pobratymca i ludzką kobietę, a Lenfi podążył za nim.

- Gallway? Hubert Gallway? Ten z ogłoszenia? - zapytał wprost Lenfi wskazując kciukiem tablicę z ogłoszeniami znajdującą się w tyle za jego plecami - Myślałem, że... no cóż, nie spodziewałem się żeście krasnolud.

- Że niby jo?! -zdziwił się Torbor wytrzeszczając oczy na rosłego mężczyznę. - Ja żem myśloł żeś ty, Hubert Gallway, widoć źle żem usłyszoł. -zaśmiał sie rudobrody, po czym walnął się pięścią w pierś.- Jom jest Torbor! Czekom tu na człeka o którym wspomniołeś bo robote ponoć mo. -mówiąc to przeniósł swój wzrok na przedstawiciela swej rasy i przygładził wąsa. - No ale drugiego krosnolo to żem się tu ni spudziewoł. -stwierdził po czym dodał do brodacza w ich ojczystym języku. - Mam nadzieje, że podróż mineła Ci pod opatrznym okiem Moradina.

- Anu spukujna była, jeno śnieg w łoczy pruszył co nie miara. Ale już nie takie niedogodności sie przeżywało. - odrzekł krasnolud posługując się krasnoludzkim - Skalf Flammestein, syn Gotrek’a, syna Yorri’ego, du usług - przedstawił się dumnym głosem, we wspólnym, kłaniając się zarówno ludzkim nowym towarzyszom, jak i swemu pobratymcowi. - Jak mniemam Gallway’a jeszcze ni zostaliśmy?

- Nie, nasz przyszły pracodawca jeszcze nie raczył się zjawić. A co do śniegu, ot takie już są uroki Północnych Krain. Do wszystkiego idzie przywyknąć. Miło Cię poznać, Skalfie. Ja nazywam się Audrey.

Kobieta w końcu zabrała głos, najwyraźniej napatrzywszy się już wystarczająco na nowoprzybyłych wojów. Co ciekawsze, nie miała żadnych obiekcji przed wypowiedzeniem swojej kwestii po krasnoludzku. Posiadało to dwojaki cel. Po pierwsze uświadomienie brodatych mężczyzn, że była w stanie zrozumieć ich wymianę zdań. Po drugie... cóż. Kto odgadnie kobiecą motywację. Pewnie chodziło o jakieś dyplomatyczne, międzyrasowe bzdury.

Lenfi stał i w milczeniu słuchał gardłowego bełkotu towarzyszy, nie potrafiąc zrozumieć ani słowa. Uciekł wzrokiem gdzieś na salę po czym dostrzegł barmana i zakrzyknął w jego stronę składając zamówienie na jedno zimne piwo. Gdy tylko Skalf przedstawił się towarzystwu, lekko skinął głową starając się zapamiętać jego miano.

- A mnie zwą Lenfi, ale to już chyba wszyscy słyszeli... Nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli się dosiądziemy - bardziej stwierdził niż zapytał - W końcu czekamy na tego samego jegomościa - dodał zajmując miejsce przy ławie.

- Audrey McTaggart. Tak, słyszeliśmy jak się pan zwie, panie Lenfi. Proszę się nie krępować.

Dodała na koniec, widząc, że mężczyzna zajął już jeden ze stołków. Z ulgą stwierdziła, że nie będzie jedyną przedstawicielką swojej rasy podczas tej ekspedycji.

- Ja nie żaden pan jeno podróżnik bez grosza, jakich wielu - odparł młodzieniec uśmiechając się przyjaźnie - Po imieniu najlepiej mówić, bo głupio per pan czy pani się tytułować.


Ona zaś skromnie przytaknęła, po czym zaczęła ukradkiem zerkać na bok i obserwować zachowanie mężczyzny. Słabo trzymała w ryzach swoje zaciekawienie odnośnie jego pochodzenia i historii życiowej. Fakt, że nie wywlekał jej na światło dzienne jak krasnoludy dodatkowo potęgował wścibskość Audrey. Wścibskość ta była bardziej podobna do roztrzepanej kokietki z Amn, niż do prawdziwej bohaterki i kliedy McTaggart zdała sobie z tego sprawę, poczuła intensywną złość (i kapkę pogardy) względem samej siebie...

- Nu to miło mi wos poznoć! Siodojcie siodojcie, skoro rozem nidługo na wyprowe ruszoć momy, to trzyba sie póznać. A Nic lepiej nie pozwolo się zrouzmić jok piwo! -zarechotał Torbor, robiąc miejsce swemu pobratymcowi. - W ogólo ktoś wi cus wincyj, niz n otych ogłoszenioch otej robocie? -zagadnął brodacz, gdy nowo przybyli zajęli już miejsca.

- Chyba nic ponad to co wszystkim wiadomo. Pewno przyjdzie nam od Gallwaya usłyszeć co i jak, o ile rzeczonej w ogłoszeniu obstawy już nie zebrał - sapnął Lenfi po czym oparł łokcie o blat lekko nachylając się do rozmówców - Tak po prawdzie tom bardziej ciekaw tego co na szlaku idzie dziś spotkać. No bo wiecie... w mieście to różne rzeczy powiadają... Że orkowie i olbrzymy, że duchy a nawet, że zmarli. Nie dziwota, że z Termalaine żadna wiadomość ostatnio nie przyszła... Ale różne banialuki ludki wygadują. - Lenfi przerwał na chwilę by upić pierwszy łyk piwa przyniesionego właśnie przez karczmarkę - A wy tak w ogóle to stąd, czy zza Targos, he? - zapytał mając nadzieję, że usłyszy coś na temat szlaku albo innych miast.

- Jo to żem nic stund, ale o szlokoch wiele ni powiem, bowim droge miałem bezpieczną. Jeno raz wygłodniały, lekko raniony wilk mnie napodł. Widoć był zdesperowany, skuru sam do ognisko ruszył, ale takie tyz prawo natury. -stwierdził Torbor drapiąc się po wąsie. - Szynkorz mówił że tyn coło Hubert nidługo się zjowi. -dodał jeszcze brodacz, po czym zwrócił się do swego rodaka.

- Powidz mi no brochu, tys z jakiejś ludzkiej osody przybył, czy móże z górskich miost krasnoli?

- Z Kopca Kelvina. - rzekł zamyślony patrząc na kufel Lenfiego. Zastanawiał się czemuż to on sam jeszcze niczego nie zamówił? Wnet naprawił swój błąd i uśmiechnął się z poczuciem wykonania dobrego uczynku. - Ale ud miesiąca gdzieś bydzie w Bryn Shander żem sie zatrzymoł. Ni daleko stund, z buta żem przyszedł.

- Ha! Dobrze, że los nasze drogi skrzyżował - szczerze ucieszył się Lenfi - bo widze, że odwagi wśród kranoludzkiego ludu nie brakuje. Toć przeprawa w taką pogodę to nie spacerek z karczmy do zamtuza - zażartował po czym wzruszył nieznacznie ramionami i kontynuował nieco ciszej - Choć można by dumać, czy to nie aby brak rozsądku a nie odwaga powoduje personami w taką zamieć podróżującymi... Ale nie mi takie dylematy rozstrzygać! - roześmiany młody wojownik podniósł kufel do toastu - Za odwagę!

- Tak, za odwagę - wtrąciła dziewczyna, która z ulgą powitała nagłą gadatliwość obydwu krasnoludów. Ona także uniosła kufel, by wznieść toast, choć powód do świętowania miała raczej odmienny. Ta wyprawa była dla niej szansą na pełne usamodzielnienie i zerwanie ze szlachecką pompatycznością jej rodziny. Oczywiście nie miała zamiaru o tym mówić, ale jak dotąd nie musiała nawet legitymować się swoim pochodzeniem, o “rodowodzie” nie wspominając. Szczęśliwie dla niej, męska część towarzystwa całkiem zdominowała rozmowę toczącą się przy ławie.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline