Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-05-2013, 00:20   #13
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację
Chwilę jeszcze rozmawiali na temat zaginionych oraz innych spraw. Małżeństwo wyglądało na ciekawe było wieści z wielkiego świata, lecz półelf szybko zauważył, że pytania były wyrazem bardziej kurtuazji niż małomiasteczkowej fascynacji odległymi miejscami. Możliwe też, że kapłani nie byli tak zaściankowi jak sugerowało miejsce ich zamieszkania. W końcu Elena zagoniła dzieci do sprzątania po posiłku, po czym trójka dorosłych ruszyła do ogrodu, gdzie stał budynek, w którym oddawali cześć Tymorze.

Sama świątynia - niewielki drewniany budynek zbudowany na planie ośmiokąta - była interesująca, bo... politeistyczna. Co prawda dominację Tymory widać było zarówno w motywach rzeźbionych na ścianach jak i głównym ołtarzu, lecz w bocznych nawach (a raczej kątach) wisiały symbole innych bóstw. Nethadil rozpoznał symbol Chauntei i Kelemvora; wydało mu się, że na starej, zatartej płaskorzeźbie rozpoznaje znaki Umberlee i Maski. Reszty nie znał. Prócz jego samego i kapłanów w świątyni nie było nikogo.

Nethadil stąpał z szacunkiem wobec siedziby bogini i innych ludzkich bóstw, mimo tego że sam Sehanine oddawał cześć. Nie miał problemu z tym by bóstwo odmiennej rasy szanować i poważać, zwłaszcza że od jego kapłanów tyle życzliwości zaznał. Zresztą, przekonał się już w trakcie podróży za Aesdilem że jego pochodzenie sprzyjało jakże potrzebnej bardom czy tropicielom swego rodzaju umysłowej elastyczności, bardzo przydatnej w kontaktach z istotami na jakie się natknął w toku wędrówki.
- O kogo chcesz spytać boginię? - Neller przygotował miejsce do odbycia rytuału i odwrócił się do gościa.
- Jeśli to możliwe o dwie osoby, po jednej z karawany i z “ratowników” - odpowiedział Nethadil. Kapłan ostrzegł go że wraz z żoną dysponują po jeno jednej poznawczej modlitwie i półelf tęgo głowił się nad problemem przez dłuższą chwilę. - Dowódca, imć Damiel, jeśli pamiętam - on będzie dobrą osobą - zdecydował wreszcie. - Co do dzieciaka … wybierzcie najlepiej wam znanego - zaproponował po namyśle - To zwiększy szanse na skuteczność modlitwy.
A przynajmniej taką miał nadzieję...
- O odległość i kierunek chodzi mi przede wszystkim, jeśli żyją - dodał dla wszelkiej pewności. - To jak daleko są od siebie też jest bardzo ważne.
- Obawiam się, że wymagasz zbyt wiele, ale spróbujemy - odparł kapłan. Chwilę naradzał się z żoną, po czym oboje zaczęli tańczyć. Modlitewny taniec nie przypominał Nethadilowi niczego, co znał z domu, ale mimo to spokojne, wyważone ruchy małżeństwa kojarzyły mu się z drzewami poruszanymi łagodnym podmuchem wiatru. Nie miał zresztą czasu na kontemplację, gdyż po chwili rytuał został zakończony.

Nethadil popatrzył wyczekująco na kapłanów, a oni na siebie. Najwyraźniej nie stosowali wcześniej tego zaklęcia i sami nie wiedzieli czego się spodziewać.
- Sprawdziłam Eillif - Elena pierwsza zabrała głos. - Ma się dobrze, tylko jest trochę zmęczona; co zrozumiałe, skoro idą pieszo. Jest na trakcie, więc podejrzewam, że reszta uciekinierów również. Chyba póki co nie mamy się czym martwić.
- U mnie gorzej - Neller miał zatroskaną minę. - Damiel jest ciężko ranny i najwyraźniej nadal w niebezpieczeństwie; z tego co czuję wydaje mi się, że nie tylko on. Przepełnia go strach, wściekłość i rozpacz. Wyczuwam go bardziej na południowy zachód od traktu. Zważywszy na czas kiedy wyruszyła karawana i powrotu mabari może być już nawet niedaleko ruin i nadmorskich wzgórz.

Elena podeszła i przytuliła się do męża. Najwyraźniej nie wiedzieli co zrobić z pozyskanymi informacjami. O ile z młodzieżą sprawa była - chwilowo - dość prosta, to z dorosłymi już nie. Rada wsi postawiła sprawę jasno - w przededniu zimy, wobec braku zapasów Viseny nie stać było na utratę kolejnych mężczyzn, którzy mogli zapewnić rodzinom żywność polując, łowiąc i pracując przy zbiorach; a w zimie broniąc domostw przed drapieżnikami. Choć obcym tak chłodna kalkulacja mogła wydawać się absurdalna - najwyraźniej tak rozumowano w tym odizolowanym od reszty świata miejscu, zwłaszcza że w razie problemów wioska nie mogła liczyć na pomoc z zewnątrz.

Nethadil rozważał to co usłyszał i usiłował dopasować to do tworzonej w pamięci mapy. I próbował podjąć decyzję co czynić wypada. Nie trwało to długo, bowiem tak naprawdę nie było specjalnego wyboru.
- Wiecie może jak daleko są od Viseny? - zapytał z nadzieją. - Skoro Damiel i być może reszta żyją a są w niebezpieczeństwie, to spróbuję ich odszukać. Może nie dotarli bo są w niewoli - z własnej woli nie porzuciliby wozów, a przez las ich nie przepchali - odruchowo spojrzał na wschód, potem na południe. Popatrzył na oboje kapłanów.
- Robisz dużo założeń jak na kogoś, kto jest tutaj po raz pierwszy i niby nic o okolicy ani o nas nie wie - Neller pokręcił głową z niedowierzaniem. - Modlitwa nie daje tak szczegółowych informacji; gdyby tak było użylibyśmy jej już wcześniej.
Półelf skinął głową, akceptując wyjaśnienie.
- Faktycznie, nie wiem. Ale chyba nie ma innej drogi niż trakt, a trudno mi sobie wyobrazić by ktokolwiek był w stanie przejechać przez bór ciężkim wozem, chyba że jakichś dwukółek używacie? - w zasadzie pytanie było retoryczne. - Znaleźć ich może mi się udać, ale nie wiem czy dam radę ich oswobodzić czy sprowadzić do Viseny. Poprzecie mnie po powrocie by, wiedząc co zaszło i jakie są szanse na ratunek, przygotować odpowiedni oddział?
- Jeśli wrócisz z konkretnymi informacjami to oczywiście. Ale sądzę, że minęło zbyt wiele czasu, a i odległości są zbyt duże byś cokolwiek wskórał.
Nethadil skrobnął się po szczęce.
- Póki życia, póty nadziei - powtórzył - Wspomnieliście o mabari.Kiedy powrócił? Był ranny? I o jakich ruinach mówiliście? Chodzi o hmm… wieżę maga czy elfie osiedle? - z tego co pamiętał te ostatnie były znacznie dalej położone; inna sprawa jak szybko pies mógł pokonać dzielącą go od pana do Viseny odległość.
- Wrócił... hm.... pięć dni temu? Jakoś tak - kapłan spojrzał na żonę. - Czyli koło dekadnia od wyjazdu wozów. Pies był poważnie ranny; nawet nie wiem czy wydobrzał. Co do ruin to ciężko stwierdzić, nie znam ich dokładnego położenia, ale - o ile mi wiadomo - są mniej więcej w tym samym kierunku.
- A co go poraniło? Oręż czy zwierzę?
- Jeśli oręż to nietypowy, jeśli zwierzę to nieznane. Ale mówili chyba, że zwierzę.
Teraz była kolej Długowłosego na zdumienie. Żeby tutejsi nie potrafili rozpoznać co było przyczyną obrażeń? Ale z drugiej strony, jeśli to jakiś wędrowny, nieznany wcześniej potwór pokiereszował psa...

- Nie wiem jak długo mi zejdzie z poszukiwaniami, możliwe że będę musiał się cofnąć do Viseny - powiedział - Sprawdzajcie proszę w kolejnych dniach stan i kierunek w których znajdują się obie grupy, nie ograniczając się tylko do Damiela i Eillif - może się rozdzieliły albo jedynie część przeżyła... - zastanowił się - To gdzie ja jestem również - może się zdarzyć że minę się z nimi, to za następnym wyjściem będę wiedział lepiej dokąd iść.
Kapłani uśmiechnęli się do siebie.
- Bez urazy, ale twój optymizm graniczący niemal z głupotą sprawia, że coraz mniej w nas wypełniającej cię ponoć nadziei, a coraz więcej podejrzliwości. Chcesz sam poradzić tam, gdzie zawiodło kilka dziesiątek ludzi, przedzierać się przez las, którego topografii ani mieszkańców nie znasz, krążyć wte i wewte nieświadom czasu i odległości... Gdyby nie to, że szykujesz się na wyprawę za Damielem można by pomyśleć, że tylko zbierasz informacje, by wraz z czekającymi gdzieś kamratami dobrać się do naszych wozów. Ale prawdą jest, że wozy przez las nie przejadą, ugrzęzną w mchach i wykrotach, a niewiele z ładunku nadaje się do targania na własnych plecach.

Nethadil nie oczekiwał od ludzi wiele więcej niż podejrzliwości, to i nie rozczarował się teraz. Po prawdzie wcześniej był zaskoczony tak gościnnym przyjęciem. Wzruszył ramionami.
- Skoro nie chcecie obrazić, to i nie mam powodu do urazy. Wiem że najlepiej byłoby się wybrać na poszukiwania z którymś z miejscowych myśliwych znających teren, myślicie że dla jasełek dowiadywałem się o mapę czy o żyjące tu bestie wypytywałem? Po prawdzie gdybyście szukali swoich, to najpewniej w ogóle nie byłoby sprawy, skoro nie znam okolicy.
“Zresztą powinienem zmierzać do Królestwa jak najszybciej, by przed zimą zdążyć” - cisnęło mu się na język ale machnął na to ręką, bo co to kogokolwiek obchodziło.
- Skoro jednak wasza rada zabroniła komukolwiek iść, poza mną nie ma nikogo innego do poszukiwań. Chyba że sobie nie życzycie mojej pomocy i mam zająć się własnymi sprawami. Jeśli jednak takie jest wasze życzenie, to co proponujecie - którą grupę mam próbować odnaleźć? - mówił uprzejmie, choć kapłan bardzo przybliżył granicę za którą miał zamiar obrócić się na pięcie i wyjść. W końcu nie pisał się na obrażanie przez miejscowych a i nikt go tu nie trzymał.
- Bez konia dzieciaków nie dogonisz; zresztą jak mają wrócić to wrócą, a jak ma ich coś zeżreć to i tak na odległość im nie pomożesz. Z drugiej strony jak masz zamiar iść do Królestwa, to traktem ci po drodze; bo i innego szlaku nie ma. Co do Damiela... istnieje szansa, że wasze drogi się przetną, choć i tak szukanie go w Wilczym Lesie to jak igły w stogu siana. Sądząc z kierunku zmierza skosem w stronę wzgórz, a tam, o ile wiem, wiele interesujących miejsc nie ma. Tak czy siak wybór należy do ciebie.
- Wierzchowca nikt mi nie da. Dziękuję za obiad i za informacje - Nethadil skłonił głowę przed ołtarzem Tymory - Do widzenia.

Wyszedł ze świątyni by odszukać myśliwych. Oprócz tego świeżej, czystej wody musiał nabrać do manierki no i jakiś garnek kupić do gotowania strawy.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline