Obrażony na cały świat Wolmar jechał bez humoru na wozie kapuścianego kupca. Co chwila spoglądał z niechęcią to na swój łuk, to na łuk Engelberta. A im więcej spoglądał, to jeszcze bardziej właścicielowi tego drugiego był niechętny. Obiecał sobie solennie, że pierwszym zaklęciem z księgi jakiego spróbuje się nauczyć, będzie jakaś mało groźna, co zwyczajnie nieprzyjemna forma klątwy... W końcu nawet najlepszemu łucznikowi ze sraczką raczej nie w głowie będzie celnie strzelać, prawda?
W każdym razie dzięki kiepskiemu nastrojowi i najzwyklejszemu w świecie wpatrywaniu się bezmyślnie w dal był jednym z pierwszych, którzy ujrzeli kolejną przeszkodę w drodze do Altdorfu. W zagradzającej dalszą drogę barykadzie coś zwróciło jego uwagę. I nie byli to całkiem skutecznie ostrzeliwujący karawanę zwierzoludzie. Nie bacząc na latające w powietrzu strzały przyglądał się przeszkodzie ze zmarszczonym w zadumie czołem. Wreszcie niemal podskoczył na wozie, klaszcząc z uciechy dłońmi o uda. - Niemal połowa z nich to ustawione ciała nieszczęśników, których tu zabili! - zawołał. - Patrzcie! Tylko pół tuzina się porusza! - wskazał ręką "prawdziwych" zwierzoludzi.
Mimo rozwikłania (dzięki niezwykle przenikliwemu umysłowi, rzecz jasna...) zagadki nie kwapił się do szarży na częściowo skrytego za rozbitym wozem przeciwnika. - Niech kilku okrąży wóz i zaatakuje z boku! My będziemy odwracać ich uwagę! - zaproponował, ponownie siegając po łuk. Może tym razem będzie miał więcej szczęścia? - I tak korzystniej nie być trafionym... - mruknął pod nosem nakładając pocisk na cięciwę.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |