Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2013, 08:13   #13
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








W portowej tawernie Chłopcy z Biberhof przy stole zastawionym piwem, winem i resztami wieczerzy, przegryzając jabłka, siedzieli z gnomem Alfonso Herkulsem de Lafoy. Uzgadniali z detektywem z Bretonii sprawę odbicia miejscowego pacholęcia z rak porywaczy.

O braku zbroi Jost nawet słyszeć nie chciał. Nie po to sprawił sobie kolczą koszulkę, by teraz w samej koszuli biegać. Płaszcz wciągnie, to nikt nic nie zauważy, jak to już dawniej bywało. Ale mówić o tym nie miał zamiaru, bo i po co. Czego oczy nie widzą... Mister wielki detektyw nie musi o niczym wiedzieć, podobnie jak i bandyci.

- Oj tam Bercik, całego go wyciągniemy przecie - klepnął kompana po ramieniu Gotte. Gadułę zaniepokoiły trochę słowa, że Bert mógłby zrezygnować z roboty. Powinno być ich jak najwięcej, szczególnie, że Gotte zbyt wyćwiczony w bójce i odbijaniu zakładników nie był. Tyle koron piechotą nie chodzi, a jak ma przyjść dodatkowe parę za to, że chłopak straci rączkę, nogę, czy oko, to już by był wypadek przy pracy. Będą się starać, Gotte jeszcze nie wie jak, ale najwyżej będzie ich wspierał duchowo, a może i mądrym słowem.

- Nie ma się jak zakraść do budynku od drugiej strony? Trzeba przechodniów z ulicy udawać? Ilu jest porywaczy, czy i jak często zmieniają wartę? No i czy kto chłopaka tam w ogóle żywego widział? – zapytał Eryk.

- Dobre pytania, monsieur Bauer, do tego wyście zostali najęci. Dzisiaj ich wytropiłem, ale obserwacje wy będziecie robić. Ja w tym czasie muszę sprawdzać co innego, gdzie indziej - wyjaśnił gnom podkręcając wąsa.

- Marianka by się zdała - powiedział cicho Jost. - Dziewucha zawsze ma łatwiej, gdy z kimś zagadać trzeba, nawet jeśli to oprych, co na warcie stoi. I uwagę odwrócić może.

- No cóż, poradzić sobie będziemy musieli bardziej po męsku... Można bójkę sprowokować z kimś na zewnątrz, żeby zmusić resztę do wychylenia łbów z domu. Małe zamieszanie, ale może da reszcie czas na prześliźnięcie się na tyły i sprawdzenie możliwych wejść. Po wstępnych oględzinach da się to zorganizować - nikt nie miał wątpliwości, że Eryk mówił o tym, że to on może to zorganizować. - Ale cóże takiego ważnego, panie Alfons, ma pan do roboty? I, że inaczej zapytam, czy masz pan pewność, że właśnie tam chłopaka więżą?

- Po maluchu, Alfonsie panie. We środku ilu tam ich jest i najmniej o porze jakiej? Po mojemu to w nocy od rzyci strony okiem rzucić byłoby trzeba. – wtrącił Arno.

Mały detektyw wysłuchał wszystkich spokojnie i z cierpliwością godną pozazdroszczenia wyjaśnił co uważał za słuszne.

- Wszystko się może zdarzyć. Nie można zakładać, że gang ten słowa na wiatr rzuca, a w razie gdyby paliło im się pod nogami, to entant jako świadek pierwszy narażon będzie na przemoc zbirów. - odpowiedział Bertowi. - Dlatego zadbać z głową trzeba tak, aby ryzyko zdrowia uszczerbku petit Purcela ograniczyć jak najbardziej ale i wykluczyć jego ran lub śmierci się nie da... - dopowiedział smutnym głosem. - Ich liczba jest niewiadoma, choć z doświadczenie zawodowego wnioskuję, że spodziewać się najmniej czterech bandytów się można. - odrzekł patrząc na krasnoluda. - I już mówiłem, że obserwację dokładną dopiero zrobić trzeba, więc czasu nie traćmy na mnie wypytywanie, bo po to was zatrudniam, żebyście wy się tym zajęli, czego ja nie mogę sam zrobić kiedy czas ucieka. Ja - odwrócił wzrok na Eryka. - sprawdzić muszę czy gang ten powiązania ma z rodziną Beladonna. - dodał ciszej. - A to prostym i od ręki zadaniem nie jest, a ja, choć zwinny, sprytny i niezwykle szybki, to w kilku miejscach jednocześnie być nie mogę, oui? - westchnął. - Żadnych bójek! Absolument! Założyć należy, że obyczaje ulicy, rezydentów i rutyna okolicy znają już porywaczom jest dobrze i że ze środka obserwują wszystko bacząc na to co podejrzane. Wypłoszyć ich nie można. A bójka dodatkowo ściągnąć straż miejską może... Nawet jak gang dywersji się nie domyśli to nie chcemy by czujni bardziej byli niż zwykle. Na sąsiadów też uważać musicie, bo sklepów tam żadnych nie ma na uliczce licznych, ani ruch interesów kwitnący, lecz domy mieszkalne dominują. Dzielnica to podła, mieszkańcy podejrzliwi, na obcych uważają, a straż kręci się liczniejsza niż gdzie indziej i często. - założył ręce na wątłej piersi. - Przeto mes amis, mamy dwa dni na dokładne zbadanie rutyny porywaczy, słabych stron domu, ilu ich tam jest i w której części domu trzymany jest enfant. Po dobie obserwacji zaczniemy snuć plany, nie odwrotnie, oui? Zaczniecie inwigilację tej nocy, za dwie godziny, oui? Na miejscu jak przyjdziecie uwagi swe jeszcze wam powiem jak ja bym to zrobił na miejscu waszym, a teraz wybaczcie ale obowiązki wzywają. - powiedział składając podpisany przez wszystkich kontrakt. - Au revoir!

Rudi milczał przez cały czas był świadom, że jest piątym kołem u wozu. Podpisał się koślawym “R M”, którego go wyuczono. Gdy gnom się oddalał zatrzymał go jeszcze.

- Panie Alfonsie... Jedno. Użyczycie nam lunety? Wiem, że kosztuje ona tyle co nasz zarobek ale przyda się przy obserwacji.

- Oczywiście. Już ustawiony czeka. Teleskop zagląda w okna z dwóch stron numeru 17. - potwierdził i zniknął w tłumie tańczących bywalców tawerny.









Dzielnica nie mogła być chyba gorsza. Brudna, śmierdząca i przytłaczająca. Szli wąskimi uliczkami, wijącymi się między jedno, dwu i trzy piętrowymi kamienicami. Dzień wcześniej padało obficie, więc kałuże stały jeszcze tworząc w sadzawki w bruku. Rada Miasta niewiele dbała o ten sektor portowy. Tu mieszkała biedota bogatego Kemperbadu. Kto wie, może i tak było, że Wone Miasto nieformalnie oddało portową biedotę Rodzinie Beladonna, która troszczyła się o swoje dzieci inaczej... Domy były zaniedbane, często opuszczone lub stojące w kompletnej ruinie. Sklepiki nieliczne a i kupców lub ludzi porządnych, takich co im by z oczu dobrze patrzyło jakoś ciężko było na swej drodze spotkać. Chłopcy z Biberhof minęli porzuconą, połamaną, czarną dorożkę, której nikt nie kwapił się szybko usunąć z drogi. Sterczała z kałuży, przechylona na bok, częściowo blokując ulicę. Może dlatego, że wozów jakoś tu nie było licznych, jakby i po co miałby kto tu wozem przyjeżdżać, kiedy można pieszo lub konno?

Na miejsce dotarli pojedynczo i dwójkami, mijając po drodze zgiętych w pół lub opierających się o mury żebraków, pokazujące uda i srom portowe dziwki, przemykających podejrzanych typów w sztucznym tłumie kieszonkowców, bezpańskich dzieci i pijanych rzecznych marynarzy, którzy chyba nosili w sobie kompleksy żeglugi lądowej i zagłuszyć je nad wyraz głośnym klnięciem i śpiewem chcieli. Patrole straży były nieregularne, ale jak już sie pojawiały, to liczbie najmniej czterech zbrojnych z halabardami.

Ulica Zęza była pustawa, jakby element społeczny miał szósty zmysł i wiedział, że coś niedobrego się dzieje po 17stką. Nieliczne typy spod ciemnej gwiazdy z daleka omijały ten dom, przechodząc na drugą stronę rynsztoku. Latarnie dawały skąpy blask pogrążając uliczkę w półmroku. Noc była bezksiężycowa a czarne chmury albo nisko wisiały nad Kemperbadem, albo to jego dachy tak wysoko się ku niebu pięły. Dachy spowite były mgiełką od rzeki a może tylko oparami szczyn, rzygowin i gnijącego kompostu z zaułków a z kominów leniwie sączył się tu i ówdzie, zawiewany letnim wietrzykiem, siwy dym. Jak wielu mieszkańcom portowej zależało na życiu bezbronnego chłopca a jak wielu na wcinaniu się między gorzałkę a zagrychę przy cudzych interesach i problemach na dodatek tyczących się przestępczego światka?

Dochodziła już prawie północ, kiedy wszyscy już wreszcie zgromadzili się w jednej kupie pod numerem 12 na ulicy Zęza. Gnom zaprowadził Chłopców z Biberhof na piętro, do sypialni, w oknie której był rozstawiony na trzech drewnianych nogach, prawdziwy teleskop. Taki w oczach ludzi prostych godny zapewne astronoma!

- Mes amis, jeden z was lub dwóch na zmianę, robotę będzie miał prostą. Obserwować numer 17 przez szkło powiększające mej lunety. – wskazał na osobliwy przedmiot przed którym stał mały taboret ustawiony od strony, z której należało przykładać oko do obserwacyjnego otworu urządzenia. – Reszta za zadanie ma zebranie informacji od pozostałych częściach tamtej kamienicy.

Od razu widać było, że teleskop wychodził wprost na dwie ściany numeru 17 i wszystkie izby, których okna wychodziły na ten korner a były nimi dwie sypialnie na piętrze oraz solidne frontowe drzwi. Widać też było okno w dachu ze stychu zapewne wiodące. Pozostała część siedziby porywaczy musiała być poddana wnikliwej obserwacji z terenu.

- Stąd można. – wskazał palcem wskazującym ozdobionym złotym pierścieniem z szafirem na opuszczoną, sąsiadującą od zaplecza kamienicę. – Z wychodka tej opuszczonej posesji jeszcze lepiej. – stuknął w zaznaczony na mapce, niewidoczną jeszcze młodym detektywom drewnianą budkę kloaki, która stała zaraz przy płocie kamienicy porywaczy. – Lub z dachów. – przejechał wzdłuż domu z numerem 19 i wspomnianą wcześniej ruiną. – Ale uważać trzeba na grubą Frau, co tutaj mieszka pod dziewiętnastką. Z rana widziałem, jak przepędzała z wałkiem każdego, kto na jej posiadłość wszedł zbaczając od ulicy za blisko wejścia jej posesji. Na jednego nawet spuściła swego potwora. – wzdrygnął się. – wściekły rottweiler...

Zamyślił się na moment mamrocząc coś w obcym języku pod nosem jakby na wspomnienie, kręcąc przy tym wąsa ze wzrokiem wbitym w rozłożoną mapkę.

- Co udało mi się ustalić szybko... – wyprostował się i spojrzał przez okno. - Ta kamienica wydaje się być obecnie niezamieszkana, bo nikogo jeszcze nie widziałem wchodzącego i wychodzącego. – wskazał na dwupiętrowy budynek naprzeciw, który na mapie był opatrzony numerem 13.

- Numer 14. – sąsiednia kamienica o również dwóch kondygnacjach. – Na piętrze nad sklepem mieszkają lichwiarze. - rzekł imć Herkules.

- Pod 15 robotnicy z doków. – każdy pamiętał pijane śpiewy dochodzące przez uchyloną kotarę, gdy od portu szli na umówiona zbiórkę przechodząc pod oknami tej kamieniczki.

- 16 to kowale. Ojciec z synem. Mają zakład na zapleczu.

- Tutaj. – przesunął palcem na dom opatrzony numerem 18. – mieszkają panie wątpliwych obyczajów... - faktycznie mijali dziwki bez majtek i połowy zębów.

Alfonso naciągnął na głowę obszerny kapelusz i postawił kołnierz płaszcza.

- Mes amis, wrócę jutro o północy. Zbadać muszę czy ten gang wspólników nie ma więcej w tę sprawę zamieszanych. Macie dobę. Uważajcie na siebie i nie przyciągnijcie uwagi i podejrzliwości porywaczy.

Potem zniknął w noc zostawiając Biberhofian samych z zadaniem zebrania wywiadu.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline