- Myślę, że to tylko jakiś dziki zwierz – odpowiedział Rauferowi Sigfrid wpatrując się w zarośla. – Ale nie zawadzi przyspieszyć, dobrze prawicie.
- W zajeździe z pewnością czeka na nas suta kolacja, czyste łóżko i być może jaka dziewka chętna aby to łóżko zagrzać – rozmarzył się drugi ze strażników. – Dobrze by było zdążyć. Nie uśmiecha mi się znowu nocować na drodze, skoro do zajazdu już tak blisko.
Początkujący strzelec Gotfryd wychylił się z wozu i zaczął bacznie lustrować przydrożne zarośla. Rozmowy prowadzone przez niektórych, nieco przeszkadzały mu w całkowitym skupieniu się na tej czynności, ale i tak dostrzegł zarys rogatego łba między liśćmi. Uniósł do strzału przygotowaną kuszę i wystrzelił. Bełt zniknął w zaroślach i równocześnie rozległ się skowyt bólu.
Magnus zwinnie zeskoczył z zatrzymującego się wozu, którym powoził Gaston i w niskim przysiadzie, tak aby być osłoniętym przez burty pojazdu. Pokonał kilkanaście metrów, zupełnie swobodnie. I już miał zagłębić się między drzewa, gdy przed sobą dostrzegł ruch. Nie dalej jak dziesięć kroków od niego, w krzakach ukrywał się zwierzoczłek, trzymający naciągnięty łuk. Magnus nie zdążył zareagować, gdy maszkara puściła cięciwę. Strzała pokonała krótki dystans w lini prostej i wbiła się w nieosłonięte zbroją prawe ramię Magnusa.
Spomiędzy drzew wyleciały jeszcze dwa pociski. Jeden z nich wbił się w burtę wozu zajmowanego przez rodzinę Pietera, z którego natychmiast dobiegły przerażone krzyki i piski. Drugi utkwił w piersi Dietera wygłaszającego kolejną, płomienną przemowę.
W tym momencie Engelbert i Gaston odpowiedzieli salwą ze swojej broni. W gęstwinie widać już było wyłaniające się sylwetki zwierzoludzi. I znów doskonały łuk Engelberta pokazał swoją wyższość nad kuszą Gastona. Bełt zniknął gdzieś między gałęziami, a strzała musnęła przedramię wybiegającego spomiędzy drzew gora o baranim łbie.
I tym razem wydawało się, że zwierzoludzie zupełnie postradali rozum. Było ich tylko czterech... |