Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2013, 23:13   #42
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Godzina 23:34 czasu lokalnego
Wtorek, 15 grudzień 2048
Mogadiszu, Somalia





Shade, niewidoczna w ciemności nocy, zbliżyła się na rozsądną odległość. Światło z drugiego posterunku świeciło teraz w tę stronę. Halogen nie docierał jednakże tak daleko jak chcieliby ludzie z patrolu, kulący się i leżący za terenowymi przeszkodami, co i raz wyglądając. Nie mieli sprzętu noktowizyjnego, było też niezwykle wątpliwe, by mieli jakiekolwiek cyberwszczepy, więc tak naprawdę niewiele mieli szansę dostrzec. Jeden za to posiadał walkie-talkie starego typu, do którego szybko mówił. Cel idealny. Kobieta wyjęła zawleczkę i cisnęła granatem, szybko się wycofując. Eksplozja wstrząsnęła okolicą, rozrzucając odłamki. Tubylec z radiem wrzasnął i padł. Dobiegł jej uszu krzyk jeszcze jednego z nich, ale efekt nie był tak efektywny, jakby chcieli. Murzyni za bardzo się kryli. A teraz jeszcze bardziej przywarli do ziemi, wypuszczając ze swojej broni kilka serii na oślep, mniej więcej w kierunku wartowni.
Valerie wiedziała już, że z ich strony nie mają co obawiać się pościgu.

Nie oznaczało to wcale, że nagle zrobiło się bezpiecznie. Obok nich ciągle od czasu do czasu rozlegały się strzały, tamto starcie jednakże również prawie na pewno wygrali zawodowcy. Mimo tego "Czerwonych" należało w pewien sposób pochwalić za szybkość reakcji. Światła samochodów pojawiły się zarówno w Mogadiszu, jak i w mieście na północ od nich, szybko zbliżając do jedynego w okolicy posterunku, który ciągle omiatał okoliczny teren światłem reflektora.

Kane prowadził "cywilów" sprawnie i szybko, zmuszając całą trójkę do poważnego wysiłku. Jeanne już nikt nie zaproponował noszenia walizki, więc jeśli nie chciała jej zostawiać, sama musiała ją za sobą ciągnąć. Na szczęście drogi element wyposażenia każdego bogatego podróżnika po luksusowych hotelach wytrzymywał te trudy bez otwierania się. Dobre dwieście metrów od wartowni najemnik zatrzymał się, czekając na pozostałą trójkę. Obok nich, bardzo niedaleko na zachód, przejechały dwa wypełnione ludźmi wozy, pędząc po znajdującej się tam drodze. Trzeci nieoczekiwanie odłączył się i skierował prawie prosto na nich.
- Padnij!
Irlandczyk sam przycisnął do ziemi wszystkich spóźnialskich. Tubylcy na szczęście dla nich jechali chyba za szybko, bowiem nie dostrzegli leżących na ziemi ludzi.
Reszta dołączyła i teraz już trochę wolniej ponownie ruszyli między pierwsze zabudowania Mogadiszu.
Pierwszy cel został osiągnięty.



Weszli pomiędzy pierwsze, ubogie domy, niczym nie różniące się od tych, które widzieli choćby w mieście na północ od stolicy. Zwykle niskie i słabo wykonane, w praktycznie żadnym nie paliło się też światło, choć noktowizory i termowizja potrafiły odkryć, że zza niektórych zasłon i okien wyglądają ciekawe twarze. Ciekawe i przestraszone. Z drugiej strony żadna z nich nie krzyknęła. Żadna nie wydawała się skłonna przehandlować swojego życia za ostrzeżenie dla "Czerwonych", których straże już przecież dawno minęli, poruszając się po coraz lepszych ulicach, prowadzących przez coraz gęściej zabudowany teren. Domy zaczynały mieć piętra, niektóre nawet stykały się ze sobą. To miało się pogłębiać, a Ghedi szybko, nawet jeśli nerwowo to pewnie, prowadził ich na południe.

Przeszli może z pięćset metrów licząc od pierwszych budynków, gdy zobaczyli pierwszych ludzi na zewnątrz. Kręcili się na skrzyżowaniu, wpatrując głównie w stronę, z której wcześniej dobiegały strzały. Teraz już wszystko ucichło, nawet wysadzone wartownie już się dopalały. Czerń nocy pochłaniała wszystko. Posterunek na skrzyżowaniu miał własne, niewielkie źródło światła, ale można było zapomnieć o latarniach. Gdzieś tam dalej w centrum Mogadiszu dobiegała ich delikatna świetlna łuna, jakże znana z każdego cywilizowanego miasta. Tu, na przedmieściach ciągle, było inaczej. Shade ściągnęła przewodnika z drogi w samą porę, ten szybko wybrał inną drogę, prosto przez rozdartą siatkę, prowadzącą do ogrodzonego terenu.
- Tu tutejszy bazar.
Przemknęli pomiędzy prostymi straganami, często rozpadającymi. Śmierdziało, nikt nie sprzątał tu zalegających na ziemi odpadków. Przy jednej z odkrytych bud z blachy falistej leżały dwie osoby. Pod jedną z nich widać było ciemną plamę. LuQman przyspieszył jeszcze, nie spoglądając na to drugi raz.

Gdy wydostali się z bazaru po drugiej stronie, przewodnik poruszał się już wyłącznie bardzo ciasnymi, klaustrofobicznymi uliczkami, które wybierał spośród całkiem sporej liczby innych. Z daleka dostrzegli przynajmniej dwa inne posterunki, a przynajmniej patrole.
- Godzina policyjna. W nocy nikomu nie wolno, chyba, że ze specjalną przepustką.
Szept Ghediego ledwo dotarł do ich uszu. Najwyraźniej próbował wybić najemnikom z głowy ewentualne pomysły chodzenia bardziej na widoku, nawet jeśli ci wcale takich nie mieli. Szli jeszcze kilkaset metrów wgłąb stolicy Somalii.
- To już tu.
O ile wcześniej minęli z kilkanaście domów, w których jeszcze jaśniało światło, o tyle teraz już nie było o tym mowy. To do czego doprowadził ich przewodnik, było gęsto zabudowanym zlepkiem blaszanych bud, rozpoczynających się murem i furtą. Chociaż nie, nie furtą. Pozostałością po niej.

Wewnątrz było jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Wiatr od strony morza blokowany był specyfiką zabudowy, klaustrofobiczne uczucie pogłębiało się z każdym krokiem. Mieli poczucie, że ciągle są obserwowani, ale LuQman nie rozglądał się na boki. Zresztą nie szedł już daleko. Po jakiś trzydziestu metrach podszedł do jednej z bud, sklejonej po bokach z dwoma innymi i z tyłu z jeszcze jedną. Cienkie ścianki niewiele zapewniały intymności i marne schronienie. Wyjął klucz i otworzył słaby zamek. Gestem nakazał ciszę.
W środku nie widać było już nic, ale już mogli zapalić latarki. Prymitywne, na oko jednoosobowe mieszkanie nie sprawiało dobrego wrażenia. To miała być kryjówka? Tubylec zamknął za nimi drzwi. A potem skierował się do rogu pomieszczenia, po cichu przesunął łóżko i odkrył znajdującą się pod nim klapę.

Prowadzącą po drabinie do sporej piwnicy, zaopatrzonej w prymitywny lecz sprawny nawiew powietrza. Trzy piętrowe prycze, umywalkę podłączoną do boilera. Łączyła się z drugim pomieszczeniem, gdzie umieszczono oddzielony tylko kotarą chemiczny kibel. Zamknął za nimi klapę, włączając światło. Poza łóżkami był jeszcze stół i krzesła, znaleźli kilka gniazdek do podłączenia sprzętu, kuchenkę elektryczną, szafkę z niewielką ilością najprostszych naczyń i garnków.
- Dźwiękoszczelne. - Ghedi poklepał klapę. - Ale wysadzić łatwo. To osiedle imigrantów. Nikt nie pyta. Nikt nie mówi. Bezpiecznie, jeśli twarze zakryte i nie rzucać się w oczy. W boilerze woda do picia. Trochę jedzenia. Gazu tu nie wolno. Elektryczność tak. Dziś lepiej spać. Ja na górze. W razie co trzy uderzenia w klapę to nie wychodzić. Cztery to niebezpieczeństwo.
Popatrzył na nich. Był w miarę spokojny, ręce drżały mu tylko trochę. Lekarstwo Jeanne musiało jeszcze działać.
Zmęczenie i pył pustyni widać zaś było na wszystkich.


 
Sekal jest offline