| Chwilę jeszcze rozmawiali na temat zaginionych oraz innych spraw. Małżeństwo wyglądało na ciekawe było wieści z wielkiego świata, lecz półelf szybko zauważył, że pytania były wyrazem bardziej kurtuazji niż małomiasteczkowej fascynacji odległymi miejscami. Możliwe też, że kapłani nie byli tak zaściankowi jak sugerowało miejsce ich zamieszkania. W końcu Elena zagoniła dzieci do sprzątania po posiłku, po czym trójka dorosłych ruszyła do ogrodu, gdzie stał budynek, w którym oddawali cześć Tymorze. Sama świątynia - niewielki drewniany budynek zbudowany na planie ośmiokąta - była interesująca, bo... politeistyczna. Co prawda dominację Tymory widać było zarówno w motywach rzeźbionych na ścianach jak i głównym ołtarzu, lecz w bocznych nawach (a raczej kątach) wisiały symbole innych bóstw. Nethadil rozpoznał symbol Chauntei i Kelemvora; wydało mu się, że na starej, zatartej płaskorzeźbie rozpoznaje znaki Umberlee i Maski. Reszty nie znał. Prócz jego samego i kapłanów w świątyni nie było nikogo. Nethadil stąpał z szacunkiem wobec siedziby bogini i innych ludzkich bóstw, mimo tego że sam Sehanine oddawał cześć. Nie miał problemu z tym by bóstwo odmiennej rasy szanować i poważać, zwłaszcza że od jego kapłanów tyle życzliwości zaznał. Zresztą, przekonał się już w trakcie podróży za Aesdilem że jego pochodzenie sprzyjało jakże potrzebnej bardom czy tropicielom swego rodzaju umysłowej elastyczności, bardzo przydatnej w kontaktach z istotami na jakie się natknął w toku wędrówki. - O kogo chcesz spytać boginię? - Neller przygotował miejsce do odbycia rytuału i odwrócił się do gościa. - Jeśli to możliwe o dwie osoby, po jednej z karawany i z “ratowników” - odpowiedział Nethadil. Kapłan ostrzegł go że wraz z żoną dysponują po jeno jednej poznawczej modlitwie i półelf tęgo głowił się nad problemem przez dłuższą chwilę. - Dowódca, imć Damiel, jeśli pamiętam - on będzie dobrą osobą - zdecydował wreszcie. - Co do dzieciaka … wybierzcie najlepiej wam znanego - zaproponował po namyśle - To zwiększy szanse na skuteczność modlitwy. A przynajmniej taką miał nadzieję... - O odległość i kierunek chodzi mi przede wszystkim, jeśli żyją - dodał dla wszelkiej pewności. - To jak daleko są od siebie też jest bardzo ważne. - Obawiam się, że wymagasz zbyt wiele, ale spróbujemy - odparł kapłan. Chwilę naradzał się z żoną, po czym oboje zaczęli tańczyć. Modlitewny taniec nie przypominał Nethadilowi niczego, co znał z domu, ale mimo to spokojne, wyważone ruchy małżeństwa kojarzyły mu się z drzewami poruszanymi łagodnym podmuchem wiatru. Nie miał zresztą czasu na kontemplację, gdyż po chwili rytuał został zakończony. Nethadil popatrzył wyczekująco na kapłanów, a oni na siebie. Najwyraźniej nie stosowali wcześniej tego zaklęcia i sami nie wiedzieli czego się spodziewać. - Sprawdziłam Eillif - Elena pierwsza zabrała głos. - Ma się dobrze, tylko jest trochę zmęczona; co zrozumiałe, skoro idą pieszo. Jest na trakcie, więc podejrzewam, że reszta uciekinierów również. Chyba póki co nie mamy się czym martwić. - U mnie gorzej - Neller miał zatroskaną minę. - Damiel jest ciężko ranny i najwyraźniej nadal w niebezpieczeństwie; z tego co czuję wydaje mi się, że nie tylko on. Przepełnia go strach, wściekłość i rozpacz. Wyczuwam go bardziej na południowy zachód od traktu. Zważywszy na czas kiedy wyruszyła karawana i powrotu mabari może być już nawet niedaleko ruin i nadmorskich wzgórz. Elena podeszła i przytuliła się do męża. Najwyraźniej nie wiedzieli co zrobić z pozyskanymi informacjami. O ile z młodzieżą sprawa była - chwilowo - dość prosta, to z dorosłymi już nie. Rada wsi postawiła sprawę jasno - w przededniu zimy, wobec braku zapasów Viseny nie stać było na utratę kolejnych mężczyzn, którzy mogli zapewnić rodzinom żywność polując, łowiąc i pracując przy zbiorach; a w zimie broniąc domostw przed drapieżnikami. Choć obcym tak chłodna kalkulacja mogła wydawać się absurdalna - najwyraźniej tak rozumowano w tym odizolowanym od reszty świata miejscu, zwłaszcza że w razie problemów wioska nie mogła liczyć na pomoc z zewnątrz. Nethadil rozważał to co usłyszał i usiłował dopasować to do tworzonej w pamięci mapy. I próbował podjąć decyzję co czynić wypada. Nie trwało to długo, bowiem tak naprawdę nie było specjalnego wyboru. - Wiecie może jak daleko są od Viseny? - zapytał z nadzieją. - Skoro Damiel i być może reszta żyją a są w niebezpieczeństwie, to spróbuję ich odszukać. Może nie dotarli bo są w niewoli - z własnej woli nie porzuciliby wozów, a przez las ich nie przepchali - odruchowo spojrzał na wschód, potem na południe. Popatrzył na oboje kapłanów. - Robisz dużo założeń jak na kogoś, kto jest tutaj po raz pierwszy i niby nic o okolicy ani o nas nie wie - Neller pokręcił głową z niedowierzaniem. - Modlitwa nie daje tak szczegółowych informacji; gdyby tak było użylibyśmy jej już wcześniej. Półelf skinął głową, akceptując wyjaśnienie. - Faktycznie, nie wiem. Ale chyba nie ma innej drogi niż trakt, a trudno mi sobie wyobrazić by ktokolwiek był w stanie przejechać przez bór ciężkim wozem, chyba że jakichś dwukółek używacie? - w zasadzie pytanie było retoryczne. - Znaleźć ich może mi się udać, ale nie wiem czy dam radę ich oswobodzić czy sprowadzić do Viseny. Poprzecie mnie po powrocie by, wiedząc co zaszło i jakie są szanse na ratunek, przygotować odpowiedni oddział? - Jeśli wrócisz z konkretnymi informacjami to oczywiście. Ale sądzę, że minęło zbyt wiele czasu, a i odległości są zbyt duże byś cokolwiek wskórał. Nethadil skrobnął się po szczęce. - Póki życia, póty nadziei - powtórzył - Wspomnieliście o mabari.Kiedy powrócił? Był ranny? I o jakich ruinach mówiliście? Chodzi o hmm… wieżę maga czy elfie osiedle? - z tego co pamiętał te ostatnie były znacznie dalej położone; inna sprawa jak szybko pies mógł pokonać dzielącą go od pana do Viseny odległość. - Wrócił... hm.... pięć dni temu? Jakoś tak - kapłan spojrzał na żonę. - Czyli koło dekadnia od wyjazdu wozów. Pies był poważnie ranny; nawet nie wiem czy wydobrzał. Co do ruin to ciężko stwierdzić, nie znam ich dokładnego położenia, ale - o ile mi wiadomo - są mniej więcej w tym samym kierunku. - A co go poraniło? Oręż czy zwierzę? - Jeśli oręż to nietypowy, jeśli zwierzę to nieznane. Ale mówili chyba, że zwierzę. Teraz była kolej Długowłosego na zdumienie. Żeby tutejsi nie potrafili rozpoznać co było przyczyną obrażeń? Ale z drugiej strony, jeśli to jakiś wędrowny, nieznany wcześniej potwór pokiereszował psa... - Nie wiem jak długo mi zejdzie z poszukiwaniami, możliwe że będę musiał się cofnąć do Viseny - powiedział - Sprawdzajcie proszę w kolejnych dniach stan i kierunek w których znajdują się obie grupy, nie ograniczając się tylko do Damiela i Eillif - może się rozdzieliły albo jedynie część przeżyła... - zastanowił się - To gdzie ja jestem również - może się zdarzyć że minę się z nimi, to za następnym wyjściem będę wiedział lepiej dokąd iść. Kapłani uśmiechnęli się do siebie. - Bez urazy, ale twój optymizm graniczący niemal z głupotą sprawia, że coraz mniej w nas wypełniającej cię ponoć nadziei, a coraz więcej podejrzliwości. Chcesz sam poradzić tam, gdzie zawiodło kilka dziesiątek ludzi, przedzierać się przez las, którego topografii ani mieszkańców nie znasz, krążyć wte i wewte nieświadom czasu i odległości... Gdyby nie to, że szykujesz się na wyprawę za Damielem można by pomyśleć, że tylko zbierasz informacje, by wraz z czekającymi gdzieś kamratami dobrać się do naszych wozów. Ale prawdą jest, że wozy przez las nie przejadą, ugrzęzną w mchach i wykrotach, a niewiele z ładunku nadaje się do targania na własnych plecach. Nethadil nie oczekiwał od ludzi wiele więcej niż podejrzliwości, to i nie rozczarował się teraz. Po prawdzie wcześniej był zaskoczony tak gościnnym przyjęciem. Wzruszył ramionami. - Skoro nie chcecie obrazić, to i nie mam powodu do urazy. Wiem że najlepiej byłoby się wybrać na poszukiwania z którymś z miejscowych myśliwych znających teren, myślicie że dla jasełek dowiadywałem się o mapę czy o żyjące tu bestie wypytywałem? Po prawdzie gdybyście szukali swoich, to najpewniej w ogóle nie byłoby sprawy, skoro nie znam okolicy. “Zresztą powinienem zmierzać do Królestwa jak najszybciej, by przed zimą zdążyć” - cisnęło mu się na język ale machnął na to ręką, bo co to kogokolwiek obchodziło. - Skoro jednak wasza rada zabroniła komukolwiek iść, poza mną nie ma nikogo innego do poszukiwań. Chyba że sobie nie życzycie mojej pomocy i mam zająć się własnymi sprawami. Jeśli jednak takie jest wasze życzenie, to co proponujecie - którą grupę mam próbować odnaleźć? - mówił uprzejmie, choć kapłan bardzo przybliżył granicę za którą miał zamiar obrócić się na pięcie i wyjść. W końcu nie pisał się na obrażanie przez miejscowych a i nikt go tu nie trzymał. - Bez konia dzieciaków nie dogonisz; zresztą jak mają wrócić to wrócą, a jak ma ich coś zeżreć to i tak na odległość im nie pomożesz. Z drugiej strony jak masz zamiar iść do Królestwa, to traktem ci po drodze; bo i innego szlaku nie ma. Co do Damiela... istnieje szansa, że wasze drogi się przetną, choć i tak szukanie go w Wilczym Lesie to jak igły w stogu siana. Sądząc z kierunku zmierza skosem w stronę wzgórz, a tam, o ile wiem, wiele interesujących miejsc nie ma. Tak czy siak wybór należy do ciebie. - Wierzchowca nikt mi nie da. Dziękuję za obiad i za informacje - Nethadil skłonił głowę przed ołtarzem Tymory - Do widzenia. Wyszedł ze świątyni by odszukać myśliwych. Oprócz tego świeżej, czystej wody musiał nabrać do manierki no i jakiś garnek kupić do gotowania strawy.
__________________ Why Do We Fall? So We Can Rise |