Markus rozbudził się całkowicie. Krótki odpoczynek na wozie minął jak sen złoty. Ryki zwierzoludzi, pokrzykiwania karawany, kwik zwierząt. Rejwach jak na altdorfskim rynku. - Ulryku, co tu się dzieje? - po raz kolejny tego dnia cyrulik zadał sobie pytanie, kryjąc się za mizerną osłoną powozu. W dłoni trzymał miecz, ale nie kwapił się z włażeniem w mroczne chaszcze. - No chodźcie tu! - zawył skryty na pace wozu. - Nie damy się pożreć! - wpatrywał się w pierwszego gora gotów w każdej chwili ruszyć do ataku. - Pogłupieli od tej plugawej magii. We czterech na karawanę? |